Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Vega
Vega
 

– Jesteś już gotowa.

Skinęła głową. Nawet lekki uśmiech nie pojawił się na jej twarzy, tylko wyraz absolutnego skupienia poza zwyczajowym wyrazem surowości.

– Opanowałaś tę technikę do końca – Dodał starzec, choć już zupełnie niepotrzebnie.

Odwróciła się do niego plecami. W swej łaskawości pozwoliła tym śmiesznym istotkom mówić do siebie per ty. Zresztą gdyby nawet wyjawiła im, kim jest, nie uwierzyłyby. To nie miało żadnego znaczenia. Starzec nie powiedział już nic więcej. Znał tę kobietę wystarczająco długo, by wiedzieć, że jej gniew bardzo łatwo wyzwolić. A jednak ta dumna osoba zniżyła się niemal do błagania, by nauczył ją techniki teleportacji. Planetę Yardrat odwiedzało bardzo niewielu obcych. Pewnie dlatego, że leżała gdzieś na uboczu wszechświata. Jej mieszkańcy bardzo się z tego cieszyli. Ostatnim, który tu zawitał, był niezmiernie miły i uprzejmy człowiek. Kiedy to było. Dawno. Ta dziewczyna była do niego zdumiewająco podobna, ale wyraz jej oczu diametralnie różnił się od tamtych, pełnych ciepła i serdeczności. Nieważne.

Kobieta zerknęła przez ramię, jakby chciała coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobyło się ani jedno słowo. Tylko w oczach zabłysło coś na kształt podziękowania. Jednocześnie dostrzegł w nich wyraźne przesłanie, że powinni dziękować swym bogom, że nie obróciła ich planety w perzynę. Jednak nie wierzył, by w jej duszy kryło się zło. Dziewczyna odwróciła się i podążyła w stronę swego statku. Opuszczała to miejsce na zawsze.

– Powodzenia, księżniczko.

Nawet nie drgnęła. Nikt oprócz jednego człowieka nie wiedział, kim była. Jego właśnie chciała odnaleźć. Teraz już nic jej w tym nie przeszkodzi.

Maleńki statek przemierzał przestrzeń, unosząc w swym wnętrzu tylko jednego pasażera, właścicielkę. Dziewczyna usiadła właśnie w kajucie, uprzednio obrawszy kurs. W końcu posiadła technikę, która jako jedyna umożliwiała jej odnalezienie każdego człowieka w całym wszechświecie. Jednak jeszcze nie chciała tego robić. Musiała nacieszyć się tą świadomością, pragnęła tego. Po tak wielu latach w końcu znów go spotka. Już nigdy się nie rozdzielą. Nigdy.

Minęło jeszcze wiele dni, nim w końcu czuła się gotowa wyruszyć w podróż poprzez przestrzeń. Może trochę kierowała nią niepewność. Nie wiedziała, choć chciała wierzyć jak najmocniej, czy człowiek, którego tak pragnie odnaleźć, żyje. Był przecież osobą, dla której niebezpieczeństwo było chlebem powszednim. Rzucał się w wir walki bez wahania i każdego dnia mógł spotkać się z przeznaczeniem. Jednocześnie był najpotężniejszym człowiekiem, jakiego znała. O to więc nie powinna się martwić. Ale było coś jeszcze. Gdy wiele lat temu, pamiętała ten dzień, jakby to było wczoraj, przyniesiono jej wiadomość, że jej rodzinna planeta zniknęła z map wszechświata, poczuła ból, istnienia jakiego do tej pory nawet nie podejrzewała. Właściwie już wcześniej czuła, że stało się coś strasznego. Głęboko w duszy usłyszała krzyk milionów istot, jej pobratymców, których spotkała zagłada. Mówiono, że to meteor zniszczył ich świat, ale przecież tej Galaktyki meteory nie odwiedzały. Dopiero wiele lat później, częściowo dzięki własnej inteligencji, częściowo z pogłosek zasłyszanych tu i ówdzie, dowiedziała się całej prawdy, że ich świat został zniszczony przez najeźdźcę z kosmosu, przez kogoś, kto właściwie był ich sprzymierzeńcem. Tyran Freezer wysadził Vegetę ze strachu, że rasa Saiya-jinów, najpotężniejsza we wszechświecie, kiedyś zwróci się przeciw niemu. Jej święta Vegeta w jednej chwili rozpadła się na miliardy cząstek gwiezdnego pyłu. Nikt nie ocalał. Musiała wierzyć, że ten, którego opuściła w swej bezmyślności, jakimś cudem uniknął śmierci. Musiała mu powiedzieć, jak bardzo.

