To anime o strasznie brzmiącym tytule koniec końców okazało się nie takie straszne i spodobało mi się bardziej, niż przypuszczałam, więc koniecznie muszę dwa słowa napisać.
Rzecz dzieje się w końcówce Bakumatsu. Armia szogunatu spychana jest coraz bardziej na północ Japonii przez siły Nowego Rządu. Początkowo na tle, a później w samym środku, wydarzeń rozgrywają się losy głównego bohatera, (rzekomo) 17-letniego Akizukiego Youjirou, który ma misję: jego przeznaczeniem jest zapieczętować starożytny artefakt, który bezpośrednio wpływa na losy nowej Japonii. Jest na co popatrzeć.
Akcja tego 26-odcinkowego anime rozpoczyna się w Yokohamie, gdzie trupa aktorska Yuuyamy Kakunojou przygotowuje się do kolejnego spektaklu. Spektakl jest jedynie środkiem do osiągnięcia właściwego celu grupy, a mianowicie zemsty na człowieku, który dziesięć lat wcześniej zamordował rodziców szefowej zespołu, Kakunojou. Prowadzony przeznaczeniem Youjirou splata swoje losy z grupą aktorów, choć nie wie jeszcze do jakiego stopnia. Co nastanie później, jest niestrudzonym dążeniem do celu, bez względu na okoliczności - nie tylko w przypadku głównego bohatera.
Bezsensem jest pisać tutaj o fabule, najlepiej przekonać się samemu. Bakumatsu to udane połączenie wątków historycznych z nadprzyrodzonymi, jest solidną i wielowątkową opowieścią oraz przedstawia ciekawych bohaterów. Doskonale oddaje klimat okresu - z jednej strony tradycyjna japońska muzyka, katany i przybytki rozkoszy jak za najlepszych czasów Edo, z drugiej zaś cudzoziemcy na ulicach Yokohamy, europejskie stroje i broń palna. Główny bohater, samuraj z ducha, biega w hakamie oraz zachodniej koszuli i pelerynce. Pojedynki, które toczy za pomocą swojej katany, odbywają się już nie tylko z przeciwnikami uzbrojonymi w ten sam oręż. Wydaje mi się, że nawet Rurouni Kenshin nie pokazał przejścia dwóch epok w tak fantastyczny sposób, jak robi to Bakumatsu.
Od strony wizualnej - nie ma się do czego przyczepić. Szalenie podoba mi się "praca kamery": najazdy, zmiany scenerii, ujęcia z dziwnych kątów. Jeszcze bardziej zachwycała mnie choreografia walk, choć mam wrażenie, że twórcy mogli ich więcej zafundować - jedna z samych początków anime zostaje w pamięci do samego końca. Bohaterowie są przyjemni dla oka, zaś motywy typu okręty wojenne, artyleria, szturm wojska i sceny z większym rozmachem - zrobione naprawdę porządnie i wiernie oddane. Od strony dźwiękowej również bardzo dobrze - muzyka naprawdę odpowiednio podkreśla klimat.
Bohaterowie - na plus, choć w przypadku niektórych ma się wrażenie zmarnowanego potencjału, ale jakoś aż tak bardzo to nie razi. Większość postaci jest historyczna: politycy, wojskowi, przywódcy - znani z dziejów. Nie zabrakło nawet Shinsengumi, przy czym Hijikata Toshizou jest świetny. Bohaterowie fikcyjni - Youjirou, Kakunojou oraz cała trupa teatralna również bardzo fajni i przekonujący.
Przy Youjirou muszę zatrzymać się na dłużej, ponieważ mnie zachwyca - i to samo w sobie jest fascynujące. Rzadko zdarza się, by najbardziej nudny bohater był najfajniejszą postacią. Youjirou jest nudny - i zupełnie to nie przeszkadza. Jest sztywny jak kłoda, nie uśmiecha się, chodzi z chmurną twarzą, odzywa się trzy razy na odcinek, nie okazuje emocji. Jest mistrzem miecza z przeznaczeniem, nad którym nigdy się nie zastanawiał, a które po prostu realizuje. Niczym nie zaskakuje, niczym nie irytuje i niczym nie rozczarowuje - i wyjątkowo mu to pasuje. Myślę, że w dobie tak zwanych skomplikowanych głównych bohaterów naprawdę sztuką jest stworzyć taką postać, żeby się podobała. Seiyuu, Daisuke Namikawa, idealnie podkreślił charakter tej postaci - no ale on już ma na koncie podobną rolę (Ulquiorra Shiffer z Bleacha).
Nie znaczy to, że inne postacie są niefajne, bo nie są - jednak Youjirou jest tak solidnie poprowadzony, że inni przy nim bledną. Nie dlatego, że nie są ciekawi, bo są - ale nie wykorzystują potencjału i są trochę po macoszemu potraktowani. W ogóle to anime mogłoby wykorzystać potencjał wielu wątków, nie tylko postaci, jednak 26 odcinków ma swoje prawa. Trochę szkoda, bo myślę, że 52 też oglądałoby się przyjemnie.
Mogę to anime polecić z czystym sumieniem, gdyż uważam, że dostarcza różnorakiej rozrywki. Na koniec miałam co prawda wrażenie, że oglądam skrzyżowanie Hakuouki z Koutetsu Sangokushi, Samurai Deeper Kyou oraz Sengoku Basarą, ale było to raczej takie pozytywne wrażenie ^^ Jestem pewna, że kiedyś jeszcze do tej serii wrócę.
"Dom jest tam, gdzie ktoś o Tobie myśli"
"Ore to koi, onna"
"Even though I'm worthless... thank you... for loving me...!"
kirin.pl