Forum Dragon Ball Nao

» [Sesja] Mroczny cień

Strony: 1, 2  
Łasiczka Kobieta
"Rōnin
Rōnin
Łasiczka
Wiek: 38
Dni na forum: 7.053
Posty: 419
Skąd: Pszczyna
Tytuł: Mroczny cień
Data rozpoczęcia: 24 kwietnia 2005
Świat: Faerun i inne.
Gracze: Xan, Sephirot, Xeron. Graczem dochodzącym jest Auron.
Zasady pisania: kolejnośc dowolna, w pierwszym przeliczeniu piszecie raz potem dowolnie.
Wprowadzenie:

Faerun jest częścią północno-zachodniej ćwiartki dominującego kontynentu na Torilu. Jest ograniczony od zachodu przez Bezdrożne Morze, na południu przez Wielkie Morze, na wschodzie przez szerokie stepy Kraju Hordy, a na północy przez wielkie lodowce. Do terenów Fearunu zalicza się także kilka dużych wysp takich jak Lantan, Nimbral, Moonshaes, baśniowa Anchorome oraz Evermeet. Zamieszkuje go wiele ras poczynając od ludzi i elfów, kończąc na trollach i goblinach.
Xan - już od dłuższego czasu podróżujesz bez celu po Faerunie. Z racji swojej niezwykłej odporności na głód, a także samotniczego charakteru taki tryb życia ci w pełni odpowiada - swój czas poświęcasz głównie na treningi i podnoszenie własnych umiejętności. Tylko w skrajnych sytuacjach gdy twój organizm wręcz morderczo domaga się odpoczynku kierujesz swe kroki ku jakiejś ludzkiej osadzie. Czasem chwytasz się najemniczego zajęcia aby dorobić kilka groszy, które pozwoliłoby ci na opłacenie krókich pobytów tawernach. Idziesz teraz leśnym traktem prowadzącej do małej wioski WindGate. Pieniędzy niewiele ci już zostało i liczysz na to że tam właśnie nieco zarobisz. Dookoła ciebie panuje spokój i cisza jednakże do czasu... Z oddali zaczynają cię dochodzić odgłosy walki. Zaciekawiony postanawiasz zobaczyć co się dzieje...
Sephirot - gdy dowiedziałeś się o swojej mrocznej przeszłości coś w tobie pękło. Stałeś się w pełni swiadomie złym, żądnym krwi wojownikiem. Jedyną osobą jaką twoja osobowość jest stanie zdzierzyć jest Xeron - twój "przyjaciel", z którym w gruncie rzeczy łączą cię tylko interesy. Bynajmniej twoim celem nie jest ratowanie planety spod władzy Shinry...
Xeron - całkowitym przypadkiem twoja droga przecieła się z drogą Sephirot'a - i nie żałujesz ponieważ taka "transakcja iązana" interesów jest ci całkowicie na rękę...
Xeron i Sephirot - przebywacie krótką podróż przez wymiary poszukiwaniu magicznego artefaktu - Kamienia Nieśmiertelności, który pozwoli wam na spełnienie waszych niezbyt czystych pragnień. Przypadek sprawia, że lądujecie w środku lasu akurat na głowie grupy opryszków, którzy akurat dzielą łupy... Szybka walka załatwi sprawę, a przy okazji zyskacie nieco tutejszych drogocenności, które mogą się przydać w waszych poszukiwaniach...

Uwagi: Wiem, że naciągane ale póki co przeżyjecie jakoś

Ten post był edytowany 1 raz, ostatnio zmieniony przez Łasiczka: 24.04.2005, 0:20
Kamzo Mężczyzna
"Shinobi
Shinobi
[ Klan Takeda ]
Kamzo
Wiek: 37
Dni na forum: 7.048
Plusy: 15
Posty: 1.602
Skąd: Biskupiec
Ta grupka niewyszkolnych prostych złodziejaszków nie była przeszkodą dla tak doskonałego wojownika jakim jestem Ja, wielki Sephirot, szybkimi i pewnymi ruchami rozpłatałem ciała większości z nich, a dwóch kolejnych zbliżało się do mnie by ochronić swe skarby. Na swoje nieszczęście ustawili się idelnie bym mógł wykonać szybkie i pewne cięcie. Nie wachałem się ani chwili drwiąc z tych pokrak pod nosem. Mój długi Masamune był w stanie jednym atakiem pozbawić ich dwóch naraz dolnych kończyn, po czym padli tażając się we własnej krwi i drąc w niebogłosy. Szybko uciszyłem te okrpne wrzaski bo wole gdy wokół panuje cisza. Z przyjemnością patrzyłem w ich wychodzące z oczodołów oczy gdy miażdżyłem stopą tchawice jednego, a potem drugiego. Droga do małego bogactwa stała już prawie otworem, na mojej... naszej drodze było jeszcze trzech oprychów. Spojrzałem więc na nowego towarzysza: Xeron, może teraz ty coś pokażesz ??
Majin_Vegeta Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
Majin_Vegeta
Wiek: 67
Dni na forum: 7.040
Posty: 501
Stojąc nieopodal drzewa nie przywierałem uwagi do walczącego towarzysza, jednak kiedy wypowiedział me imie odwróciłem sie w kierunku małej masakry. Popatrzyłem z pod kaptura z politowaniem, to byli zwykli wiesniacy tylko ze "nieco" lepszym oręrzem. Własciwie to nie chciało mi sie nawet miecza wyciągać, ale nie bede sobie psuł reputacji, zasmiałem sie ironicznie, po czym rzuciłem moim skromnym Glaive'em z specjalnego stopu metalu, podwójne ostrze które sie blokuje po otwarciu, idealna broń na takie ofiary. Jeden rzut, i masa krwi..trzy główki skromnie spadły na ziemie... no niestety przydały by sie pijawki typu Wampiry, no ale niestety duzo krwi sie zmarnowało, ale jak ktoś traci to ktoś musi zyskać. Poczym ostrze wrociło z powrotem [ ort! ] lotem bumerangu do mnie, podeszłem do towarzysza spojzałem i powiedziałem : Żałosne, ciekawe kogo obrobili po czym smiałem sie szyderczo, Wyciagnełem miecz z pochwy i jednym ciosem szybkim i sprawnym rozciełem kłutke od skrzyni gdzie lezały monety.
Przykucnalem i spojzałem.............
-Królewska waluta... nono, jakiś konwuj musieli dopaść, ale to juz nie nasza sparwa. Gdzie teraz Sephirocie?

END
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.035
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Dobiegam bezszelestnie w pobliże źródła dźwięków. Przystaję obok jednego z wielu budynków w wiosce, przykucam. Cały czas zachowuję ostrożność, gdyż czuję bijącą od pola bitwy potężną energię, koncentrującą się wyraźnie wokół dwóch osób. Następnie wychylam się lekko zza rogu.
Widzę dwóch mężczyzn, walczących z kilkoma innymi ludźmi, wyglądającymi na opryszków. Od razu orientuję się, że to od tych dwóch ciemno odzianych postaci bije ogromna chi. Zła chi.
Po chwili znamię na ramieniu zaczyna mnie piec. Przed oczyma widzę już walkę, widzę, jak zabijam kolejnych przeciwników, jak ciała opryszków padają ciężko na mokrą od krwi ziemię. Widzę pojedynek z tymi dwoma, burzę ostrzy niemożliwą do uchwycenia niewprawnym okiem. Widzę jak ten srebrnowłosy przeszywa mnie swym długim ostrzem, z taką siłą, że łamie mi kręgosłup. Widzę, jak zsuwam się z klingi na ziemię, jęcząc cicho. Widzę nad sobą zielone, kocie oczy. I drwiący uśmiech pod nimi.
Otrząsam się z wizji. Znamię wciąż piecze, ale już słabiej. Zaciskam prawą dłoń na lewym ramieniu, do bólu. Nie tym razem, Tichondriusie. Po chwili chęć mordu ustaje. Odejmuję od ramienia dłoń. Moje paznokcie są brudne od krwi, podobnie jak jedwab kimona na ramieniu.
Pod moje stopy dotacza się złota moneta. Przez chwilę się waham, jednak w końcu podnoszę ją szybkim ruchem. Słyszę śmiech, niski, basowy, dobiegający z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą trwała walka. Wychylam się ponownie i widzę, jak dwaj ciemno odziani mężczyźni wyjmują z otwartej skrzynki monety. Wokół leżą potwornie zmasakrowane ciała opryszków.
Po chwili ciemni kończą zbieranie łupu, wycierają swą broń o trawę, a następnie ruszają w moim kierunku. Nie mam szans na ucieczkę w taki sposób, by mnie nie zauważyli. Adrenalina, i tak już podwyższona, skacze mi do niewyobrażalnego poziomu. Zdaję sobie sprawę, że nie mam z nimi szans w otwartej walce. Mój umysł gorączkowo poszukuje sposobu ukrycia się przed nimi.
Wojownicy zbliżają się powolnym krokiem. Pogodziłem się już z myślą o śmierci, zastanawiam się jedynie, czy zginąć w walce, czy szybko popełnić samobójstwo. Moja dłoń odruchowo sięga po ukryty przy boku kusongobu.
I wtedy przypominam sobie, czego nauczył mnie niegdyś Motonari. Szeptem wygłaszam tajemne inkantacje, modulując odpowiednio głos, czuję przepływającą przez całe moje ciało chakrę.
Mężczyźni wychodzą zza rogu i przechodzą koło mnie. Technika niewidzialności zadziałała.
Jestem już pewien sukcesu, gdy znamię ponownie zaczyna mnie piec. Nie czuję jednak przypływu gniewu ani szału bojowego. Tichondrius nie chce mnie zdominować. On wysyła sygnał.
Srebrnowłosy idzie dalej, nie przejmując się niczym. Jednak drugi, muskularny, przechodzący akurat koło mnie, przystaje. Zbliża się do mnie i czuję bijącą od niego moc. Nagle zdaję sobie sprawę, skąd znam ten rodzaj many. Taka sama przepływa przeze mnie, gdy wpadam w któryś z Szałów.
Wojownik zbliża się do mnie coraz bardziej, jego ręka sięga po miecz. W desperackim geście ponownie zaciskam prawą dłoń na znamieniu.
Kiedy ramię przestaje mnie piec, potężny mężczyzna momentalnie zastyga w bezruchu. Przez krótką chwilę stoi w ten sposób. Wstrzymuję oddech. Wtedy srebrnowłosy odwraca się i spojrzeniem kocich oczu ponagla swego towarzysza. Mięśniak rusza dalej bez słowa.
Zaczynam normalnie oddychać dopiero wtedy, gdy mężczyźni oddalają się o kilkanaście metrów. Wiem już, że jeden z nich, ten muskularny, jest demonem. Potężnym demonem, być może nawet ich księciem. Nie wiem natomiast, czego ktoś taki może szukać w Faerunie. W dodatku w towarzystwie kogoś o podobnej mocy.
Postanawiam śledzić obu mężczyzn. Być może będę musiał ich powstrzymać przed dokonaniem jakiegoś zła. Być może – i taka sytuacja wydaje mi się o wiele bardziej korzystna – będę mógł wykorzystać ich do dokonania zemsty na Tokugawie Ieyasu. W każdym bądź razie warto im się bliżej przyjrzeć. Zaciskam więc dłoń na zdobytej monecie i podążam za nimi bezszelestnie, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Łasiczka Kobieta
"Rōnin
Rōnin
Łasiczka
Wiek: 38
Dni na forum: 7.053
Posty: 419
Skąd: Pszczyna
Sephiroth - zdobywszy fundusze w tutejszej walucie, decydujesz się w pobliskim WindGate odszukać informacji na temat poszukiwanego przez ciebie i towarzysza artefaktu. Jeszcze się nie zdecydowałeś, którą z ludzkich wad wykorzystasz - paniczną chęć przeżycia czy chciwość...