Nadszedł dzień, gdy już nie mogła odkładać swej podróży. Drżała na całym ciele, gdy tak stała na środku statku z zaciśniętymi powiekami, gotowa od dawna. W końcu przed jej oczami pojawił się obraz mężczyzny, którego tak bardzo pragnęła odnaleźć. Skupiła na jego wizerunku całą energię i.

Nie wiedziała, jak długo to trwało. Po prostu nagle poczuła, że znajduje się zupełnie gdzie indziej, na otwartej przestrzeni. Bała się otworzyć oczy, ale już czuła szaloną nadzieję. Jeżeli transfer się udał, oznaczało to, że on żyje. Nie było innej możliwości.

Powoli podniosła powieki. Znajdowała się na jakiejś planecie, w jakimś mieście. Nie było to ważne. Ważne było, że kilka metrów przed nią stał.

To był on. Jej serce zaczęło uderzać, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi. Kierując się impulsem, który kazał jej pozostać niezauważoną, szybko skryła się w zaułku, jednocześnie redukując poziom swej mocy. Po chwili ostrożnie wychyliła się zza węgła i nikt już nie zabronił jej patrzeć.

Stał odwrócony do niej tyłem, wyższy niż go pamiętała. Widziała jego szczupłe, ale doskonale umięśnione ciało, w którym kryło się tyle siły. Po chwili obrócił się i ujrzała jego profil. Krótki, prosty nos, wąskie usta wykrzywione grymasem pewności siebie i poczucia własnej wartości, wysokie czoło. I oczy. Te niesamowite oczy, na co dzień wyrażające chłodną obojętność, ale w których tak łatwo potrafiła zabłysnąć żądza walki i zwycięstwa. Dwa płonące węgle pod czarnymi brwiami. Był niemal taki, jak wtedy, gdy widziała go po raz ostatni. Tylko tak obłędnie wyprzystojniał i wymężniał. Łzy napłynęły jej do oczu, więc uznała, że na dziś wystarczy.

W gwarze miasta rozległ się jakiś głos.

– Kochanie. Wracamy do domu.

Już tego nie słyszała.

Musiała opanowywać siłą chęć, by ujrzeć go po raz kolejny. Doprowadzało ją to niemal do obłędu. Przede wszystkim czuła niesamowitą radość na myśl, że on jednak żyje. Po wielu latach poszukiwań w końcu odnalazła innego Saiya-jina, nie była już sama we wszechświecie. W każdym razie nie odważyła się jeszcze na spotkanie twarzą w twarz. Musiała wiele przemyśleć, wiele zaplanować. Ale. Czekała tyle lat, poczeka jeszcze kilka dni.

Wyszła spod prysznica we wspaniałym uczuciu ciepła parującego z jej skóry. Usiadła w fotelu i zaczęła zaplatać długie, czarne włosy. Ludzie rasy Saiya-jin nie należeli może do najprzystojniejszych w Galaktyce, kobiety też nie były pięknościami w porównaniu z przedstawicielkami innych ras. Nie przejmowała się tym, chociaż. Sztywne włosy nie życzyły ułożyć się w żadną konkretną fryzurę, ona jednak, z wrodzoną przekorą, nie chciała wyglądać, jak strach na wróble, z całym szacunkiem dla pobratymców, toteż zaplatała swe loki w warkocz. No tak, może była trochę próżna. Zwłaszcza, że warkocz sięgający do bioder nie był zbyt przydatny w walce, a czasem musiała na niego szczególnie uważać. Przyzwyczaiła się. Spojrzała w lustro. Pięknością istotnie nie była, ostre, niemal kanciaste rysy twarzy, mocno umięśnione ciało, surowe spojrzenie. Typowy wygląd kobiety Saiya-jinów. Tylko oczy miała inne, ciemnobłękitne, niemal granatowe. Oczy odziedziczyła po matce należącej do innej rasy. Oczy i może częściowo charakter.

