Dobiegam bezszelestnie w pobliże źródła dźwięków. Przystaję obok jednego z wielu budynków w wiosce, przykucam. Cały czas zachowuję ostrożność, gdyż czuję bijącą od pola bitwy potężną energię, koncentrującą się wyraźnie wokół dwóch osób. Następnie wychylam się lekko zza rogu.
Widzę dwóch mężczyzn, walczących z kilkoma innymi ludźmi, wyglądającymi na opryszków. Od razu orientuję się, że to od tych dwóch ciemno odzianych postaci bije ogromna chi. Zła chi.
Po chwili znamię na ramieniu zaczyna mnie piec. Przed oczyma widzę już walkę, widzę, jak zabijam kolejnych przeciwników, jak ciała opryszków padają ciężko na mokrą od krwi ziemię. Widzę pojedynek z tymi dwoma, burzę ostrzy niemożliwą do uchwycenia niewprawnym okiem. Widzę jak ten srebrnowłosy przeszywa mnie swym długim ostrzem, z taką siłą, że łamie mi kręgosłup. Widzę, jak zsuwam się z klingi na ziemię, jęcząc cicho. Widzę nad sobą zielone, kocie oczy. I drwiący uśmiech pod nimi.
Otrząsam się z wizji. Znamię wciąż piecze, ale już słabiej. Zaciskam prawą dłoń na lewym ramieniu, do bólu. Nie tym razem, Tichondriusie. Po chwili chęć mordu ustaje. Odejmuję od ramienia dłoń. Moje paznokcie są brudne od krwi, podobnie jak jedwab kimona na ramieniu.
Pod moje stopy dotacza się złota moneta. Przez chwilę się waham, jednak w końcu podnoszę ją szybkim ruchem. Słyszę śmiech, niski, basowy, dobiegający z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą trwała walka. Wychylam się ponownie i widzę, jak dwaj ciemno odziani mężczyźni wyjmują z otwartej skrzynki monety. Wokół leżą potwornie zmasakrowane ciała opryszków.
Po chwili ciemni kończą zbieranie łupu, wycierają swą broń o trawę, a następnie ruszają w moim kierunku. Nie mam szans na ucieczkę w taki sposób, by mnie nie zauważyli. Adrenalina, i tak już podwyższona, skacze mi do niewyobrażalnego poziomu. Zdaję sobie sprawę, że nie mam z nimi szans w otwartej walce. Mój umysł gorączkowo poszukuje sposobu ukrycia się przed nimi.
Wojownicy zbliżają się powolnym krokiem. Pogodziłem się już z myślą o śmierci, zastanawiam się jedynie, czy zginąć w walce, czy szybko popełnić samobójstwo. Moja dłoń odruchowo sięga po ukryty przy boku kusongobu.
I wtedy przypominam sobie, czego nauczył mnie niegdyś Motonari. Szeptem wygłaszam tajemne inkantacje, modulując odpowiednio głos, czuję przepływającą przez całe moje ciało chakrę.
Mężczyźni wychodzą zza rogu i przechodzą koło mnie. Technika niewidzialności zadziałała.
Jestem już pewien sukcesu, gdy znamię ponownie zaczyna mnie piec. Nie czuję jednak przypływu gniewu ani szału bojowego. Tichondrius nie chce mnie zdominować. On wysyła sygnał.
Srebrnowłosy idzie dalej, nie przejmując się niczym. Jednak drugi, muskularny, przechodzący akurat koło mnie, przystaje. Zbliża się do mnie i czuję bijącą od niego moc. Nagle zdaję sobie sprawę, skąd znam ten rodzaj many. Taka sama przepływa przeze mnie, gdy wpadam w któryś z Szałów.
Wojownik zbliża się do mnie coraz bardziej, jego ręka sięga po miecz. W desperackim geście ponownie zaciskam prawą dłoń na znamieniu.
Kiedy ramię przestaje mnie piec, potężny mężczyzna momentalnie zastyga w bezruchu. Przez krótką chwilę stoi w ten sposób. Wstrzymuję oddech. Wtedy srebrnowłosy odwraca się i spojrzeniem kocich oczu ponagla swego towarzysza. Mięśniak rusza dalej bez słowa.
Zaczynam normalnie oddychać dopiero wtedy, gdy mężczyźni oddalają się o kilkanaście metrów. Wiem już, że jeden z nich, ten muskularny, jest demonem. Potężnym demonem, być może nawet ich księciem. Nie wiem natomiast, czego ktoś taki może szukać w Faerunie. W dodatku w towarzystwie kogoś o podobnej mocy.
Postanawiam śledzić obu mężczyzn. Być może będę musiał ich powstrzymać przed dokonaniem jakiegoś zła. Być może – i taka sytuacja wydaje mi się o wiele bardziej korzystna – będę mógł wykorzystać ich do dokonania zemsty na Tokugawie Ieyasu. W każdym bądź razie warto im się bliżej przyjrzeć. Zaciskam więc dłoń na zdobytej monecie i podążam za nimi bezszelestnie, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.
Miyamoto Hachimaro
obiit Anno Discordiae MMVII
Idus Ianuarias
Hic natus est
Q'ccaon'naeaeccer
Anno Discordiae MMVII
Ante Diem XIII Kalendas Martiae