Xeron - zaskoczyło cię wezwanie Tichondrius'a, nie spodziewałeś się spotkać tu żadnego z demonów, a tym bardziej tak szybko. Gdy nagle wezwanie się urywa, dociera do ciebie, że masz przed sobą przeklętą istrotę napieczętowaną demonem. Nie wątpisz ani przez chwilę, że istota podąży za tobą i Sephiroth'em choćby z czystej ciekawości. Tak, stanowczo, można to będzie kiedyś wykorzystać...

Xan - chęć zemsty na Tokugawie jest w tobie niezwykle silna. Pozwala to demonowi przejmować nad tobą coraz większą kontrolę, czego mocno się obawiasz, wiedząc do czego może to doprowadzić. Złotym środkiem na uspokojenie duszy może okazać się dopelnienie zemsty. Dlatego ruszasz w ślad za nieznajomym demonem i jego dziwnym towarzyszem. Bierzesz w tym momencie pod uwagę wiele opcji wykorzystania ich obecności, a spotkanie to traktujesz jako łaskę Bogów.

Auron - no tak, mogłeś się tego spodziewać - Sephiroth wyruszył wraz z tym cholernym demonem na poszukiwania Kamienia Nieśmiertelności. Oczywiście jako summoner nie musisz obawiać się ich siły, bo tobie bynajmniej nie zagrażają. Ale w gruncie rzeczy niezbyt podoba ci fakt, iż obaj mogliby zyskać zbyt wielką siłę, toteż ruszasz w ślad za nimi w odpowiednim momencie postanawiając im przeszkodzić...
eMate Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
[ Klan Asakura ]
eMate
Wiek: 32
Dni na forum: 7.024
Posty: 1.327
Skąd: Wałbrzych
Tak jak myślałem zatrzymali się w jakimś barze, no to ja także, w końcu nigdy nie znali, ani pewnie nie widzieli strażnika, więc nie ma obaw. Usiadłem sobie z dala od nich, lecz o dziwo wszedła jeszcze jedna osoba, trochę wydawała mi się nie taka... Przyglądałem się jej uważnie, w końcu ten osobnik usiadł przy pewnym stoliku i także jak ja wpatrywał się w dwie postacie noszące ze sobą złą ki (chi). Poprosiłem o kawałek mięsa, ponieważ dawno nic nie miałem w ustach, jednak zauważyłem, że nowo zdobyte pieniądze dwóch panów od razu poszły w obieg, ponieważ zrobili niezłą imprezkę. Gdy wszystko się zakończyło i trzeba było wychodzić ruszyłem pierwszy. lecz zatrzymał mnie ktoś dotykając za ramię. Obejrzałem się w tył, a było tam dwóch ludzi, tak właśnie dwóch tych, którzy weszli pierwsi do baru, byli trochę podpici, więc nie bałem się ich siły.
Jeden z nich miał przy sobie Masamune, miecz, którego używałem sprzed lat, lecz zakląłem go, ponieważ jego mocą mozna było zniszczyć cały świat! Widać. ze ta osoba pewnie chce to zrobić, w pewnym momencie usłyszałem pytanie skierowane ku mnie. Oczywiście nic nie odpowiedziałem, tylko wyrwałem się i poszedłem krok dalej, lecz nic z tego... Znów się nie przejąłem tylko wyszedłem na świeże powietrze, przyglądnałem się księżycowi i ruszyłem dalej, ponieważ nie chciałem walki, a na pewno nie z ludźmi, którzy są osłabieni, albo tego nie warci...
Kamzo Mężczyzna
"Shinobi
Shinobi
[ Klan Takeda ]
Kamzo
Wiek: 37
Dni na forum: 7.048
Plusy: 15
Posty: 1.602
Skąd: Biskupiec
Tawerna w WindGate śmierdziała od potu i piwa, którym delektowała się większość gości (w tym przeważająca liczba najemników). Moje nozdrza drgały niespokojnie, miałem ochote wyrżnąć co do jednego tą zgraje nędzników, ale powstrzymałem te prymitywne rządze, nie mają one nade mną władzy. Zamówiłem butelke najlepszego wina i poprosiłem o czyste puchary po czym wygodnie usadowiłem się z Xeronem w ciemnym kącie sali. Wśród tej zgrai dziwaków i wojaków nie wzbudzaliśmy większej uwagi, przynajmniej wśród prostego plebsu. Dla kogoś z większym, doświadzceniem poszukiwacza przygód od razu [ ort! ] wydalibyśmy się inni. Choćby dla tego tam z interesującym orężem. Póki co nie on był naszym zmartwieniem, od dwóch dni od czasu gdy wybiliśmy tamtych zbójców podążał za nami dziwny jegomość. na razie [ ort! ] pozwolałem mu na to bo jeśli wejdzie nam w parade po prostu [ ort! ] pozbędzimy się go. Możliwe, że będzie mógł być w przyszłości całkiem użytecznym narzędziem, choćby po to by zniszczyć tego drugiego osobnika. Nie jestem peiwen czy Xeron zorientował się w całej sytuacji, być może jego demoniczna natura i większa niż u jakiejkolwiek spotkanej dotąd przeze mnie "osoby" chęć mordu nie pozwoliły mu się skupić na tych detalach.
Nareszcie dostaliśmy swe wino; sączyłem je powoli z mego pucharu, delektowałem się jego smakiem. Odruchowo włożyłem dłoń pod płaszcz aby sprawdzić czy mój najcenniejszy skarb jest na miejscu. Kurczowo zacisnąłem dłoń na niezbyt dużej kuli, nawet przez rękawice czułem pulsujące ciepło i złą magiczną moc jaka się z niej wydobywała. Jeśli zdobęde nieśmiertelność będe mógł bez problemu wydobyć moc tej Czarnej Materii. Póki co mogłem korzystać z jakichś 30% jej mocy, jeśli zwiększył bym tą "dawke" nawet ja nie byłbym w stanie uchronić się przed jej mroczną naturą.

