Serię podsumowuje jedno słowo... pośpiech, pośpiech i jeszcze raz POŚPIECH. Wygląda to tak jakby sporo rzeczy było napisane na kolanie, co jest trochę zaskakujące(?) gdyż Isayama tworzył spójną koncepcję pozostawiając przy tym czytelnikowi sporo tropów. Na ich bazie można było spekulować, a że seria cechowała się w taki pozytywny sposób przewidywalnością (czyt. brak rozwiązań z tyłka) to owe przemyślenia często się sprawdzały.
Pamiętam jeszcze dyskusje mające miejsce niemal sześć lat temu na temat potencjalnego pokrewieństwa Eren, a Zeke, ponieważ rysunki i otoczka wokół drugiego nie pozostawiały złudzeń, że taka relacja istnieje. Wtedy dominowała teoria, że Zeke to młodszy brat Grishy i fani (w tym i ja, bo sam miałem tego typu wnioski) pomylili się niewiele.
Co więcej "Yams" jest nietypowym mangaką -> regularne wywiady (nie tylko w japońskich mediach), kontakt z fanami poprzez twittera, rzucanie skanów(!) wskazywały, że cała historia jest przygotowana z dużym wyprzedzeniem. Niemniej z niepokojem obserwowałem, że przytłaczające tempo akcji znacząco wyprzedza (przeskok jest ogromny w porównaniu z tym, co było przed time-skipem) wiedzę odnośnie tego, co się dzieje w uniwersum i powstaje coraz więcej dziur fabularnych, które czekają, czekają, czekają iii... część z nich nie doczekała się wyjaśnień np. faktyczny udział Ymir na bieżące wydarzenia.
Jakkolwiek u mnie spadek zainteresowania nastąpił przy wprowadzeniu "ścieżek". Wtedy już wiedziałem, że nic ciekawego w AoT nie będzie miało miejsca i należy odpowiednio zdystansować się żeby uniknąć rozczarowania (a przy tym straty pieniędzy).
Gdy miesza się metafizykę, genetykę, jakieś transcendentalne motywy, a na to wszystko "podróże" w czasie(!!!) to jest to znak, że można machnąć ręką, bo z takiego potworka bardzo ciężko coś ulepić. Typowe mieszanie sfery sacrum z profanum w japońskich produkcjach.
Mimo wszystko kontynuowałem czytanie tej opowieści. Dobrnąłem do tego oczekiwanego grande finale iiii... pozostaje pytanie w sumie o czym miała być tak naprawdę ta cała epopeja? Z ciekawej i dramatycznej historii o walce o wolność zrobiła się wydmuszka jaka to ludzkość niedobra, a świat czeka kataklizm. Gdzieś tam w tle naciągane brednie o miłości. Dlaczego wydmuszka? Bo co innego gdyby od początku AoT był nastawiony na antywojenny klimat, a nic takiego nie miało miejsca.
Dlaczego brednie o miłości? Isu lubi te swoje konotacje między postaciami i z nieznanych przyczyn na tym wypracował finał: Grisha-Eren, Gabi-Eren, Grisha-Dina = Eren-Historia, więc na siłę wepchnięto Eren-Mikasa(Michasia) żeby obronną ręką wyjść z Ymir-Król Fritz (że niby to samo) na co nigdy nie było podbudowy i raczej niedorobiony "Mesjasz" chciał uniezależnić od siebie swoją przyszywaną siostrę (jak się okazało "tylko" kłamał przez całą mangę). W sumie męczenie tego wątku nie ma sensu, ponieważ jest to czarna komedia i w internetach wszystko zostało powiedziane na ten temat.
Jest wiele przesłanek wskazujących, że ta SnK miało pójść w innym kierunku. Pytanie, kto ostatecznie zmienił kształt? Sam Yams, który gdzieś tam powiedział, że nigdy tego nie traktował poważnie i od paru lat pragnie otworzyć onsen? Wydawca? Ciężko stwierdzić, ale pozostaje niesmak, ponieważ mogło być z tego coś, co można by za kilkadziesiąt lat uznać za klasyk, a wyszło jak zawsze. Wątpliwe są decyzję o ponownym przeczytaniu, czy seansie.
Niedawno wyszła skanlacja z kilkoma stronami, które "dopełniły" to, co się wydarzyło. Sieć płacze, że pogorszyło to sprawę, a moim zdaniem na plus, bo ZAMKNIĘTO furtkę, która była w pierwotnym zakończeniu. Chyba, że się oprzeć na robaczku o którym wiadomo tylko tyle, że jest "źródłem całego istnienia".
Swoją drogą ciekawe zjawisko -> po ostatnim rozdziale przez kilka dni ludzie pisali o tej mandze z szacunkiem. Posty o wielkich emocjach, przywiązaniu do bohaterów itd., itd. Ni z stąd, ni zowąd zaczęły pojawiać się pierwsze, obiektywne słowa krytyki, następnie memy, a potem szaleństwo jaki to syf, które trwa do dziś

Nie przypominam sobie w japońskim komiksie innego takiego upadku.
Jeszcze kilka słówek o wiadomym trio:
Eren -> zaczął nieźle. Kompleks mesjasza, świadomość własnej wartości, własny pomysł na Eldię, a do tego Hanji, czy Levi przestali być dla niego autorytetem. Koniec końców okazało się, że to tylko farsa, która i tak na dobrą sprawę niczego nie zmieniła.
Michasia -> tutaj klasycznie. 90% czasu "Eren, Eren, Eren". Potem na chwilę przerwa, a potem "Farewell Eren" i znowu "Eren, Eren..."
Armin -> 80% czasu żal do samego siebie pod tytułem "ja powinienem zginąć, nie Erwin" by na ostatnie kilka rozdziałów wrócił stary, dobry Armin.