Kobiety na Vegecie miały dwie możliwości, albo zajmowały się rodzeniem synów i wychowywaniem ich do drugiego roku życia, albo same stawały się wojowniczkami, tych było jednakże zdecydowanie mniej. Ona sama miała wiele szczęścia, z racji pozycji społecznej mogła robić niemal wszystko, co chciała. Co z tego. Jej ojciec w dniu, gdy przyszła na świat, pierworodne dziecko, które okazało się nie być synem, przy okazji pozbawiając życia swą matkę, znalazł sobie nową kobietę. Może zrozumiał, że błędem było wiązanie się z kobietą spoza Vegety i tym razem postanowił nie ryzykować. Sprowadził do siebie typową przedstawicielkę rasy Saiya-jinów. Gdy była mała, wyobrażała sobie, że matka była jedyną prawdziwą miłością ojca. Bo co innego mogło go w tej istocie zafascynować do tego stopnia, że odważył się sprowadzić ją na Vegetę. Później przestała wierzyć, że Saiya-jinowie są zdolni do miłości. A matki nie ujrzała nigdy. Zostało jej tylko w spadku po niej, to spojrzenie ciemnobłękitnych oczu i ten dziwny charakter.

Nowa matka, która notabene nigdy się nią nie zajmowała, w niecały rok po jej narodzinach powiła chłopca. Ojciec był ojcem tylko dla niego, ona mogła robić, na co miała tylko ochotę. Skoro postanowiła, że zostanie wojowniczką, tak zrobiła. Trenowała ciężko z młodszym bratem, który właściwie, jako jedyny zwracał na nią uwagę, traktując ją odpowiednio czyli jako kobietę i jako poddaną. Tak dorastała, wmawiając sobie, że jest jej dobrze. Gdy któregoś dnia, miała wtedy już 15 lat, ojciec zaczął rozglądać się za kandydatką na synową, przypomniał sobie o córce. Nie było to szokujące z racji faktu, że na Vegecie, a zwłaszcza wśród elity, takie małżeństwa zawierano na porządku dziennym. Głupio byłoby rozwadniać dobrą krew. Przyjęła jego wolę obojętnie, perspektywa poślubienia młodszego brata, jedynego człowieka, który jako tako się nią zajmował, nie było niczym strasznym. Zwłaszcza że małżeństwo miało dojść do skutku dopiero za wiele lat. Tymczasem urządzała sobie małe wyprawy w różne zakątki kosmosu, podbijając coraz to kolejne planety, tym wszak zajmowali się od pokoleń. Z roku na rok znikała na coraz dłużej i czuła się coraz lepiej. Któregoś razu zniknęła na dobre. O ile się zorientowała, nikt się tym nie przejął, była więc jako tako wolna.

Gdy dowiedziała się o zniszczeniu Vegety, wpadła w szał. Nie wiedziała, czy cierpi ze względu na ojca, brata i narzeczonego, czy ogólnie z powodu zagłady pobratymców. Dość, że wyżywała swój gniew i ból na każdej planecie, jaką napotkała na swej drodze. W szybkim czasie zaczęto nazywać ją Vendetta, a jej sława rosła w zastraszającym tempie. Wtedy się przeraziła na myśl, że Freezer mógłby ją odszukać. Freezera nigdy co prawda kobiety nie interesowały, ale nie wiadomo, co zrobiłby z tak waleczną wojowniczką. Skryła się więc, gdzieś w otchłani kosmosu na kilka lat i nikt nie miał prawa jej odnaleźć. Później dotarła do niej wiadomość o śmierci tyrana. Nie pojmowała, kto mógł tego dokonać, ale zaczęła nieśmiało wierzyć, że jej brat mógł ocaleć z masakry na Vegecie i pomścić śmierć pobratymców. Był najsilniejszym wojownikiem, a przecież nie dlatego go pokochała. Przez te wszystkie lata spędzone w samotności zrozumiała, że był dla niej kimś więcej niż bratem. Wyrzucała sobie, że zrozumiała to tak późno, ale. Gdy się rozstawali, byli jeszcze dziećmi, którym Vegeta O nakazał małżeństwo. Vega, córka władcy Saiya-jinów, księżniczka Saiya-jinów. Jej mężem miał zostać następca tronu, książę Vegeta.