Obraz
"You can almost say music is beyond all race, color of skin and religion. There are so many problems in the world, but music is truly beyond... It is fantastic."
SUGIZO
Majin_Vegeta Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
Majin_Vegeta
Wiek: 67
Dni na forum: 7.040
Posty: 501
Poszlismy do WindGate, dziwne miejsce ale cóż, jak dla mnie bylo zbyt prostackie, zastanwaiałem sie czy Ci ludzie sie w ogóle [ ort! ] myją, bo smierdziało od nich jak od Orków, chodz ich tu nie było... Przez cały dzień zastanawiałem sie czy to mozliwe ze Tichondrius żyje, przecież [ ort! ] został w innym wymiarze uwieziany w Krysztale z Ognia, czuje sie winny za jego skalanie, no ale cóż zawsze ktoś jest przegranym, tylko czy to na pewno [ ort! ] był on? a moze jego duch? Nie mam pojecia, wiem ze wyczułem potęrzną dawke Energi, brata Demona, nie mozliwym było by to zeby sie uwolnił , bo kryształ ognia moze tylko jedna jedyna rzecz rozbić, mój miecz...a ja sie tam nie wybierałem, ani miecza nie zgubiłem..., chodz w niepewnosci złapałem w tym momencie za pochwe gdzie wystawała cudownie rzeźbiony jelec z Adamantu. Mój przyjaciel, towarzysz Sephiroth niby sie delektował winem, tak naprawde jest chyba prostakiem jak tak uważa [ ort! ], naprawde to chlał, jak zwykły wiesniak który dostał wypłate za plon, nic do niego nie mam [ ort! ], chodz dziwne mysli mi pochwodzły do głowy - moze to spowodowane tym odorem unoszącym sie w powietrzu... po srodku sali siedział Auron, tak stary dobry Auron, raczej nie przeszedł na strone Chaosu, wiec pewnie sie babrze w kale Orderu, zapewne nawet nie poznał mej energi, no ale to juz 150 lat od Bitwy Tysiąca, hmm rozwarzałem mozliwość podejscia do niego i przywitania sie, lecz moj własny honor na to nie pozwalał, jak bedzie chciał to sam przyjdzie i bedzie błagał o litość , tak jak jego ojciec, heh starzec musiał zginać w koncu w wojnie zawsze musi ktoś przegrać, żałuje ze wtedy pojawiła sie ta Elfka, która uratowała jego nędzną dusze, lecz Auron pewnie o tym nie pamieta juz. Dopijałem miód z mego pokala, Sephiroth był juz nieco spróty, ale koncetracje miał, naszescie sie nie odzywał, pewnie też rozmyslał. Wyszlismy na podwórze, zaraz za Auronem, Sephiroth coś do niego paplał, ale nie słuchałem przyglądałem sie istocie którą wczoraj widziałem pod scianką budynku, pewnie nie wiedzała nawet ze na nią spoglądam. Sephiroth zawołał, odwróciłem sie, a po chwili postać znikneła.

END
eMate Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
[ Klan Asakura ]
eMate
Wiek: 32
Dni na forum: 7.024
Posty: 1.327
Skąd: Wałbrzych
Gdy szedłem wciąz przed siebie zastanwaiłem się po co w ogóle ich śledziłem... Nie są warci mojego wsparcia, ich serca są przepełnione złem, nie pasuje do nich... Od ostatecznego pokonania Sina minęło około 6 lat, straciłem trochę formy, trzeba to nadrobić, tylko gdzie ? Muszę trenowac, ponieważ ta postać co weszła po mnie do baru to nie byle kto, posiada ogromną moc, lecz nie potrafi jej spokojnie wykorzystać, więc na razie [ ort! ] mam spokój, ale jak zacznie kontrolować moc może być trudno. Bardziej się martwię tej osoby, niż tamtych dwóch opryszków... W takim rozmyślaniu szedłem dalszą srogę, aż wreszczie wkroczyłem w las. Przeszedłem parę kroków i wyczułem jakąś siłę, przystnałęm i przyglądałem się ruchom kogoś kto szybko skacze po drzewach. Wreszczei postać pojawiła się przede mną mówiąc :
- to jest zakazany las, kto tu wejdzie, nie wyjdzie żywy, dzięki twoim szczątkom dodamy świeżości naszemu piekelnemu rajowi
No cóz, zaśmiałem się lekko z tych słow, ponieważ takie przedstawienie na mnie nie działa. O dziwo zebrało się więcej takich poczwar, widać, że ten świat jest obdarzony w wielką róznorodność, lecz ich siła jest oddalona od Spiry o jakieś 150 razy.
Wokół mnie stało 5 takich stworzeń, w pewnym momencie jeden z nich skoczył na mnie, ja szybkim ruchem wyjąłem ręke zza płaszczu, która podtrzymywał bandaż i wyprostowałem ją w przód, drugą ręką zadałem solidny cios stworkowi, który szybko stracił głowę. Wiedziałem, że defence tych stworów było bardzo niskie, więc kolejnym ruchem miecza zrobiłem Mental Break, którym dotknąłem każdego ze stworów. Wciągnąłem z powrotem ręke zza katanę, miecz zarzuciłem na bar i ruszyłem dalej, po chwili wszystkie potwory legły na ziemię, a ja mogłem spokojnie już przejśc przez ten "ich" zakazany las...
Majin_Vegeta Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
Majin_Vegeta
Wiek: 67
Dni na forum: 7.040
Posty: 501
Po tym jak wyszlismy z baru, troche sie krecilismy z Sephirothem po okolicy, własciwie nic ciekawego sie nie działo, pustki, a jak juz to same pijaczyny sie kreciły. Szlismy sobie, pełnia Denosa była, czyli jednego z 2 ksiezyców, weszlismy razem ze Sephirothem w jakiś las... ciemno tam dość było, lecz me oczy potrafia rozpoznawać obiekty w ciemnosciach, szlismy aż tu nagle coś chwyciło mnie za noge, patrze a to jakaś poczwara, która lezała na ziemi i ni z tą ni z owąd "odrosła" głowa, aż sie zdziwiłem ze w tej krainie stwory maja zdolność regeneracji, natychmiast chwyciłem za mojego Glaive'a, bo nie było sensu na jakaś padline kwapić sie i wyciągać miecz, odblokowałem ostrze, pstrykniecie tak nie pozorne, a rozległ sie dzwiek echa po całym niemal lesie, nie zdązyłem sie obejżeć, aż chmara energi KI zmierzała w naszą strone, to były dziesiątki tych że stworków, wspierane na czele przez gargulca, z wielkimi kłami i czerwonymi oczami. Bez zastanowienia rzuciłem Glaive w kierunku Gargula, który skrzydłem odbił ostrze. Spojzelismy sie na siebie nawzajem z Sephirothem, i momentalnie stwierdzając, chwycilismy za swój oręż :
- no to sie zabawimy....

END
Kamzo Mężczyzna
"Shinobi
Shinobi
[ Klan Takeda ]
Kamzo
Wiek: 37
Dni na forum: 7.048
Plusy: 15
Posty: 1.602
Skąd: Biskupiec
Moje zmysły w tym momencie wyostrzyły się na maska, a kocie źrenice jeszcze bardziej zwężyły, wokół panowała ciemność co nie stanowiło ani dla mnie ani dla mego kompana przeszkody. Masamune przeszywał szybko powietrze i zataczał kręgi z wielką prędkością. Wymieżałem cięcia tak by natychmiast uśmiercić jak największą liczbe dziwnych poczwar. Ich krew padła na ma szlachetne lico... Krew jakichś nędznych stworzeń na wielkim Sephirocie ?! W jednej chwili zacząłem inkantacje potężnego czaru, ale przerwałem gdy uświadomiłem sobie, że magia z mego świata nie ma swego źródła mocy w krainie zwanej Faeirunem, więc tylko mocniej zacisnąłem mego Masamune i skoczyłem szybko do przodu wykorzystując pęd ataku by przebić się przez ściane kreatur. Szkarłatna posoka lała się gęsto, byłem w swym żywiole. Szkoda tylko, że z mojej ręki nie ginie ktoś kto jest choć troche godzien tego zaszczytu. Przystanąłem otoczony kupą poszlachtowanego ścierwa i opuściełm mój miecz ku ziemi. Lekko odchyliłem głowe by spojżeć jak radzi sobie Xeron. Demon wykończył już większość swych przeciwników, a ci którzy zostali mieli strach w oczach. Mroczne ostrze wojownika z piekła rodem jakby krzyczało z radości gdy odbierało kolejne życia brocząc się w krwi. Twarz demona wykrzywiła się w szaleńczym uśmiechu gdy zbliżał się do niego już ostatni przeciwnik. Stwór zdołał się uchylić przed mieczem, ale znajdując się wciąż w dzikiej ekstazie demon zaatakaował wolnym ramieniem. Jego siła była na tyle wielka by przebił się przez wnętrzności kreatury, po czym ze smakiem oblizał krew z dłoni ukazując długi język i charakterystyczne małe kiełki.
Napiąłem wszystkie mięśnie gdy poczułem zbliżającego się ostatniego przeciwnika jednak zareeagowałem o sekunde za późno. Gargulec zwalił mnie swą siłą ciosu z gałęzi i całym ciałem poczułem twarde podłoże. Spadłem na lewe ramie. Całe było zdrętwiałe bo zaliczyłem dość długi lot, na szczęście nie zauważyłem żadnych poważniejszych obrażeń. Xeron już ruszał do ataku, ale powstrzymałem go jednym spojżeniem. Ta kreatura zapłaci za to, że śmiała mnie zaatakować. Gargulec już zaataczał koło by znowu nacierać z powietrza, ale tym razem chwyciłem pewnie Masamune do dwóch rąk. Był coraz bliżej i bliżej z każdym krótkim ułamkiem sekundy, miałem tylko chwile na atak, gdy się odsłoni chcąc zadać mi kolejny cios... Teraz !! Masamune zadrżał w mych dłoniach, ale krew gargulca polała się na trawe; stracił skrzydło, a jego bok był rozcięty. Gdy potwór był w szoku ja nie czekałem ani chwili dłużej, nigdy się nie wacham, gdy mam okazje zadać cios to tak robie. Gargulec był jakieś 20 metrów dalej, zbyt duża odległość, zdąży się pozbierać. A raczej zdążył by bo wykonałem rzut mieczem, potężny i precyzyjny. Długie ostrze szybko dosięgło celu przebijając się z głuchym trzaskiem przez czaszke mego nędznego wroga. Chwile później wrócił do mej ręki, do ręki swego pana. Przywołałem mój miecz mą wolą, mą żądzą mordu... Tak...czuje go...artefakt którego tak poszukuje jest już coraz bliżej.

