Budzę się gwałtownie, momentalnie kończąc swój sen. Leżę na twardej ziemi, usłanej miejscami rzadką, suchą trawą.
Lekko się podnoszę i siadam. Ze zdziwieniem stwierdzam, że czuję się nieźle. Rozglądam się. Wokół nikogo nie ma. To musi być sen.
Wstaję i zauważam, że stoję na szczycie wzgórza. Podchodzę do jego krawędzi. Jest bardzo strome.
Obserwuję okolicę. Promienie zachodzącego słońca oświetlają znajdujący się u stóp wzgórza las, podobny do tego, przez który wędrowałem wraz z Revanem. Jednak jest w nim coś niepokojącego.
- Piękne miejsce, nieprawdaż?
Tichondrius.
- Jednak próżno by było go szukać na Pierwszym Materialnym. To Krainy Bestii.
Jak na zawołanie gdzieś z oddali słychać wycie wilka.
- Chaos tu panujący jest wspaniały – kontynuuje demon – Jednak niestety towarzyszy mu dobro. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Nie odpowiadam. Zamiast tego zamykam oczy i zaczynam szeptać wszystkie modlitwy do Ilmatera, jakie tylko przychodzą mi na myśl.
- Coś ty taki wystraszony? – mówi inkub z udawanym zdziwieniem – Nie chcę ci w żaden sposób zaszkodzić. Mam propozycję. Bardzo opłacalną.
Robi efektowną pauzę. W głowie słyszę głos namawiający mnie, bym mu zaufał, zagłuszam go jednak żarliwymi modłami. Po chwili demon zmuszony jest kontynuować, nie doczekawszy się z mojej strony żadnej odpowiedzi.
- Przyłącz się do mnie! – woła z zapałem, naiwnie, lecz dziwnie przekonująco – Razem zniszczymy Siedmiu i zawładniemy wieloświatem!
Przerywa, oczekując odpowiedzi. I doczekuje się.
- Idź do diabła – mówię twardo, zaciskając powieki.
- Nie, dziękuję, nie przepadam za baatezu! – śmieje się sztucznie.
- Zostaw mnie.
- Ależ przemyśl...
- Odejdź! – krzyczę. Mój głos drży, jednak nie wiem, czy bardziej ze złości, czy strachu – Przepadnij, demonie!
Tichondrius milknie. Po chwili przemawia ponownie, cicho i zimno.
- Nie jestem zbyt dobry w gadaniu z wrogami – cedzi – Jednak jaki jestem w walce z nimi, zapewne pamiętasz. A więc propozycję zamieniam na ultimatum: przyłącz się do mnie albo zginiesz.
Nie odpowiadam, tylko jeszcze mocniej zaciskam powieki. Przekonujący szept ponownie rozbrzmiewa w mojej głowie, lecz nie zwracam na niego uwagi.
- Odważny jesteś – w głosie czarta brzmi wyraźna złośliwość – Nie boisz się o swoje życie. Jednak co by było, gdybym zabił twego przyjaciela, Revana? Też byś był taki twardy?
Błyskawicznie się obracam, zadając potężne kopnięcie z półobrotu. Moja stopa przebija ciało Tichondriusa dokładnie pośrodku jego klatki piersiowej. Jednak nie wydaje się, by demon się tym przejął.
Inkub spogląda na moją nogę i kręci głową, po czym błyskawicznie chwyta mnie oburącz nieco powyżej łydki. Gwałtownym szarpnięciem łamie kość, czemu towarzyszy ohydne chrupnięcie. I mój krzyk.
- Nie chciałeś po dobroci – mówi, odpychając mnie od siebie i cofając się o krok – To będzie po złości.
Zaczyna koncentrować manę między dłońmi, zaś ja wznawiam swoje modły do Ilmatera. Które zostają wysłuchane.
- Zostaw go.
Głos jest twardy, nieznoszący sprzeciwu. Słyszałem go już. To Rabican.
- Zostaw go – powtarza.