Wiele razy go wspominała. Pierwsze poważne myśli pojawiły się już tamtego upiornego dnia. Już wtedy przed oczami pojawiło się jego oblicze. Poczuła wtedy ostry ból w okolicy serca. Co miał oznaczać. Chyba sama nie była tego świadoma. Później coraz częściej nawiedzała ją we wspomnieniach jego twarz. W dniu, w którym zdała sobie sprawę, że to, co do niego czuje, to coś więcej niż siostrzana miłość, była przerażona. Siostrzana miłość. Na Vegecie nie istniała miłość pod żadną postacią. Dla Saiya-jinów liczyła się tylko i wyłącznie walka. I zwycięstwo. Młody książę nie był wyjątkiem. Ktoś mógłby uznać go za szaleńca, który porywa się na niemożliwe, ale jemu udawało się wszystko, cokolwiek sobie zaplanował. Wychowywany od najwcześniejszych lat na przyszłego króla, miał wielkie szanse przerosnąć swego ojca, również wielkiego wojownika, najwspanialszego wodza, jakiego kiedykolwiek mieli Saiya-jinowie. Vegeta posiadał wszystko, co powinien posiadać kandydat na władcę, czyli siłę, twardy charakter, upór, wolę walki. Mogłaby tak wymieniać w nieskończoność. Ani jednej słabości, którą można by wykorzystać przeciw niemu. Freezer zorientował się w porę, że ktoś taki mógłby ze sporym sukcesem zagrozić jego władzy, dlatego postanowił działać, zanim będzie za późno. Ułatwił mu to jeszcze ten śmieszny, w jego mniemaniu, bunt Bardocka, o którym też w końcu się dowiedziała. Vegeta nigdy nie został królem Saiya-jinów.

Gdy tak go przez te wszystkie lata wspominała, jego obraz powoli zaczął ulegać metamorfozie. Czasami w przebłyskach realizmu zdawała sobie sprawę, że upiększa jego osobę, że jej uczucie dodaje mu blasku. To odzywała się nie Saiya-jińska część jej osobowości. Odkrywała wówczas, że Vegeta był w istocie okrutnym i zimnym człowiekiem, bezwzględnym dla jakichkolwiek słabości i bez skrupułów je wykorzystujący. Uważał się za kogoś wyjątkowego, cud, że pycha nie wpędziła go w kłopoty, komu wszyscy powinni być posłuszni. Słowa takie, jak miłość, przyjaźń czy szacunek nie istniały w jego słowniku. Jego krokami kierowało pragnienie władzy, chęć panowania. Tak, gdy się z nim rozstawała, był samolubnym i egoistycznym dzieckiem, świadomym swej potęgi. Jednego nie mogła mu odmówić, inteligencji. Był najinteligentniejszym człowiekiem, jakiego znała. Gdyby nie on, ci dwaj durnie, z którymi działał, Raditz i Nappa, dawno już spotkaliby się z przodkami. Jego interwencje i zdolność kontrolowania wydarzeń niejednokrotnie uratowały ich od niechybnej śmierci. Czego właściwie pragnęła i na co liczyła. Że kiedyś swoim uczuciem zdoła wzbudzić w nim podobne. Czy było to w ogóle możliwe. Saiya-jinowie brali sobie kobiety, aby miło spędzić z nimi czas i powołać nowe pokolenia wojowników. Tylko w takim kontekście były one traktowane. Ciepło domowego ogniska po prostu nie istniało na Vegecie. Nie pragnęła takiej przyszłości. Przeklinała matkę, że przekazała jej zdolność takiego odczuwania, jednocześnie zdając sobie sprawę, że za nic by się jej nie wyrzekła. W tej chwili obudziła się w niej świadomość, że te kilkadziesiąt lat nie było zmarnowane, że przed nią jeszcze całe życie. Z Vegetą.