Obraz
"You can almost say music is beyond all race, color of skin and religion. There are so many problems in the world, but music is truly beyond... It is fantastic."
SUGIZO
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.035
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Gdy widzę, jak dwie śledzone przeze mnie istoty wchodzą do lasu znajdującego się na obrzeżu WindGate, początkowo bez wahania ruszam za nimi. Jednak już po chwili wyczuwam olbrzymią ki bijącą od tej wielkiej ściany drzew. Czułem już kiedyś taką chakrę. To mana driad.
Staję przed dylematem. Jeżeli nie wejdę do tej magicznej puszczy, być może stracę szansę dokonania zemsty. Lecz jeśli do niej wkroczę... Jeżeli natknę się na enty lub wykryje mnie Władczyni Kniei... Wtedy choćbym miał po swojej stronie tych dwóch potężnych wojowników, nie przeżyję. W najlepszym razie zostanę złapany przez patrol zwykłych driad i do końca życia pozostanę rozpłodowcem. Jednak i to mi się nie uśmiecha.
Z rozmyślań wyrywa mnie kolejne potężne źródło chi. Osoba nim będąca wkracza do lasu na przeciwnym jego skraju. Wyczułem ją w tawernie, do której wstąpiłem śledząc tamtych dwóch. To dobry i praworządny człowiek, więc nie ukrywałem się w ogóle przed nim – wątpię, aby ktoś taki chciał mi zagrozić. Być może okaże się nawet pomocny.
Pod wpływem impulsu ruszam w stronę lasu, w marszu koncentrując resztki ki i przywołując przy jej pomocy najpotężniejsze znane mi zaklęcia kamuflujące. Modlę się do Ilmatera, by mnie chronił przed niebezpieczeństwami czyhającymi w tym pozornie spokojnym miejscu.
Po wkroczeniu do puszczy zaczynam biec bezszelestnie, zdając sobie sprawę, że demon i jego srebrnowłosy towarzysz są daleko przede mną. Cały czas koncentruję się na myślach o zemście i mojej nienawiści do Tokugawy Ieyasu.
Kiedy pokonuję jakieś trzysta metrów, słyszę za swoimi plecami szelest. Przystaję. Szelest się nasila. Rozglądam się nerwowo, lecz nikogo nie dostrzegam.
Moje serce zaczyna bić szybciej, a znamię piec. Nagle mój wzrok zatrzymuje się na przeciwniku. Przełykam głośno ślinę.
Widziałem już kiedyś coś takiego. Stwór wydaje się być złożony z różnych roślin, zrośniętych ze sobą i przystosowanych do poruszania się. I zabijania.
Odwracam się, chcąc uciec, jednak za sobą dostrzegam jedynie kolejne bestie. Jestem otoczony, nie pozostało mi nic prócz walki.
Wyskakuję w powietrze, wyszarpując w locie miecze z pochew. Ląduję obok jednego z potworów i zadaję mu błyskawicznie pięć ciosów, pięć szybkich jak mgnienie oka cięć. Nim zdąży zareagować, wymierzam mu szybkie kopnięcie z półobrotu i znowu uderzam mieczem.
Bestia nic sobie nie robi z mojego baletu. Nie zadaję jej żadnych obrażeń. Podczas gdy ja macham mieczami, ona bierze szeroki zamach swym przypominającym pień drzewa ramieniem i wymierza we mnie potężny cios.
Uderzenie łamie mi trzy żebra i odrzuca o kilka metrów. Wprost na kolejnego stwora. Świat ciemnieje mi w oczach, gdy w moje plecy wbijają się służące bestii za zęby krzywe gałązki. Następny potwór podpełza do mnie i rozcina mi czoło szybkim, ale niezbyt dokładnym ciosem. Krew zalewa mi oczy.
Nagle wszystko wokół eksploduje jaskrawym światłem, a ponad ból całej reszty ciała wznosi się ból mego lewego ramienia. Znamię piecze z niewyobrażalną siłą.
Jestem zbyt słaby, by móc opanować Tichondriusa. Po chwili ogarnia mnie szał. Wyrywam się z uścisku mych przeciwników, nie zwracając uwagi na to, że zadają mi coraz dotkliwsze rany. Uderzam jednego z nich kataną w miejsce, gdzie powinna być szyja. Ostrze odbija się od twardego drewna.
Niepowodzenie tylko potęguje mój gniew. Walczę coraz szybciej i z coraz większą szybkością. Jednak nie jestem w stanie zranić drzewiastych stworów.
Po kilkunastu sekundach walki jestem już cały zakrwawiony. Moja biała niegdyś szata jest teraz czerwona. I wtedy coś we mnie zaczyna się zmieniać.
Wypuszczam z rąk miecze, które opadają głucho na ziemię. Patrzę na moje dłonie. Skóra na nich staje się grubsza, a jej barwa zmienia się na czerwoną. Moje krótkie paznokcie wydłużają się, zakrzywiają, a następnie czernieją. Czuję, jak z mego czoła wyrastają długie rogi, a me zęby wydłużają się i wyostrzają. Krzyczę na cały głos. Ale to nie jest mój głos.
Kiedy przeistoczenie dobiega końca, spoglądam na mych przeciwników, zastygniętych w bezruchu, 'zdziwionych' mocą promieniującą ode mnie. Bez wahania rzucam się na nich.
Pierwszy wyrywa się z osłupienia ten, który ugryzł mnie w plecy. Wznosi swe ramię do ciosu. Ja jednak jestem szybszy. Błyskawiczne uderzenie mej dłoni pozbawia go 'głowy'.
Później przychodzi kolej na tego, który połamał mi żebra. Biegnę ku niemu, jego cios chybia, a ja wpadam na niego i rozrywam go na strzępy.
Kolejne bestie giną z moich rąk. Szał zabijania rośnie z każdą chwilą. Wyobrażam już sobie śmierć Tokugawy Ieyasu. Potężny shogun klęczy przede mną, a ja wyrywam mu serce. Później przychodzi kolej na tamtego dobrotliwego wojownika, którego wyczułem w tawernie. Widzę, jak moje dłonie chwytają go i miażdżą w potężnym uścisku. Obracam się. Przede mną stoi mój stryj Motonari. Wbijam zakrzywione szpony w jego ciało i zaczynam go rozszarpywać. Krzyczy, więc prowadzę ręce w górę i rozrywam jego tchawicę.
Widzę schody. Wchodzę po nich. Czerwony dywan, po którym kroczę, pokrywa czarne, kamienne stopnie. Na szczycie siedzi na tronie bogato odziany mężczyzna. Klękam przed nim, a on zaczyna się obłąkańczo śmiać.
- Nieeeeeee!!!
Mój krzyk wyrywa mnie z wizji. Szał bojowy momentalnie mija. Moje ciało wraca do normalnego stanu, rogi i szpony znikają. Wokół mnie leżą szczątki zabitych bestii, a pośród nich moje dwa miecze.
Próbuję podejść do mojej broni, jednak czuję się potwornie słaby. Patrzę po sobie i widzę, że cały jestem we krwi. Mojej krwi.
Nagle tracę grunt pod nogami, a cały świat wokół wywija dzikiego kozła. Uderzam ciężko w ziemię i zapadam w ciemność...

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
eMate Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
[ Klan Asakura ]
eMate
Wiek: 32
Dni na forum: 7.024
Posty: 1.327
Skąd: Wałbrzych
Gdy dwaj osobnicy zabili ghouli stali przez chwile wpatrzenie w szczątki tych bestii. Nagle ten bardziej umięśniony napluł na mózg jednego z potworów, wszystko widziałem z drzewa, usiadłem sobie na gałęzi, by zobaczyć jak walczą ci, których niedawno zapoznałem. Gdy oni chcieli ruszać dalej, zeskoczyłem z konara i z hukiem uderzyłem o ziemię. Dwaj ludzie od razu zmienili kierunek wzroku w moją stronę, zbliżając się powoli rękoma do pochw od mieczy.
- nie chce z wami walczyc, dajcie sobie spokoj - powiedziałem.
Wtedy oni staneli juz prosto i dalej wpatrywali się w moja osobe.
- ty, co trzymasz Masamune, nie jestes godzien uzywac tak swietej broni, dzierżąc tak wspaniałą broń ta kreatura nawet nie powinna się do ciebie zbliżyć, nie mówiąc o uderzeniu kogoś kto trzyma Masamune! Wiesz, że twój miecz jest jednością mojego, tylko, że Masamune jest stworzone ze złej enrgii, dlatego zakląłem ten miecz dawno, dawno temu, gdy sam się przekonałem jak daje we znaki 100-procentowa siła tego orężu. Ja jestem teraz pod kontrolą miecza Murasame, siłą jest identyczny co do Masamune, lecz teraz ty nie możesz mi zagrozić. Dopiero gdy opanujesz miecz w 80% będziemy mogli porozmwiać, tak więc trenuj chłopcze i nie daj się zwieść złej mocy tego oręża.
Widziałem niesmaczną mine dwóch osobnikow, lecz ja dalej ciągłem swoje...
- i jescze jedno, wiem o waszej misji, i muszę was poinformowac, że artefakt, którego poszukujecie dodaje tylko 5000 lat życia, nie czyni cię nieśmiertelnym, tak więc taki zwykł stworek mógłby cię zabić i artefakt na nic by się zdał. Sam go kiedyś uzyłem, ale w całkiem innym świecie. Ostatni artefakt nieśmiertelności został wrzucony w wymiar Animy, który został rozstrzaskany przez tego Aeona na kawałeczki, nawet mój Masamune nie mógł zniszczyć tego kamienia... Wiem, że wasze plany legły w gruzach i zamierzacie teraz skoczyć na mnie ze złości, lecz nic z tego, nie mam czasu na pogawędki, żegnam panów.
Ha, po tych zdaniach mina dwóch rycerzo-podobnych była wielce rozczarowana, już myślałem, że będe musiał wyciągać broń, lecz niestety nie musiałem tego robic.
- poczekajcie tutaj 2 minuty - po czym się oddaliłem...
To było te miejsce, gdzie wyczułem potężna energię, przyglądałem się ziemi, lecz tam była tylko mizerna postać leżąca na ziemie i szczątki ghouli. Podeszłem bliżej i ujrzałem tą samą postać co w barze! Wziąłem go na bary i ruszyłem w stronę, gdzie zostawiłem tamtych wojowników. O dziwo poczekali na mnie... Gdy podeszłem uwaznie przyglądali się postaci, która niosłem ze sobą.
- mam dla was propozycje - w tutejszym świecie panuje zły gospodarz, czego dowiedziałem się z relacji mieszkających tu, wieczny chaos nie dla mnie, tak więc idę poskromić tego zbójce, wyruszycie ze mną w podróz do jego siedziby ? Hmm, widzę, że ciągle jesteście zawiedzieni wiadomością o fałszywym artefaktu, no cóz, pójdę sam... Żegnam panowie, może kiedyś się jeszcze spotkamy.
Gdy chciałem już ruszyć, głos któregoś z nich mnie zatrzymał...
Kamzo Mężczyzna
"Shinobi
Shinobi
[ Klan Takeda ]
Kamzo
Wiek: 37
Dni na forum: 7.048
Plusy: 15
Posty: 1.602
Skąd: Biskupiec
Xeron zatrzymał tego dziwnego gościa, ale nie słuchałem o czym mówią, rozmyślałem nad sprawami bardziej istotnymi dla mnie w tej chwili. 5000 lat ?? 5000... Liczba ta odbijała się głośnym echem w mym umyśle. Nie mogłem tego dłużej powstrzymać, wybuchnąłem głośnym, złowieszczym i zimnym śmiechem. Właśniciel Murasame chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu został wyprowadzony z równowagi mą niespodziewaną reakcją; nawet mój demoniczny towarzysz zwrócił do mnie swe oblicze marszcząc brwi. Wciąż rozbawiony rzekłem:
-Idealnie, 5000 lat wystarczy. Jestem Sephirot, ostatni ze Starożytnych, najdoskolaszy szermierz w Midgar i przywódca oddziałów 'Soldier'. Myślisz, że masz doczynienia ze zwykłym człowiekiem ?? Hahahaha !! Zostałem stworzony na podstawie kodu genetycznego Starożytnych i narodziłem się z łona matki demonów, Jenovy. W mych żyłach nie płynie krew, a czysta życiowa enrgia niewidzialna dla oka i tylko odemnie zależy jak ją wykorzystam.
Spojrzałem wciąż rozbawiony na tego przybysza i na Xerona który nie do końca zdawał sobie sprawę z mojego pochodzenia.
-Tak, tak. Energia ta została przeze mnie skażona bo wykorzystywałem ją do czynienia zła, jednak to uczyniło mnie jeszcze silniejszym... Korporacja Shinra przeprowadziła na mnie setki badań i eksperymentów zwiększając wydajność każdego mięśnia, każdego zmysłu do maksimum;efektem tego są choćby moje nienaturalne oczy...
Miałem już dość tłumaczenia, po co im to w sumie mówie ?? Jako starożytny wraz z artefaktem będe mógł żyć ponad 10000 lat. Taka życiowa energia wystarczy w sam raz by uwolnić tą moc. Zacisnałem mocno ręke na kuli ukrytej pod płaszczem. Wciąż zadowolony zwróciłem się do demona.
-Xeronie, tobie jako demonowi taki artefakt nie za bardzo się przyda, ale nie przejmuj się, coś na to poradzimy. Póki co, zostawiam ci decyzje co zrobić z tym wojownikiem...

Obraz
"You can almost say music is beyond all race, color of skin and religion. There are so many problems in the world, but music is truly beyond... It is fantastic."
SUGIZO
Majin_Vegeta Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
Majin_Vegeta
Wiek: 67
Dni na forum: 7.040
Posty: 501
- Czekaj - powiedzałem do Aurona, który złożył propozycje, lecz nie było widać ze zalerzy mu na naszym towarzystwie.
- wiem to od 100 lat Sephirotcie, ta wyprawa moze okazać sie bardzo zyskowna z kilku powodów , pierwszy, ogarniemy sie chwałą, drugi, to to ze sie zabawimy, no i jako przyszli zwycierzcy bedziemy bogaci- po czym zblizyłem sie do towarzysza mego i szepnełem na ucho, ona ma artefakt, ale nie wie jak użyć, po za tym, taka okazja moze nam przynieść władanie, tą dziwną lecz bogatą krainą - powiedziałem. Sephirot nieco pomyslał, moim zdaniem za długo, lecz nie czekałem na jego decyzje, jako Ksiaze, mam prawo decydować nieco o kierunku naszej podróży. Auron czekał, a moze sie nudził, tego nie wiem, najwidoczniej chciał zebysmy poszli znim, mozliwe ze zdawał sobie sprawe ze sam , w pojedynke nic nie zdziała, podszedłem do niego.
-Auronie... po pierwsze, nie pytaj skąd znam twe imie, po drugie zgoda, pójdziesz z nami, do władczyni tej że krainy, od tej pory to my dowodzimy, a Ty mozesz tylko postulować, i dawać małe wskazówki, od tej pory jestes zobowązany słuzyć lojalnie wobec nas, oczywiscie z małą wzajemnością, jak napadnie na nas banda frajerów, to nie przyglądasz sie, ale pilnujesz zeby nikomu nic sie nie stało z naszej trójki. Jezeli bedziesz trzymał sie tych żelaznych zasad, nikomu sie nic nie stanie, a nasza podróż zakonczy sie skucesem, bez najmniejszych strat.
Sephirot, nieco sie przyglądał, całemu mozna okreslić monologowi, poniewaz po krótkim zastanowieniu Auron dopiero zaczal mówić. Zza choryzontu wychodziło słonce, które zaczeło oswietlać mą toge i pochwe z mieczem. Nagle gdy juz wydokrąg był oswietlony Auron został tak jak by "obudzony", nie dziwie sie, nie zna człek rzeczy z mego wymiaru, najbardziej przykuo jego uwage, znikający miecz, heh tak no niestety Miecz cienia ma takie własciwiosci. po czym powiedziałem :
- Nie przejmuj sie, to ze go nie widzisz, nie znaczy ze nie moge nim walczyć - po czym dotknalem miejsca w którym powinien być jelec, i tam sie pojawiła mała kontura tej że czesci oręża.
Sephirot usiadł na tej niegodziwej ziemi, i rozmyslał, nie wiem nad czym, ale rozmyslał i to bardzo, nic nie mówił, aż zaczeło mnie to irytować, ale nie bede ponaglał mego przyjaciela, zobaczymy na co jego geniusz wpadnie.
- Auronie ? wiec jaka twa decyzja ?

END
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.035
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Budzę się nagle, gwałtownie, próbuję zerwać się i wstać. Jednak nie mogę. Spoglądam po sobie. Widzę, że oplatają mnie pnącza, wchodzące we wszystkie większe rany, którymi tak gęsto usiane jest moje ciało. Niektóre sięgają aż do twarzy, wchodzą przez policzek do ust, wyczuwam je językiem.
Sala, w której leżę, jest w całości drewniana, czuję się jakbym znalazł się we wnętrzu drzewa. Oświetlenie zapewniają unoszące się miejscami w powietrzu kule żółtego lub zielonego światła. Patrząc na nie zaczynam sobie powoli przypominać, co się stało.

***

Obudziłem się na barkach mężczyzny, którego wyczułem w tawernie. Nie zastanawiałem się, skąd się na nich wziąłem. Nie byłem w stanie na niczym skoncentrować swych myśli. Czułem tylko ból.
Gdy teraz się zastanawiam, dlaczego wtedy w ogóle się obudziłem, dochodzę do wniosku, że częściowo uleczyła mnie ki tego wojownika. On uratował mi życie. Jednak teraz nie wiem, czy kiedykolwiek dane mi jeszcze będzie mu się odwdzięczyć lub chociaż podziękować.
Gdy wisiałem półprzytomny na jego ramionach, zaczął rozmawiać z tamtymi dwoma, demonem i srebrnowłosym. Byłem zbyt mało świadomy, by się bać.
Chociaż nie wsłuchiwałem się w rozmowę, usłyszałem imiona tych trzech osób. Auron, Sephirot, Xeron... Tylko trzecie imię obiło mi się o uszy, jego właściciel był demonem i miał jakieś powiązania z Tichondriusem. Już to wystarczałoby, bym trzymał się od niego jak najdalej.
Nagle powiał wiatr. Jest jesień, więc spodziewałem się, że z drzew polecą liście. Tak się jednak nie stało.
Z drzew poleciały strzały.
Pierwszy został trafiony srebrnowłosy. Trzy szypy wbiły mu się w klatkę piersiową. Padł na ziemię bez jęku.
Xeron na ten widok zaryczał potwornie. Jego ciemna szata opadła na ziemię. Demon urósł, przybierając swą naturalną postać. Błoniaste skrzydła rozłożyły się, skóra stała się ciemnoczerwona i błyszcząca od łusek. W kierunku jego uzbrojonej w wielkie kły głowy poleciało kilkanaście pocisków, lecz szybko spłonęły w ognistej aurze otaczającej czterometrową postać.
Obserwowałem całe zajście zwisając z barków trzeciego wojownika, gdy poczułem potężny ból w okolicach prawej łopatki. Strzała przebiła mi płuco. Następna była wymierzona w trzymającego mnie mężczyznę, jednak chybiła, o mało nie urywając mi lewego policzka. Człowiek zrzucił mnie z ramion. Nim upadłem na ziemię, zobaczyłem, jak swym wielkim mieczem odbija kilka szypów. Tracąc przytomność słyszałem już tylko bojowy ryk Xerona i krzyk trafionego wojownika...

***

Gdy wspominam ostatnie wydarzenia, zauważam, że nie jestem w sali sam. Po wyłożonej mchem podłodze przechadza się wysoka kobieta w zielonej szacie z elementami koloru dębowej kory. W jej ciemnobrązowe włosy wplecione są zachwycające różnorodnością kwiaty.
Kiedy zauważa, że się obudziłem, podchodzi i pochyla się nade mną. Jest bardzo piękna i równie pięknie pachnie. Fiołkami.
Ma zielone oczy. Oczy, od których tchnie spokojem. I chłodem wieków.
Jest zbyt skromnie ubrana, by być Władczynią Kniei. Domyślam się, że należy do kasty driadzich czarodziejek, zwanych Czarodziejkami Drzew.
Próbuję coś do niej powiedzieć, spytać o innych, ale gdy otwieram usta, coś mi w nich pęka i zaczynają napełniać się krwią. Dziwożona dostrzega to. Odchyla się ode mnie, wymawiając starannie i delikatnie zaklęcie. Niebieskie światło zaczyna gromadzić się między jej wyciągniętymi dłońmi. Po chwili popycha je ku mnie. Gdy wnika w mą twarz, dosłownie czuję, jak zrasta mi się policzek, a pnącze wycofuje się.
Podnoszę głowę, lecz zaraz opuszczam ją ponownie na mech robiący za poduszkę. Wciąż jestem bardzo słaby. Jednak mam dość sił, by mówić, więc rozpoczynam konwersację.
- Gdzie... – przełykam z trudem ślinę, która odrobinę zwilża me wyschnięte gardło – Gdzie są inni? Sephirot, Auron... i Xeron?
- Ciiicho – szept Czarodziejki Drzew okazuje się głośniejszy od moich słów – Ci dwaj ludzie są bezpieczni. Tak samo jak ty.
- A co... A co się stało z Xeronem?
- Mówisz o tym demonie? Zajęłam się nim osobiście. Spójrz.
Podchodzi do jedynego w całej sali stolika. Zdejmuje z niego szklaną kulę. Gdy wraca do mnie, widzę, że w jej wnętrzu znajduje się Xeron w swej naturalnej, balorzej postaci. Dostrzegam, że coś krzyczy, jednak szkło tłumi jego głos. Ponownie przełykam ślinę.
- Widzisz teraz – driada uśmiecha się i stuka palcem w kulę – że nie stanowi już dla ciebie zagrożenia. Chcesz czegoś jeszcze?
- Co się z nami stanie? – pytam, choć znam już odpowiedź.
- Jesteście silnymi wojownikami – uśmiech dziwożony staje się odrobinę szerszy – Wasze córki pomogą nam wyprzeć ludzi z naszych ziem.
Chcę oponować, jednak w tej chwili do sali wchodzą dwie młodsze driady. Jedna ma rude, a druga zielone włosy. Obydwie mają bardzo piękne twarze, przyozdobione odpowiednio zielonymi i piwnymi oczyma. Ale to nie włosy ani twarze przykuwają moją uwagę.
Młode dziwożony rozpoczynają rozmowę ze starą. Noszą łuki i kołczany, więc domyślam się, że są zwykłymi łuczniczkami leśnej armii. Takimi, jakie szyły bezlitośnie do mnie i innych, siedząc samemu bezpiecznie na gałęziach drzew. Mówią po elficku, do tego swoim specyficznym dialektem, więc prawie nic nie rozumiem. Orientuję się jednak, że mówią o jeńcach.
Czarodziejka Drzew podaje im po jednym dziwnie wyglądającym woreczku i wydaje rozkaz, wskazując na mnie, po czym wychodzi. Młode łuczniczki podchodzą do mnie i zaczynają obsypywać mnie Pyłkiem Duszków. Ja jednak wciąż koncentruję się na czym innym. Na tym, co najbardziej różni młode driady od starej.
Stroje, w które są ubrane, są zupełnie inne od szaty leśnej czarodziejki. Właściwie składają się jedynie z połączonych ze sobą pasków skóry. Rumienię się mimowolnie, gdy wyobrażam sobie, że być może przez resztę życia będę się kochać z jedną z nich.
Gdy tylko odpędzam od siebie tę myśl, Pyłek Duszków zaczyna działać. O ile obudziłem się gwałtownie, o tyle usypiam powoli i spokojnie, zanurzając się stopniowo w miękką ciemność.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Majin_Vegeta Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
Majin_Vegeta
Wiek: 67
Dni na forum: 7.040
Posty: 501
Ocnkenłem sie, patrze... mówiąc krótko i nie owijając w bawełne, jestem na totalnym zadupiu, własciwie tu jest pusto, lecz obszar przestrzenny nie jest pusty. Tamte driady na drzewie... hmm w moim swiecie nie odwarzyły by sie zaatakować mnie.. dla tego nic nie robiłem, wydaje mi sie, ze tylko ja zdawałem sobie sprawe z całego zdarzenia. Ale teraz mam wieksze zmartwienie, gdzie do cholery jestem!? Cicho! co to za głos? jakis znajomy, a nie.. skad ja znam ten głos?! zaraz ... kobiecy ?! , taki donosny, z tłumony, zbasowany.. ciezki, skad ja znam ten cholerny głos?! nie, to nie mozliwe, tu go nie moze byc! Tichondrius!!!!! cicho! - przybrałem pozycje embronalną - PRZESTAŃ!!!! i wpadłem w szał, nie był to szał bojowy, bersek, lecz szał, normalny ludzki, lecz był silniejszy od berseka, potengował mą siłe masakrycznie szybko, zaczełem sie zmieniać, bardzo gwałtwonie, moja energia KI przewyzszyła kilka krotnie, podniosłem sie... zaczełem promieniować, aż tu nagle ni z tąd ni z owąd, z mych ust poleciały słowa magiczne :
Xen Vas Bal Hxan!
Po czym brzybrałem pozycje wyprostowaną w pełni, na "scianach" które tworzyło niebo, i całe otoczenie pojawiły sie znaki, znajome nam Deomonom, to był Pentagram .. ale nie zwkyły, zaczal płonąć, mocno szybko, aż sie przeraziłem skąd taka moc drzemie we mnie, nagle poczułem bardzo dużą energie KI która była gdzieś w okolicy, blisko, bardzo blisko, spojzałem na miecz Cienia, błyszał, bardzo mocno i usłyszałem głos - Weź! - po czym bez zastanowienia chwyciłem miecz... ujzałem wielkie swiatło, które raziło me slepia, miecz zmienił sie po mym chwyceniu za jelec, tak, ale to przecież [ ort! ] nie mozliwe - mówiłem sam do siebie, miecz Cienia zmienił sie w potenzny Artefakt - Ostrze Ognia - dwustronna bron z bardzo długim ostrzem przeciągającym sie przez kształt ksizyca. Wydałem z siebie Krzyk bojowy, głosny podniosły, im głosniej krzyczałem tym ostrze było bardziej swietliste, uniosłem je do góry, po czym zaczełem władać jak bym je znał co najmniej [ ort! ] kilka lat, tak jak to było z mym mieczem Cienia. Nagle wokoło mnie zrobiło sie ciasno, ogien na dodatek był wokoło mnie. Unioslłem Ostrze ku niebu, gdzie z chmur ułozyła sie twarz jakiejś driady, nagle z miejsc gdzie widaniały rozzazone Pentagramy, ujazmił sie pontezny ogien, kopuła szkła zaczeła pękać. Nie mogłem nad sobą zapanować, robiłem to ja, ale jak bym był sterowany. Kula Pękła, a ja sie wydostałem na zewnatrz, jezeli to mozna tak nazwać. Było to jakieś wielkie drzewo, gignatycznie wielkie w srodku. Nie zastanawiałem sie gdzie jestem długo, gdy spojzałem róg drwa, a tam leżał mój przyjaciel Sephirot. Podbiegłem, nie patrząc nie rozgladajac sie w około, był oplątany jakimś scierwem, wziełem mojego Glaive'a, rozciełem, nie mineła sekunda, a to coś sie zregenerowalo, i wysysało energie z mego przyjaciela. Gdy myslałem chwilke, nagle mą toge zniszczana nieco, przeszył niesamowyty ból, który tak naprawde mi nic specjalnego nie zrobił, wygiełem reke do tyłu i wyciagnelem strzałe, tą samą co nas zaatakowała w lesie. Bez wachania momentalnie odwróciłem sie i ujzałem 2 nie przeciątnej urody Driady mówiące :
- Juz sie nasiedziałeś ? Widać kochasiu ze energia cie rozpiera, posromić trzeba Ciebie widzimy - na co odpowiedzałem bez zastanawiania -
- Kim jestescie ze macie czelność podnosić oręż na ksiecia Demonów!
na co odpowiedzały wyciagająć miecz zwykły, z lisci :
- Juz sie tego nie dowiesz nikczemniku.
Rzuciły sie do walki, nic nie mogłem zrobić, jak Tylko walczyć, natychmiast chciałem sięgnać po miecz, ale go przecież [ ort! ] nie było, chwile mi zajeło zanim sobie przypomniałem ze mam teraz ostrze, po czym siągnełem pewnym ruchem reki na plecy. Zaczeły mnie atakować z nie przecietą szybkością, lecz jak na wojowniczki, coś zabardzo sie nie sprawdzały, zupełny brak taktyki-techniki, po kilku sekundach gdy dałem im do zrozumienia ze jestem przecietnym wojownikiem - przynajmniej tak starałem sie próbować - zaatakowały mnie pełną siłą, przyznam sie ze dość mocną, lecz szybki unik - bach głowa na ziemi, a raczej na mchu, zrobiłem salto w powietrzu, płasko przywierając do skrzydła ostrze i trach druga głowa lezy. Teraz zostało mi tylko uwolnić towarzysza, a no i reszte którą po chwili zauawrzyłem. Poszedłem, wszelkie próby uwolnienia stawały sie marne, aż nagle usłyszałem znów ten głos.... ogień.... po czym pomyslałem , no tak! Ogień! zadne drzewo tego nie przetrwa! Uniosłem moje ostrze ku górze znów czar Xen Vas Bal Hxan, i padł huragan ognia, ogień zaczał trawić wszystko, gdy spojzałem na mego przyjaciela, pnącza go opuściły, wziełem go na jeden bark, poszedlem na Aurona który takze lezał wycienczony, oraz do innego dziwnego człowieka, od którego biły dwa rodzaje energi, zla i dobra, wydawało mis ie ze go gdzieś juz widzałem. Zabarałem wszystkich na zewnatrz, to nie był juz ten sam las.

END
eMate Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
[ Klan Asakura ]
eMate
Wiek: 32
Dni na forum: 7.024
Posty: 1.327
Skąd: Wałbrzych
W pewnym momencie Xeron podczas biegu upuśił nas na ziemię i oczekiwał, żebysmy się obudzili, no więc wstałem tak szybko jak połozyłem się na ziemi.
- hmm, yo było dość ciekawe, ok, sprawdziłem waszą siłe i jestem pewien, że mogę z wami podróżować, wiesz, ja mogłęm bez problemu pokonać tamte łuczniczki, które strzelały w nas swoimi strzałami, lecz wolałem popatrzeć jak wszystko się rozłoży, no i na dodatek zobaczyłem wreszczie twą prawdziwą postać Xeronie! Musisz jeszcze popracować nad swoimi ruchami, mam nadzieje, ze szybko opnaujesz wszystkie umiejętności swego miecza. Oj, ci dwaj jeszcze śpią, co robimy ? Idziemy naprzód, czy odpoczywamy i czekamy, aż się obudzą ? Nagle rozległ się huk, tak jak oczekiwałem... Xeron miał minę trochę nie taką, był zdenerwowany z tego, że musi stoczyć kolejną walkę. Ja miałem minę taką jak zawse, czyli poważną z lekkim uśmieszkiem, mój oręż ciągle leżał na barach, no bo co mam się przejmować ?! Stałem tak przed chwilę, aż postacie się ujawniły, był ich dziesiątki, setki! O dziwo żadnych łuczniczek nie widziałem, stały tylko jakieś szkarady drewaniane z długimi łodygami, były podobne do tych silnych istot z mojego wymiaru... Otoczyły nas ze wszystkich stron, no cóz, pozostawała tylko walka. Na dodatek dwóch moich kompanów jeszcze smacznie spało, walkę podjęliśmy tylko ja i Xeron, dając sobie odpoweidni znak. Zacząłem szybko biec w kerunku drewieńka i szybko wymierzyłem ogromny cios moim wielkim mieczem, drzewko zostało przecięte na pół, niestety.
- jak tak ma wyglądać ta walka, to ja dziękuje...
w moim kierunku podążały bardzo szybko jakieś małe potworki podobne do psów. Gdy były już wystarczająco blisko zrobiłem nad nimi salto w tył, a następnie poharatałem te "coś" na kawałki. Przygladałem się teraz walce Xerona, którego otoczyły wielkie chmary tych potworów.
- widze, ze moja osoba nie sa zainteresowane, wiec musze sam pokazac jaki jestem.
Zacząłem biec w kieurnku Xerona, bo bałem się, że zaraz padnie, lecz w pewnym momencie rozległ się ogromny hałas, popatrzyłem się bardziej i ujrzałem, że Xeron swoją siła woli odepchnął wszystkie stwory na dalekie metry. No więc spokojnie przystanąłem, ponieważ wiedziałem, że tak szybko się nie podda. Usłyszałem bieg wielu pokrak, spojrzałem do tyłu, tak to było to! Biegło ich wiele, lecz ja miałem w zanadrzu wiele technik. Podniosłem miecz ku górze, następnie podrzuciłem go, on zrobił parę obrotów i wbił się w ziemię, ja wyjąłem moją butlę z wodą i łykłem się jej. Zawsze po wodzie rozpeira mnie ogromna energia. Chwyciłem szybko miecz i biegłem w kierunku drzewopodobnych. Nagle zacząłem bitwę z dziesiątkami takimi, lecz wszystko syzbko poszło, ponieważ ja tylko biegłem i przecinałem te postacie na pół, nie musiałem nawet się zatrzymywac. Gdy skończyłem rajd, znów popatrzyłem się na Xerona, który, także świetnie sobie radził, lecz powoli się męczył. Ale to nie powód do żalu, ponieważ w tej chwili na drzewa wbiegło ogrom łuczniczek.
- szkoda, ze nie ma miedzy nami summonera, wtedy jeden cios Ixiona, lub Bahamuta i wsyscy leża.
No coz, od razu zaczęły strzelać, lecz ja tylko odskakiwałem i obmyślałem plan jak się do nich dostać. No więc zacząłem biegnąć odbijajac moim orężem wszelkie strzały, aż w końcu przecięłem drzewo na pół, razem z nim na ziemię legło wiele ostot z łukami, które niestety po takim upadku od razu straciły życie. Zacząłem powtarzać ten rytuał po pare razy, w końcu łuczniczek było coraz mniej. Xeron dostawał strzałami, ponieważ nie miał jak walczyć od razu z łuczniczkami i stworami na raz. Postanowiłem mu pomóc. Podbiegłem do niego i zacząłem zabijać po kolei każdego stwora, wtedy Xeron zdenerwowany sytuacją podniósł swój miecz, no i w końcu z miecza poszły wielkie wiązki ognia, które poniszczyły wiele żyjących jeszcze organizmów. Nadbiegało ich coraz więcej, przez chwilę myślałem o ucieczce, lecz te mysli się rozmyły, gdy zobaczyłem, że jedna strzała leciała w keirunku Sephirota. Miałem istotnie moment na zastanowienie, skunde. Bez zastanowienia rzuciłem Murasame i krzykłem : Masamune!!
Miecz podniósł się z pochwy Sephirotha i uratował życie osobnika, ponieważ podczas wyjęcia się miecza na chwilkę zatrzymał się przed tym osobnikiem i wresczie wleciał mi w ręke. Chwyciłem na dodatek Murasame i czułem się prawie, że niezwyciężony. Wykorzystałem wszystkie techniki dwóch orężów, lecz bardzo trudno było mi panować dwoma ogromnymi broniami. Zrobiłem ogromny Power Break, i nastała cisza. Po zmixowaniu dwóch tak silnych mieczy pole rażenia jest wyjątkowo wielkie. Podbiegłem do Sephirotha, oddałem mu Masamune życząc wielkiej energii. Podbiegłem do Xerona, który już sam nie wiedział co się dzieje, klepłem go po ramieniu i powiedziałem, że dobrze się spisał. Gdy już mieliśmy się zbierać z pola walki, nogę Xerona złapało jakieś pnącze, szybko je uciąłem i spoglądnąłem w przód. Zobaczyłem ta całą ich szefową, i jakiegoś ogromnego potwora, to była chyba broń ostatniej szany, tak myśle. Ja i Sephirot i inny osobnik, byliśmy oddaleni od siebie o pare metrow, lecz w moim imieniu jest bronić moich ludzi, w końcu jestem strażnikiem! Bez wahania podbiegłem do dwóch ludzi, gdy miałem już ich łapać dostałem pnączem po plecach, trochę mnie to zabolało, lecz dalej toczyłem moją misję, wziąłem dwóch osobników, lecz na mnie leciały dwa ogromne pnącza, po chwili rozdwoiły się tworząc 4 wielkie sidła. Nie wiedziałem co robić, lecz nagle mnie uratowała jakaś bariera, której się nie dało zniszyć, potwó nawalał w barierię i za każdym razem nic! Nagle zobaczyłem, że ta postać, której nie znam imienia na chwilę się ocknęła i na pewno to ona uratowała nam życie. Po chwili oczy się zamknęły, a bariera znikła, znów byłem sam na sam z potworem, szybko pobiegłem dalej i stanąłem koło Xerona z dwoma osobnikami. Przygotowałem się na walkę, lecz usłyszałem mamrot z tyłu, otóż Sephiroth zaczął się budzić...
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.035
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Stoję samotnie na polanie pośrodku ogromnego lasu. Rozglądam się i po chwili dostrzegam siedzącą na trawie młodą kobietę. Ma długie, jasne włosy, opadające swobodnie na plecy, na czole zaś nosi diadem. Jej twarz jest doskonała, nie ma na niej najmniejszej zmarszczki, a każdy milimetr skóry idealnie komponuje się z innymi. Gdy spoglądam niżej, mimowolnie wzdycham. Pod tym względem też jest doskonała.
Przywołuje mnie gestem, a ja podchodzę i siadam obok niej. Czuję jej zapach, zapach lasu po deszczu. Patrzę jej w oczy, w piękne, niebieskie oczy, będące dopełnieniem olśniewającej wspaniałości jej postaci. Przypominają dwie wielkie, bezdenne studnie. Widzę w nich ciężar setek lat, spędzonych na bezustannym dbaniu o dobro lasu i tępieniu zapuszczających się w jego głąb ludzi.
- To ty jesteś Władczynią Kniei...
Kiwa spokojnie głową, po czym poluzowuje paski skóry podtrzymujące jej biust. Wydaje mi się, że krew zaraz tryśnie mi z policzków. Jej zielona, jedwabna szata, jeszcze przed paroma chwilami luźna, teraz staje się w moich oczach podniecająco obcisła.
Gdy Władczyni wyciąga ku mnie swe ramiona, nie oponuję. Jedna z dłoni driady przyciąga mnie ku niej, druga zaś zdejmuje wciąż opasujący mnie obi.
Zaczynam powoli tracić świadomość i zanurzać się w rozkoszy, gdy dostrzegam jakąś postać za plecami dziwożony. Koncentruję się chwilę na niej, wyostrzając wzrok. Jest to bardzo przystojny, czarnowłosy mężczyzna w czerwono-czarnym, bogatym stroju. Na jego pięknej twarzy igra drwiący uśmieszek.
Zrywam się nagle na równe nogi, jednak potykam się i przewracam do tyłu. Władczyni Kniei skacze na mnie, lądując kolanami na brzuchu. O mało nie zwracam żołądka. Moje źrenice rozszerzają się gwałtownie, gdy driada wznosi uzbrojoną w szpony dłoń, szykując się do zadania ostatecznego ciosu i wyrwania mi serca.
Błysk. Dziwożona błyskawicznie łapie się oburącz za twarz, spod jej dłoni zaczyna płynąć krew. Kolejny błysk. Głowa Władczyni pada na trawę, za jej przykładem przewraca się reszta ciała, brocząca krwią z przeciętej szyi. Ledwo opanowuję wymioty.
Uśmieszek znika z twarzy Tichondriusa. Demon przez chwilę stoi w miejscu, lecz po paru sekundach otwiera ruchem dłoni czerwono-czarny portal i wchodzi weń, posyłając mi na odchodnym nienawistne spojrzenie.
Obracam głowę. Za moimi plecami stoi siedem postaci w czarnych szatach. Jedna z nich trzyma ubabrany we krwi oburęczny miecz.
- Czy... czy ona była...
Jest, słyszę w swojej głowie. Fhjull zabił tylko jej widmowy obraz. Służka Nieczystego wciąż żyje w rzeczywistym świecie. I musi zginąć. Nie jesteś w stanie jej zabić, jednak możesz w tym dopomóc osobom potężniejszym od siebie.
- A... ale jak?
Damy ci moc. Ochronisz przed ciosami tego, który będzie cię niósł, a on i jego towarzysze zabiją służkę.
- A nie możecie dać mi mocy, bym nie musiał się już obawiać Tichondriusa?
Szepty. Z początku tylko one są odpowiedzią na moje pytanie. Stopniowo jednak jeden głos staje się potężniejszy od innych. Nie możemy, mówi. Jeszcze nie nadszedł czas. Teraz musisz wrócić do rzeczywistości.
Jedna z postaci występuje z grupy i wyciąga przed siebie kościstą rękę. Pojawia się fioletowo-granatowy portal. Wstaję i przekraczam go, wcześniej podniósłszy i obwiązawszy się ponownie pasem obi.

***

Budzę się znowu na ramieniu tego osobnika z tawerny. Widzę, jak jakiś roślinopodobny potwór stojący obok Władczyni Kniei wyrzuca ku nam dwa pnącza, które dzielą się na cztery wielkie sidła. Nagle przez moje ciało zaczyna przepływać czysta energia, a w mym umyśle huczą kolejne nieznane mi słowa. Va'en! Essed! Haer luned! Ish la za'her! Quel ten!
Sidła uderzają o niewidoczną barierę. Bestia nie jest zbyt inteligentna, próbuje dalej atakować, jednak ciosy odbijają się od wyczarowanej ściany. Podtrzymuję ją więc, korzystając z przekazanej mi mocy. Po chwili jednak zaczynam słabnąć. Nie mija minuta, a po raz kolejny tracę przytomność, tym razem jednak nie śnię.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Majin_Vegeta Mężczyzna
"Rōnin
Rōnin
Majin_Vegeta
Wiek: 67
Dni na forum: 7.040
Posty: 501
-Ahght! - wydaje niesamowty jęk, nie czekając na Sephirota [], postanowiłem walczyć, walczyć do upadłego, nie było za czym sie roglądać, w tym momenie najwazniejsze było przezycie i ocalnie towarzyszy. Wyciągnełem cały oręż co miałem ze sobą, a był to nieszczesny Gilave, i ostrze ognia, tajemniczy artefakt. Początkowo taka bystra istota jak ja nie zdawałem sobie sprawy co taka rzecz potrafi zrobić, no ale cóż, kazdy miewa wzloty i upadki. Pomyslałem chwile - zaraz przecież [ ort! ] to jest rodzaj drzewca - żywe drewno, Hmmm, zastanowiłem sie, NO TAK! ostrze ognia! moment mojego genialnego odkrycia przerwał niesamowity ból, przeszywający do konca, upadłem, zaczełem sie krztusić, odwróciłem sie na plecy z powrotem [ ort! ], ujzałem jakaś dziwna kobiete na drzewie, z dmuchawką.. tak juz wiedziałem dostałem strzałką z magicznym pyłkiem Polena2000 działającą bardzo wrogo na demony. Zaczełem pluć krwią, a własciwie zachłystać sie, a nie mogłem tak zwyczajnie umrzeć, to po prostu [ ort! ] jest nie mozliwe. Spojzałem lekko w lewą strone, gdzie towarzysze nie radzili sobie, w ogóle [ ort! ] nie dawali rady. Chciałem sie doczołgać do nich , lecz nie mogłem miałem połowe ciała sparalizowaną, ale powoli sie przesówałem, otrzymując potężne ciosy pnączy. Ból był niesamowity, lecz nie zwracałem na niego uwagi. Kiedy zbilizyłem sie do Sephirota , Aurona i dziwnego towarzysza. obraz mi sie zamazywał, ledwo co widzałem, lecz czułem i słyszałem wyraznie. Dosłyszałem dwiek ockającego sie Sephirota. Zawołałem
- Bracie mój, któryś był przymnie niczym ojciec, wybacz mi, ze Cie zawiodłem, weź te oto ostrze i krocz dalej mą drogą, weź też Gilave, symbol władzy szlacheckiej w moim swiecie, gdy bedizesz chciał, mozesz przejąć kontrole nad tamtym wymiarem... Sephirot milczał, a ja kontyuowałem puki mogłem. Gdy bedizesz chciał walczyć ostrzem, nie potrzebujesz jakiejś specjalnej techniki, one wykona wszystko co bedziesz chciał, lecz pamietaj to jest ostrze ognia, nic po za tym żywiołem wykonać nie potrafi. Wiem ze masz swojego Masamune, lecz ono nie jest dla Ciebie stworzone, powiedizałem wypluwając krew. Przekaz to osobie która to wykorzysta , lecz nie przeciw to...bie, opadam z sił i juz wam nie pomoge, wy mozecie pomóc sobie..... Xaladiis Voun Salf [Błogosławie Was I Mam w Swej opiece].........................................................................................

END
Wyświetl posty z ostatnich:
Strony: 1, 2  

Forum DB Nao » » » » [Sesja] Mroczny cień
Przejdź do:  
DB NaoForum DB NaoAninoteAnimePhrasesDr. Slump
Powered by phpBB
Copyright © 2001-2024 DB Nao
Facebook