- O, czyżby najpotężniejszy z Siedmiu, legendarny Śniący Lisz, zainteresował się poczynaniami takiego skromnego demona jak ja? Zaszczyconym, zaszczyconym! – woła Tichondrius.
- Zostaw go.
- Czy tylko tyle potrafisz powiedzieć? – kontynuuje inkub kpiarskim tonem – A może podczas Przemiany wysechł ci język? Zapewne podobnie jak genitalia. Cóż, nie dziwię się, że Shar jest niezadowolona, skoro jej kochanek...
- Czy ty potrafisz tylko gadać? – mówi falsetem nieumarły – Jesteś aż tak słaby w walce?
Słychać warknięcie. Czym prędzej odczołguję się na większą odległość. Dostrzegam, że Tichondrius przyjmuje postać olbrzymiego demona o potężnych, błoniastych skrzydłach.
- Teraz poczujesz prawdziwą moc! – woła, gdy przemiana dobiega końca.
Fala uderzeniowa ognistej kuli rozchodzi się na wiele metrów od bestii, lecz z niewiadomego powodu w ogóle jej nie odczuwam.
- Ah, masz osłonę! – kiwa z uznaniem głową inkub – Ciekawe, czy przetrwa ona to!
Klaszcze dłońmi. Czuję, jak osłona pęka. Ale za nią jest druga, trzecia, czwarta...
- To wszystko, na co cię stać? – komentuje zimno Rabican.
Demon warczy i rzuca się do walki. Pokonuje dwa metry, zastyga w bezruchu i wybucha w oślepiającej eksplozji. Na jego miejscu znajduje się kupka popiołu i pięknie wykonany sejmitar.
Lisz podchodzi bliżej, pochyla się i podnosi z ziemi broń. Ostrze lśni złowieszczo.
- Stary, dobry Widmowy Rodzaj – uśmiecha się upiornie.
Zwraca ku mnie swą wysuszoną twarz, marszcząc skórę nad pustymi oczodołami. Kulę się pod tym spojrzeniem, jednak nieumarły nie ma najwyraźniej złych zamiarów. Podchodzi spokojnie i przystaje tuż obok mnie.
Spodziewam się, że poda mi rękę i pomoże wstać, jednak on tylko beznamiętnym ruchem wsuwa swój piękny oręż do pochwy na plecach. Podpierając się o drzewo, podnoszę się i patrzę w nieodgadnione oblicze najpotężniejszego z Siedmiu.
- Cóż – mówi, rozglądając się – Chyba powinieneś już wrócić na swój plan, prawda?
Przytakuję skwapliwie.
- Dobrze – otwiera granatowo-fioletowy portal – Wejdź, proszę.
- Tak po prostu? – pytam ze zdumieniem – Żadnej rady?
- Tak po prostu – odpowiada zimno – Żadnej rady. Pamiętaj, nie jestem twoim przyjacielem. Chociaż należę do tej samej organizacji, co Yoel, mam na twój temat zupełnie odmienne poglądy niż on.
Spoglądam jeszcze raz na Rabicana, po czym bez słowa przekraczam magiczną bramę.
***
Budzę się z jękiem na twardym, kamiennym katafalku. Niewielka komnata, w której się znajduję, jest oświetlona dziesiątkami kul magicznego światła, których blask z początku mnie oślepia. Dopiero po paru chwilach, gdy mój wzrok częściowo przyzwyczaja się do lśnienia, dostrzegam zdobiące ściany liczne tarcze. Na każdej z nich namalowane jest Otwarte Oko – jeden z symboli Helma.
Zsuwam się na krawędź zimnej płyty i dopiero wtedy zauważam, że jest to łóżko. Cóż, świątynie Strażnika nigdy nie słynęły z wygody, przypominając bardziej koszary lub strażnice niż siedziby kapłanów jednego z najpopularniejszych kultów w Faerunie.
Nagle tuż przed moją twarzą pojawia się ogromne oko, a pod nim pełna zębów paszcza. Wrzeszczę odruchowo, na co oko i paszcza reagują gwałtownym odsunięciem się ode mnie. Wtedy dostrzegam, że tak naprawdę jest to maleńki beholder, który teraz mruży swe główne ślepie i krzywi się z niesmakiem.
- Trzeba się było tak drzeć? – mówi płynnym wspólnym, z wyraźnym wyrzutem – Jest jeszcze noc. Chcesz obudzić całą świątynię czy co?
- Przepraszam – czuję się lekko zakłopotany – Twój wygląd jest dość... ekstrawagancki.
- To samo ja mogę powiedzieć o twoim – odpowiada, oblatując mnie dookoła – Tylko jedna para oczu, małe zęby i te całe... jak wy to nazywacie? 'Kończymy'?
- Może 'kończyny'? – podpowiadam z uśmiechem, czując się już znacznie swobodniej.
- Właśnie! – przytakuje z entuzjazmem potwór, oblizując się swym wielkim różowym językiem – Nie jesteś wcale taki głupi. Jak na człowieka, oczywiście.
- Jesteś spectatorem? – postanawiam zmienić temat.
- Nie – odpowiada poważnie bestia – Cnotą utraconą zeszłego lata przez cycatą córkę młynarza.
Wybucha śmiechem, który wzmaga jeszcze moje zmieszanie.
- Przepraszam – mówię cicho, czerwieniejąc.
- Nie ma sprawy, człowieczku – szczerzy się beholder.
- Co powiesz na to, byśmy się bliżej poznali? – proponuję – W końcu chyba nie będziemy się do siebie zwracać po nazwie rasy. Ja mam na imię Xan.
- Mojego imienia – potwór wydaje z siebie odgłos, który ma być zapewne westchnieniem, ale brzmi jak spuszczane z dętki powietrze – nie da się wymówić w waszym dziwnym języku.
- A więc wypowiedz je w mowie beholderów – sugeruję.
Spectator bierze głęboki oddech, po czym wydaje dźwięk będący czymś pośrednim między muczeniem krowy, odgłosem miażdżonych kości oraz czkawką.
- Ładnie, prawda? – mówi z zadowoleniem – To znaczy 'Trzykrotnie Przeklinany przez Wielką Matkę'.
- Nie czcisz jej? – jestem szczerze zdumiony.
- Oczywiście, że nie! – obrusza się bestia – Jest zła do szpiku kości i chaotyczna niczym wiatry Pandemonium. Moim bóstwem opiekuńczym jest Helm – kończy z dumą.
- Nie jest dla ciebie zbyt poważny?
- Gdzie tam! – woła, podlatując to w górę, to w dół – On też ma poczucie humoru, ale rzadko je okazuje. Po prostu całą swoją uwagę poświęca na obowiązki. Nie jest takim sztywniakiem, jak o nim opowiadają.
- Podobnie jak jego sługi – dodaję – Mój przyjaciel jest paladynem w służbie Czujnego i...
- Jasna cholera! – beholder zatrzymuje się w powietrzu i wytrzeszcza główne oko – Na śmierć zapomniałem! Miałem cię odesłać do komnaty gościnnej, gdy tylko się obudzisz! Twoi towarzysze czekają tam na ciebie!
Zeskakuję z twardego łóżka na jeszcze twardszą podłogę. Moje osłabienie daje o sobie znać i o mało się nie przewracam. Gdy odzyskuję równowagę, zrywam się ponownie w kierunku drzwi i nagle przypominam sobie, że jestem nagi.
Odwracam głowę w kierunku spectatora, lecz nim zdążę cokolwiek powiedzieć, moje kimono uderza mnie prosto w twarz. Zakładam je czym prędzej, kątem oka łowiąc drwiący uśmieszek potwora.
- Eh, wy ludzie! – mówi, podając mi telekinezą pas i pochwy z mieczami – Po co nosicie te całe 'ubrania'? Rozumiem, chronią przed chłodem, ale tobie chyba nie jest za zimno?
