Yami no matsuei - seria znana i ceniona, i wszystkie zachwyty pod jej adresem są słuszne... Tylko jedna rzecz mnie niepomiernie denerwuje: określanie Yami mianem yaoi. Prawda, mogę się wypowiedzieć jedynie na podstawie serii tv, ponieważ tylko ją oglądałam. Z mangą jeszcze nie miałam okazji się zapoznać - ale już czeka na mnie w Gdańsku i przy następnej wizycie przeczytam z pewnością. Z tego, co wiem, w mandze wątki yaoi rzeczywiście są, niemniej w przypadku anime mogę stwierdzić ze stuprocentowym przekonaniem, że yaoi to nie jest. Nie obserwujemy żadnego związku, mamy jedynie dwuznaczne przesłanki na temat relacji niektórych bohaterów - jak napisałam: dwuznaczne i niezasługujące na to, by je z miejsca klasyfikować jako yaoi, i kropka. Uważam, że - jakkolwiek fanką yaoi jestem - jest to stricte niesprawiedliwe w stosunku do serii, która ma złożoną fabułę i wcale nie kładzie głównego nacisku na jakieś bliższe relacje bohaterów.
Trochę się rozpędziłam, ale ten temat wywołuje u mnie emocje. Yami no matsuei to popularna manga oraz 13-odcinkowy serial na jej podstawie. Akcja serialu koncentruje się wokół organizacji - jak to po naszemu? Zaświaty? Proszę mnie poprawić, ale organizacja owa stoi na straży porządku pomiedzy światem tym i tamtym. Jej członkowie, shinigami, zajmują się egzorcyzmami, zbłąkanymi duchami, demonami etc. Zabijcie mnie, jeśli wiem, czy sami są żywi czy martwi dla naszego świata, nie ulega jednak wątpliwości, że mogą się poruszać po Ziemi i przybierać materialne postaci. Głównym bohaterem jest Tsuzuki Asato, odrobinę... ciamajdowaty? ale w sensie takiej może trochę ofiary losu... młodzieniec. Pozytywny nastrój oraz wielki apetyt to jego cechy szczególne. Gdy jednak przychodzi do obowiązków, Tsuzuki jest pełnym profesjonalistą. W pierwszym odcinku zostaje mu jako partner przydzielony nastoletni Kurosaki Hisoka, zupełne przeciwieństwo Tsuzukiego - zamknięty w sobie i za wszelką cenę broniący swojej prywatności. Nie trzeba dodawać, że współpraca tej dwójki początkowo układa się daleko od zamierzonej...
W krótkim czasie na scenę wkracza trzecia osoba dramatu, Kazutaka Muraki, z zawodu lekarz, który... cóż, jak dla mnie jest świrem, jakich mało. (I, choć zwykle bardzo lubię świrów, tego jednego nie mogę znieść jak rzadko.) Muraki okazuje się mieć absolutną obsesję na punkcie Tsuzukiego (choć nie to oznacza jego szaleństwo). Tsuzuki ma - z różnych przyczyn - problemy z Murakim, który jest (powienien być?) odpychającą personą...
Anime składa się z trzech arców o różnej tematyce, jednak połączonych bohaterami. Akcja momentami bardziej, momentami mniej ciekawa - jakoś nieszczególnie fascynowały mnie historie poszczególnych opętań - ale to tylko 13 odcinków, więc nie ma nad czym płakać, bowiem finał zasługuje na drogę, jaką do niego mamy. Przyznam szczerze, że zakończenie mną wstrząsnęło, choć być może większy wpływ na to miał mój osobisty stan ducha podczas oglądania tego anime. Można jednak stwierdzić, że serial burzy krew w żyłach, dostarcza emocji i każe z zaparciem śledzić losy głównego bohatera. Fabuła jest bowiem równie przejmująca jak otwierający każdy odcinek utwór "Eden", który doskonale pozwala wczuć się w klimat i nastrój tego serialu.
Tutaj będzie tradycyjnie spojler!!!! Osobiście niezmiernie poruszyła mnie końcówka serialu, kiedy poznałam prawdę o Tsuzukim, która jednocześnie pozwoliła lepiej go zrozumieć. Tsuzuki, narodziwszy się z nietypowym fioletowym kolorem oczu uznawany był za demona. Jego dzieciństwo było o tyle trudne, że bano się go i nie dopuszczano do siebie. Rówieśnicy jedynie w silnej grupie odważali się z Tsuzukim zadawać, co dla Tsuzukiego przyjemne nie było... ale Tsuzuki godził się na swój los, ponieważ był to jedyny sposób przebywania z innymi ludźmi. Możliwe, że w jego psychice bliskość ludzi nierozerwalnie związała się z cierpieniem, nie dziwi więc jego sado-masochistyczna relacja z Murakim, który go odpychał i ranił, a jednocześnie magnetycznie przyciągał. Tsuzuki dorósł w samooskarżeniach i prawdopodobnie uwierzył, że zasługuje na wszystko co najgorsze, zwątpił w swoje człowieczeństwo, dlatego zresztą ustawicznie usiłował popełnić samobójstwo. Dla mnie wstrząsem było odkryć, że za fasadą uśmiechniętego, pozytywnego i pełnego ciepła człowieka kryje się ktoś tak cierpiący. Kiedy wspomnienia doszły do głosu, Tsuzuki zapragnął śmierci. I to, co tak porusza, to Hisoka, który rzuca się w niszczycielski ogień, by przekonać Tsuzukiego, że jest jedna osoba, dla której Tsuzuki jest ważny i która pragnie jego obecności - Hisoka, który sam wycierpiał był wystarczająco, by nie chcieć już nigdy nikomu zaufać...
I jeszcze niespojlerowo powiem na koniec, że choć design postaci uważam za bardzo ładny i udany, o tyle oczy Tsuzukiego, a zwłaszcza Hisoki, po prostu przerażają. Jadowitej zieleni mówimy zdecydowane NIE!
"Dom jest tam, gdzie ktoś o Tobie myśli"
"Ore to koi, onna"
"Even though I'm worthless... thank you... for loving me...!"
kirin.pl