To 13-odcinkowe anime, którego tytuł oryginalny brzmi Alexander Senki, ściągnęłam sobie tylko dlatego, że jestem fanką Aleksandra Macedońskiego, a nazwa wystarczająco często przewijała się w listach seiyuu, by zwrócić moją uwagę. Spodziewałam się czegoś w rodzaju Ulissessa z 1981 (czy ktoś poza mną to kojarzy?), tymczasem seria zupełnie mnie zaskoczyła - na wielki plus. Po obejrzeniu mogę śmiało stwierdzić, że jest to jedno z najciekawszych anime, z jakimi się ostatnio zetknęłam.
Seria powstała w 1999 i zupełnie nie wygląda jak anime. Nie wygląda też jak historyczna opowieść o starożytnym władcy. Nie ulega wątpliwości, że właśnie wizualna strona tego dzieła jest najbardziej niezwykła. Domyślam się też, że to ona jest przyczyną, dla której to anime nieustannie plasuje się w kategorii "najgorsze anime świata". Moim zdaniem zupełnie niesłusznie. Klasyczna historia Aleksandra Macedońskiego została wstawiona w tło rodem z science-fiction - ale też nie do końca. Trudno to nawet zakwalifikować jako czyste s-f, przede wszystkim na usta ciśnie się określenie "surrealizm". Design postaci jest... straszny. Na pierwszy rzut oka. Bardziej nadają się do Diuny niż Hellady. Nieproporcjonalne ciała, z chudymi nogami i szerokimi barami - nasuwają wszakże na myśl najbardziej oryginalne rysunki z greckich amfor. Twarze z przerysowanymi kościami policzkowymi, łukami brwiowymi i wydatnymi ustami wydają się odpychające, obce - a przecież szybko się człowiek do nich przyzwyczaja i zaczyna dostrzegać swoiste piękno. Ubiory również są połączeniem jakiegoś klasycznego kanonu z zupełnie fantazyjnymi projektami. Architektura, wnętrza, machiny bojowe - to wszystko też pasuje bardziej do jakiejś innej historii, a jednak jako tło dla tego Aleksandra sprawdza się wyśmienicie.
Jako fanka Aleksandra ośmielę się powiedzieć, że ta historia ma jego ducha. Może nawet taka a nie inna inscenizacja była celowym zabiegiem, który miał na celu ukazać ducha wielkiego zdobywcy, wizjonera, który cały czas patrzył wprzód, poza swój czas, gdzieś w inne wymiary i rzeczywistość. I jednocześnie to anime nie pozwala zapomnieć, że jest to właśnie Aleksander. Te odniesienia do Hellady naprawdę przenikają całą tę opowieść, której żadną miarą nie można nazwać irracjonalną. Bohaterowie mogą wyglądać, jakby się z Herberta urwali, ale to wciąż jest tamten czas i tamte podboje, nawet jeśli w zupełnie nowatorskiej stylizacji. Pella, Ateny, Babilon - atmosfera tych miejsc jest taka, jaką można sobie wyobrazić z opowieści, a ich mieszkańcy właśnie tacy, jakich ich znamy z przekazów.
13 odcinków pokazuje fragmenty z życia Aleksandra, ze szczególnym uwzględnieniem inwazji na Persję oraz wyprawy do Indii. Nie skupia się jednak na walce jako takiej, ukazując szersze tło wydarzeń. Przez całą serię przewija się motyw przepowiedni, jaką słyszała Olimpias, matka Aleksandra, przed jego narodzinami: że zniszczy on świat. Można się pokusić o stwierdzenie, że anime opowiada o walce Aleksandra z jego przeznaczeniem, odbywającej się na wszelkie możliwe sposoby. Ciekawym zabiegiem jest swoiste oparcie całej opowieści na matematyce - a może i nie tak ciekawym, tylko naturalnym? Matematycy chyba przecież wierzą, że wszechświat opiera się na liczbach. Tak czy owak, anime żongluje teoriami i definiacjami, abstrakcją i materią, na scenie mamy przecież i Arystotelesa, i Platona, i Diogenesa, i nawet Pitagorasa z Euklidesem. Jak na tę scenografię przystało, mamy masę kosmicznych wizji będącymi częstokroć proroctwami, a czasem nawet podróżami poprzez granice poznania. Myślę, że anime to zapewnia dobrą rozrywkę ludziom, którzy lubią popatrzeć na coś innego niż bijatyki.
Myliłby się jednak ten, kto pomyślałby, że Reign: The Conqueror to jakieś czysto abstrakcyjne anime, które nie ma żadnego związku ze znaną nam rzeczywistością - o czym zresztą wspomniałam już powyżej. Postaciami są żywi ludzie. Jest charyzmatyczny Aleksander, związany specyficzną więzią miłości i nienawiści z rodzicami i przepełniony wizjami na temat przyszłości. Jest Hefajstion, stojący zawsze pół kroku za nim, strzegący jego pleców i nigdy nie rzucający się w oczy. Jest Klejtos, budzący przerażenie, ale i zaufanie, zaprawiony w boju żołnierz. Jest Ptolemeusz, głupkowaty, ale o gorącym sercu. Jest Filatos, spokojny analityk. Jak na surrealistyczne - i tak krótkie - anime, Reign: The Conqueror zdumiewająco dokładnie ukazuje osobowości bohaterów oraz panujące między nimi relacje. W zdumiewająco poruszający sposób są ukazane te wydarzenia, które powinny być poruszające. W całej tej abstrakcji nie brakuje zupełnie naturalnych, właściwych ludziom zachowań, emocji i uczuć. A przecież to nie wszystko, bo mamy także świetnie wykreowanych Olimpias i Filipa, Dariusza i Roksanę, a także wspomnianych wyżej filozofów.
Anime to nie nudzi w żadnym momencie i przynajmniej mnie oglądało się je bardzo przyjemnie. Interesujący klimat podkreślony jest elektroniczną muzyką o niepokojącym, a jednocześnie pociągającym, brzmieniu. Odbiór psuł mi jedynie Toshihiko Seki w roli głównego bohatera - poza tym naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Polecam!
"Dom jest tam, gdzie ktoś o Tobie myśli"
"Ore to koi, onna"
"Even though I'm worthless... thank you... for loving me...!"
kirin.pl