Mart
Nie ma co się czarować, że podstawówki różnią się od siebie poziomem, , bo pomiędzy "najlepszymi" a "najgorszymi" są jedynie kosmetyczne różnice.
W takim systemie, gdzie nauczyciel "nawet kwiatkiem nie może" to będą się one pogłębiały.
Katz
Zabrałbym się za szkolnictwo wyższe bo tam jest dopiero dramat.
Dramat istnieje, bo podstawy kuleją.
Połowa osób wypowiadających się tutaj, łącznie ze mną oczywiście, odpadłaby na etapie szkoły średniej albo i nawet gimnazjum jakbyśmy mieli wymagania jak w XX leciu międzywojennym.
Nie ma co się tutaj obrażać, taka jest prawda. Zainteresowanym chętnie odpowiem "dlaczego?" choć myślę, że połowa wklepie odpowiednie hasła w google.
Problemem szkolnictwa jest... zbyt długi czas spędzania go w szkole. Co mam na myśli?
Ano to, że przy tak minimalnych wymagań, gdzie wystarczy spędzać średnio po 2-3h dziennie nad książkami w domu by praktycznie z przysłowiowym "palcem w tyłku" przejść cały etap od podstawówki po szkołę średnią
jest zwyczajnym marnotrawieniem czasu.
Na poprawę proponuje dwa rozwiązania:
1) Dyscyplina:
Znieść obowiązek szkolny i w sektorze państwowym niech Ci nauczyciele mają większe pole działania np. możliwość przywalenia przez łeb pyskatemu gimbusowi, licealiście. Póki istnieje ten przepis prawny to cwani rodzice zawsze mają argument.
Brak tolerancji dla wagarowiczów: we Włoszech czy w Urugwaju jak zrobisz sobie ucieczkę z kolegami i koleżankami na piwko to możesz już nie mieć do czego wracać System jest tak zorganizowany, że nie ma takiej możliwości, że przyniesiesz fałszywe zwolnienie lekarskie -> szkolny lekarz odpowiada za Twoje być lub nie . No chyba, że łapóweczka, ale to już inna bajka.
Usprawiedliwienie od rodziców? A co to takiego? Rodzic ma obowiązek zatelefonować do szkoły i podać przyczynę nieobecności swojej pociechy.
Tutaj jak chodzi o zmiany w zakresie dyscypliny.
2) Edukacja:
Zakładając, że Państwo cały czas ma MONOPOL na program jak i jego poziom.
Stanowczo podnosimy PROGRAM, ale nie poprzez zmiany typu "sztuka dla sztuki" jak te w zakresie podręczników, skali ocen, lektur szkolnych, bo to jest nawet nieśmieszne.
Twardy system, gdzie oceny wystawiamy nie na początku czerwca tylko trzy dni przed zakończeniem roku szkolnego. TO jest główną przyczyną nie kończenia podręczników o czym pisał Al Ed Upek. Kończymy też z pobłażliwością, nie ma ślizgania się, nie radzisz sobie to trafiasz do szkoły zawodowej, jak szkoła zawodowa jest za trudna to OHP. Nie rokujesz, bo nie chcesz/masz to gdzieś odpadasz.
Ujednolicamy maturę: nie ma stopni podstawowy/rozszerzony, a próg zdawania zwiększamy do X > 50%.
Ewentualnie jeśli mamy skłaniać się ku specjalizacji , bo wielu mi pewnie zarzuci, że w ten sposób może się zmarnować potencjał wielu osób to przywracamy egzaminy rekrutacyjne na uczelniach. Tutaj też proponuje jednolity, wysoki próg by "Wyższe szkoły nic nie robienia lub obierania ziemniaka" zarówno państwowe tworzone przez lokalne środowiska naukowe jak i prywatne nie zaniżały poziomu.
Paradoksalnie do szkół zawodowych takie egzaminy są np. w służbach mundurowych zarówno w straży pożarnej i policji.
Tutaj może pomóc tylko solidarność dyrektorów, a jeszcze bardziej nauczycieli w każdej placówce, bo strach w oczach u tych pierwszych przed kuratorium oświaty bądź komisarzami z MEN jest widoczny gołym okiem i to chyba w każdej placówce. W ogóle chyba żaden rząd nie zrobi ODWAŻNYCH reform w zakresie, bo to już nie jest kwestia braku śmiałości tylko, że "głąbami i ignorantami" po prostu łatwiej rządzić.
Wniosek prosty: gimnazja są ZBĘDNE. Zamiast wysyłać 6-latki do szkól to już lepiej wywalić zbędny rok na szczeblu podstawowym. Ten rok w plecy szkoły średniego szczeblu naprawdę mocno odczuły po 1999 roku. Kto tego nie widzi to albo jest ignorantem albo za bardzo przoduje sentyment do czasów gimnazjum.
Przy okazji -> szkolnictwo przed reformą czy za PRL rzeczywiście stało na poziomie wyższym, ALE ma na sumieniu bardzo duży grzech:
-Brak obowiązkowej matury z matematyki od 1983 roku, która wróciła dopiero w 2010.