Stała na granicy lasu, przed sobą mając zieloną łąkę pokrytą kwieciem. On znajdował się kilkadziesiąt metrów przed nią. Walczył, a właściwie trenował z młodym człowiekiem o oczach barwy nieba i prostych, jasnych włosach. Obaj poruszali się z niesamowitą szybkością i gracją, i po wielu latach znów doznawała przyjemności, jaką dawało przyglądanie się takiej walce. Saiya-jinowie nie mieli sobie równych w technikach walki i oglądanie ich w akcji, w żywiole, było prawdziwą rozkoszą dla zmysłów. Błyskawiczne zwroty, uniki i parady. Błyskawicznie przeprowadzane ataki, zawsze trafiające w cel. Wspaniała gra mięśni. Siła wewnętrzna. Saiya-jin był w stanie obrócić planetę w gwiezdny pył.

Przyglądała się walczącym, uświadamiając sobie, że na jej twarzy pojawia się uśmiech. Tak dawno nie widziała Saiya-jina w akcji. Kim mógł być ten drugi. Uczniem Vegety. Radził sobie zdumiewająco dobrze, jak na człowieka, wytrzymywał mordercze tempo swego mistrza bez śladów zmęczenia. Oderwała wzrok od Vegety i zapatrzyła się w jego przeciwniku. Zwykły chłopak, ale. Utkwiła wzrok w jego jasnych oczach. To spojrzenie.

– Chłopcy. Jedzenie gotowe – Rozległ się głos.

Odwróciła głowę o 180 stopni. Nieopodal ujrzała dwie kobiece postacie przygotowujące coś na kształt pikniku. Przełknęła ślinę na słowo piknik. Starsza z kobiet miała ponad 50 standardowych lat, jednakże poruszała się z energią i gracją nastolatki. Młodsza, niemal skóra żywcem zdjęta z tamtej, musiała być jej córką. Nie przekroczyła jeszcze dwudziestki. Zerknęła znów na mężczyzn. Twarz młodszego rozjaśnił uśmiech.

– Idziemy, mamo.

Vegeta stanął na ziemi i zaczął powoli iść w stronę wołających. Jej serce uderzało coraz szybciej, aż w końcu niemal nie wyskoczyło z piersi. Spojrzała jeszcze raz na kobiety.

– Vegeta, kochanie. Pospiesz się – Zawołała starsza.

Nie czekała na nic więcej. W przekonaniu, że spotkał ją najgorszy koszmar życia, teleportowała się do swego statku. Przez łzy nie widziała, jak Vegeta błyskawicznie odwrócił się w jej stronę, a na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.

Zareagowała zdecydowanie nie po Saiya-jińsku, jeszcze w drodze poprzez przestrzeń wybuchnęła gorzkim płaczem. Nie płakała nawet w momencie zagłady Vegety. Nie płakała, gdy nikt się nią w dzieciństwie nie zajmował. Nie płakała, gdy młodszy brat jej dokuczał. W tym jednak momencie odezwała się uśpiona część jej duszy. Poczuła, jak wszystkie marzenia o szczęśliwej przyszłości z Vegetą rozsypują się w pył. Była głęboko nieszczęśliwa i gdy po kilku godzinach zabrakło jej łez, czuła się totalnie wyczerpana. Później znów schowała swe uczucie na dno serca i podjęła decyzję. Nie zdając sobie z tego sprawy, zachowała się, jak miliony odrzuconych kobiet we wszechświecie od początku jego istnienia. A nawet gdyby miała tę świadomość, nic by ją to nie obeszło. Nic nigdy jej nie obchodziło poza celem, do którego dążyła, poza własnym spełnieniem. Teraz też, nie oglądając się na nikogo, zdecydowała się.

Wiatr owionął jej sylwetkę, gdy znów pojawiła się na tej zielonej planecie. Podniosła powieki. Jeszcze nie opanowała techniki na tyle, by bez podświadomego uczucia strachu posługiwać się nią z otwartymi oczami. Nieważne. Jej spojrzenie przesunęło się po rozległym płaskowyżu, na którym się znalazła. Ze zdumieniem spostrzegła, że tym razem nie widzi żadnych zabudowań, ludzi. Tylko otwarta, pusta przestrzeń. W takim razie. Odwróciła się gwałtownie, a jej serce zaczęło mocniej uderzać.

– Witaj na Ziemi, Vega.

Nie wydawał się zdumiony jej obecnością. Jego czarne oczy patrzyły ze spokojem ale i wielką, niespotykaną dotychczas powagą. Pierwszy raz od wielu lat miała go tak blisko przy sobie; a jednocześnie tak daleko. Ubrany był na czarno, który to kolor doskonale podkreślał wąskość jego bioder i szczupłość nóg. Był dla niej najprzystojniejszym mężczyzną we wszechświecie.

– Nic się nie zmieniłaś. Jesteś tylko jeszcze piękniejsza.

Zadrżała. Nie chodziło o fakt, że po raz pierwszy w życiu nazwano ją piękną, ale że usłyszała to z jego właśnie ust. Może nie wszystko jeszcze stracone. Postąpiła krok do przodu. Nie poruszył się, wciąż obserwował ją uważnie. Miała mu tyle do powiedzenia, a tymczasem nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa. Chłonęła każdą chwilę pobytu z nim, niemal rozkoszowała się jego obecnością.

– Nie wiedziałem, że przeżyłaś wybuch Vegety.

– Nie było mnie wtedy na niej.

Cisza.

– Jakoś przez te wszystkie lata nie zainteresowałeś się moim losem.

Odwrócił głowę.

– Przez te wszystkie lata nie interesowałem się niczym – Dobiegły ją ciche słowa.

– Urządziłeś się tu na Ziemi – Rzekła niemal z drwiną.

Spojrzał na nią z uwagą.

– To prawda.

Podeszła jeszcze o krok, a w jej oczach zabłysła długo tajona rozpacz. Jednak głos brzmiał pewnie, jak zazwyczaj.

– Zapomniałeś o obietnicy, jaką złożyłeś mi 40 lat temu.

Znów odwrócił twarz z wyrazem udręki, który tylko ona była w stanie dostrzec.

– Kiedyś być może zarzuciłbym ci, że to ty zniknęłaś z mojego życia. Nie byłoby to jednak sprawiedliwe, bo mnie to nic a nic nie obchodziło. Teraz wiem, że byłaś jedynym człowiekiem, na którego mogłem polegać. Ale wtedy byliśmy dziećmi.

Milczała chwilę. Wiatr rozwiał jej włosy.

– Kiedyś być może pozwoliłabym ci iść własną drogą, żyć własnym życiem. Kiedyś, gdy nie czułam się Saiya-jinem. Gdy wiedziałam, co to miłość.

Ledwo dostrzegalnie drgnął powieką.

– Ale teraz jestem przede wszystkim wojowniczką, która nie pozwoli sobie deptać po honorze.

Choć, zawahała się, jakby wsłuchana w jakiś wewnętrzny głos. Podniosła na niego jasne spojrzenie.

– Chodź ze mną. Spędziłam wszystkie te lata w nadziei, że kiedyś będziemy razem. Znów wolni, mający pod stopami cały wszechświat. Chodź.

Patrzył na nią spojrzeniem, jakiego nigdy przedtem u niego nie widziała.

– Chodź.

Pokręcił powoli głową.

– Tu jest mój dom. Ziemia stała się moją nową ojczyzną – Powiedział cicho – Wiele się zmieniło – Dodał.

– Znalazłeś sobie kobietę.

Nawet nie mrugnął. Czułą, jak oraz większy gniew bierze w posiadanie jej ciało i duszę. Tu nie było miejsca na ckliwą i sentymentalną panienkę. To była chwila Saiya-jinki. Vegeta czuł, jak w jednym momencie poziom jej mocy gwałtownie wzrósł. Stał w miejscu, czekając, co się stanie.

– W takim razie. Żegnaj – Dosłyszał jej szept.

Nim zdążył się zorientować, uniosła się w powietrze, a między jej wyciągniętymi dłońmi pojawiła się świetlista kula. Jej dusza rozpaczliwie szarpała się na dnie serca, ale ona podjęła decyzję.

– Nie zapomnij, komu odmówiłeś. Nie zapomnij mnie.

Wypuściła kulę z dłoni, a ta, nabierając rozmiarów, ruszyła powoli ku powierzchni Ziemi. Jej ramiona opadły, a postać skuliła się. W tej jednej chwili jej umysł stanął w ogniu uczuć. Rozpacz, przerażenie. Właśnie wydała wyrok śmierci na najdroższą jej we wszechświecie istotę. Ale nie mogła już cofnąć tego, co uczyniła, jakkolwiek by chciała. Zginą oboje.

Może spotkają się w Zaświatach.

Vegeta wiedział, że ładunek energii miał zniszczyć tę planetę i jego samego przy okazji. Vega mogła w każdej chwili teleportować się stąd, jednak wyglądała, jakby wcale nie miała takiego zamiaru. Pomimo ostrego światła widział wyraźnie jej sylwetkę, skuloną, zrezygnowaną. Oczy miała mocno zaciśnięte. Płakała. Poczuł bezbrzeżny żal na ten widok. Lista osób, którym wyrządził krzywdę, była nieskończona, wiedział o tym. O tyle boleśniejsze było spotkanie jednej z nich.

– Nie pozwolę ci na to.

Pomimo oszałamiającego hałasu usłyszała jego głos. Podniosła wzrok i. Nie mogła w to uwierzyć. Najpierw poczuła, jak jego moc wzrasta do poziomu, o jakim ona mogła tylko marzyć. Później ujrzała, jak jego włosy przybierają barwę płynnego złota, a oczy stają się morskim błękitem. Wokół jego postaci unosiła się aura niesamowitej siły, potęgi i zwycięstwa.

– Nie pozwolę ci na to – Krzyknął.

Po chwili było już po wszystkim. Zobaczyła tylko, jak jej kula zatrzymuje się w miejscu, a następnie wylatuje w przestworza i znika w oddali. Ziemia była uratowana.

– Nie.

Nie chciała się poddać, ale. Nic nie mogła zrobić. Miała przed sobą najpotężniejszą istotę w kosmosie. Vegeta był Super Saiya-jinem, o którym mówiła legenda.

– Chodźmy do domu – Powiedział cicho i wyciągnął dłoń.

Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Cofnęła się.

– Przecież mnie nienawidzisz.

– Ja nikogo już nie nienawidzę, siostro.

W momencie, gdy to powiedział, poczuł, jak ciepło rozchodzi się od jego serca po całym ciele. Było tak błogo. Znalazł jeszcze jednego człowieka, dla którego warto było żyć.

Cofnęła się jeszcze o krok. Siostro.

– Nie.

Nie chcę tak żyć. Nie chcę być jego siostrą. Zbliża się do mnie z wyciągniętymi ramionami, a ja, choć tak chcę się w nie wtulić, nie mogę na to pozwolić. Odrzucił moją miłość. Nic nie ma już sensu.

– Żegnaj.

Jej sylwetka stanęła w kuli ognia. Zaraz będzie po wszystkim. Żegnaj, Vegeta. Zamknęła oczy. Silne ramiona oplotły jej ciało, sprawiając ból.

– Nie pozwolę ci.

– Pozwól mi umrzeć.

– Nie.

Nic już więcej nie słyszała ani nie czuła. Wszystko się urwało.

Otworzyła oczy. Ujrzała nad sobą biały sufit rozświetlony promieniami słońca. Długo spała. Siły nie do końca wróciły, co uświadomiła sobie z bólem, próbując się podnieść.

– Powinnaś jeszcze leżeć.

Vegeta przysiadł na jej posłaniu.

– Dlaczego nie pozwoliłeś mi zginąć.

– Nie chcę stracić także siostry.

Zamknęła oczy. Nie chciała tego słuchać.

– Cieszę się, że cię odnalazłem.

Odwróciła twarz do okna. Nie czuła już nienawiści, miłości zresztą też nie. Jej wnętrze wypełniała pustka. Za oknem rozciągało się błękitne niebo, spokojne, kojące.

– Wiele się zmieniło, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Nie ma już Saiya-jinów, prócz nas dwojga i kilkorga tu na Ziemi, ale już nie czystej krwi, choć waleczni są, jak mało kto. Mój syn, synowie Son-Goku, mała Pan. Odkąd Freezer zniszczył Vegetę, nie ma już najsilniejszej rasy we wszechświecie. Może to i lepiej.

Zamilkł, a po chwili podjął na nowo.

– Ty, choć tylko półkrwi Saiya-jin, jesteś i zawsze byłaś najodważniejszą istotą, jaką kiedykolwiek poznałem. Jakie to dziwne. Jesteś dla mnie kimś niemal zupełnie nieznanym, choć przecież mam cię przy sobie od momentu narodzin. Na Vegecie. Na Vegecie nie traktowałem cię tak, jak powinienem był. To było inne życie, którego czasami mi brakuje, ale którego zazwyczaj wolę nie wspominać. Gdy tak sobie teraz przypominam, to w twoich oczach zawsze widziałem to, czego brakowało moim pobratymcom i mnie samemu, jakąś cieplejszą iskrę. Władza nigdy nie była dla ciebie priorytetem, choć miałaś ją w zasięgu ręki. Podbijanie światów również nie było tym, co cię fascynowało. Podczas gdy my, idioci, nie widzieliśmy innego celu, ty działałaś tylko dlatego, że nie miałaś lepszych perspektyw, prawda. Ale przecież marzyłaś i pragnęłaś czegoś innego.

Ten człowiek znał ją, jakby czytał z jej duszy.

– W genach masz zaprogramowaną miłość i inne uczucia, a ja tego wszystkiego musiałem się nauczyć, a nie przyszło mi to łatwo, uwierz mi. Wiele lat minęło, zanim zorientowałem się, że Bulma i Trunks i później Bra, to najlepsze, co mi się mogło w życiu przytrafić. I choć tu, na Ziemi, po raz pierwszy poznałem smak porażki, choć tu po raz pierwszy podeptano mój honor, nie żałuję ani jednego dnia spędzonego na tej planecie. Ziemia stała się moim domem, twoim też będzie, jeśli zechcesz. Nie ma drugiego takiego miejsca we wszechświecie. Choć ciągle jeszcze muszę walczyć z przeszłością i złem w duszy, jestem tu naprawdę szczęśliwy.

Już od dłuższej chwili obserwowała jego twarz, zwróconą w stronę okna. Słuchała jego słów i czuła, że w dole jej serca, zadziwiająco szybko, wraca nadzieja.

– A teraz odzyskałem jeszcze siostrę – Mówiąc to, spojrzał w jej oczy.

I uśmiechnął się. Vega, która nigdy przedtem nie widziała takiego uśmiechu na jego twarzy, poczuła, jak lód jej serca topnieje, a do oczu napływają łzy. Wyciągnęła rękę, a on ujął jej dłoń i uścisnął.

– Będzie ciężko – Wyszeptała – Saiya-jinowie nigdy się nie poddają.

Po kilku dniach czuła się już zupełnie zdrowa.

– Wrócę niedługo, obiecuję.

Obrzuciła spojrzeniem małą gromadkę stojącą w drzwiach. Vegeta, znów z wyrazem surowości na twarzy. Bulma, nieco ekscentryczna, ale pełna ciepła. Trunks, dorosły już mężczyzna, ale w jego oczach migały wesołe iskierki. I Bra, najweselsza dziewczyna, jaką poznała. Czuła, że już ich kocha.

– Będziemy czekać niecierpliwie.

Skinęła głową i zamknęła oczy.

– Będę szczęśliwa.

 
autor: Clio

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker