Rok 1989 :: Start serii "Dragon Ball Z" (35 lat temu)

» [Shōnen] Yu Yu Hakusho

clio Kobieta
niestowarzyszona
Admin no onēsan

niestowarzyszona<br />Admin no onēsan
clio
Wiek: 44
Dni na forum: 5.825
Plusy: 3
Posty: 1.272
Skąd: Kuopio, Suomi
Celowo w tytule dodałam kategorię shōnen, choć oficjalnie nie ma takiej w wyborze, ponieważ Yu Yu Hakusho to shōnen, z jakim rzadko ma się do czynienia. 112 odcinków pochłonęłam w 4 dni - chwilami było ciężko, ale końcówka jednak mocno pomogła. I mogę z całą świadomością powiedzieć, że jest to bardzo solidny, przyzwoity, klasyczny shōnen - od tej serii nie da się niczego więcej oczekiwać.

Tutaj może wspomnę, że na własne potrzeby wydzielam dwie kategorie: shōnen klasyczny i shōnen nietypowy. Może to zboczenie psychiatry - używamy neuroleptyków klasycznych i atypowych, i jakoś tak mi się chyba skojarzyło... Shōnen klasyczny to Dragon Ball, oczywiście. Naruto i Bleacha zaliczam do drugiej generacji. Czasy się zmieniły i teraz tworzy się nieco inaczej niż 20-30 lat temu. I dodam swój własny osobisty komentarz, że jak DB i YYH są świetnymi shōnenami klasycznymi, zaś Naruto jest genialnym shōnenem nowej generacji, o tyle w przypadku Bleacha trochę to Kubo nie wyszło... Ale, jak napisałam, to tylko i wyłącznie moje zdanie. Poza tym Bleacha uwielbiam równie mocno jak Naruto, więc jedno nie ma nic wspólnego z drugim.

Yu Yu Hakusho jako tytuł poznałam bodaj w 1996, kiedy przeczytałam artykuł w czasopiśmie Secret Service. Z miejsca zainteresowałam się tą serią i miałam wielką chęć obejrzeć - ostatecznie historia czterech gości walczących z demonami może zaciekawić nastolatkę, prawda? Nawet jeśli owa nastolatka jednocześnie zakochana jest w Sailor Moon. Cóż, serię udało się zobaczyć po 15 latach Zwykłam mówić, że na wszystko przyjdzie czas, co się odwlecze, to nie uciecze, oraz lepiej późno niż wcale

YYH to manga z pierwszej połowy lat 90-tych, na podstawie której anime zostało nakręcone jakoś w połowie dekady. O ile się zorientowałam, cieszyło się w Japonii sporą popularnością. Historia zaczyna się, gdy 15-letni Yuusuke Urameshi, delikwent znany ze skandalicznej postawy w szkole oraz bójek z okolicznymi łobuzami, zostaje potrącony przez samochód, ratując dziecko. Władca zaświatów daje Yuusuke możliwość zmartwychwstania, później zaś czyni go jednym z "detektywów" na swoich usługach. W międzyczasie Yuusuke odkrywa swoje moce, a także poznaje przyszłych towarzyszy broni.

YYH to typowy shōnen: z treningiem, z turniejami, przede wszystkim z biciem się aż do znudzenia. Tutaj nic nie zaskakuje - poza właśnie solidnością w przedstawianiu tego wszystkiego. I niewątpliwą fantazją autora. Niektóre motywy kojarzą się z Dragon Ballem, ale po obejrzeniu serii nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zarówno Kishimoto, jak i Kubo, pilnie YYH czytali i oglądali, ponieważ bardzo dużo motywów jest żywcem zerżniętych z tej serii! O ile w przypadku Kishimoto ma to miejsce przeważnie w przypadku technik walk, o tyle Kubo przejął także niektóre rozwiązania fabularne, huh. YYH jest przebogate, jeśli chodzi właśnie o najróżniejsze techniki - i muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Choć nie zmienia to faktu, że trzech czwartych już nie pamiętam, heh.

Animacja stoi na wysokim, przyzwoitym poziomie anime z lat 90-tych. Moją uwagę zwróciło przywiązanie wagi do szczegółów, wyrażające się tym, że jak jakaś postać miała w wyniku walki dziurę w ubraniu, to miała ją do końca, a jeśli w międzyczasie straciła buty, to ich nagle nie zyskała w trakcie. Animacja poza tym dynamiczna i wartka.

Dynamiczna i wartka jest też akcja. W tej serii nie ma żadnych smętów - a jeśli już są, to wita się je z pewnym takim uczuciem wytchnienia. Poza tym to nie są zwykle smęty, tylko przeważnie retrospekcje bohaterów, które rzucają nowe światło na ich poczynania, bądź jakieś ich przemyślenia, z których zwykle wynika coś pozytywnego - nie można więc narzekać. Odnośnie zaś fabuły, hmm... To nie jest epos, to jest klasyczny shōnen, więc też nie można za bardzo narzekać - ale muszę przyznać, że przez drugi arc przebrnęłam z trudem, ponieważ przedstawia tylko i wyłącznie turniej sztuk walki ze wszystkimi kilkudziesięcioma pojedynkami, heh. Trudno mi się było skoncentrować na oglądaniu i czasami nawet myślałam o zupełnie innych rzeczach, a to zbyt dobrze nie świadczy o poziomie fabularnym. Na szczęście od arca trzeciego pojawiła się jakaś sensowna fabuła, a arc czwarty był pod tym względem nawet lepszy.

O postaciach tym razem będzie mało - dość powiedzieć, że wydają się mocno standardowi. Yuusuke, główny bohater, jest standardowym głównym bohaterem ze skłonnością do wybitki, wybuchowym temperamentem i żądzą treningu. Hiei, demon, kurdupel ze skłonnością do alienacji i outsiderstwa, chodzący własnymi ścieżkami i robiący, na co ma ochotę - jakoś mocno mi się kojarzył z Vegetą, Sasuke i Hitsugayą, choć to ostatnie może przez wzrost i łypanie spode łba Zwraca uwagę głosem - jeśli ktoś potrafi sobie wyobrazić Ikkaku w tonacji Ulquiorry Kurama, kolejny demon, ale w ludzkim ciele, więc taki "oswojony". Uprzejmy, przerażająco inteligentny... ładny Do ataku używa najróżniejszych roślin (wiem, że to brzmi dziwnie), a najbardziej lubi swój różany pejczyk Mówi Megumi Ogatą, co już na starcie daje tej postaci pięć dodatkowych punktów. Kuwabara - który, o dziwo, wzbudził moją największą sympatię, ponieważ wydaje się najbardziej pełną postacią tej serii - samozwańczy rywal Yuusuke, od którego przy byle okazji dostaje manto, staje się po drodze jego najlepszym kumplem. Kuwabarę aż trudno mi opisać i na pewno nie da się tego zrobić w dwóch słowach, jak przy okazji poprzedniej trójki. Jest wybuchowy, narwany, pozerski, oddany, głupawy, mądry, zakochany i twardziel. I potrafi dotrzymać pola kolegom, co robi wrażenie, choć jest stuprocentowym człowiekiem. I ma miecz świetlny

Co jest absolutnie największą zaletą tej serii, to kompletnie zwariowany i fantazyjny humor. Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałam anime, przy którym tak głośno się śmiałam - i to w najmniej oczekiwanych momentach. Scenki w rodzaju: dzwonienie do świata realnego ze świata demonów (przez komórkę, owszem), narady wojenne przy pomocy kartek, pościg na rowerze za autem terenowym, ucieczka przed wybuchową ciężarówką rodem ze Ściganego i wiele, wiele innych - ta seria po prostu zabija

Mimo okresowego braku fabuły po zakończeniu serii ma się wrażenie, że obejrzało się kompletną historię. Podobało mi się nawiązywanie do wcześniejszych wydarzeń, a nie kompletne odcinanie się od przeszłości - zapewniało to swoistą ciągłość historii. Podobało mi się to, że anime - pomimo tradycyjnych motywów ze wskrzeszaniem postaci - potrafiło być ponure i mroczne. Podobały mi się relacje między bohaterami - ze wskazaniem na kilka fikcyjnych i faktycznych ciekawych związków, zarówno damsko-męskich, jak i męsko-męskich. Podobało mi się, że ta seria była mocno realistyczna pomimo otoczki fantasy i nawet moce bohaterów były przeważnie uzasadnione. Zakończenie sprawia, że człowiek pozostaje z uczuciem sytości i zadowolenia: wszystkie wątki zostały fajnie splecione i zakończone - bądź otwarte, gdy trzeba było.

Jeśli ktoś chce obejrzeć porządne anime shōnen - bez przesadnej epickości czy szczególnej głębi emocjonalnej - polecam Yu Yu Hakusho ze szczerego serca. Mnie się po nim aż zatęskniło do starego dobrego Dragon Balla, ponieważ YYH bez wątpienia ma owego klasycznego ducha

"Dom jest tam, gdzie ktoś o Tobie myśli"
"Ore to koi, onna"
"Even though I'm worthless... thank you... for loving me...!"

Obraz
kirin.pl

Wyświetl posty z ostatnich:

Forum DB Nao » » » [Shōnen] Yu Yu Hakusho
Przejdź do:  
DB NaoForum DB NaoAninoteAnimePhrasesDr. Slump
Powered by phpBB
Copyright © 2001-2024 DB Nao
Facebook