Pozostawiam to bez komentarza. Beholder zmienia temat i pokrótce opisuje mi sposób dotarcia do komnaty, w której znajdę swoich kompanów. Dziękuję mu i żegnam się szybko, pragnąc jak najprędzej spotkać się z towarzyszami.
***
Idąc zgodnie ze wskazówkami danymi przez poznanego spectatora, bez trudu odnajduję drogę wśród licznych koszar, zbrojowni i sal ćwiczeń, docierając w końcu do komnaty zajmowanej przez moją drużynę.
Gdy wchodzę do środka, Revan wstaje i obejmuje mnie po bratersku. Oddaję uścisk, patrząc z uśmiechem w lśniące łzami wzruszenia oczy paladyna. Gdy mnie puszcza, tracę na chwilę równowagę i o mało się nie przewracam. Mój przyjaciel podtrzymuje mnie i każe mi usiąść.
Spoczywam na twardym krześle i dopiero wtedy zauważam, że kompania wzbogaciła się o jeszcze jedną osobę. Revan przedstawia mi baryłkowatego krasnoluda, Ragvena, który wznosi toast za moje zdrowie kuflem złocistego trunku. Uśmiecham się przyjaźnie do brodacza, po czym słucham z uwagą opowieści o jego licznych przygodach, posilając się jednocześnie twardym, lecz wspaniale smakującym chlebem.
Po paru chwilach do sali wchodzi bez pukania kapłan Helma, oznajmiając bezceremonialnie, że nie powinienem się przemęczać przez kilka najbliższych dni, gdyż mój organizm jest wciąż osłabiony. Uśmiecham się cierpko, a Revan zaczyna głośno rozważać możliwość zakupu konia, sam jednak dochodzi do wniosku, że nas na to po prostu nie stać.
Wtedy swą pomoc oferuje krasnolud, chwaląc się swymi znajomościami w Keczulli, w której się zapewne znajdujemy. Nim zdążę zaprotestować, paladyn dziękuje mu z uśmiechem za wsparcie, a rozmowa ponownie przechodzi na lżejsze tematy.
Kiedy brodacz opowiada sprośną historyjkę o swojej przygodzie z miejscową ladacznicą, kątem oka dostrzegam, że Revan półgłosem pyta o coś Tarę. Elfka odpowiada bardzo krótko, prychając i machając gniewnie ręką. Wtedy zauważam, że Solace gdzieś znikła i nie ma jej z nami od dobrych dziesięciu minut.
Nagle wszyscy w sali milkną. Z zewnątrz dobiegają niepokojące hałasy, przypominające odgłosy walki. Na dźwięk potwornego wrzasku podrywamy się jednocześnie, chwytając swą broń. Mój przyjaciel chce mnie zatrzymać, bym się nie narażał, lecz powstrzymuję go spojrzeniem. Wybiegamy z komnaty, zmierzając ku bramom świątyni.
Część MG:
Shadow z zadowoleniem obserwuje, jak jego działania odnoszą zamierzony skutek. Paladyn i krasnolud rzucają się z bojowym okrzykiem ku niemu, nie zastanawiając się nad konsekwencjami tego nieroztropnego czynu. Niestety, jego cel, czarnowłosy wojownik z dwoma mieczami, jest bardziej ostrożny i pozostaje nieco z tyłu. Ciebie również dopadnę, myśli złodziej, nawet na ciebie znajdę sposób. Pod ciężką pokrywą stalowej maski pojawia się złowieszczy uśmiech.
Skrytobójca krótkim gestem daje znak swym sługom, by dwóch spośród nich włączyło się do walki wręcz. Łucznicy z kocią gracją zeskakują na ziemię, stając w pobliżu swego pana z obnażonymi ostrzami.
Revan, płonąc gniewem i wykrzykując imię swego boga, rzuca się ku zabójcom. Shadow tylko na to czekał. Błyskawicznym piruetem unika potężnego ciosu oburęcznego brzeszczotu, niebezpiecznie zbliżając się do paladyna. Święty wojownik broni się rozpaczliwie, tnąc ukośnie, lecz złodziej nurkuje pod śmiercionośną klingą i przejeżdża swym mieczem po nieopancerzonej klatce piersiowej przeciwnika.
Paladyn krzyczy z bólu i wypada z rytmu. Skrytobójca przenosi ciężar ciała na drugą nogę, gwałtownie skręcając i omijając ciężki, krasnoludzki topór. Uderza plecami o drzewo, odbija się od niego i biegnie w kierunku wojownika z dwoma mieczami, po drodze szybkim kopnięciem powalając usiłującego wstać drowa.
Zabójca ściera się z wciąż panującym nad emocjami Xanem i okrąża go, by móc jednocześnie walczyć i obserwować, jak radzą sobie jego podwładni. Ronin jednak domyśla się zamiarów złodzieja, zmuszając Shadowa do ponownego odwrócenia się twarzą w kierunku świątyni.
Skrytobójca zgrzyta zębami, lecz nie traci panowania nad sobą. Krótkim gestem daje znak łucznikowi, który posyła strzałę w kierunku ramienia czarnowłosego wojownika.
Xan dostrzega pocisk, lecz jest zbyt związany walką, by go odbić lub przeciąć. Desperacko tnie kataną, wystawiając się na ciosy złodziejskiej klingi, lecz zmuszając przeciwnika do parady osłaniającej go przed lecącym szypem.
Strzała ociera się o maskę złodzieja, krzesząc na niej iskry. Shadow jednak nie zwraca na to uwagi. Omija zręcznie oba miecze ronina, zbliżając się do nieprzyjaciela na zaledwie kilka centymetrów. Nie chce go zabić, za żywego dostanie pewnie więcej złota, więc uderza go rękojeścią w twarz. Wargi wojownika pękają jak dojrzałe wiśnie, a on sam pada oszołomiony na ziemię.
Zabójca jednak już tego nie widzi. Wpada między krasnoluda a przytomną już druidkę, uchylając się przed ciosami. Kostur i topór zderzają się ze sobą, a krasnoludzka stal przecina zaczarowane drewno. Solace odrzuca zniszczoną broń, jednak nim zdąży rozpocząć przemianę w łasicołaka, miecz skrytobójcy zakreśla na jej udzie głęboką, czerwoną szramę.
Elfka krzyczy i odruchowo łapie się za ranę, a złodziej wznosi klingę do końcowego ciosu. Wtedy dostrzega jednak, że drow zdążył podnieść się z ziemi i teraz biegnie w jego kierunku. Szybkim piruetem ucieka z zasięgu krasnoludzkiego toporzyska, krzyżując ostrze z mrocznym elfem.
Nie daje mu jednak satysfakcji pojedynku. Wykorzystuje przejęty impet do dostania się pomiędzy Revana a dwóch swych podwładnych, dając jednocześnie ręką znak trzeciemu.
Szczęk cięciwy i świst przecinającej powietrze strzały splatają się w jeden dźwięk. Paladyn zastyga ze wzniesionym mieczem, a po chwili pada na kolana. W jego lewym barku tkwi długi, prawie półmetrowy szyp.
Shadow unika zręcznie ciosu krasnoludzkiego topora i rzuca drobny sztylecik w krępą postać swego przeciwnika. W tym samym momencie orientuje się, że jasnowłosy rycerzyk znalazł się poza zasięgiem jego miecza. Wściekły, że nie może osobiście pozbawić go życia, daje wymowny znak swym dwóm sługom.
Złodzieje jednocześnie wznoszą swój oręż, a Revan przymyka oczy w oczekiwaniu śmierci. Jednak wtedy w środek twarzy jednego z zabójców trafia miecz o cienkim, lekko zakrzywionym ostrzu i srebrno-zielonej rękojeści. Zaraz za nim pojawia się jego właściciel, doskakując do martwego skrytobójcy i wyszarpując rzuconą broń z jego czaszki.
Xan blokuje cios drugiego złodzieja przy pomocy wakizashi, częściowo się odsłaniając. Zdradziecka klinga Shadowa napotyka stanowczy opór katany, lecz ronin znajduje się przez to w trudnym położeniu. Zamaskowany morderca skrzętnie to wykorzystuje, szybkim kopnięciem łamiąc wojownikowi prawą nogę.
Krzyk bólu Xana zlewa się w jeden dźwięk z głuchym odgłosem uderzenia okutej pięści. Cios jego przeciwnika łamie mu nos i powala na ziemię. Ronin pada na wznak obok swego przyjaciela, wciąż niemogącego się podnieść.
Zamaskowany zabójca zostaje zmuszony do nawiązania pojedynku z upartym krasnoludem, więc do zabicia dwóch rannych wrogów oddelegowuje swego sługę. Jednak ponownie nie jest mu dane tego dokonać.
Wspaniały, bogato zdobiony oburęczny miecz o lśniącej klindze przebija na wylot zdumionego złodzieja. Nim skrytobójca zdąży krzyknąć, drow błyskawicznie wyciąga z niego ostrze i szybkim cięciem odcina mu głowę.
Shadow zauważa to kątem oka i daje znak wciąż doskonale ukrytemu łucznikowi. Xan dostrzega delikatny gest i zrywa się ostatkiem sił, chcąc osłonić mrocznego elfa.
Wypuszczona z długiego łuku strzała grzęźnie w plecach ronina, przebijając się nieco powyżej jego nerki. Shadow klnie plugawie i wykonuje krótki ruch lewą dłonią, przywołując do siebie ostatniego ze swych podkomendnych.
Nim łucznik, zeskoczywszy na ziemię, zdąży podbiec do walczących, jego przywódca uderza łokciem Veldrina. Osłabiony drow próbuje utrzymać równowagę, lecz potyka się i przewraca. Zamaskowany zabójca wykorzystuje okazję i błyskawicznie odcina mu prawą rękę.
Wrzask bólu elfa znajduje godnego towarzysza w krzyku kopniętego w krocze krasnoluda. Nim jednak Shadow zdąży spożytkować zdobytą przewagę, spada na niego ogniste ostrze dzierżone przez Solace.
Czarny płaszcz, ledwo muśnięty płonącą głownią, zapala się. Jego właściciel klnie i zrzuca go z ramion, dając elfce czas na wyprowadzenie kolejnego ataku. Shadow jednak nie przestaje być czujny i szybkim piruetem oddala się o kilka metrów. Druidka i krasnolud podążają za nim.
Tymczasem łucznik, zeskoczywszy z drzewa, dobiega do próbującego zatamować krwotok Veldrina. Złodziej wyciąga swój długi miecz i wznosi go, chcąc dobić drowa. Mroczny elf przymruża oczy w oczekiwaniu najgorszego.
Nagle głowa zabójcy przekrzywia się w trudny do opisania sposób. Po chwili ciało pada bezwładnie na ziemię. Słychać cichy szum wiatru.
- Ostatnia przysługa... – szepcze drow.
Revan pokonuje ból i doczołguje się do swego miecza. Opierając się na nim, wstaje z trudem. W tym momencie otacza go złocista aura, a siły zaczynają wracać.
Paladyn trzeźwym wzrokiem ocenia sytuację. Ujrzawszy, że Solace ma kłopoty, biegnie w jej kierunku, wykrzykując imię swego boga. W ostatniej chwili blokuje klingę Shadowa, ratując druidkę przed śmiercią.
Aura otaczająca świętego wojownika tężeje, jednak złodziej się tym nie przejmuje. Wykonuje szybki zwód, wytrąca broń krasnoludowi i kopie Solace w zdrową nogę. Elfka traci równowagę i przewraca się, a zabójca zostaje sam na sam z jasnowłosym rycerzem.
Skrytobójca wykonuje unik przed szerokim cięciem paladyna, po czym odbija się plecami od drzewa i, nie zatrzymując się, zadaje cios. Ostrza zderzają się ze sobą, obrzucając walczących dziesiątkami iskier.
Przeciwnicy równocześnie odskakują, po czym znów zbliżają się do siebie. Złodziej nurkuje pod ciężkim brzeszczotem Revana, lecz paladyn zna już tę sztuczkę i odwraca ruch swego miecza. Zabójca zostaje zmuszony do zablokowania ciosu. Spod kling znów sypią się iskry.
Shadow zręcznym półpiruetem ucieka z zasięgu świętego wojownika i z całej siły kopie krasnoluda, odrzucając go o ponad dwa metry. Chwyta oburącz swój miecz i wznosi go nad głowę, rzucając się w kierunku Revana.
Brzeszczoty zderzają się ze sobą w oślepiającym błysku magicznej energii. Zabójca chce wykorzystać oszołomienie paladyna do poprawienia cięcia, lecz wtedy zauważa, że jego miecz pękł. Zatrzymuje się, patrząc tępo na pozostałości swego oręża.
Revan podchodzi do niego powoli, wywijając zaklętą bronią syczącego młyńca. Od tyłu zbliżają się do złodzieja Solace i Ragven. Zabójca otrząsa się nagle z otępienia i orientuje się, że stoi bezbronny pośród swych wrogów. Klnie szpetnie i sięga prawą ręką za pazuchę, odrzucając resztki miecza.
Dobiegające z oddali okrzyki odwracają na chwilę uwagę krasnoluda, elfki i paladyna. Shadow tylko na to czekał. Błyskawicznie mija swych przeciwników i podbiega do drzewa, zręcznie odbijając się od ziemi i chwytając jeden z konarów. Nim ktokolwiek zdąży się zorientować, skacze w kierunku jednego z budynków, łapiąc okiennicę mieszkania na drugim piętrze, by następnie, odpowiednio się rozhuśtawszy, wskoczyć na dach.
Członkowie drużyny początkowo chcą ruszyć w pościg za uciekającym mordercą, lecz powstrzymują ich od tego jęki rannych towarzyszy. Veldrin rozpaczliwie usiłuje zatamować krwotok, a Xan próbuje usztywnić swą złamaną nogę przy pomocy wakizashi. Jednak Solace przebiega koło nich, nie obdarzając ich nawet najmniejszym spojrzeniem.
Druidka klęka obok nieruchomej Tary, rwąc jej kubrak i szepcząc zaklęcia leczące. W tej samej chwili do swej pani podbiega Blank, który najwyraźniej dopiero teraz uwolnił się z zamknięcia. Obwąchuje ciało tropicielki i zaczyna żałośnie wyć.
- Zostaw ją, dziecinko – mówi Ragven, wraz z Revanem pomagając Xanowi – Jest już martwa.
Elfka nie reaguje.
- Solace! – woła krasnolud – Polegli nie potrzebują twojej pomocy!
Druidka odwraca się, wyrwana z odrętwienia. W jej wielkich oczach lśnią łzy. Wstaje i bez słowa podchodzi do opatrujących Veldrina towarzyszy.
- Nie dam rady zatrzymać krwawienia – szepcze – Mam zbyt mało mocy.
- Zostawcie mnie – cedzi drow przez zaciśnięte z bólu zęby – Uciekajcie...
- Zaraz przybiegną kapłani – rzuca paladyn, spoglądając w kierunku świątyni – Oni ci pomogą...
- Zabiją mnie – przerywa beznamiętnie wojownik – A jak nie oni, to straż miejska. I was też przy okazji, sądząc po jatce, którą tutaj urządziliśmy.
Milknie, a jego oczy lśnią łzami. I strachem.
- Nie zostawię cię – mówi z uporem w głosie Solace – Wystarczy, że jedna osoba, którą kochałam, nie żyje. Nie chcę utracić drugiej.
Revan lekko blednie, nie przestaje jednak pruć koszuli drowa.
- Jest tylko jeden sposób – mówi ledwo słyszalnie mroczny elf – Widziałem, że znasz zaklęcia ognia. Przypal moją ranę.
- Nie! – krzyczy druidka – Za dużo krwi, za dużo bólu! Nie!
- A więc pogódź się z moją śmiercią.
Elfka zamyka oczy i zaciska zęby. Po chwili dotyka dłońmi kikuta i wykrzykuje krótką inkantację.
Na dźwięk potwornego, nieludzkiego wrzasku bólu Revan zasłania uszy i odwraca się. Ragven spluwa i spuszcza wzrok, rozmazując plwocinę butem. Zaś Xan przewraca się na bok i wymiotuje tym, co ma jeszcze w żołądku.
***
Wykorzystując zamieszanie panujące na murach, kapłanka Lathandera wbiega niezauważona do miasta. Przy jej boku w rytm kroków podskakuje ciężki buzdygan. Ma nadzieję, że zjawiła się na czas.
Nagle powietrze przecina ogłuszający krzyk bólu. Strażniczka Poranka przyspiesza, wiedząc, że każda sekunda jest na wagę złota.
***
Drużyna pospiesznie pokonuje kolejne boczne uliczki. Byle dalej od pobojowiska, byle dalej od zapachu krwi i śmierci, byle dalej od wciąż istniejącego niebezpieczeństwa. Drobni łotrzykowie schodzą jej z drogi, widząc doskonałe uzbrojenie i opancerzenie.
Z przodu biegnie Revan, sprawdzając bezpieczeństwo drogi. Z jego lewego ramienia wciąż sterczy strzała, jednak nie czas się nią teraz zajmować. Z tym trzeba poczekać do chwili, gdy wszyscy będą bezpieczni na zewnątrz Keczulli.
Za nim podąża Solace, kuśtykając lekko. Cios złodziejskiej klingi zadał jej dotkliwą ranę, lecz jest likantropem, więc ohydna szrama zdążyła się już znacznie zwęzić. Druidka ściska w dłoniach Furię Niebios, ostatnią pamiątkę po ukochanej siostrze. Ragven kazał jej zostawić ciało Tary. Koło nóg elfki plącze się Blank, nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć.
Na końcu biegnie krzepki krasnolud, niosąc na plecach Xana i Veldrina, którzy zdążyli w międzyczasie zemdleć. Mimo że brodacz dźwiga również swój ciężki topór oraz pawęż i jest zakuty w zbroję płytową, nie daje oznak zmęczenia czy przeciążenia.
Kompania dociera w końcu w pobliże północnej bramy Keczulli i tam się zatrzymuje, jednak strażników nigdzie nie widać. Paladyn podbiega do wrót i rozgląda się, po czym daje reszcie znak, że nikogo nie ma. Rycerz ciężkim kołowrotem otwiera bramę i wraz z towarzyszami opuszcza przez nią miasto.
***
Na ulicach Keczulli znajdujących się w pobliżu świątyni Helma powstał kompletny chaos, który usiłują opanować strażnicy i kapłani Czujnego. Ludzie, zbudzeni odgłosami walki, wylegli z domów i utworzyli tłum gapiów, rozganiany przez obrońców porządku.
Miriel wykorzystuje zamieszanie, by przekraść się niepostrzeżenie w pobliże pobojowiska. Dostrzega tam trzy trupy złodziei i jedno ciało należące do elfiej tropicielki. Paladyna, najemnika ani druidki nigdzie nie widać. Klnie pod nosem. Jednak nie zdążyła.
Biegnie dalej, kierując się ku najbliższej, północnej bramie miasta. Musi odnaleźć pozostałych poszukiwaczy przygód. Bez jej pomocy czeka ich niechybna śmierć.
Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias
Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae