Forum Dragon Ball Nao

» [Sesja] W cieniu Siedmiu

Strony:   1, 2, 3  
Łasiczka Kobieta
"Rōnin
Rōnin
Łasiczka
Wiek: 38
Dni na forum: 7.053
Posty: 419
Skąd: Pszczyna
Wpatrywałam się w jego czerwone tęczówki i uważnie lustrowałam tę twarz. Pamiętałam ją bardzo dokładnie. Opuściłam powoli kostur, robiąc krok do tyłu.
- Co ty robisz, wykończ go! - krzyknęła Tara złym głosem, podbiegając do drowa, który nie odrywał ode mnie wzroku. Kopnęła go mocno w plecy, gdy usiłował się podnieść. - Leżeć! - warknęła, wyciągając zakrwawioną Furię i mierząc mu nią pod gardło.
- Czekaj, może powie nam coś ciekawego. - głos mi się załamał. Tara spojrzała na mnie uważnie, ale widząc moje dziwne zachowanie i wahanie zajęła się mrocznym elfem.
Pamiętałam go, uratował mi niespodziewanie życie wtedy... Drow uratował mnie - elfce z powierzchni - życie. Gdyby nie fakt, że to dzięki niemu jeszcze istnieję nigdy bym w to nie uwierzyła. Niewiele się zmienił. Zastanawiałam się czy możliwe jest, że on mnie poznał. Chyba nie byłam przecież wtedy jeszcze malutkim szkrabem. Czerwone tęczówki wciąż wpatrywały się we mnie. Niemal słyszałam jego bicie serca.
- Kto cię nasłał na nas i po jaką cholerę? - ponownie warknęła na niego Tara, przyciskając go do ziemi nogą, a mnie wytracając z chwilowego zamyślenia.
- Nic wam nie powiem. - powiedział spokojnie. Widziałam jak gorączkowo zastanawiał się jak wybrnąć z całej sytuacji.
- Nie kazano ci nas zabić. Inaczej już były byśmy martwe. - skrzywiłam się i podeszłam do niego. Jego białe włosy przepasane srebrną przepaską rozlały się po ziemi. Uśmiechnął się do mnie ukazując rząd białych zębów. - Tu masz rację. W końcu jestem drowem, najlepszym zabójcą. - powiedział rozkładając ręce na tyle, na ile mu pozwalała noga Tary.
- Nic z niego nie wydobędziemy, prędzej pozwoli się dać zabić. - zwróciłam się do siostry. Niedługo zapewne zwalą się tu żolnierze, zbierzmy to co pozostało przy nich - machnełam ręką w strone zwłok innych drowow. - Może znajdzie się coś przydatnego...
- A on? - Tara patrzyła na mnie podejrzliwie, ciągle przyciskając drowa do ziemi - Jest niebezpieczny, jeśli go teraz wykończymy, zaoszczędzimy sobie kłopotów na przyszłość.
- Jestem mu winna przysługę. Puść go niech idzie. - spuściłam głowę z westchieniem. - Następnym razem, z racji tego że nasze rachunki będą wyrównane, nie będzie już tak lekko. - dodałam patrząc mu w oczy. Wstał powoli z ziemi, gdy Tara zbierała niewielki ekwipunek zabitych drowow, zabierając ze sobą tylko co cenniejsze przedmioty. Może potem uda się je nam upłynnić, bo po ostatnich zakupach nasza sakiewka się znacznie uszczupliła. Oddałam mrocznemu elfowi jego miecz.
Z dala dobiegały nas krzyki żołnierzy, którzy zaalarmowani zapewne przez jakiś mieszkańców, chciali sprawdzić co się stało. No cóż widok na pewno [ ort! ] ich nie zachwyci, lepiej żeby nas już tu nie było.
Mroczny elf znikł gdzieś w ciemnościach. Nie obawiałam się, że zaatakuje nas znienacka, czego jak czego, ale honoru raczej nie można mu odmówić.
- Zabierajmy się stąd, w drodze opowiesz mi o co chodzi z tym przeklętym drowem. - ruszyłyśmy czym prędzej, odnalezienie paladyna było teraz ważniejsze, od czegokolwiek innego.
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.034
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Część MG:


Siedzący na dachu jednego z budynków drow obserwuje idące ku miejskiej bramie elfki. Przypatruje się jednej z nich, mającej piękne, jasne włosy. Pamięta, jak dawno temu uratował jej życie podczas ataku mrocznych elfów na Suldanesselar. Teraz tamte czasy wydają się tak odległe...
Od kiedy zaczął służyć Al-Rawidowi, wiele się zmieniło. Miał dziewiętnaście lat, gdy porzucił swój lud i swoją wiarę, rozpoczynając służbę u rakszasy. Chciał zostać doceniony, a w matriarchalnej społeczności jedyna do tego droga prowadziła przez łoża najwyższych kapłanek i matek przełożonych ważnych domów. Owszem, był bardzo piękny i miał wszelkie możliwości zdobycia potęgi w ten sposób, ale wzdragał się przed tym.
Teraz jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Al-Rawid, ten sam, który wyszkolił go w walce, skrytobójstwie i dowodzeniu oddziałami Mrocznych Sług, jak nazywał drowy, ten sam, który zatrzymał spowodowane wiekiem zmiany jego ciała, pozwalając mu teoretycznie trwać w niezmienionej formie przez wieczność, teraz łaknął jego krwi. Mroczny elf jest tego pewien. Zawiódł go już drugi raz z rzędu, najpierw przynosząc złe wieści, a później nie wykonując powierzonej mu misji.
Przechodząc z dachu na dach myśli o jasnowłosej elfce. Pierwszy raz w życiu jest szczęśliwy z faktu posiadania atramentowoczarnej skóry – dzięki temu nie rumienił się patrząc na druidkę. Nigdy nie spodziewał się, że ją znowu spotka. Ileż to razy o niej śnił...
Krew znowu napływa mu do naczyń krwionośnych znajdujących się na twarzy. O mało nie spada z dachu, gdy zbytnio rozmarza się o pięknej elfce. Przeklina się w duchu za swą nieostrożność i kieruje ku bramie, którą dwie podróżniczki zdążyły już przekroczyć.

***

Solace:
Stoisz samotnie na polanie pośrodku dziewiczej kniei. Jest noc. Księżyc i gwiazdy zdobiące bezchmurne niebo oświetlają tańczące w powietrzu owady. Czujesz wspaniały stan Równowagi. Otacza Cię niedoścignione piękno dzikiej Przyrody.
Wyczuwasz za swoimi plecami ruch, jednak nie wywołuje on w Tobie niepokoju. Gdy chłodne palce dotykają odsłoniętej skóry Twych ramion, odwracasz się powoli.
Młody drow przysuwa Cię do siebie. Jego usta powoli zbliżają się do Twoich, by wreszcie złączyć się z nimi w namiętnym pocałunku.
Osuwacie się na miękkie posłanie z traw i kwiatów, przygotowane dla Was przez Matkę Naturę. Delikatnymi ruchami dłoni zaczynasz rozpinać jego koszulę i ściągać ją ze szczupłego ciała mrocznego elfa, on natomiast zsuwa Ci z ramion Twą szatę, odsłaniając Twe małe piersi.
Kochacie się spokojnie, bez pośpiechu, wytrwale szukając siebie w otaczającej Was nieskończoności Przyrody. Gdy w końcu się odnajdujecie, wyprężasz się w oszałamiającej i porażającej zmysły rozkoszy, czując spełnienie i jedność zarówno z nim, jak i z całą Naturą.

***

Budzisz się nagle, momentalnie przechodząc ze stanu snu w rzeczywistość. Otwierasz oczy. Jest jeszcze noc.
Przypominasz sobie swój sen. Cholera. To już lekka przesada. Darować drowowi życie to jedno, ale kochać się z nim?
Siadasz na swym posłaniu, przez Twą głowę przewijają się fragmenty snu. Czerwienisz się i zaraz denerwujesz na siebie z tego powodu. Elfka z powierzchni nie może pokochać mrocznego elfa. To niemożliwe. Zbyt duża nienawiść panuje między Waszymi rasami. Zresztą Ty go wcale nie kochasz i nie chcesz kochać, więc po co w ogóle się nad tym zastanawiać?
Kładziesz się ponownie, jednak nim zasypiasz, nie możesz powstrzymać się od myślenia o nim.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae

Ten post był edytowany 1 raz, ostatnio zmieniony przez Xan: 23.05.2005, 13:34
Kamzo Mężczyzna
"Shinobi
Shinobi
[ Klan Takeda ]
Kamzo
Wiek: 37
Dni na forum: 7.048
Plusy: 15
Posty: 1.602
Skąd: Biskupiec
Bogata dama przywołała nas do siebie uśmiechając się przymilająco, obaj z Xanem podeszliśmy bez większych obaw choć mój towarzysz zdawał się cały czas troche spięty jakby w każdej sytuacji doszukiwał się podstępu i niebezpieczeństwa. Kobieta rzekła do nas tonem przypominającym troche gre aktora w jakimś niezwykłym przedstawieniu:
-Witaj paladynie i ty - po krótkiej chwili gdy mierzyła ronina wzrokiem dokończyła - najemniku.
Xan skinął grzecznie głową, ale wiedziałem, że nie miał zbyt dużego doczynienia z ludźmi z 'najwyższych sfer' w Faerunie więc przemówiłem jako jedyny.
-Witaj wielka pani, czym sobie skromny paladyn i najemnik zasłużyli na twoją uwage ??
-Może zechcecie dokończyć ze mną podróż, wtedy wam wszystko powiem.
-Wybacz pani, ale zmierzamy w przeciwnym kierunku.
-Ah tak, wielka szkoda, naprawde. Przydałaby mi się pomoc paladyna jak i najemnika.
Poczułem, że sprawa jest ważna, więc szybko rzekłem:
-Oczywiście Helm nie może patrzeć obojętnie na niesprawiedliwość jaka się dzieje i z chęcią wysłucham w czym możemy pomóc.
Majętna pani zaprosiła nas do karocy, Xan nie był tym zachwycony, ale wsiadł bez słowa. Po drodze dowiedzieliśmy się w czym rzecz. Jedną z większych wsi na ziemiach należących do Lady Ionher - jak się przedstawiła potem - nęka klan orków, a jej żółnierze nie mają dostatecznej liczby ludzi aby powstrzymać napastników. Zapytałem, co my, skoro jest nas tylko dwóch możemy zmienić. Lady Ionher słyszała o niesamowitych mocach paladynów jakie mają dzięki bogom i pomyślała, że na pewno [ ort! ] się przydam. Stwierdziła, że jeden najemnik także może przechylić szale zwycięstwa bardziej na naszą strone. Zgodziłem się zrobić co w mojej mocy po czym usłyszałem pare szczegółów co do iliści, uzbrojenia orków itd. Dowiedziałem się także, że będziemy działać z oddziałem kapitana Siona. Xan słuchał wszystkiego ze spokojem i wciąż milcząc zupełnie jakby w jego głowie już powstawał plan działania.
Gdy dojechaliśmy na miejsce wokół panował już mrok, a w naszym kierunku szedł zapewne kapitan Sion z pochodnią w ręku otoczony małym oddziałem. Lady Ionher wyjaśniła mu kim jesteśmy po czym życząc nam powodzenia odjechała dalej. We wsi zostaliśmy umieszczenie w innym budynku niż reszta straży. Xan nareszcie się odezwał i rozmawialiśmy o taktyce walki z orkami jeszcze z dwie godziny po czym udaliśmy się do swych łóżek.
Rano gdy słońce ledwo wstało wraz z resztą wojowników Lady Ionher zebraliśmy się w samym środku wsi. Był z nami też jakiś mag ubrany w czerwone szaty i dwójka kapłanów Ilmatera co chyba ucieszyło Xana. Sion powiedział, że stroną atakującą mamy być tym razem my i jeśli nie wygramy to orkowie wezmą sobie krwawy odwet na okolicznej ludności. Sprawa była więc tym bardziej poważna. Ruszyliśmy dość szybkim marszem w kierunku pobliskiego stoku jednej z gór, w których ukrywał się klan 'Czarna dłoń'. Dzień był spokojny jak i okolica więc bez problemów zapuściliśmy się daleko w góry przystając czasem. Gdy dzień trwał już w pełni na niebie zaczeły zbierać się ciemne chmury. Nie mineła godzina gdy rozległ się grzmot i spadł gęsty deszcz. Całe szczęście zeszliśmy wtedy ze stoku zamieniającego się niebezpieczną ślizgawke do lasu gdzie podobno obecnie zatrzymały się orki. Pomiędzy drzewami krople deszczu nie dosięgały nas już w takiej ilości, ale i tak byliśmy przemoczeni do suchej nitki, a wokół przez burzowe chmury panował pół-mrok. Nie było teraz czasu ani warunków na odpoczynek, parliśmy dalej przed siebie. W końcu w oddali ujżeliśmy pokraczne sylwetki orków i kilka ognisk. Sion podzielił nas na dwie grupy, mieliśmy uderzyć w dwóch stron zaskakując orki atakiem od frontu, a gdy będą w panice starać się zorganizwoać jakąś obrone drugi oddział miał dokończyć dzieła. Starając się działać bezszelestnie zajeliśmy wyznaczone pozycje. Sion i jego ludzie, a także kapłan i mag, których miał ze sobą zaatakowali pierwsi. Kapitan ciął orków jednego za drugim, a jego ludzie widząc to nabrali odwagi i również radzili sobie nieźle. Mag miotał czarami, a kapłan swymi zaklęciami siał zamęt. Orkowie radzili sobie lepiej niż sądziliśmy i ja, Xan, drugi kapłan i garstka strażników musieliśmy wkroczyć wcześniej niż to było w planach. Natarłem na jednego zdziwionego orka przebijając mu plecy i płuco. Stwór padł na ziemie natychmiast i już jakiś z jego kompanów biegł na mnie z włócznią. Zrobiłem zręczny unik w bok i wykorzystując pęd przeciwnika naparłem mieczem niemal rozcinając go na pół. Przed Xanem stanął ork z korbaczem i drugi, wielki, umięśniony, z maczugą w ręku. Coś tylko błysneło i mniejszy ork padł na ziemie nie pomyśląc nawet o ataku. Xan już z kataną w ręku spokojnie odwrócił się do wielkiego stwora. Ten uniósł wysoko nad głową maczuge, ale Miyamoto już był za nim podcinając mu w kolanach ścięgna. Ork padł na ziemie, a jego własna broń uderzyła go w głowe pozbawiając przytomności. Dwóch strażników natychmiast go dobiło co troche mną wstrząsneło, ale wiedziałem, że z orkami nigdy nic nie wiadomo [ ort! ]. Oddział Siona dołączył do nas i częśc orków ratując swe marne życia uciekła w głąb lasu. Nie one jednak teraz zwróciły mą uwage, lecz inny z naszych wrogów. Świetnie zbudowany mierzący spokojnie ponad dwa metry ork z długimi kruczoczarnymi włosami oraz wielkim toporem bojowym. Jego wielkie kły wystawały mu z dolnej szczęki niczym noże. Szybkim ruchem pozbawił dwóch strażników głów i zmierzał w moją strone. Zrozumiałem, że to musi być przywódca klanu. Natychmiast pomodliłem się do Helma i poczułem jak wypełnia mnie siła, a ciało otacza poświata. Lider orków machnął toporem lecz wystawiłem przed siebie mój niezawodny miecz. Chciałem sparować atak, lecz jego siła omal mi nie połamała rąk, a moja obroń spadła jakieś dziesięć metrów dalej. Skoczyłem uderzając barkiem ku przywódcy, ale ledwo go to ruszyło. Złapał mnie za głowe i rzucił o drzewo jak kamień. Zrobiło mi się ciemno przed oczyma, ale dojrzałem jeszcze jak wakizashi wbija się orkowi w ramie, a ten ryczy głośno z bólu, potem straciłem przytomność...

***

Ork biegł przed siebie długo, tak długo aż nie stracił wszystkich sił. Zatrzymał się na skraju lasu i oparł ciężko o drzewo rechocząc i jednocześnie łapiąc powietrze.
-Głupie ludzie !! Nie złapali Taroka, nie zabili Taroka !! A Tarok zabił dużo ludzie !! Hahaha !!
Nagle śmiech ustał, a oczy orka wywróciły się do góry po czym padł na trawe. Dearin wyszedł zza drzewa wycierając o brudne szmaty Taroka szylet, którym podciął mu gardło. Złodziej cienia był mokry, brudny i wściekły.
-Mam tego dość !! Zabicie tych durni przyniesie mi wiele satysfakcji i wezme sobie wszystko co przy sobie mają w ramach rekompensaty...
Dearin uśmiechnął się złowieszczo, dobry humor już mu wracał.
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.034
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Część MG:


Revan:
Budzisz się na zimnej, kamiennej podłodze. Leżysz przy ścianie w mrocznym, prawie nieoświetlonym pomieszczeniu. Twój wzrok z początku nie może przebić się przez skoncentrowaną ciemność, jednak już po chwili zaczynasz rozpoznawać zarysy zwisających ze ścian łańcuchów.
Próbujesz podnieść się i wstać, jednak nie udaje Ci się – padasz z sykiem na zimne kamienie podłogi. Wciąż odczuwasz skutki pojedynku z wielkim orkiem.
Po paru sekundach ponawiasz próbę. Pokonując ból, stajesz na nogach i wykonujesz parę chwiejnych kroków, usiłując utrzymać równowagę.
Pod jedną ze ścian dostrzegasz Xana. Siedzi, przygarbiony, obejmując ramionami kolana i patrząc przed siebie pustym wzrokiem.
Podchodzisz do niego, starając się nie przewrócić. Gdy zbliżasz się na w miarę niewielką odległość, przystajesz i mówisz do swego towarzysza, ledwo dobywając z gardła głos.
- Xan... co... co się stało?
- Nie było żadnych gróźb... – mówi spokojnie ronin, wciąż wpatrując się beznamiętnie przed siebie – Żadnej nienawiści...
- O... o czym ty mówisz?
- Żadnego powodu – kończy Xan i obraca twarz w Twoim kierunku, spoglądając Ci w oczy.
Dopiero teraz zauważasz, że całe jego oblicze jest pokryte sińcami, a jedno z oczu jest podbite i zamknięte. Dolną wargę ma pękniętą i zakrwawioną.
- Co ci się stało? – pytasz ze zdumieniem.
- Próbowałem się bronić – uśmiecha się smutno – Próbowałem. Lecz było ich zbyt wielu. Nie chcieli mnie zabić, lecz obezwładnić. Dlatego zdołałem zabić trzech z nich. Ale reszta mnie unieruchomiła. I, chcąc się zemścić za śmierć towarzyszy, pobiła.
- Kto cię pobił? – wciąż nie możesz niczego zrozumieć – Orkowie? Jacyś bandy...
Urywasz. Nagle pojmujesz. Pomieszczenie, w którym się znajdujecie, jest lochem. Ogromnym lochem. Musi być własnością kogoś bardzo bogatego. Lady Ionher.
- Ale... dlaczego? – Twoje zdziwienie nie ustępuje.
Xan znów zaczyna patrzeć przed siebie pustym wzrokiem.
- Nie wiem – mówi spokojnie, a jego obojętność Cię przeraża.
- Przecież zabiliśmy orków! – zaczynasz krzyczeć – Przecież pomogliśmy Lady...
- Revan – Xan znów kieruje na Ciebie swój smutny wzrok – Oni mogli bez trudu wyrżnąć w pień tych orków. Wcale nie potrzebowali naszej pomocy.
Milkniesz, całkowicie zbity z tropu. Teraz już nic nie rozumiesz. Patrzysz jeszcze przez chwilę w oczy Twego towarzysza, po czym siadasz obok niego. Obejmujesz ramionami kolana i opierasz o nie czoło, zamykając oczy. Jesteś bliski płaczu, lecz powstrzymujesz się od niego. Po pewnym czasie zasypiasz.



Część gracza:


Wciąż nie mogę sobie tego wszystkiego poukładać w głowie. Czemu nas pojmali? Dlaczego wcześniej nasłali nas na orków? Czemu pozwolili, by podczas potyczki z zielonoskórymi zginęło kilku z nich, podczas gdy mogli zakończyć ją bez strat? Czego od nas chcą? Nic z tego nie rozumiem.
Siedzę w lochu razem z Revanem. To cud, że nas nie rozdzielili. Dzięki temu dodajemy sobie nawzajem otuchy.
Nie zdajemy sobie sprawy z upływu czasu, ale z pewnością spędzamy w więzieniu wiele dni. Jednak przez ten okres nikt nie daje nam niczego do jedzenia. Ja jestem w stanie to wytrzymać, lecz paladyn bardzo mocno odczuwa długotrwały głód.
Przy pomocy resztek zgromadzonej niegdyś many tworzę nieco żywności i daję ją memu towarzyszowi. Nie mogę już patrzeć, jak cierpi. Boję się o niego. Gdy widzę, jak z dnia na dzień słabnie, ogarnia mnie gniew, potęgujący tylko poczucie bezsilności.
Po kilku dniach (tygodniach? miesiącach?) wielkie drzwi prowadzące z zewnętrznego świata do naszej sali wreszcie się otwierają. Nim do środka wkracza strażnik, budzę Revana, który akurat przysnął.
- Wstawać, ludzkie ścierwa! – krzyczy żołnierz – Mam dwie minuty na wyprowadzenie was stąd, więc jazda!
Posłusznie wstajemy i wychodzimy. Mój towarzysz jest już bardzo słaby, ma trudności z samodzielnym chodzeniem, więc mu pomagam, służąc za oparcie.
Gdy tylko przekraczamy próg naszego więzienia, oślepia nas jaskrawe światło. Nic nie widzimy, więc przystajemy na chwilę.
Rozlega się świst. Padam na ziemię, a wraz ze mną podtrzymywany przeze mnie paladyn.
- No co, ścierwa?! – pyta ze złością strażnik – Wstawać i iść dalej!!!
Podnoszę się na kolana, jednak Revan wciąż leży na podłodze w bezruchu, nie dając znaku życia.
- Jaśnie pan książę nie chce samemu wstać?! Może pomóc?!
Mężczyzna kopie paladyna w nerkę. Mój towarzysz wydaje cichy jęk, po czym zwija się, chowając głowę w ramionach.
- Jeszcze ci mało?!
Strażnik zamachuje się, jednak osłaniam Revana przed kolejnym kopnięciem. Okuty żołnierski but trafia mnie w brzuch. Chociaż mój żołądek jest pusty, zaczynam wymiotować.
- Oż wy ścierwa!!! Nauczyć was posłuszeństwa?!
- A ciebie nauczyć?
Głos jest władczy i twardy niczym but strażnika. To Sion.
- Miałeś przyprowadzić ich do mnie żywych. Na nic mi się nie zdadzą ich zwłoki.
- Ależ oczywiście, panie! – kątem oka dostrzegam na ustach bijącego nas mężczyzny przymilny uśmieszek – Ja zawsze dobrze wypełniam powierzone mi zadania...
- Milcz. Wynoś się stąd, dopóki nie stracę cierpliwości.
Żołnierz czym prędzej wychodzi. Sion zaczyna wydawać rozkazy jego kamratom, którzy podnoszą nas i sadzają na drewnianych krzesłach. Po chwili do pomieszczenia wkraczają dwaj kapłani Ilmatera.
Ileż się w nich zmieniło! Nie przypominają już wyznawców Płaczącego Bóstwa. Ich twarze są okrutne i złe. Fałszywi ilmateryści darzą nas jedynie nienawiścią, w ogóle nie pragnąc ulżyć nam w cierpieniu. Uzdrawiają nas co prawda, jednak czynią to tylko ze względu na rozkazy kapitana. Zaraz potem wychodzą, rzucając na odchodnym złe spojrzenia.
- Słuchajcie – Sion mówi powoli i spokojnie, w ogóle się nie spiesząc – Dzisiaj musimy wyruszyć na spotkanie z moim panem. Jako że pragnie on dostać was w stanie nieuszkodzonym, więc dopóki będziecie przy mnie, nic wam się nie stanie. Ale nawet nie próbujcie uciekać. W końcu zawsze mogę się na chwilę odwrócić, a wtedy nie ręczę za moje sługi. Prawda?
Przytakujemy skwapliwie. Wolimy nie ryzykować kolejnych ran na świeżo uleczonych ciałach.
Kapitan przez chwilę się nad czymś zastanawia, po czym daje nam znak ręką i wychodzi. Podążamy za nim przez wiele kolejnych komnat, docierając w końcu do tej, w której mamy zostać przygotowani do podróży.

***

Przygotowania mijają szybko. W końcu nie zabieramy ze sobą żadnego ekwipunku – wszystko nam odebrano. Dlatego po kwadransie jesteśmy już gotowi do opuszczenia zamku Lady Ionher.
Nasza eskorta liczy pięciu konnych, wśród których są Sion i jego mag, a także pięciu piechurów, do których należą dwaj niby-kapłani Ilmatera. Ja i Revan zostajemy skuci łańcuchem przymocowanym do jednego z siodeł i jesteśmy zmuszeni podążać pieszo za koniem jednego z żołnierzy.
Uzdrowienie odnowiło nasze siły, więc marsz nie sprawia nam trudności. Po naszej prawej stronie, obok Revana, idzie znany nam aż za dobrze strażnik, jednak od bicia nas powstrzymuje go obecność jadącego obok mnie Siona. Potężny wojownik wzbudza respekt we wszystkich swoich podwładnych.
Po około dwóch godzinach kapitan podjeżdża do jadącego z przodu maga i rozpoczyna z nim rozmowę. Tylko na to czekał strażnik. Natychmiast wymierza swym biczem cios memu towarzyszowi.
Widząc krwawe smugi na jasnym ubraniu paladyna, nie mogę powstrzymać gniewu. Dobiegam do sadystycznego mężczyzny, który wznosi akurat rękę do kolejnego uderzenia. Przytrzymuję jego trzymającą pejcz dłoń, po czym wybijam mu kość ze stawu.
Kolumna staje na dźwięk pełnego bólu krzyku. Jeden z żołnierzy ciągnie za mój łańcuch. Przewracam się, uderzając ciężko o ziemię. Jednak dostrzegam jeszcze, jak zbliża się do nas Sion.
- No, no – słyszę z góry jego głos – Nie posłuchałeś mojego rozkazu...
- Ale... Ale... Ale on... – skomli strażnik.
- Milcz! – przerywa mu kapitan – Powinienem teraz kazać cię powiesić na pierwszym z brzegu drzewie. Zrobiłbym tak, gdybyś był drowem lub yuan-ti. Jednak jesteś przedstawicielem tej samej rasy, co ja. Dlatego cię oszczędzę. Na razie.
Podnoszę się na tyle, by zobaczyć, jak żołnierz na klęczkach dziękuje wciąż siedzącemu na koniu Sionowi. Ten zaś spluwa na swego podwładnego, po czym odjeżdża znów na przód kolumny, rzucając jeszcze tylko parę słów do jednego z kapłanów:
- Nastaw mu tę zwichniętą rękę. I postaraj się, by zabolało go dostatecznie mocno.

***

Zachód słońca zastaje nas w drodze. Maszeruję w milczeniu obok Revana, czasami tylko posyłając mu pytające spojrzenia. Jednak mój towarzysz czuje się po uzdrowieniu dobrze i nie doskwiera mu już głód.
Na noc rozbijamy obóz. Nikt nawet nie myśli o rozkuciu nas, co ma swoje zalety – nie musimy pomagać w pracy. Jednak podczas snu jest to co najmniej niewygodne.
Budzi mnie krzyk jednego z żołnierzy. Podnoszę się powoli, by zbyt gwałtownym szarpnięciem łańcucha nie zrobić krzywdy memu towarzyszowi, jednak odkrywam, że paladyn już nie śpi. Wygląda na bardzo wyczerpanego, więc wnioskuję, że przez całą noc nie był w stanie zmrużyć oka.
Szybko przekazuję mu całą pozostałą mi moc, co go trochę ożywia. Cieszę się, że mogę mu pomóc. Moja radość znika jednak natychmiast, gdy brutalne szarpnięcie za łańcuch podnosi nas na równe nogi.
Kilku żołnierzy prowadzi nas na skraj obozu, gdzie czeka już Sion. Zauważam, że obok niego leży na ziemi nasza broń oraz zbroja Revana.
Na znak kapitana jeden z jego podwładnych rozkuwa nas, co przyjmujemy z wielką radością, rozmasowując obolałe nadgarstki. Po chwili dowódca przemawia:
- Wkrótce na to miejsce przybędzie nasz pan. Z tego powodu musicie wyglądać w miarę schludnie. Dlatego możecie się uzbroić. Jednak nie próbujcie żadnych sztuczek.
Gdy Revan przywdziewa swój płytowy pancerz, posyłam mu wymowne spojrzenie.
- Cóż, pozostaje nam tylko czekać – uśmiecha się paskudnie Sion – Nie wiem czemu, ale nasz pan wyjątkowo was nienawidzi. Możecie być pewni, że dzięki niemu poznacie nowy wymiar cierpienia.
Te słowa przelewają czarę goryczy. Na mój sygnał rzucamy się do ataku, zaskakując naiwnych jak dzieci żołnierzy.
Wiem, że mamy nikłe szanse, ale musimy spróbować. Inaczej czeka nas tylko cierpienie. Nie mamy nic do stracenia.
Błyskawicznie wpadam między dwóch stojących za mną strażników i wbijam im miecze w brzuchy. Jeszcze zanim ich ciała dotykają ziemi, szybkim piruetem staram się dotrzeć do dwóch następnych, obserwując jednocześnie Revana, który szerokim cięciem zabija jednego z kapłanów. I wtedy zaczynają się kłopoty.
Nasi przeciwnicy gwałtownie się kurczą, przyjmując niski wzrost w granicach 120 do 150 centymetrów. Ich skóra pokrywa się łuskami i zmienia barwę na jaskrawoczerwoną. Twarze wykrzywiają się, szczęki przeobrażają w żuwaczki, a oczy stają się ciemne i matowe. Jednak to nie to wzbudza mój największy niepokój i strach.
Z pokracznych tułowi wyrastają im nagle dwie dodatkowe ręce, a przy pasach pojawia się dostateczna ilość broni, by żadna kończyna nie pozostała bez zajęcia. Wtedy rozpoznaję ich rasę. To xillowie.
Nie przerywam mego piruetu. Wpadam pomiędzy wrogów, usiłując zadać im choć jeden skuteczny cios. Nic z tego. Osiem krótkich mieczy bez trudu blokuje moje uderzenia.
Xillowie przechodzą do kontrataku. Z ledwością wyrywam się z okrążenia, trafiając prosto pod lecący magiczny pocisk, który trafia mnie w głowę. Krew zalewa mi oczy.
Wszystko staje się czerwone, jednak powodem tego jest nie tylko moja rana na głowie. Świat zaczyna pulsować zgodnie z rytmem uderzeń mego serca. To Tichondrius. Wiem, że nie powinienem się mu poddawać, ale wtedy zginę nie tylko ja, lecz i Revan. Dlatego pozwalam, by ogarnął mnie szał.
Przebiegam między szarżującymi na mnie przeciwnikami, szybkim cięciem w głowę zabijając jednego z nich. Lecący ku mnie pocisk energii trafia drugiego, kapłana, rozrywając go na strzępy. Ja zaś prę dalej.
Skaczę i w locie z furią tnę samym końcem klingi siedzącego na koniu xilla. Ląduję obok maga i pogrążam ostrze w jego brzuchu z taką siłą, że kręgosłup ustępuje przed nim, pękając jak gałąź młodego drzewa.
W tym momencie czuję na swych plecach ostre jak brzytwy szpony jednego z moich przeciwników. Ogarnia mnie gniew i próbuję się odwrócić, jednak żuwaczki xilla wbijają się w mą skórę i paraliżują mnie naturalnym jadem bestii.
Nagle słyszę za plecami świst żelaznej klingi i krótki, urywany krzyk konającego potwora. Kawałki mózgu łuskoskórego stworzenia uderzają o mój kark.
Paraliż zagłusza mój szał. Ponownie staję się spokojny, tym bardziej, że wiem, iż stojący za moimi plecami Revan pokonał wszystkich pozostałych przeciwników. Jemu faktycznie musi błogosławić sam Helm.
Sielankę przerywają dziwnie brzmiące odgłosy klaskania dłońmi, a po chwili znajomy głos. Głos Lady Ionher.
- Gratuluję pokonania xillów – jej ton jest wyraźnie szyderczy – Jednak to dopiero początek.
- Czego od nas chcesz? – mój towarzysz jest jednocześnie zdziwiony i wściekły.
- Może to wprowadzi trochę światła do twego ciemnego umysłu.
Następuje chwila ciszy, po której słyszę westchnienie paladyna.
- Jesteś... rakszasą.
- Zgadza się – głos, który odpowiada, zdaje się promieniować złem i wprowadzać je do mojego umysłu przez uszy – Zaprawdę, jakich tytanów intelektu można czasami spotkać na Pierwszej.
- Czego od nas chcesz? – głos Revana drży.
- Chyba już się tego nie dowiesz – smutek, z jakim przemawia rakszasa, jest czysto teatralny – Niestety, za parę chwil umrzesz.
- Nie bądź tego taki pewien, kocie – głos młodej kobiety.
- A cóż to, zabójczyni Al-Rastima raczyła się osobiście zjawić? – mówi zjadliwie rakszasa – Niestety, wątpię, abym nie zdążył odchylić jednego bełtu z kuszy.
- A dwóch? – głos należy do jakiegoś mężczyzny, ale nie do Revana.
- A kimże to jesteś? – pyta humanoidalny kot.
- Nie twój interes. Tak czy inaczej, nie zdołasz ani odchylić dwóch pocisków, ani przed nimi uciec.
- Założymy się?
- Bardzo chętnie – znowu mówi kobieta – Jednak na pewno przegrasz zakład. Nie wolisz ujść z życiem? Wystarczy, że oddasz swój Sztylet Wejścia.
Chwila ciszy. Po kilku sekundach słychać uderzenie jakiegoś ciężkiego przedmiotu o ziemię.
- Bardzo dobrze. Teraz oddaj jeszcze Sztylet Wejścia Al-Rastima. Wiem, że go masz.
Warknięcie. Kolejne uderzenie.
- Dobrze. Możesz odejść.
Słyszę magiczną inkantację i czuję przepływ wielkiej ilości many. Po chwili zło, które wyczułem, znika.
- Cóż – głos kobiety – Złodziej Cienia uciekł. I tak nie spodziewałam się jego pomocy.
- Kim jesteś, piękna pani? – mówi Revan z zachwytem.
- To teraz nieważne. Na razie opatrz swojego przyjaciela, bo ci się jeszcze wykrwawi. Paraliż minie za maksymalnie cztery godziny.
- Jak mam ci się odwdzięczyć?
- Zabierz ze sobą sztylety. Dzięki temu pozostanę niewykryta.
- I to wszy...
- Tak. Żegnaj.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Megane Kobieta
"Rōnin
Rōnin

Wiek: 36
Dni na forum: 7.024
Posty: 518
Rozbiłyśmy coś na kształt obozu, aby nieco wypocząc. Ciągle byłam zamyślona. Ta cała historia Solace z tym podejrzanym drowem mi sie nie podobala. Az nie do pomyślenia było, że mroczny elf może zlitować się nad elfką z powierzchni... Jednak on patrzył na nią także z tym dziwnym wyrazem w oczach. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałam. Wszakże przez cale moje mlode lata zylam z Enigmatem... On był moim ojcem i matką. Nie mógł jedynie zastapić mi siostry i.. tej jedynej osoby.. Ależ to absord! Nie moge myslec o takich blachostkach! Co by na to powiedzial moj mistrz?
Moje dziecinstwo spedzone z rodzicami pamietam bardzo mgliscie... A tego dziwnego spojrzania i specyficznego sposobu zachowania... Nie to nie możliwe! - Zerwałam się nagle niespokojnie z łóżka i spojrzałam na spiaca siostre. Wygladala w tym momencie na kogos kto mial gdzies wszystkie troski swiata, zaglebiajac sie w upojny sen. Westchnelam. - Chcialabym spac tak spokojnie. Ta cala sytuacja z drowem przywolala dawne wspomnienia. Byc moze nie zaznalam prawdziwej milosci, ale wiedzialam jak ja rozpoznac. Balam sie o Solace, gdyż tak jak mroczny elf chyba nieswiadomie, albo co gorsza swiadomie zatracila sie w to zdradliwe uczucie...
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.034
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Część MG:


- Czy już na nikim nie mogę polegać?! – powietrze wypełniające salę drży, nie mogąc znieść wściekłości rakszasy i jego potężnego, przepełnionego gniewem głosu – Nawet moi bracia mnie zawodzą! Czy wszystko muszę robić sam?!
Ognista kula oświetla ściany pogrążonego w półmroku pomieszczenia, trafiając stojącego naprzeciw tronu mężczyznę w sam środek klatki piersiowej. Potężna fala uderzeniowa rozchodzi się błyskawicznie, spalając nawet kurz unoszący się miejscami. Jednak humanoid nawet się nie porusza, stojąc wciąż z opuszczoną głową.
- Al-Belhimie, czy naprawdę zabicie dwóch żałosnych Pierwszaków jest aż takie trudne?! Czy może to ty stałeś się już tak nieudolny, że nawet z nimi nie możesz sobie dać rady?!
Poczekaj tylko, przepełnione gniewem myśli przepływają z prędkością światła przez umysł milczącego mężczyzny. Bądź dalej tak pewny siebie. Nie spodziewaj się ataku z mojej strony. Już niedługo zabiję cię i przejmę schedę po tobie, braciszku. A wtedy skończy się ta idiotyczna kampania. Tyle sfer tylko czeka na opanowanie, a ty starasz się opanować Pierwszą? Starzejesz się, głupcze.
- Najpierw Vicorius – kontynuuje monolog rakszasa – Później yuan-ti, ten dzieciak Al-Rastim, w końcu Veldrin i ty! Dlaczego los pokarał mnie takimi idiotami w roli braci i sług?! Hę?!
- Wybacz, bracie – milczący dotąd mężczyzna odchrząkuje – Ale tamtym dwóm pomógł Złodziej Cienia i bardzo potężna kapłanka Latha...
- Bardzo potężna? – rakszasa wybucha śmiechem – Nie rozśmieszaj mnie, Belhimie. Pod naszymi zaklęciami ginęły setki przeklętych githów i dziesiątki najpotężniejszych tanar'ri, a ty mi gadasz o jakiejś kapłance?
- Zaskoczyła mnie... – mężczyzna próbuje się bronić.
- To nie trzeba było być tak pewnym siebie! – przerywa mu rakszasa.
Następuje chwila ciężkiej ciszy. Słychać tylko gniewne dyszenie humanoidalnego kota.
- Odejdź stąd – mówi zimno – Nie chcę cię widzieć.
Gdy mężczyzna wychodzi, rakszasa rozsiada się wygodniej na swym tronie, zakładając nogę na nogę i kładąc dłonie na oparciach, zrobionych z ludzkich czaszek.
- Ifh-Biff Cinie – mówi głośno.
Pośród zimnych ścian komnaty słychać cichy szmer wiatru.
- Mam dla ciebie zadanie.
Szmer zmienia się w głośniejszy pomruk, pełen irytacji.
- Nie obchodzi mnie, co myślisz – przemawia dalej rakszasa – Wiesz dobrze, że musisz wypełniać moje rozkazy.
Pomruk staje się głośniejszy, zamieniając się w gwałtowny świst. Zwisające ze ścian proporce i chorągwie unoszą się, powiewając na wietrze.
- Spokojnie – siedzący na tronie kot uśmiecha się – Po co te nerwy? Nie zapominaj o swej nagrodzie.
Świst ustaje. Jego miejsce znów zajmuje pomruk, tym razem niechętny i znudzony.
- Jeżeli twoja misja powiedzie się – złośliwy uśmiech rakszasy jest wyjątkowo demoniczny i upiorny – Ty i twoi bracia będziecie wolni.
Pomruk z początku jest wyraźnie podniecony, po chwili jednak pojawia się w nim niedowierzanie.
- Nie wierzysz mi? – udaje zdziwienie kot – Żądasz przysięgi? Dobrze więc. Przysięgam na martwe ciało mego brata Al-Rastima i na wszystkie sfery praworządnego zła, że jeśli należycie spełnisz me rozkazy, uwolnię ciebie i wszystkie Niewidzialne Sługi.
Pomruk łączy się ze szmerem, tworząc pełen zadowolenia dźwięk, który jednak po chwili cichnie, zamieniając się w pytający świst.
- Jakie jest twe zadanie? – rakszasa rozsiada się jeszcze wygodniej – Składa się z trzech etapów. Pierwszy: dopilnuj, by dla Al-Belhima stworzono dodatkowy Sztylet Wejścia. Nie chce mi się otwierać mu wrót ręcznie. Drugi: znajdź i zabij tych dwóch Pierwszaków, o których rozmawiałem z moim bratem. Trzeci: odnajdź, pojmij i przyprowadź tutaj dwie elfki, wiesz, które.
Znów rozlega się pytający świst.
- Tak, to wszystko – kot przeciąga się – Uważaj jednak. Z tego, co wiem, ci dwaj żałosni głupcy z Pierwszej są chronieni przez kapłankę Lathandera o sporej mocy i bardzo przebiegłego Złodzieja Cienia, zaś blisko elfek przebywa Veldrin. Nie bądź zbyt pewny siebie i nie spiesz się z wykonaniem swej misji, gdyż możesz przypłacić to życiem.
Szmer emanuje powagą.
- Zamiast zapewniać mnie, że wypełnisz swą misję sumiennie i bezproblemowo, lepiej weź się do roboty. Każda chwila, którą tutaj spędzasz, działa na twoją niekorzyść.
Krótki świst.
- Aha, jeszcze jedno – rakszasa wstaje.
Znowu świst, tym razem jednak trochę dłuższy.
- Postaraj się – łuki brwiowe kota schodzą się niebezpiecznie – by tamci dwaj umierali długo i boleśnie.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Kamzo Mężczyzna
"Shinobi
Shinobi
[ Klan Takeda ]
Kamzo
Wiek: 37
Dni na forum: 7.048
Plusy: 15
Posty: 1.602
Skąd: Biskupiec
Nareszcie byliśmy wolni, mimo, że bez pieniędzy i bez większego celu to z bronią przy pasie i poczuciem swobody po tej długiej niewoli. Oddaliliśmy się z Xanem od miejsca masakry nie mając najmniejszej ochoty przebywać przy ścierwie xillów. Po jakiejś godzinie marszu przed siebie zatrzymaliśmy się pod drzewem aby pozbierać myśli do kupy i przeanalizować wszystko co się stało. Nie ustaliliśmy jednak niczego konkretnego, wyglądało to tak jak gdyby wrzucono nas w wir jakichś wydarzeń, które tak naprawde nie miały z nami nic wspólnego. Ja, prosty paladyn niosłem pomoc potrzebującym, Xan zwykły najemnik mimo, że skrywający jakąś mroczną tajemnice także był zdezorientowany. Jedno wszakże było pewne, ktoś mający złe zamiary potrzebował tych sztyletów by urzeczywistnić swe niecne plany. Do tego nie mogłem dopuścić. Mimo, że to nie był najlepszy pomysł to postanowiłem poczekać na kolejny atak, wtedy być może zostawimy jakiegoś napastnika przy życiu i wyciągniemy z niego kilka informacji. Xan zgodził się ze mną mimo, że wiedział równie dobrze jak ja iż może się to dla nas skończyć bardzo źle i nim zdołamy się czegoś dowiedzieć możemy być martwi, a sztylety znajdą się w rękach napastników. Nie było jednak póki co innego wyjścia. Mniej więcej zorientowaliśmy się w terenie i po dwóch godzinach marszu znowu trafiliśmy na główny dziedziniec obierając droge na północ.

***

Dearin był wściekły. Znowu. W pewien sposób pomógł tej dwójce którą śledził i przez którą trafił na to odludzie. Umowa z kapłanem Talosa już dawno przestała go interesować. Fakt, przyczynił się do uratowania życia najemnika jak i paladyna, ale zrobił to tylko po to by osobiście wbić sztylet w ich serca. Ten czyn dałby mu wiele radości po gorzkich dniach i zmyłby plame jaka powstała na jego honorze jak i reputacji.
Złodziej cienia poruszył się gwałtownie. Był pewien, że jest obserwowany. I to przez kilka par oczu. Delikatnie i powoli zaczął przsuwać ręke w kierunku sztyletu, ale przestał gdy pomiędzy palcami przeleciała mu strzała wbijając się w pień drzewa. Dearin tylko zacisnął zęby i postanowił spokojnie czekać co się stanie. Z cienia korony drzew skoczyło na ziemie pięć postaci. Cztery wyglądały jak typowi złodzieje cienia. Nosili obcisłe szaty i głęboko naciągniete na twarze czerwone kaptury. Piąta osoba wyróżniała się najbardziej. Osobnik ten nosił czrano-szary strój, który pozwalał mu zapewne idealnie skryć się w ciemnościach nocy i nietylko. W odróżnieniu od reszty miał czarny kaptur opadający mu także na ramiona. Mimo, że skrywał on dość skutecznie część jego twarzy to i tak nosił do tego jeszcze czarną maske. Widać było spod niej tylko szare przenikliwe oczy z tajemniczym błyskiem. Przy pasie miał dwa sztylety, na pewno [ ort! ] umagicznione co było widać po ich pięknych ozdobach i runach. Na plecach zamaskowanej postaci spoczywał długi łuk refleksyjny i kołczan ze strzałami.
Dearin chcąc nie chcąc przełknął głośno śline.
-To Shadow i jego ludzie - pomyślał z przerażeniem natychmiast przypominając sobie z kim ma doczynienia. Shadow był kiedyś zabójcą należącym do Złodziei Cienia, być może najlepszym w całej histori istnienia ich 'instytucji'. Zabijał szybko, cicho i sprawnie; nawet spore grupki przeciwników. Był nocą, przychodził gdy nastała i odchodził wraz z nią zostawiając za sobą ofiary w kałóży krwi. Jego ambicje jednak w pewnej chwili stały się za duże. Między członkami gildii zaczeły krążyć plotki jakoby Shadow planował zostać nowym mistrzem cienia. Obecny mistrz zebrał doborowych członków Złodziei Cienia i dostał Shadowa pewnej nocy podczas gdy wykonywał kolejne zlecenie. Złodziej bronił się wspaniale, sam zdołał zabić kilku napastników, ale w końcu zmęczył się i został obezwładniony. Podobno mistrz nie chciał tak po prosto go zabijać, uważał to za zbyt mało surową kare. Oszpecił mu twarz i wyrzucił z gildii zostawiając bez niczego w jakimś rynsztoku. To nie był jednak koniec Shadowa, złodziej pozbierał się i doszedł so siebie. Udało mu się przeciągnąć na swoją strone kilku członków Złodziei Cienia i rozpoczął swą krucjate. Zabijał każdego z gildii kto nie chciał się do niego przyłączyć, a także kradł lecz tylko takie przedmioty by o ich kradzieży było głośno. Jednym słowem stworzył małą elitarną grupke, która była solą w oku mistrza cienia... A teraz, Dearin staje przed nim, lecz... Co Shadow robi w takim miejscu ? Złodziej w czarnym kapturze podchodzi do niego zupełnie spokojnie. Przygląda się przez chwile dla strzały, która siedzi głęboko w pniu po czym przemawia:
-Piękny strzał nieprawdaż ?
-Shadow, co ty tu rob... - próbuje mówić z udawanym Spokojem Dearin, ale wygnaniec szortsko mu przerywa.
-Od kiedy to przeszliśmy na ty ? Lepiej się zamknij i słuchaj co mam ci do powiedzenia. Masz dalej śledzić tą dwójke. Co pięć dni mój kruk Fobos odnajdzie cię i przekażesz nam przez niego list w której zapiszesz co ci dwaj porabiają. Jeśli nie dostane takiej informacji to odnajde cię i zabije, rozumiemy się ?
-Ale po co... - próbował szybko powiedzieć Dearin ale Shadow przerwał mu tym razem rozcinając jednym ze sztyletów policzek złodzieja.
-Wiesz już wszystko co powinieneś wiedzieć, teraz odejdź.

***

Wielki umięśniony ork uratował się z garstką członków swego klanu. Był zły, że nie udało mu się dobić człowieka w błyszczącej zbroi, zupełnie nie przejmował się stratami gdyż wiedział, że szybko je uzupełni. On i jego ludzie rozbili mały obóz w środku lasu tworząc kilka prymitywnych szałasów, W gęstwinie drzew czuli się w miare bezpiecznie choć po ostatniej rzezi mało który spał tak spokojnie jak dawniej.
Noc była zimna, przywódca klanu, Tauron naciągnął mocniej na siebie skóre z niedźwiedzia, ale chłód był wciąż przenikliwy; pewnie jakiś dureń zapomniał dorzucić drewna do ogniska. Potężny ork przewrócił się niechętnie na drugi bok, ale zobaczył jednego ze swoich ludzi grzejącego się przy sporym ogniu.
-Panie, noc zimna, dziwne tutaj, Sulk nie wiedzieć co o tym myśleć - rzekł drżącym od chłodu pól-głosem ork.
Tauron wstał i ubrał swóją grubo szytą kamizelke podbitą skórą. Przeszedł pomiędzy niektórymi ze swych ludzi i stanął na skraju małego obozu. Gdzieś daleko niebo powoli się rojaśniało. Po lesie rozchodziła się mgła, ale doświadczony wojownik ork widział cienie poruszające się pomiędzy drzewami.
Grupa szkieletów wojowników przesuwała się pewnie do przodu nie starając się nawet ukryc przed orkami. Na tyłach na wielkim czarnym wierzchowcu jechał potężny osobnik. Zakuty w czarną niczym noc zbroje aż po czubek głowy. W tych ciemnościach było widać tylko szkarłat jego źrenic, które skrywał hełm. Podniósł ręke w góre, a banda szkieletów ruszyła naprzód. Tauron ryknął do swoich i chwycił topór. Gdy się obrócił pierwszy szkielet wojownik już kierował na niego swój miecz oburęczny. Ork zablokował cios, szybko wywinął się na bok i zamachnął się swym umięśnionym ramieniem. Topór ze świstem spadł na przeciwnika. Szkielet jednak sparował atak bez drgnięcia. Normalny człowiek zapewne miałby złamaną ręke. Tauron szybko zasypywał przeciwnika gradem ciosów lecz wszystkie były blokowane. Wreszcie zielonoskóry nie wytrzymał, odbił się od drzewa i z wielką mocą przebił się przez garde szkieleta wojownika zamieniając jego czaszke w pył.
Spojrzał na bok szukając kolejnego wroga. Stracił na chwile dech w piersi. Cała resztka jego klanu leżała martwa brocząc we własnej krwi. Wszyscy szkieleci wojownicy opuścili broń ku ziemi opierając się na rękojeściach mieczy. Tauron odwrócił się za siebie Bo dreszcz przebiegł mu po plecach. Zakuty w pancerz meżczyzna szedł ku niemu. A im był bliżej tym uczucie chłodu narastało. Ork słyszał szczękanie własnych zębów, uronił także łzy, pierwszy raz w życiu. Były to łzy z bezsilności i strachu. Meżczyzna mimo, że ork był duży, spojrzał na niego z góry. Hełm był wykuty na kształt głowy jakiejś maszkary z rogami, a spod przyłbicy wciąż przeszywały go na wylot te szkarłatne oczy. Tauron zebrał całą odwage i uderzył swym toprem lecz zamienił się on w szczątki gdy z iskarmi odbił się od zbroi mężczyzny. Ten, nawet ani troche nie wytrącony z równowagi chwycił orka za gardło i podniósł jedną ręką bez problemu do góry. Przywódca klanu usłyszał głos, który sprawił, że stracił resztki odwagi. Głos dochodzący jakby z oddali, zimny i roznoszący się z echem po okolicy
-Gdzie najemnik i paladyn ???
-N..Nie wiem... - wydyszał ork
-Gdzie ?? - mężczyzna zwiększył siłe uścisku
-Nie wiem... - ledwo wydusił z siebie Tauron
Zakuty w czarną zbroje skręcił mu kark z głośnym chrupnięciem pękających kręgów i puścił bezwładne ciało. Szkielet wojownik w najwspanialszej zbroi wystąpił ku niemu i rzekł:
-Lordzie Malaku, jeśli chcesz to roześle patrole po najbliższej okolicy.
Malak patrzył się chwile w dal.
-To nie będzie konieczne...

Obraz
"You can almost say music is beyond all race, color of skin and religion. There are so many problems in the world, but music is truly beyond... It is fantastic."
SUGIZO
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.034
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Część gracza:


Maszerujemy powoli i spokojnie, kierując się na północ, ku granicy Amn z Wybrzeżem Mieczy. Po drodze na pewno natrafimy na miejsce, w którym można będzie zakupić trochę żywności, gdyż ta wyczarowywana przeze mnie przestaje już wystarczać, a Helm widocznie ma ważniejsze rzeczy do roboty niż dbanie o dwóch samotnych wędrowców.
Mam poważne obawy co do planu Revana. Istoty, które tym razem nas napadną, mogą być zbyt potężne nawet dla tej dziwnej kapłanki Lathandera. Z początku chciałem zabrać sztylety i oddalić się nocą, nie chcąc narażać nikogo na niebezpieczeństwo dotyczące tylko mnie, jednak wydaje mi się, że ostatnie wydarzenia nie miały nic wspólnego z moim mrocznym dziedzictwem. Odnoszę wrażenie, że sam Tichondrius jest nimi zaciekawiony. Być może dostrzega w nich sposobność uwolnienia się i odzyskania dawnej mocy? Nie wiem.
Martwi mnie, że coraz szybciej się męczę. Revan musi wciąż zmniejszać tempo marszu, bym mógł za nim nadążyć. Coś jest ze mną nie tak, jednak ciężko mi postawić sobie jakąś diagnozę. Narastające bóle brzucha i nudności sugerują jakąś chorobę lub truciznę. Niestety, Strażniczka Poranka gdzieś wsiąkła, a mój towarzysz dysponuje zbyt małą mocą, by móc rzucić 'Neutralizację trucizny' czy 'Usunięcie choroby'. Mam jedynie nadzieję, że wydobrzeję przed atakiem innoplanowego zła, gdyż Revan może potrzebować mojej pomocy.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Łasiczka Kobieta
"Rōnin
Rōnin
Łasiczka
Wiek: 38
Dni na forum: 7.053
Posty: 419
Skąd: Pszczyna
- W morde kopani! - usłyszałam zniecierpliwione warknięcie Tary - Musieli na północ? Musieli wybrać akurat północ...?! - spojrzałam w jej stronę. Wlazła w jakieś krzaki i teraz niezdarnie usiłowała się z nich wydostać. - Jest mi zimno i do cholery weź te krzaki ode mnie...! - krzyknęła machając ze zniecierpliwieniem rękami.
Siedziałam sobie na kamieniu śmiejąc sie z niej i głaskając Blanka. Już od kilkunastu dobrych dni podróżowałyśmy przez tę knieję. Miejsce jak dla mnie całkiem w sam raz, najchętniej zostałabym w nim na dłużej. Nie atakowały nas zadne potwory, ze znalezieniem czegoś do jedzenia nie było problemów i ogólnie rzecz biorąc podróż miałyśmy jak dotychczas spokojną. Sen o drowie wyrzuciłam z pamięci - wpływu na własną podswiadomość nie mam. Następnym razem jak ten mroczny elf stanie na mej drodze, po prostu go zabiję... Przynajmniej spróbuje...
Tara w końcu wydostała się i z udawanym zniechęceniem do wszystkiego klapnęła obok mnie. Blank podszedł do niej kładąc jej głowę na kolanach.
- Siostra mam już dość tego łażenia po tych chaszczach znajdziemy ich w końcu czy nie? Wczoraj minełyśmy stos orkowych zwłok dośc świerzych, więc myślę ze jestesmy blisko. Blank tu wyczuwa niezłą ilość niezwykłych tropów. Te sztylety muszą być wybitnie ważne dla kogoś skoro się tak troszczą o tego paladyna. Nas nieco zaniedbali, ale to się zapewne zmieni niedługo. - skrzywiła się. - Lepiej by było gdybyśmy miały jakąs pomoc. - zmierzyła mnie wzrokiem - Szczególnie jeżeli pojawi się zaś twój drow, bo że ty go nie wykończysz to ja jestem pewna.
- Nie zapominaj o złodzieju którego mamy na plecach. I nie zrzędź w takich ilościach bo cię już mam po dziurki w nosie. - sciełam ją wzrokiem. - Idziemy skoro się już wygrzebałaś.
Po drodze natknęłyśmy się na osobliwe ślady. Wszystko wskazywało na to, że miała tu miejsce jakaś walka, ale nie było żadnych zwłok...
- Ktoś posprzątał. - stwierdziła Tara - Widzę tu jakieś dziwne ślady, nie wiem do kogo należą, ale wkrótce się zapewne dowiemy. - rozejrzała się wokół. - Niedługo dojdziemy do granicy Amn z Wybrzeżem Mieczy.
- Oni muszą być wykończeni po tych wszystkich walkach. To ciekawe sumie, że na nas nikt 'nie zapolował'. Chodźmy - pogoniłam siostrę, która się zamyśliła. - Już niedługo.
No i miałam rację, po dwóch godzinach zobaczyłyśmy przed sobą zakutego w zbroję płytową postać paladyna i jego towarzysz. Szli powoli po czym domyśliłam się że musza być ranni. W końcu może moje czary się przydzą...
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.034
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Część gracza:


Z dnia na dzień czuję się coraz gorzej. Mimo że Revan stara się iść powoli, zostaję w tyle. Mój stan nieustannie się pogarsza. Mam zawroty głowy, a większość posiłków kończy się wymiotami. Potworny ból brzucha pozbawia mnie snu, napełnia każdą chwilę cierpieniem.
Jednego z wielu podobnych do siebie popołudni idę powoli za mym towarzyszem, pochylony od ciężaru mieczy. Straciłem rachubę czasu, na niczym nie mogę się dłużej skoncentrować. Moje kimono przylega ściśle do mokrej od potu skóry.
Potykam się. Nie jestem nawet w stanie upaść w odpowiedni, bezpieczny sposób. Uderzam bezwładnie o ziemię, padając twarzą w pył gościńca.
Próbuję się podnieść, jednak nie daję rady. Dostrzegam, że Revan zbliża się do mnie. Ostatkiem sił przewracam się na plecy.
- Podaj rękę, pomogę ci.
Wyciągam dłoń ku paladynowi i wstaję z jego pomocą, jednak o mało nie padam ponownie na drogę. Jakoś utrzymuję się na nogach, lecz głównie dzięki memu towarzyszowi, który podtrzymuje mnie w wyprostowanej pozycji.
- Co ci jest? – jest wyraźnie zaniepokojony.
- Jakaś choroba lub trucizna – uśmiecham się wymuszenie – Wkrótce mi przejdzie.
- Xan, nie możesz ustać na nogach, wymiotujesz po każdym posiłku, jesteś cały przepocony i mówisz mi, że to wkrótce przejdzie? O nie, przyjacielu, musimy rozłożyć obóz. Nie możesz podróżować w takim stanie.
Wzdycham ciężko. Nie jestem z tego zadowolony, lecz nie mam wyboru. Zastanawia mnie tylko, co mogło spowodować moją dolegliwość?

***

Leżę tuż przy ogniu, lecz i tak drżę z zimna. Nie wygląda na to, aby mój stan się poprawiał. Revan czuwał kilka godzin, jednak w końcu musiał odpocząć. Rozumiem go. Sam jestem bardzo zmęczony, lecz nie mogę zasnąć.
Dokucza mi głód. Memu towarzyszowi również, choć nie daje tego po sobie poznać. Nie mogę skoncentrować się na tyle, by przy pomocy mej magii wytworzyć choć trochę pożywienia. Nic tak nie boli, jak bezsilność.
Nagle wyczuwam silny ruch powietrza. Z początku biorę go za zwykły wiatr i otulam się dokładniej płaszczem, który zostawił mi Revan, jednak po chwili zdaję sobie sprawę z jego nienaturalności. Na tle płomieni widzę wyraźnie lekko zarysowaną humanoidalną sylwetkę, zbliżającą się powoli w moim kierunku.
Strach i zdziwienie z początku mnie paraliżują, jednak po chwili dodają sił. Nim niewidzialne dłonie zaciskają się na moim gardle, wydobywa się z niego pełen przerażenia krzyk.
- Revaaan!!!
Paladyn zrywa się ze swego posłania, chwytając swój oburęczny miecz. Przez przezroczyste ciało duszącej mnie istoty widzę wyraźnie, jak spogląda pytająco w moim kierunku. Rozpaczliwym gestem pokazuję swoją szyję, lecz mój towarzysz wciąż nie rozumie. Powoli tracę przytomność.
Nagle z trzaskających polan wyskakuje iskra, trafiając w wirujące na kształt tułowia powietrze. Słyszę cichy, gniewny szum, a uścisk na mej szyi na chwilę słabnie. To wystarcza.
- Revan! On jest niewidzia...!
Szum przybiera na sile, a uścisk powraca. Jednak paladyn zrozumiał. Biegnie w moim kierunku, wzywając swego boga. Gdy jest dość blisko, tnie poziomo mieczem tam, gdzie wirujące powietrze przyjmuje kształt głowy.
Szum cichnie, jednak wbrew moim oczekiwaniom nie zastępuje go pełen bólu syk, lecz przypominający chichot świst. Revan rozgląda się zdezorientowany, a ja widzę, jak dziwna istota oddala się, niknąc w końcu w mroku między drzewami.
- Co to było? – pyta drżącym głosem paladyn.
- Niewidzialny łowca – odpowiadam – Zbieraj obóz, musimy uciekać.
- Jak to? – zdenerwowanie mojego towarzysza ani trochę nie słabnie – Nie jesteś w stanie podróżować! Nie zgubimy go!
- Jego nie da się zgubić – odpowiadam ponuro – Jednak musimy uciekać. Nie potrafisz walczyć z takimi jak on, a w miejskim tłumie zawsze będzie bezpieczniej.
- Najpierw musisz wyzdrowieć. Nie pozwolę, byś cierpiał podczas podróży. Wiesz już może, co spowodowało twoją dolegliwość? Może to sprawka rakszas? A może xillów? A może...
Urywa, widząc mój przerażony wyraz twarzy. Nagle doznaję olśnienia. I ogarnia mnie strach.
- Xan! Co się stało? – pyta paladyn.
- Zabij mnie – mówię beznamiętnie.
- Co?!
- Zabij mnie!
- Ale... o co ci chodzi? – rozkłada bezradnie ręce.
- Posłuchaj – tłumaczę powoli, ważąc starannie każde słowo – Chcesz mnie uchronić od cierpienia, prawda?
- Oczywiście!
- Dlatego musisz mnie zabić. Xill, który mnie ugryzł, wszczepił w moje ciało swojego potomka. To stąd ta choroba. Jeżeli mnie nie zabijesz, umrę, gdy okres inkubacji dobiegnie końca. A umrę w wielkim bólu.
- Nie można cię uratować?
- Tutaj potrzebna jest ingerencja potężnego kapłana. Nie zdążysz mnie do takiego zaprowadzić. Lepiej, abyś od razu zakończył me życie. Tu i teraz.
Kończę przemowę i spoglądam na Revana. Zastanawia się, co zrobić. Na jego twarzy widzę rozpacz i bezsilność. Ogarnia mnie smutek, gdyż wiem, że walczy z samym sobą.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Kamzo Mężczyzna
"Shinobi
Shinobi
[ Klan Takeda ]
Kamzo
Wiek: 37
Dni na forum: 7.048
Plusy: 15
Posty: 1.602
Skąd: Biskupiec
Patrze na Xana z niedowierzaniem, przed chwilą ronin poprosił mnie abym zakończył jego żywot. Myślący logicznie człowiek uczynił by to kończą jego cierpienie i tym samym pozbywając się niebezpieczeństwa jakie niósł ze sobą xill. Taki człowiek jednak nie miałby serca, sumienia, a jak taki nie byłem i nigdy nie będe. Opuściłem ostrze ku ziemi, a po chwili upuściłem. Xan patrzył na mnie przez chwile lecz uspokoił oddech ściśnięty przez chorobe. Tak naprawde w głębi serca wiedział, że nie jestem w stanie tego zrobić choć miał pewnie małą nadzieje, że zdobęde się na to. Tak się jednak nie stało. Kazałem Miyamoto jeszcze troche się przespać, a ten położył się automatycznie zbyt wycieńczony przez chorobe by protestować czy próbować zebrać myśli do kupy, do tej pory i tak trzymał się świetnie. Kiedy mój towarzysz ułożył się do snu sam zgasiłem ognisko i udałem się zbadać okolice. Jakiś czas kręciłem się bez celu dopóki nie usłyszałem wyrwaźnego szelestu w krzakach i trzasku gałązek. Wychylając się lekko spomiędzy liści ujrzałem odyńca. Rano posiłek będzie obfity, pomyślałem...
Ciągnąc po ziemi zobycz dziękowałem Helmowi za te dary gdy jeszcze udało mi znaleźć małe źrodełko, z którego tryskała krystalicznie czysta woda. Napełniłem bukłak i czym prędzej wróciłem do obozu, świt był jeszcze daleki. Rozpaliłem ponownie ogień aby Xan miał ciepło, zapewne od gorączki było mu zimno. Udałem się tym razem już tylko kawałek dalej od naszego miejsca postoju, znalazłem to czego szukałem, zioła, które pomogą zbić gorączke u ronina. Odciąłem także gałąź z młodego dębu, na miejscu szybko nadałem jej kształt przypominający choć troche laske. Następnie zająłem się przygotowywaniem dzika do wrzucenia na ruszt.
Rano, gdy słońce zdążyło już zajść dość wysoko Xan się obudził, wyglądał okropnie, ale wiedziałem, że dzielny wojownik jest jeszcze w stanie wytrzymać, podałem mu wody z ziołami aby mógł jakoś normalnie funkcjonować, następnie obaj zaczeliśmy posilać się dopiero co upieczonym mięsiwem. Sporo się tego zmarnuje, ale cóż, nie było wyjścia. W południe dałem Xanowi jeszcze potężny łyk wody ze źródełka, podałem przygotowaną wcześniej laske i pozwoliłem oprzeć mu się na mnie by choć troche lżej się memu druchowi maszerowało.
-No, przyjacielu, musisz jeszcze troche wytrzymać. Będziemy maszerować aż nie ujrzymy jakiejś osady, będziemy iść wciąż do przodu choćbym miał nieść cię na rękach.
Po tych słowach ruszyliśmy, a ja przez większość drogi rozmyślałem o niewidzialnym łowcy i innych zagrożeniach.

***

Dearin nareszcie natrafił na trop paladyna i najemnika. Szybkim biegiem zmierzał w ich kierunku gdy zauważył dwie postacie czające się za pobliskimi drzewami. Stanął w miejscu gdy ci dwaj wyskakując mu naprzeciw byli pewni iż zdołali go zaskoczyć. Byli to ludzie. Jeden z nich nosił jakieś szmaty i głupkowato się uśmiechał sądząc zapewne iż wygląda groźnie. Drugi był troche puszysty i nosił na sobie starą skórzaną kamizelke oraz pordzewiały hełm. W ręku trzymał krótki miecz, który prawie mu nie wypadł gdy wyskoczył ze swego ukrycia. Grubas przemówił pierwszy:
-Ha !! Nędzny człowieku, który zgubiłeś się w mym lesie, padnij na kolana przed potężnym wojownikiem i władcą całej okolicy ! Jam jest Doopekrin !
-A jam jest jego wierny sługa i także wielki wojownik !! Oczywiście nie taki jak ty potężny Doopekrinie !! - szybko poprawił się drugi tylko na chwile tracąc uśmieszek.
Dearin westchnął niemalże niemając ochoty podnosić na nich nawet ostrza bo był to dla niego zbyt wielki wysiłek w przypadku takich osobników.
-Dawaj wszystko co masz !! Inaczej będzie z tobą źle - rzekł sługa.
Złodziej Cienia szybkim ruchem ominął mieczyk głupca, ktory stanął mu na drodze i jednym ruchem poderżnął mu gardło. Dureń padł na ziemie próbując przez chwile zatrzymać płynącą strumieniem krew po czym zastygł w bezruchu. Doopekrin upuścił z brzękiem swój oręż i przemówił łamiącym się głosem:
-J...Jam...j-jest Doopekrin... - ale gdy Dearin zrobił krok w jego strone krzyknął piskliwie i zaczął biec w inną strone wrzeszcząc - Mam buty ucieczki !! Nie próbuj mnie nawet gonić !!
Szybko jednak padł gdy sztylet wbił mu się w plecy idealnie między kręgi.
Złodziej wyrwał z trupa sztylet i pobiegł dalej, nie miał czasu na odpoczynek.

Obraz
"You can almost say music is beyond all race, color of skin and religion. There are so many problems in the world, but music is truly beyond... It is fantastic."
SUGIZO
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.034
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Część gracza:


Maszerujemy powoli przez mroczną knieję. Z ledwością utrzymuję się na nogach, podtrzymywany przez mego towarzysza i oparty ciężko na prymitywnej, dębowej lasce. Wzrastający w mym ciele xill bardzo poważnie osłabia mój organizm. Nieustannie trzęsę się z zimna, choć jednocześnie dręczy mnie gorączka, tylko częściowo zbita leczniczymi ziołami.
Paladyn nie zabił mnie, być może wydając tym samym na siebie wyrok śmierci. Posuwamy się bardzo powoli, nie ukrywamy się, co czyni nas łatwym łupem dla niewidzialnego łowcy. Boję się, że może wkrótce znów nas zaatakować.
Chcąc ulżyć nieco Revanowi, podczas jednego z krótkich postojów zrywam trochę ziela Malara i przeżuwam jego suche liście. Narkotyk błyskawicznie mnie pobudza i wyostrza zmysły, stępione chorobą. Muszę uważać, aby nie zażyć go za dużo, gdyż choć używane w medycynie, ziele Władcy Bestii pozostaje silną i wyjątkowo zabójczą trucizną.

***

Po kilkudziesięciu godzinach nieustannego marszu rozbijamy wreszcie obozowisko. Jestem zbyt wycieńczony, by iść dalej. Revan również jest zmęczony, wyraźnie potrzebuje snu, choć pragnie pozostać czujnym zgodnie z dogmatem swej wiary.
Mimo początkowych oporów, udaje mi się go przekonać do odpoczynku. Zasypia, zdejmując wcześniej zbroję, lecz miecz kładąc obok posłania. Przez chwilę wydaje mi się, że oburęczna klinga wygląda jak Więzy Obowiązku, legendarna broń Torma. Być może to tylko złudzenie, lecz wlewa to odrobinę otuchy w me serce.
Sen, w który zapadam, jest niespokojny i urywany. Zażyty narkotyk ujawnia mroczniejszą stronę swego działania. Przez mój umysł przewijają się wizje dzieciństwa, śmierci najbliższych i długiego, samotnego życia w świecie, do którego nie pasowałem i nie pasuję.
Jawa miesza się ze snem, przez co gdy budzi mnie Revan, wciąż jestem wycieńczony. Jest środek nocy. Paladyn ma nadzieję, że podróżując w mroku, uda nam się zgubić niewidzialnego łowcę. Nie chcę wyprowadzać go z błędu.
Mój towarzysz ma już na sobie zbroję, a ognisko jest zgaszone. Trzyma w dłoni dwa pieczone głuszce, które zamierza przeznaczyć do zjedzenia w podróży. Wszystko jest już gotowe, dlatego paladyn podaje mi rękę i pomaga wstać. I wtedy się zaczyna.
W powietrzu rozlega się cichy świst. Czuję przeszywający ból, promieniujący od prawego ramienia. Z jękiem osuwam się na ziemię.
Revan wyszarpuje z pochwy swój miecz. Lśniąca w świetle księżyca klinga tańczy w powietrzu, odbijając kolejne strzały, bełty i shurikeny. Od paladyna zaczyna promieniować wyraźna aura dobra i praworządności, sprawiając, że jego postać staje się wielka i groźna.
Z drzew zaczynają spadać ciemne postacie. Są odziane w czarne stroje, a na ich plecach można dostrzec pochwy z mieczami.
Kolejni wojownicy zbliżają się do mego towarzysza i rozpoczynają z nim walkę. Kolejni wojownicy padają na ziemię, brocząc krwią. Świat rozmywa się i zaczyna przypominać sen.
Wyrywam shuriken z rany na ramieniu. Opanowuję ból i szukam palcami moich mieczy, które z pewnością są gdzieś w pobliżu. Muszę pomóc Revanowi. Zabójcy zostali wysłani przez Tokugawę Ieyasu, to elita ninja, nie zdoła ich sam powstrzymać.
Widzę, jak jeden z wojowników wyskakuje zdradziecko w kierunku broniącego się przed innym przeciwnikiem paladyna. Przymykam oczy w oczekiwaniu najgorszego. Jednak nieprzyjaciel nie osiąga celu. Jego głowa wykręca się gwałtownie, a martwe ciało pada bezgłośnie na ziemię.
Nagle napastnicy zatrzymują się, zdziwieni tym osobliwym widokiem. Po chwili zaś zaczynają umierać.
Zarówno zabójcy, jak i Revan zostają zmuszeni do rozpaczliwej obrony przed niewidzialnym wrogiem. Innoplanowych łowców jest wielu, zaś każdy bardzo trudny do pokonania. Co chwilę któryś ninja pada na ziemię, zazwyczaj ze skręconym karkiem.
Czuję na twarzy powiew wiatru. W mgnieniu oka niewidzialne dłonie zaciskają się na mej szyi. Słyszę złośliwy świst. Wytężam wszystkie pozostałe mi siły i zadaję pięścią cios tam, gdzie powinna być głowa.
Uderzenie dosięga celu. Żywiołak na chwilę zwalnia uścisk, po czym z gniewnym sykiem policzkuje mnie, z taką siłą, że moje wargi pękają jak dojrzałe wiśnie. Następnie ponawia duszenie.
Revan dostrzega moje kłopoty. Podbiega do mnie i zadaje cios swym mieczem. Celnie. Czuję, jak znowu mogę swobodnie oddychać.
Paladyn rozgląda się. Wokół nie ma już żadnego ninja. Wszyscy zginęli, a ich ciała zabrali łowcy. Jednak same żywiołaki gdzieś znikły.
Revan podchodzi do mnie i pomaga mi wstać. Jest ranny w rękę, jego twarz jest posiniaczona, zaś przez lewy policzek przebiega wąska rana. Walczył, broniąc mnie, ja zaś nie mogę go uleczyć. To boli.
Podaje mi dębowy kosturek, po czym w milczeniu wyruszamy w dalszą drogę, w kierunku Wybrzeża Mieczy, mając nadzieję, że dotrzemy tam żywi.



Część MG:


Siedzący wśród gałęzi wiekowego dębu stary mężczyzna o malachitowej skórze gładzi swoją bujną brodę. Od dłuższego czasu obserwuje tych dwóch dziwnych mężczyzn. Niepokoją go coraz bardziej. Zdają się przyciągać kłopoty.
- Helm na za wiele sobie ostatnio pozwala – mówi, poprawiając wiszący u pasa potężny, drewniany młot – Najpierw żąda ode mnie, bym obdarzał jego paladyna leśnym błogosławieństwem, na co się bez słowa protestu zgadzam. Później jego sługa zabija dzika, dwa głuszce i rani dąb, wszystko wbrew mej woli, lecz ja nie reaguję. Teraz zaś dochodzi w mym lesie do regularnej bitwy, a nikt nie pyta mnie o zgodę!
- Ojcze – delikatne dłonie pięknej, rudowłosej kobiety spoczywają na ramionach starca i wyraźnie go uspokajają – Pozwól im w spokoju przemierzać twą piękną puszczę. To dobrzy i szlachetni ludzie, jeżeli czynią jakieś zło, robią to nieświadomie.
- A więc dlaczego jeden z nich spożył ziele Malara? – brodacz wyrywa się i odwraca twarzą do kobiety, a jego rysy wyostrza gniew – Przecież zabroniłem żywym istotom jedzenia tej rośliny!
- Ojcze – głos rudowłosej jest miękki i uspokajający – On chciał tylko zwiększyć tempo marszu. Od tego zależy jego życie.
Mężczyzna pochyla się i spogląda na oddalających się powoli podróżnych. Marszczy brwi.
- Wiem, że gdzieś tutaj czai się Lampart Czarnej Krwi, moje dziecko. Każde kolejne bezmyślne działanie tej dwójki zwiększa jego moc. Muszę ich powstrzymać.
- Ojcze...
- Dość! Mielikki, przez wzgląd na ciebie upomnę ich poprzez służącą mi i Rillifanowi elfią druidkę, jednak jeśli nie posłuchają ostrzeżenia, będę zmuszony podjąć bardziej zdecydowane kroki.
Kobieta spuszcza wzrok.
- Tak, ojcze...

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Łasiczka Kobieta
"Rōnin
Rōnin
Łasiczka
Wiek: 38
Dni na forum: 7.053
Posty: 419
Skąd: Pszczyna
- Tak właściwie siostra, to co my teraz chcemy zrobić? Podejśc do nich i zawołać: "Cześć paladyn i ty drugi, chcemy się do was przyłączyć"...? - Tara chwyciła mnie za ramię, gdy chciałam ruszyć w stronę znikającego w gąszczu sługi Helma z wiszącym mu na ramieniu towarzyszem.
- Coś w tym rodzaju. - zaśmiałam się. - Ale pozwolisz, że ja będę mówiła, bo jak ty zaczniesz to jeszcze uciekną... - oparłam się na moim kosturze. - Pokażemy im nasz sztylet i podzielimy się wrażeniami. Zważywszy stan w jakim się znajdują i fakt że jesteśmy w podobnej sytuacji, myślę że bez większych problemów zgodzą na nasze towarzystwo i pomoc. - Tara wzruszyła ramionami, burcząc coś pod nosem. W tym momencie Blank, który dotychczas siedział spokojnie u nóg swej pani, cichutko zaskowyczał kładąc się na trawie.
- Blank, co tobie...? - zdziwiła się moja siostra. Szybkim ruchem wyciągnęła Furię z pochwy. Uspokoiłam ją gestem wskazując konar pobliskiego dębu.
- Mielikki... - szepnęłam. Zbliżyłam się kilka kroków w jej stronę. Jej piękne rude włosy delikatnie falowały, a ona sama wpatrywała się we mnie z uwagą. U jej boku zwisało Ostrze Rogu. Ukłoniłam się, oczekując jej słów.
- Witajcie. - powiedziała spokojnym, miękkim głosem uśmiechając się. Zwinnym ruchem zeskoczyła z konaru, lądując obok mnie. - Wiem że zamierzacie dołączyć do paladyna i jego towarzysza. Dlatego chciałam prosić was o przysługę - ostrzeżcie dwójkę mężczyzn, aby nie nadużywali gościnności tej kniei. I przypomnijcie roninowi o zakazie spożywania Ziela Malara. Mój Pan i Ojciec jest poddenerwowany sytuacją i kłopotami jakie sprowadzają swoją obecnością tutaj. - Położyła mi rękę na ramieniu. - Macie moje błogosławieństwo.
- Pani, czy mogłabyś nam nieco przybliżyć ca... - przerwała mi. - Wszystko w swoim czasie. Żegnajcie. - powiedziała znikając nam z oczu.
Przez chwilę stałam osłupiała. Mielikki osobiście do mnie z wizytą wpadła. Nieźle...

Ruszyłyśmy z Tarą, wysławszy Blanka naprzód żeby odnalazł nam trop. Dość szybko udało nam się dogonić mężczyzn.
Zatrzymali się zdziwieni na nasz widok, gdy wyszłyśmy im na przeciw. Oddałam Tarze mój kostur, wzięłam od niej sztylet pokryty drowimi runami, na razie [ ort! ] chowając go przed ich oczyma. Ronin oparł się zmęczony o drzewo, a paladyn wyciąganął swój miecz. Podeszłam bliżej wyciągając przed siebie ręce. Spokojnie przedstawiłam im naszą sytuacje i cel w jakim ich odszukałyśmy. Pokazałam sztylet, na którego widok z ust ronina wydobył się cichy jęk. Wspomniałam również o prośbie Mielikki. Naruszanie świętości tej kniei mnie samą nieco zirytowało... Tara tymczasem z Blankiem stała spokojnie pod pobliskim drzewem, czekając az skończę swoją gadaninę.
Paladyn wysłuchawszy mnie schował swój miecz, po czym poprosił o uleczenie swego towarzysza i siebie samego. Pozbycie się Xilla z ciała ronina nie leżało w moich możliwościach, ale dawka czarów leczących jaką mu zafundowałam nieźle podniosły jego kondycję. Opowiedzieli nam wypadki jakie spotkały ich w kniei. Zaniepokoiła mnie nieco obecność niewidzialnych myśliwych, ale teraz w piątkę, mieliśmy większe szanse aby je pokonać...
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.034
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Część gracza:


Nie wiem, co powinienem myśleć o tej elfiej druidce i jej towarzyszce, tropicielce. Nigdy nie żywiłem specjalnej sympatii wobec czcicieli bóstw natury, denerwowała mnie ich wiara w równowagę, nieskończony krąg życia i naturalność przemijania. Ile razy widziałem, jak kapłan czy druid Silvanusa przyglądał się umierającemu w wielkim cierpieniu człowiekowi, nawet nie myśląc o tym, aby mu pomóc! Zawsze wydawało mi się to okrutne. Co innego tyczy się co prawda niektórych innych leśnych bogów i bogiń, w tym Mielikki czy Rillifana, lecz fakt pozostaje faktem.
Nie spodziewałem się, że ktoś oprócz nas był jeszcze atakowany przez innoplanowe siły. Cel tych ataków wydaje mi się przez to jeszcze bardziej zagadkowy. Sztylety, których zgromadziliśmy już cztery, pulsują Pozytywną Energią, jednak nie dostrzegam żadnego związku tego faktu z resztą intrygi, uknutej zapewne przez rakszasy. Jedyną osobą, która wydawała się mieć spore pojęcie o całej sprawie, była tajemnicza kapłanka Lathandera, lecz znikła gdzieś kilka dni temu.
Na razie jednak moim głównym zmartwieniem jest wzrastający w mym ciele xill. Okres jego inkubacji powoli się kończy. Gdyby nie narkotyki (których zażywać zabroniła mi podobno sama Leśna Królowa!) i zaklęcia druidki, nie dość, że nie mógłbym chodzić, to wyłbym z bólu przy każdym ruchu. Cóż, jeżeli szybko nie dotrzemy do jakiegoś miasta, trzeba będzie spróbować metod chirurgicznych. Miecze się chyba nie stępiły, a ja mam doświadczenie w rozcinaniu sobie brzucha.



Część MG:


Gromada wilkołaków bez większego problemu przedziera się przez szeregi szkieletów. Ciosy potężnych łap druzgoczą czaszki i rozrywają na strzępy mizerne zbroje chroniące kościotrupy. Oręż nieumarłych nie zadaje odpornym na niemagiczną broń likantropom żadnych obrażeń.
Kilku kościstych wojowników gromadzi się w jednym miejscu, starając się wzajemnie osłaniać. Z mroku kniei wyskakuje lampartołak, miażdżąc bez trudu nędzne szkielety. Bestia warczy nisko i wskazuje wilkołakom cel: zakutego w czarną zbroję mężczyznę na koniu.
Likantropy rzucają się w kierunku jeźdźca, z ogromną prędkością pokonując dzielące je od niego metry. Wyją i ślinią się na myśl o świeżym mięsie, jakie znajdą pod płytami pancerza. Ich żądza krwi jest wielka.
Tak wielka, że nie zauważają pułapki.
Posrebrzana, kolczasta sieć unosi się do góry, porywając ze sobą trzecią część bestii, wciąż wyjących, lecz teraz już z bólu. W tym samym momencie zewsząd zaczynają lecieć błyszczące księżycowym metalem strzały.
W kierunku wilkołaków znów ruszają rzędy kościotrupów, lecz innych niż tamte. Są większe, a ich broń błyszczy zaklętą w niej magią.
Likantropy próbują się bronić, lecz z nędznym skutkiem. Co chwilę któryś pada na ziemię, naszpikowany strzałami lub pocięty brutalnie bezlitosnym, zimnym żelazem. Ich szeregi błyskawicznie się kurczą. Niektóre próbują uciekać, jednak lśniące pociski dosięgają je, wynajdując dla siebie doskonałe miejsca na plecach zmiennokształtnych.
Opancerzony jeździec uderza konia ostrogami i krzykiem ponagla go do biegu. Zwierzę, potężny bojowy ogier ćwiczony do użytku w boju, podrywa się do kłusu. Błyszczące w szczelinach rogatego hełmu szkarłatne oczy skupiają się na stojącym nieruchomo lampartołaku. Zdają się mówić: "Ty jesteś mój!".
Czarny wojownik wpada z impetem w resztki oddziału wilkołaków. Jeden z nich rzuca się na niego, usiłując zrzucić go z konia. Jednak mężczyzna jest szybszy. Krótkie błyśnięcie magicznej klingi i martwa bestia ląduje na ziemi, przybierając naturalną postać młodej, szczupłej kobiety o jasnych włosach.
Lampartołak stoi nieruchomo. Zdaje się czekać, aż szarżujący na niego jeździec zbliży się na odpowiednią odległość. Pazury na zmianę wsuwają się i wysuwają z łap.
Gdy mężczyzna wznosi już miecz do cięcia, likantrop gwałtownie skacze w swoją prawą stronę. Ostrze przecina powietrze, zaś bestia odbija się od pnia drzewa i znika w gąszczu.
Wojownik zatrzymuje się. Nie wygląda na zdziwionego, czy tym bardziej zdenerwowanego takim obrotem spraw. Zsiada spokojnie z konia i podąża w kierunku pobojowiska, zręcznym ruchem umieszczając miecz w pochwie.
Dostrzega szamoczącego się w uścisku kościstych łap dzieciaka. Błyszczące za zasłoną hełmu ogniki lekko się kurczą, jakby mężczyzna mrużył oczy. Nieznacznym ruchem dłoni nakazuje szkieletom się rozstąpić, po czym miarowym krokiem podchodzi do likantropa.
Chłopiec ma najwyżej dwanaście lat. Jego oczy, częściowo skryte pod bujną, rozczochraną czupryną, nie błyszczą już dzikością i szałem. Teraz bije od nich skrajne przerażenie.
- Błagam, panie, oszczędź mnie! – skomli dzieciak – Błagam! Już nigdy...
- Czy jesteś sługą Malara? – przerywa beznamiętnie wojownik – Tylko odpowiadaj szczerze! – dodaje z groźbą w głosie.
- Tak, ja i moi bracia należymy do kościoła Władcy Bestii! Błagam, nie krzywdź mnie, panie! Zlituj...
- Dość! – ucina gniewnie czarny mężczyzna, odwracając się – Zabijcie tego krzykacza! Denerwują mnie jego wrzaski!
- Nieeeee!!! – wyje chłopiec, zalewając się łzami – Błagam, oszczędź mnie! Błagam... – kończy, dławiąc się własnym płaczem.
Wojownik gwałtownie się odwraca, a jego płaszcz rozwiewa się, przypominając krucze skrzydła. Zbliża się do dzieciaka, a szkielety rozstępują się pod jego gniewnym spojrzeniem.
Kiedy przystępuje do młokosa, z początku w jego dziecięcych oczach tli się iskierka nadziei. Jednak gdy chroniona czarną rękawicą dłoń sięga po rękojeść miecza, chłopiec blednie i wstrzymuje w przestrachu oddech.
Mężczyzna powolnym gestem wyciąga broń z pochwy, po czym zbliża ją do nagiej piersi dzieciaka. Wciąż wpatrując się w jego oczy, wojownik wbija ostrze w ciało młodzieńca.
Chłopiec próbuje krzyczeć, lecz z jego ust dobywa się jedynie cichy skrzek. I krew. Mnóstwo krwi. Wbijany pionowo, od dołu do góry miecz zmasakrował płuca, nie pozwalając umierającemu nawet na wydanie w agonii ostatniego krzyku.
Gdy pełne przerażenia oczy zastygają w beznamiętnym, zimnym wyrazie, mężczyzna puszcza martwe ciało. Nim zwłoki dotykają ziemi, wojownik obraca się i podąża ku swemu wierzchowcowi. Sekta Malara, myśli. Jeszcze tego brakowało!

***

Drow zatrzymuje się gwałtownie. Sięga dłonią na plecy. Wyczuwa palcami rękojeść miecza, chwyta ją i zręcznie wysuwa ostrze z pochwy. Ujmuje miecz oburącz i zaczyna obracać się wokół własnej osi.
- Nie spodziewałem się ciebie tu spotkać, Ifh-Biff Cinie.
Odpowiada mu urywany, przypominający śmiech szmer, po którym następuje krótki, dość głośny świst.
- Domyśliłem się, że wysłał cię tutaj Al-Rawid. Jednak chyba nie w celu zabicia mnie?
Znowu urywany szmer, tym razem przypominający raczej pełne rozbawienia zaprzeczenie.
- Cieszę się z tego powodu. A nie polujesz przypadkiem na takie dwie elfki, druidkę i tropicielkę?
Długi, niski świst.
- Co to znaczy: "to później"? – drow marszczy brwi.
Krótki szmer.
- Nie jestem wcale zdrajcą, a poza tym twój pan nie zabronił ci informowania mnie o swej misji.
Ponownie krótki szmer.
- A od kiedy to jesteś taki lojalny i dbasz o interesy swego kociego pana? Przecież nigdy go nie znosiłeś, a mnie, o ile pamiętam, darzyłeś sympatią?
Znowu krótki szmer, tym razem nacechowany gniewem.
- Co to znaczy: "to już przeszłość"?
Świst, z początku cichy, jednak szybko stający się coraz głośniejszy.
- Mógłbyś mnie zabić? – mówi ze szczerym zdumieniem elf – Bez oporów?
Krótki, potwierdzający świst.
- Przykro mi – wzdycha drow – Przykro mi, że zaprzedałeś się temu szaleńcowi.
Gniewny szmer, zakończony ostrzegawczym świstem.
- Mam się zamknąć, bo inaczej teraz mnie zabijesz? Nie boję się.
Ponownie szmer, niemal identyczny, jednak nacechowany pewną dozą rozbawienia i złośliwości.
- I co z tego? – mówi elf, sięgając lewą ręką w poły kaftana, a prawą przytrzymując miecz – To, że jesteś niewidzialny, nic dla mnie nie znaczy.
Pytający szmer, lekko zirytowany.
- Dlatego – wyciąga przed siebie lewą dłoń, w której błyszczy para soczewek z czarnego szkła, tworzących maskę – Vhaeraun godnie nagradza swe wierne sługi.
Nie czekając na odpowiedź, drow zakłada dziwaczną zasłonę twarzy, po czym zatrzymuje się i wyciąga przed siebie miecz.
- Widzę, że masz wielu towarzyszy.
Szmer jest jednocześnie rozbawiony, jak i wyjątkowo wściekły.
- Oczywiście, że w końcu mnie zabijecie. Jednak zdążę zabić kilku z was. Nie oddam tanio skóry.
Szmer cichnie nieco, staje się zimny i beznamiętny.
- A więc spróbuj – cedzi przez zęby elf – Chętnie sprawdzę, czy ostrze się nie stępiło.
Szmer przechodzi w gniewny świst, który jednak zaczyna oddalać się, aż całkiem cichnie. Drow chowa miecz do pochwy i znów zaczyna biec, najszybciej jak umie. Nie pozwolę ci jej skrzywdzić, myśli. Nie pozwolę. Choćbym miał sam zginąć, nie pozwolę!

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Kamzo Mężczyzna
"Shinobi
Shinobi
[ Klan Takeda ]
Kamzo
Wiek: 37
Dni na forum: 7.048
Plusy: 15
Posty: 1.602
Skąd: Biskupiec
Po kilku czarach druidki Xan poruszał się o wiele mnie mniej ociężale, było to jednak tylko złudzenie gdyż jego organizm był w rzeczywistości skatowany i wycieńczony. Jednak będe służył jako oparcie dla mego drucha do końca. Przed nami jeszcze kilka godzin drogi i dotrzemy do Keczulli, wielkiego miasta górniczego, ostatniej prawdziwej ostoi cywilizacji przed wkroczeniem na trudne szlaki wśród Chmurnych Szczytów. Cały czas miałem świadomość, że grozi nam niebezpieczeństwo ze strony niewidzialnych przeciwników i Helm jeden wie kogo jeszcze. Pomijając te niebezpieczeństwa należało pamiętać o xillu gnieżdżącym się w roninie. Sam nie miałem pewności gdzie to paskudztwo się usadowiło w mym towarzyszu. Wszystkie te zagrożenia mogły by wlać strach do serca niejednego wojownika, ale ja stawiając czoło coraz to większym przeciwnością czułem się tym bardziej mocny. Zaprawde, prócz opatrzności Helma musiał chyba mieć w tym udział sam Torm dodający mocy swym sługom w trudnych chwilach.

***

Dearin uciekał ile tchu miał w płucach, ale ścigający go wielcy wojownicy szkielety nie męczyli się ani troche gdyż tak naprawde byli już martwi. W pewnym momencie jakby spod ziemi przed złodziejem pojawił się kolejny nieumarły unosząc już swój wielki miecz dwuręczny do ataku. Jednak skrytobójca był zbyt szybki, w błyskawicznym tempie prześlizgnął się pod szeroko rozstawionymi, kościstymi nogami atakującego. Dearin natychmiast przyspieszył, ale w momencie gdy przeskakiwał kolejny konar poczuł ból w lewej łydce. Padł twarzą na ziemie lądując w błocie. Natychmiast zerwał się na kolana i spojrzał na noge. Strzała przebiła ją na wylot, nie ma mowy aby zdążył ją teraz wyciągnąć nie mówiąc już o dalszym biegu ! Sięgnął po swe dwa zakrzywione sztylety. Były one doskonałe i cieły przeciwników z niewiarygodną łatwością. Tym razem jednak Złodziej Cienia wiedział, że wiele nie zdziała. Jego przeciwnicy to nie byli ludzie, na dodatek w powietrzu aż czuć było magię bijącą od nich.
Zdziwił się bardzo gdy wszyscy żołnierze przystaneli tam gdzie stali, we mgle zobaczył tylko wielką, zakutą w pancerz postać poruszającą się na mocarnym, czarnym wierzchowcu. Z pomiędzy szpar rogatego hełmu wydawały się wypływać niczym ogień szkarłatne źrenice. Mężczyzna ciężko zeskoczył ze swego konia. Gdy stąpał w kierunku Dearina powietrze zdawało się stawać o wiele cięższe i chłodniejsze. Złodziej wiedział, że to jego koniec, jednak przez chwile nie był w stanie ruszyć nawet ręką. Paraliżujący strach jaki towarzyszył spotkaniu z Malakiem nie mógł jednak w pełni oddziaływać na takiego bezlitosnego zabójce bez sumienia jak Dearin. Zakapturzony łotrzyk rzucił swym sztyletem w strone czarnego rycerza. Błyszcząca broń odbiła się od zbroi pozostawiając po sobie tylko iskry.
-To...To niemożliwe - wyszeptał Złodziej Cienia, po czym rzucił drugim ostrzem, tym razem celując w wąskie szpary hełmu mężczyzny. Rozszerzył oczy ze zdumienia gdy w jednym momencie potężna postać złapała jego broń w locie. Jak przy takiej masie, będąc jeszcze w zbroi mógł poruszać się tak szybko ?? Dearin jednak przestał się zupełnie nad tym zastanawiać gdy Malak znalazł się tuż przed nim. Podniósł go z łatwścią za szaty tak aby złodziej znalazł się na wysokości jego twarzy, po czym przemówił swym dudniącym i chłodnym głosem:
-Gdzie paladyn i ten drugi ??
-Podążają na północ, zbliżają się do Keczulli - niemal wyrecytował Dearin mając wciąż nikłą nadzieję na ocalenie swego życia. Wolał nie stawiać już żadnego oporu. Cała nadzieja jednak szybko w nim zgasła wraz z jego życiem gdy Malak obiął dłonią jego głowe niczym dorosły mężczyzna jabłko po czym uderzył nią o pobliskie drzewo czyniąc z niej krwawą miazge. Czerwone punkciki będące oczyma mrocznego wojownika zmrużyły się
-Niedługo wypełnie swe przyrzeczenie, a wtedy rozpocznie się ma krucjata...

***

Wędrując do Keczulli przyjrzałem się troche dokładniej naszym nowym towarzyszkom. Nie miałem zbyt dużej styczności z elfami, ale chyba wszystko co o nich słyszałem było prawdą. Kobiety te rzeczywiście były bardzo piękne, a ja często zawstydzony, wptarujac sie w nie zbyt długo, natychmiast odwracałem wzrok. Wszak moim jedynym celem w życiu było niesienie pomocy innym. Nie było czasu aby nawet myśleć o sprawach tak przyziemnych jak założenie rodziny bądź znalezienie sobie tej jedynej osoby. Druidka wydawała się spokojna i jakby połączona z całą otaczającą nas przyrodą. Jej towarzyszka była chyba łowcą choć nie miałem pewności, wydawała się nosić w sobie dużo gniewu. Nie obawiałem się jej wilka, łowcy potrafią w jakiś sposób 'dogadać' się ze zwierzętami. Gdy spojrzałem przed siebie uśmiechnąłem się pierwszy raz od dłuższego czasu, do miasta pozostała już tylko jakaś godzina drogi lecz noc była blisko, a Xan nieomal zemdlał uwieszony na mym ramieniu. Rzuciłem na niego kolejne zaklęcie uzdrowienia co mam nadzieje pomoże mu jeszcze troche wytrzymać.

***

Shadow spokojnie siedział na gałęzi drzewa spoglądając w błękitne niebo po którym powoli płyneły białe obłoki. Jego kruk Fobos sfrunął na ramie swego pana wraz z liścikiem. Złodziej chwycił kawałek pergaminu i szybko przeczytał krótką notke.
-Dearin dobrze się spisał, jego usługi nie będą nam w najbliższym czasie potrzebne. Nasza 'zdobycz' zmierza właśnie do Keczulli, jestem pewien, że zatrzymają się tam na jakiś czas. Spieszmy się więc, kapłani Maski nie lubią długo czekać, a mi zależy aby dostać ten miecz Milczące Ostrze...
Shadow i jego ludzie w milczeniu pobiegli w zarośla.

Obraz
"You can almost say music is beyond all race, color of skin and religion. There are so many problems in the world, but music is truly beyond... It is fantastic."
SUGIZO
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.034
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Idziecie powoli przed siebie, z każdym krokiem zbliżając się do Keczulli. Xan, uwieszony na ramieniu Revana, pobladł, a później stracił przytomność. Okres inkubacji się kończy. Na szczęście miasto jest już niedaleko.
Ściemnia się coraz bardziej, aż w końcu zapada zmrok. Elfkom, widzącym doskonale w świetle księżyca, nie przeszkadza to zbytnio, jednak będący człowiekiem paladyn ledwo widzi drogę przed sobą.
Wchodzicie bez specjalnego pośpiechu na niewysokie wzniesienie, przez które przebiega droga. Zaraz po jego pokonaniu zatrzymujecie się. Na gościńcu, zaledwie kilka metrów przed Wami, siedzi drow.
Na Wasz widok przestaje ostrzyć swój oburęczny miecz i wstaje, otrzepując się z pyłu. Jego srebrzyste włosy i gładka, atramentowa skóra błyszczą w świetle księżyca, tak że nawet Revan nie ma problemu z rozpoznaniem jego rasy.
Nim zdąży cokolwiek powiedzieć, Tara podrywa się gwałtownie i zaczyna biec ku niemu z wyciągniętym mieczem i Blankiem przy boku. Mroczny elf wyciąga przed siebie rękę, próbując ją powstrzymać, lecz szał tropicielki jest zbyt wielki, by ją to zatrzymało.
Elfka odbija się od ziemi, wyskakując dwa metry wzwyż. Opadając ku przeciwnikowi, tnie ukośnie mieczem. Drow zręcznie paruje cios, lecz nie wyprowadza kontruderzenia, a jedynie cofa się o krok.
Łowczyni nie zraża się, wykonując szybkie cięcie z półobrotu. Mroczny elf blokuje je, jednak w tym momencie podbiega do niego Blank, gryząc go w łydkę. Wojownik krzyczy z bólu, traci równowagę i pada na ziemię.
- Błagam, zatrzymajcie to szaleństwo! – woła drow, gdy Tara wznosi swe ostrze do zadania kończącego ciosu.
Nikt nie reaguje. Mroczny elf gwałtownie odczołguje się na bok, z ledwością unikając śmierci. Wstaje, lecz wilk skacze na niego, ponownie przewracając.
- Błagam! – krzyczy wojownik, zasłaniając szyję przed kłami zwierzęcia – Chcę wam pomóc!

***

Młoda kobieta o krótkich, jasnych włosach biegnie przez gęsty las. Jest coraz bardziej zmęczona, lecz goniące ją szkielety zostały już daleko w tyle. Wkrótce będzie mogła odpocząć.
Nagle z ziemi podnoszą się kolejne kościotrupy, wielkie i doskonale uzbrojone. Ich ostrza i pancerze błyszczą magią. Pułapka.
Kobieta, nie zatrzymując się, sięga po wiszący przy pasie buzdygan. Stojący tuż obok niej nieumarły wznosi miecz do cięcia, lecz nim klinga opada, ciężka buława kruszy mu odsłonięty kręgosłup.
Następny szkielet zadaje poziomy cios toporem, lecz chybia. Nie ma już czasu poprawić uderzenia. Buzdygan trafia go w sam środek klatki piersiowej, pozostawiając na napierśniku głębokie na kilka centymetrów wgniecenie.
Kościotrup pada na ziemię, a wojowniczka przeskakuje go i znika w lesie, uciekając innym szkieletom. Z przeciwnej strony gąszczu wyłania się odziany w czarną zbroję jeździec, podjeżdżając powoli do swych nieumarłych sług.
- Panie – mówi syczącym głosem szczególnie bogato uzbrojony i opancerzony szkielet – Wojowniczka uciekła. Czy mamy ruszyć za nią w pościg?
- To nie będzie konieczne – odpowiada rycerz, nawet na niego nie spoglądając – Niech spotka się z tymi głupcami i powie im prawdę. Przerażenie jest naszym sojusznikiem.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Łasiczka Kobieta
"Rōnin
Rōnin
Łasiczka
Wiek: 38
Dni na forum: 7.053
Posty: 419
Skąd: Pszczyna
Spokojnie zmierzając ku Keczulli, zastanawiałam się nieco nad naszymi nowymi towarzyszami. Od paladyna biła aura dobra i widać było że jego Bóg mu sprzyja. Nie pochwalałam ścieżki jaką wybrał dla siebie, jednakże spędzony z nim czas dał mi pewność że na takim człowieku jak on można zawsze polegać. Xan natomiast wywoływał we mnie pewnien niepokój. Sama niewiedząc skąd mi się on bierze, nie potrafiłam sprecyzować tego uczucia. Zresztą nie było to takie ważne, teraz najistotniejszą sprawą było uratowanie go od xilla. Nie wątpiłam ponadto, że Revan nie podrózowałby z byle kim - pomimo naiwnej wiary w innych, która czasem mogła czynić go ślepym na ich prawdziwe 'ja', paladyn nie był głupcem.

***

W pierwszej chwili, gdy zauważyłam jego pochyloną nad mieczem sylwetkę serce podeszło mi do gardła. Dobrze, że było już dawno po zachodzie słońca, nie chciałabym żeby wszyscy zauważyli moje zmieszanie. Rzut okiem na Tare powiedział mi wszystko - ściągneła brwi, a w jej oczach błysnął gniew. Nie zdąrzyłam zareagować kiedy już rzuciła się w jego stronę. Posłuszny Blank poszedł w jej ślady i oboje zaatakowali mrocznego elfa.
Szczerze? Przez chwilę zastanawiałam się czy nie lepiej odwrócić się i pozwolić jej go zabić. Zważywszy że nie bronił się nie byłoby to takie trudne. Wtedy byłoby mi nieco lżej i łatwiej, ale...
No właśnie. Owe 'ale' kazało mi podnieść mój kostur i zablokować cios jaki chciała mu zadać. Stanęłam jej na drodze i Warknęłam na Blanka, żeby zszedł z drowa. Zdezorientowany wilk wykonał moje polecenie, jednakże ciągle obnarzając kły stanął u boku swej pani. Tara z nieopisaną złością w oczach wysyczała do mnie:
- Odsuń się, idiotko, sama dobrze wiesz że tak będzie lepiej...!
No tak, może i było by lepiej, ale ja już zdecydowałam...
- Słyszałaś co powiedział, chce nam pomóc. Może dowiemy się czegoś więcej o naszych wrogach. - mówię spokojnie. Cały czas trzymam kostur gotowy do sparowania jej ciosu. - Teraz nie mamy czasu na bezsensowne walki, trzeba się zając Xanem bo jak tak dalej będziemy zwlekać to będzie kiepsko z nim. - Dopiero teraz zauważam że Revan, nie wiedzący zbyt o co w tym wszystkim chodzi stoi z wyciągniętym mieczem nad mrocznym elfem. Drow leży spokojnie. Tara bezgłośnie uspokaja Blanka i chowa swoją Furię. Widzę że jest na mnie wściekła. Bezceremonialnie odwraca się do mnie plecami, pomaga Xanowi, który znów odzyskał przytomność wstać i kieruje swe kroki wgłąb miasta. Proszę elfa aby oddał swoją broń paladynowi póki co i żeby poszedł z nami. Revan krzywi się na moje słowa - obecność wstrętnego mu drowa w naszej ekipie na pewno [ ort! ] jest mu nie na rękę, jednakże nie protestuje. Drow oddaje swój piękny miecz w ręce paladyna, po czym mówi swoim melodyjnym głosem:
- Dziękuję ci za zaufanie. Mogę odwzajemnić się informacjami i silnym ramieniem do pomocy w walce. - składa ręce na piersiach, znak który w języku drowow oznacza chęć pokoju. - Niedługo zaatakuje was grupa niewidzialnych myśliwych. Chciałem was ostrzec. - patrzy na mnie dzwinym wzrokiem, od którego serce znów zaczyna bić mi szybciej. Uspokajam się jednak nie pozwalając sobie na chwilę słabości.
- Musimy czym prędzej pozbyć się xilla z ciala Xana. - mówię do Revana. - Chyba najlepiej będzie jeżeli poprosimy o pomoc w jakiejś świątyni. Jesteś wyznawcą Helma, myślę że jego kapłani nam pomogą. Potem zatrzymamy się w jakieś tawernie, wszyscy potrzebujemy solidnego wypoczynku. Drow opowie nam wszystko co wie, a nie wątpię że to będzie długa opowieść. - Revan w milczeniu kiwa głową. Gestem daje znak drowowi aby szedł przed nami. 'Ah ta nie ufność' - zdają się mówić oczy mrocznego, kiedy rzuca mi kolejne spojrzenie.
Patrząc na jego smukłą, zwinną sylwetkę spokojnie kroczącą przede mną, czuję się spokojna. Jego obecnośc napawa mnie pewnością, że wszystko potoczy się dobrą drogą. Dziwne uczucie...
- Powinniśmy ich szybko dogonić więc pośpiesz się. - Revan wyrywa mnie z zamyślenia. Macha znacząco ręką w stronę znikającej Tary i wiszącego jej na ramieniu Xana. - Jeżeli ma nas coś atakować nie wolno nam się rozdzielać. - zamaszyście kiwam głową. "Nie rozpraszaj się" karcę się w duchu i przyspieszam kroku.

***

Otworzywszy z hukiem drzwi karczmy, krasnolud szybkim, zdecydowanym krokiem podchodzi do lady. Pod nogami plącze się jego płaszcz, więc odrzuca go raptownym ruchem. Z głośnym westchnięciem opada na krzesło przy czym jego zbroja wydaje z siebie ciche szczęknięcie. Widać że krasnolud jest czymś poruszony. Zamaszystym gestem sciąga z głowy swój rogaty hełm i ze stukiem kładzie go na blacie. Rozgląda się uważym wzrokiem spod krzaczastych brwi po sali w poszukiwaniu barmana.
- Daj no mi tu kufel porzadnego trunku! - wrzeszczy do barmana wyciągając z sakiewki nieco monet. Obok siebie kładzie swój nieodłączny topór oburęczny. Przez chwilę zamyśla się wpatrując się w pełznącego po podłodze karalucha.
- Na pohybel z tym wszystkim. - mamrocze pod nosem. - Najwyraźniej nasza mała nie jest obojętna temu przeklętemu mrocznemu. Wstrętne atramentowe gadziny... - wzdycha. Barman podaje mu kufel piwa, które krasnolud szybko bierze do ust. - Tfu! Co to za świństwo...! - sapie z niechęcią, jednakże szybko dopija trunku. Na jego wąsach widać białe pasmo piany. - Ehh, co za okropny dzień. - marudzi ocierając wąsy. - Dlaczego zawsze ja musze zajmować się takimi cholernymi sprawami? To, że znam tą małą to jeszcze nic nie znaczy, co ona mnie obchodzi w ogóle...? Cernd powinien się teraz tym martwić nie ja! Ehh... - wzdycha znowu, złażąc z krzesła. - Trzeba będzie chyba im pomóc, wujek Ragven znowu będzie musiał wziąć sprawy w swoje ręce i kopnąc parę zarozumiałych tyłków... - zrzędzi pod nosem biorąc topór i hełm i kierując się ku drzwiom. - Tak więc do świątyni Helma.
Xan Mężczyzna
Super Saiyanin
Super Saiyanin
Xan
Wiek: 67
Dni na forum: 7.034
Posty: 474
Skąd: Forteca Żalu
Część gracza:


Stoję dokładnie pośrodku olbrzymiej, kolistej sali. W lśniącej podłodze odbijają się wspaniałe proporce, zdobiące ściany i wznoszący się na kształt stożka sufit. Gdzieniegdzie znajdują się stojaki na broń i zbroję, a także kryształowe stoły, na których porozkładane są mapy.
Oświetlenie zapewniają liczne świeczniki, których białe światło odbija się od podłogi, ścian i sufitu. Rozmieszczone są, podobnie jak całe wyposażenie komnaty, idealnie symetrycznie, z pedantyczną wręcz precyzją.
Nagle dostrzegam stojącego w oddali niskiego, krępego i przygarbionego mężczyznę. Nawet z takiej odległości wyraźnie widać, że całe jego ciało poznaczone jest śladami biczowania i potwornych tortur.
Odruchowo odwracam wzrok i zauważam znajdującego się nieco bliżej młodego, przystojnego rycerza opartego o oburęczny miecz. Jego długie, czarne włosy opadają na wspaniałą złotą zbroję i zielony płaszcz, a kilka kosmyków plącze się w pobliżu patrzących surowo oczu.
Jakiś ruch przykuwa moją uwagę i ponownie przenoszę wzrok gdzie indziej. Dostrzegam znajdującego się zaledwie kilkanaście metrów ode mnie starzejącego się, jednorękiego wojownika. W jedynej dłoni trzyma długi miecz i wznosi go powoli do góry. Zauważam, że jest pozbawiony oczu.
Znów odwracam odruchowo wzrok i widzę stojącą zaledwie kilka metrów ode mnie poważną kobietę, ubraną w fioletową suknię. Jej głowę zdobi złota korona wysadzana różnorakimi klejnotami, w prawej ręce trzyma berło, a w lewej jabłko. Ma pochyloną głowę i obserwuje mnie badawczo małymi, ciemnymi oczyma.
Nagle czuję na lewym ramieniu dotyk i znaczny ciężar. Odwracam się gwałtownie, przyjmując bojową pozę.
Przede mną stoi odziany w pełną zbroję płytową mężczyzna. Jego pancerz lśni jak wykonany ze srebra, podobnie jak wielki miecz wiszący u jego boku w metalowej pochwie. Przez szczelną przyłbicę hełmu nie można dostrzec nawet najmniejszej części jego twarzy.
Mężczyzna sięga w bok prawą ręką. Przez chwilę nic się nie dzieje, lecz po paru sekundach obok niego zaczyna pojawiać się piękna niewiasta trzymająca go za urękawiczoną dłoń. Ma na sobie zwiewną białą suknię z jedwabiu, kontrastującą z kruczoczarnymi włosami.
Gdy kobieta w pełni się materializuje, mężczyzna przyciąga ją do siebie i czule obejmuje. Po chwili puszcza ją i zdjąwszy prawą rękawicę, rzuca ciężki kawał żelaza na lśniącą posadzkę. Wyciąga z pochwy swój miecz, po czym ostrożnie rozcina swą dłoń po wewnętrznej stronie.
Niewiasta delikatnie chwyta rękojeść broni i przejeżdża ostrzem po wnętrzu swej lewej dłoni. Z rany zaczyna płynąć krew, plamiąc rękaw sukni.
Mężczyzna subtelnie dotyka swymi palcami palców kobiety i ich dłonie łączą się w uścisku. Spomiędzy nich wypływa wielka kropla krwi, opadając ku podłodze. Gdy dotyka lśniącej posadzki, niewiasta znika nagle. Nie pozostaje po niej najmniejszy ślad.
Człowiek klęka obok czerwonej plamy i zanurza w niej palec wskazujący prawej ręki, po czym zaczyna kreślić na podłodze krwawe wzory. Gdy kończy, podchodzę bliżej, by zobaczyć, co wykreślił. Na ten widok zdziwienie dosłownie mnie paraliżuje, nie mogę wymówić ani słowa.
Gdyż rysunek przedstawia Revana.

***

Budzę się gwałtownie, zrywając z posłania. Jednak po niecałej sekundzie całkowicie tracę siły i opadam bezwładnie, padając ciężko na ziemię.
Usiłuję przypomnieć sobie, co mi się śniło, jednak nie udaje mi się to. Z trudem koncentruję myśli i przywołuję wspomnienie mężczyzny w zbroi rozcinającego sobie prawą dłoń. Nie pamiętam nic więcej.
Odrobiną odzyskanych sił podnoszę się lekko na łokciach i rozglądam, jednak jest zbyt ciemno, by moje ludzkie oczy, zaćmione dodatkowo chorobą, dojrzały cokolwiek konkretnego. Zauważam jedynie, że wciąż jestem w lesie.
Znów tracę siły i padam na posłanie. Przejeżdżam językiem po wargach. Powstały odgłos przypomina przesypywanie trocin. Przymykam oczy i wytężam całą wolę, by krzyknąć, lecz z mych ust dobywa się tylko cichy szept:
- Pragnę.
Nagle czuję na prawej dłoni chłodny dotyk. Po chwili odnoszę wrażenie, że ktoś pomaga mi zacisnąć palce na jakimś drewnianym przedmiocie w kształcie walca. Jednocześnie czuję, jak czyjaś ręka podpiera mi głowę.
Otwieram oczy i widzę przed sobą twarz mężczyzny o długich, spiczastych uszach i atramentowo czarnej skórze. To drow.
Z początku przerażenie odbiera mi dech, jednak mroczny elf uśmiecha się do mnie pogodnie, całkowicie rozładowując napięcie. Odwzajemniam z trudem uśmiech, a on pomaga mi się napić.
- Zostaw go.
Poznaję ten głos, mimo że nie nawykłem, by był tak twardy i brzmiący gniewem.
- Dałem mu tylko trochę wody – mówi drow, odwracając głowę – Nie chciałem zrobić mu nic złego...
- Znam takich jak ty – cedzi przez zęby Revan – Jeśli okaże się, że go otrułeś, zabiję cię. A teraz wynoś się!
Mroczny elf wzdycha, po czym wstaje. Przez chwilę widzę znów jego twarz. Jest przepełniona smutkiem, zaś oczy lśnią łzami.
Kiedy drow odchodzi, paladyn chowa swój miecz do pochwy. Najwyraźniej cały czas trzymał jego klingę obok elfa. Jest wobec niego bardzo nieufny.
Revan przyklęka obok mnie i kładzie mi na czole zimny okład. Zapach ziół, który się z niego dobywa, wprowadza mnie w lekki błogostan, lecz jednocześnie jego chłód przenika całe moje ciało. Gdy zaczynam drżeć, paladyn przykrywa mnie kocem.
- Nie bój się – mówi, uśmiechając się lekko – Jesteśmy już blisko miasta. Wkrótce dotrzemy do Keczulli. Tam moi bracia helmici zajmą się tobą.
- Czemu się zatrzymaliśmy? – wyszeptuję ledwo słyszalnie.
- Nasze dwie elfie towarzyszki lekko się pokłóciły – ogląda się – Ta druidka...
- Solace – przerywam z uśmiechem – Jestem chory, ale nie aż tak bardzo, by nie pamiętać, jak się nazywają.
Revan lekko się rumieni, po czym kontynuuje.
- Solace uważa, że powinniśmy skorzystać z pomocy oferowanej nam przez tego drowa. Natomiast Tara, podobnie zresztą jak ja, brzydzi się nim...
- Dlaczego darzysz go taką niechęcią? – pytam cicho – Przecież nie zrobił nam nic złego.
- To mroczny elf! – niemal wykrzykuje paladyn – Zabójca! Solace za bardzo mu ufa! Najpierw uratowała go przed Tarą, a teraz chce przyjąć do drużyny!
- Czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosny?
Mimo ciemności panujących wokół dostrzegam, że Revan oblewa się szkarłatnym rumieńcem. Nim zdążę cokolwiek powiedzieć, poprawia szybko koc i odchodzi, zostawiając mnie samego.
Gdy oddala się już znacznie, przypomina mi się stare powiedzenie, mówiące, że miłość nie wybiera. Uśmiecham się, stwierdzając, że mój towarzysz jest tego żywym przykładem.
Jednocześnie jednak martwię się, czy uczucie przyniesie mu szczęście i czy zazdrość nie przytłumi u niego rozsądku. Chociaż o to drugie nie mam większych obaw.
Rozmyślając, czuję ogarniającą mnie senność. Pachnący ziołami magiczny okład zaczął działać. Przechodzę w sen powoli, odpływając miękko ku światowi marzeń. Nie wiem, kiedy konkretnie zasypiam.



Część MG:


- Czy ty do szczętu zdurniałaś?! – krzyczy na cały głos łowczyni – Najpierw darowujesz mu życie, to mogę zrozumieć, ale dwa razy pod rząd?!
- Tara...
- Teraz zaś chcesz przyjąć go do drużyny! Jakby nigdy nic się nie stało!
- Tara...
- On nas zaatakował, pamiętasz jeszcze? Czy ty w ogóle pamiętasz jeszcze, kim on jest?
- Tara!
Tropicielka przerywa i krzyżuje dłonie na piersiach w oczekiwaniu odpowiedzi.
- Posłuchaj – zaczyna cicho Solace – To, że jest mrocznym elfem, nie oznacza, że jest zły...
- Zapomniałaś już – wybucha łowczyni – co zrobiły naszej rasie drowy?! Zapomniałaś już, co zrobiły nam?!
- Ale nie wszystkie takie są! Wśród mrocznych elfów są również dobrzy i szlachetni bohaterowie! Drizzt Do'Urden, Qilue Veladorn...
- Wyjątki potwierdzające regułę – cedzi przez zęby Tara – Pamiętaj, że on nas zaatakował...
- Ale on zmienił się od tamtego czasu! Nawet wtedy wykonywał tylko polecenie swego pana! Veldrin nigdy by nas nie skrzywdził...
- Veldrin – prycha tropicielka – A więc zdążyliście się już poznać.
Solace rumieni się i wbija wzrok w ziemię.
- Tak myślałam – mówi pogardliwie łowczyni – Tobie po prostu macica już do łba uderzyła!
Druidka czerwienieje jeszcze mocniej.
- Zbierajmy się – odwraca się i chwyta swą torbę – bo nasz chory jeszcze przypadkiem zemrze. Weź Xana na plecy, ja mam dość dźwigania tego idioty...
- Tara...
- Dość już słyszałam – ucina sucho tropicielka – Nie mamy o czym rozmawiać. Gdy będziemy już w tym cuchnącym mieście, spytamy się tego drowa, jakie informacje ma nam do zaoferowania. Teraz jednak ruszajmy już.
Odwraca się i odchodzi szybkim krokiem, przyzywając Blanka. Wilk podbiega do niej i zaczyna się łasić. Solace patrzy przez chwilę za nimi, po czym idzie w kierunku Xana, gdyż nie ma żadnych bagaży poza szatą i kosturem.

Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias

Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae
Kamzo Mężczyzna
"Shinobi
Shinobi
[ Klan Takeda ]
Kamzo
Wiek: 37
Dni na forum: 7.048
Plusy: 15
Posty: 1.602
Skąd: Biskupiec
Xan szedł przed siebie prawie automatycznie. Chyba juz niecałkiem zdawał sobie sprawę gdzie zmierzamy i w jakim celu. Podtrzymywałem go swym ramieniem, a on po prostu poruszał nogami w kierunku w którym ja szedłem. Wyczerpany ronin tępo patrzył się w ziemie całkowicie skupiony na podróży do Keczulli, starając się nie utrudniać nam wędrówki nawet w tym stanie.
W końcu ujrzeliśmy miasto w pełnej krasie górujące nad nami. Ronin zemdlał więc wziąłem go na plecy i przyspieszyłem kroku ponaglając towarzyszy. Było ciemno, ale nawet w ciemności dojrzałem sylwetki strażników, którzy krążą po murach. Lekko zaniepokojony spojrzałem na drowa. Ten skinął mi rozumiejąc moje obawy. Naciągnął na głowe kaptur i pobiegł w mrok nocy szukając na murach największej 'wyrwy' między strażnikami.
Nasz grupa ruszyła w kierunku bramy. Mimo późnej pory była ona wciąż otwarta co mnie specjalnie nie dziwiło. Keczulla była sporym miastem, w dodatku bogatym w cenne surowce wydobywane przez górników. Handel kwitł, a karawany kupców przyjeżdżały nawet późno w nocy. Jedno spojrzenie Nocnego Strażnika południowej bramy (jak nam się przedstawił) wystarczyło by zdecydował wpuścić nas do miasta. Paladyn, dwie elfki i chory mężczyzna nie wzbudzali podejrzeń. Czym prędzej dowiedzialem się gdzie jest świątynia Helma i tam też się udaliśmy. Z zaułków patrzyło na nas kilka par oczu. Wyraźnie czułem je na sobie, jednak po alejkach krążyli też strażnicy co odstraszało potencjalnych napastników. Nie chce myśleć co dzieje się w gorszych dzielnicach miasta, gdzie władze nie trudzą się utrzymywaniem takiego samego porządku jak na ulicach bardziej reprezentacyjnych i częściej uczęszczanych przez elity i gości.
W końcu dotarliśmy do dzielnicy świątyń. Na dachu jednej z nich zauważyłem ciemną postać. Ten ktoś wcale nie miał zamiaru ukrywać się przed nami. Po krótkiej chwili rozpoznałem w tej osobie drowa. Postanowił zapewne, że pozostając w ukryciu zrobi dobrze. I słusznie. Może nas stamtąd wspomóc i dzięki swemu doskonałemu wzrokowi dostrzec niebezpieczeństwo gdyby takie się pojawiło. O ile sam nie jest nam wrogiem... Jeszcze do końca nie zaufałem mrocznemu elfowi gdyż jak mnie uczono, zdrada i podstęp są na porządku dziennym w ich okrutnym społeczeństwie. W końcu dotarliśmy przed świątynie samego Helma, wielką i robiącą wrażenie budowle z dachem w kształcie kopuły.
Mimo późnej pory wciąż kilka osób zmierzało co chwile do 'domu' swojego bóstwa. Moją szczególną uwage zwrócił krasnolud wyraźnie idący w naszym kierunku...

***

Shadow i jego dwóch ludzi spokojnie wylegiwali się na dachu pięcio-pietrowego domu jakiegoś arystokraty spoglądając w rozgwieżdżone niebo. Po chwili dołączył do niech jeszcze jeden złodziej z oddziałów byłego członka Złodziei Cienia. Lider wstał podpierając się niedbale ręką i spojrzał w kierunku swego szpiega, po czym machnął dłonią pozwalając mu mówić.
-Cała grupa właśnie weszła do Keczulli południową bramą bez problemów. Udali się do świątyni Helma i biorąc pod uwage stan naszego 'celu' szybko stamtąd nie wyjdą.
Szare oczy Shadow'a zabłysneły z radości i w oczekiwaniu na szanse dobrej walki oraz nagrody jaka go czekała...
-Dobrze, nie będziemy wkraczać na teren świątyni. Zbyt wielu kapłanów skrywa się w jej wnętrzu, nawet gdybyśmy starali się działać po cichu prędzej czy później wykryto by nas, a nie mam ochoty, podobnie jak pewnie i wy, walczyć ze sługami Helma w jego świątyni. Potrzebujemy tylko tego najemnika. Żywego lub martwego. Jeśli ktoś będzie nam przeszkadzał to jak zawsze - zlikwidować. Możemy ewentualnie ich śledzić do kolejnej nocy i wtedy przejść do działań. Dobra, koniec gadania. Ruszamy tam, szybko i sprawnie.
Cała grupa prócz tego który szpiegował paladyna i reszte pewnie kiwneła głowami. Złodziej w czarnym kapturze zauważył to i zwrócił się do swego sługi.
-Czy jest jeszcze coś o czym chcesz powiedzieć??
Szpieg obawiał się troche swego pana, ale wiedział, że teraz już nie ma odwrotu i musi wyznać co leży mu na duszy.
-Był tam ktoś jeszcze, obserwował ich z dachu. Postać mroczna niczym sama noc, nie byłem w stanie sprawdzić kto to, być może jakiś inny tutejszy złodziej.
-Zauważył cię?? - zapytał wciąż opanowany Shadow
-Sądze, że nie. Wszakże ujrzałem go troche za późno lecz potem natychmiast skryłem się także przed nim.
Oczy Shadow'a zwęziły się troche co wywołało uczucie lęku u jego sługi.
-Nieważne. Myśle, że i tak to nie ma związku z naszym celem. Dalej, straciliśmy już dość czasu.

***

Na piaszczystym wzgórzu stał jeździec zakuty w czarną zbroje. W pobliskim lasku czychała jego makabryczna armia czekając na każdy rozkaz swego pana. Wszelka zwierzyna czując aure zła opuściła natychmiast okolice, jednak mroki nocy skryły tą szaleńczą ucieczke nie wywołując żadnych podejrzeń u ludności Keczulli. Czerwone punkciki będące źrenicami jeźdźca wpatrywały się w światła Keczulli otulonej płaszczem ciemności. Malak wiedział, że nie mogą wjechać do miasta. Wiedział też, że paladyn i wciąż powiekszająca się grupa jego towarzyszy wyjdą drugą stroną zmierzając zapewne ku górom. Czeka więc go sporo drogi aby drugim [ ort! ], okrężnym szlakiem starać się ich wyprzedzić i zaskoczyć gdy zejdą ze szczytów. A wtedy już nic go nie zatrzyma...

Obraz
"You can almost say music is beyond all race, color of skin and religion. There are so many problems in the world, but music is truly beyond... It is fantastic."
SUGIZO
Łasiczka Kobieta
"Rōnin
Rōnin
Łasiczka
Wiek: 38
Dni na forum: 7.053
Posty: 419
Skąd: Pszczyna
Gdy zza rogu wyłonił się krasnolud, uśmiechający się od ucha do ucha i delikatnie gładzący swoją brodę, zatrzymałam się. 'O, nie...' - szepnęłam do siebie. 'A ja się łudziłam, że Cernd jednak da mi całkowitą swobodę działania...' - pomyślałam głośno wzdychając, jednocześnie ruszając w jego stronę. Krasnolud macha do mnie wesoło swoim toporem, a ja rzucam mu się na szyję.
- Wujku Ragvenie! - jest nieco niższy ode mnie, co bynajmnjej nie przeszkadza mi w wyściskaniu go. - Czyżby Cernd wysłał cię na kontorolę moich poczynań? - śmieję się. Kątem oka dostrzegam, że moi towarzysze zatrzymali się oczekując na mnie. Tara, jak zwykle nieco poirytowana, coś mamrocze pod nosem. 'Zapewne kolejne klątwy pod moim adresem' - myślę, wspominając naszą ostatnią rozmowę. Przedstawiam im Ragvena, bliskiego druha Cernda, a zarazem mojego opiekuna i przyjaciela. Revan, mocno już zaniepokojony stanem Xana, bierze go na plecy nie pozwalając na dalsze rozmowy, wchodzi do świątyni Helma. Bez trudu udaje mu się załatwić u kapłanów, aby usunęli xilla i uzdrowili Xana. Wyznawcy Helma są tak uprzejmi, że na czas rytuału, odstępują nam jedno z pomieszczeń w świątyni. Pokój jest skromnie wyposażony, znajduje sie w nim tylko kilka skrzyń, stół i krzesła. Na ścianie widnieje oko z niebieską źrenicą na wierzchniej stronie bojowej rękawicy - symbol bóstwa tej świątyni.
Kapłani częstują nas skromną strawą. Martwię się nieco o Veldrina, ale niestety błędem byłoby wprowadzanie go tutaj. Jakiekolwiek uczucia bym do niego nie zywiła, wiem, że należy do złej, znienawidzonej przez wszystkich rasy.
Teraz, gdy spokojnie siedzimy przy jadle, język Ragvena rozwiązuje się. Razem z Revanem prowadzi ożywioną rozmowę. Kiedy po raz Mieliki raczy wiedzieć który wysłuchuję historii o przygodzie Ragvena z Cerndem gdzieś w Calimshanie, przypominają mi się dawniejsze czasy. Tej samej historii z zapartym tchem słuchałam jako mały szkrab, siedząc przy ogniu z moim Opiekunem...
Jestem w podróży właściwie niedługi czas, a mam wrażenie, jakby minęły wieki od opuszczenia Gaju. No cóż, wiele, oj bardzo wiele się od tamtego momentu zmieniło.
Tara postanawia przespać się do momentu gdy kapłani nie oddadzą nam Xana. Wiem, że jest ciągle na mnie naburmuszona. Postanowiłam się tym nie przejmować - w końcu jej przejdzie, a nie mogę pozwolić żeby ona rządziła moim życiem.
Nie mając co robić, decyduję się zanieść Veldrinowi trochę ciepłego jeszcze mięsa na wzmocnienie. Gdy wyszłam ze świątyni moją uwagę przykłuła dziwna, nienaturalna cisza wokół...

***

Po usunięciu z ciała ronina xilla, kapłani wyleczyli czarami jego nadwyrężony organizm. Osłabiony mimo wszystko Xan kieruje się do sali gdzie odpoczywają jego towarzysze. Przyda mu się nieco wzmocnić porządnym posiłkiem, a perspektywa kilku godzin spokojnego snu w świątyni jest niebiańsko kusząca. Gdy wchodzi do sali jeszcze nie wie, że raczej zagalopował się w marzeniach.
Wyświetl posty z ostatnich:
Strony:   1, 2, 3  

Forum DB Nao » » » » [Sesja] W cieniu Siedmiu
Przejdź do:  
DB NaoForum DB NaoAninoteAnimePhrasesDr. Slump
Powered by phpBB
Copyright © 2001-2024 DB Nao
Facebook