Goten strzelił Ki-blastem, następnie rzucił się do przodu, wyprzedził pocisk i zablokował go skrzyżowanymi ramionami. Eksplozja odrzuciła go do tyłu, ale o dziwo młody Saiyan zatrzymał się na jakiejś przeszkodzie. Syn Goku odwrócił się i ze zdziwieniem ujrzał swego własnego ojca. – Ta... tato? – Cześć synu. Nie wiedziałem, że tu trenujesz. To się świetnie składa. – Tato? To naprawdę ty? – Oczywiście. Chodź, musimy porozmawiać z Dendem. Ogłupiały Goten podążył za ojcem, który od razu skierował się na drugą stronę pałacu i podszedł do obserwującego Ziemię Dendego. – Goku! Bardzo miło cię widzieć! – rzucił wszechmogący. – Mnie także, Dende. Mam do ciebie prośbę... – Wszystko co tylko w mojej mocy, Goku – powiedział uśmiechnięty Nameczanin. – Chciałbym przez jeden dzień skorzystać z Sali Ducha i Czasu. Dende wyraźnie się zmieszał. – Widzisz, ten tego, Piccolo wyraźnie zabronił mi kogokolwiek tam wpuszczać bez jego nadzoru. – Ten zakaz chyba mnie nie dotyczy, co? Wiem na jakiej zasadzie działa ta sala. Chyba nie boisz się, że tam coś zepsuję, co? – No nie, chociaż pamiętasz co było ostatnio? – Tak. Piccolo sam zniszczył wejście, żeby Buu nie mógł się wydostać, na szczęście Shenlong wszystko później odtworzył. Uwierz mi Dende, wiem co robię i potrzebuję tej sali. Nie prosiłbym cię o to, gdyby to nie było ważne. – No dobrze, zgoda – powiedział Nameczanin. – Doskonale! Goten szykuj się! – Że co? – zapytał jego kompletnie zaskoczony syn. – Nie lubię trenować w samotności, poza tym ty także musisz się trochę wzmocnić, prawda? – No tak, racja... – przyznał Goten. – Najpierw jednak powinniśmy coś zjeść.
***GLEBA***
Niecałe pół godziny później Goku i Goten przekroczyli drzwi do Sali Ducha i Czasu. Ten trening zawsze całkowicie zmieniał oblicze wojownika, jednak nawet w swych najśmielszych wyobrażeniach dwaj Saiyani nie mogli przypuszczać jak bardzo wpłynie na ich życie.
– Tak... To idealny moment, żeby uderzyć... Nie mogłem sobie wymarzyć lepszej okazji...
– Ależ tu gorąco – powiedział Goten, ocierając pot z czoła, Goku tylko się uśmiechnął. – Właśnie dlatego to tak dobre miejsce do treningów. Niesprzyjające warunki są częścią ćwiczeń. – Pamiętam, że byłem tu już kiedyś z Trunksem, ale wtedy nie było tu aż tak źle. – To dlatego, że sala zmienia warunki zależnie od mocy tych, którzy tu wejdą. Dostosowuje się do każdego trenującego. Jak wspominałem, to doskonałe miejsce. – Ty także już tu trenowałeś, prawda? – Goten doskonale o tym wiedział, ale chciał usłyszeć tę opowieść z pierwszej ręki. – Oczywiście. Przed walką z Cellem. Spędziliśmy tu z Gohanem prawie cały dzień, czyli rok. Goten skinął głową, Goku mówił dalej: – Później przez tydzień odpoczywaliśmy do rozpoczęcia Cell Game. Vegeta uparł się, żeby trenować drugi raz, ale jego organizm nie zdążył odetchnąć po pierwszym i drugi trening prawie nic mu nie dał. Z nami będzie inaczej, chociaż obaj już tu byliśmy. – Rozumiem – powiedział Goten. – Więc nie ma co zwlekać. Zaczynamy. – Goku rzucił jakąś dużą sakiewkę, a raczej małą torbę, na jeden ze stolików. – Co to? – Senzu. Wstąpiłem po drodze do Karina. Goten przeraził się trochę ilością magicznej fasolki. – Dlaczego aż tyle? – zapytał niepewnie. – Uwierz mi, przyda nam się. Tym razem nie zamierzam się tu obijać. Goten przełknął ślinę. Miał dziwne wrażenie, że dopiero pozna znaczenie słów "ciężki trening".
– Zwracam się z tym do was, bo słyszałem, że jesteście najlepsi – powiedziała tajemnicza postać, której Redinn widział tylko kontury. – Najskuteczniejsi zabójcy w galaktyce, czy nie tak o was mówią? – Niektórzy – odpowiedział Redinn. – Czego dokładnie od nas oczekujesz? – Nic wielkiego. Chciałbym tylko, żebyście zniszczyli pewne miasto. – Zniszczyć miasto? – odezwał się Ch'nul, towarzysz broni Redinna. – Toż to zabawa, nie zadanie. – A co będziemy z tego mieli? – zapytał konkretnie drugi z jego przyjaciół, Tseafkrab. – Po wykonaniu tego zadania cała planeta należy do was. – W tym jest jakiś haczyk. – Ch'nul zawsze był podejrzliwy i słusznie, w tym zawodzie nie trafiały się "łatwe okazje". – Musicie rozumieć, że możecie natrafić na pewien opór – odpowiedział zleceniodawca. – Ale to chyba oczywiste. – Oczywiste – potwierdził Redinn. – Jakie to miasto? – West Capital – powiedział spokojnie tamten. – Nie słyszałem... Na jakiej to planecie? – Na Ziemi. – Ziemia? To musi być gdzieś na drugim końcu wszechświata! Jak niby mamy tam dotrzeć? – podniósł głos Ch'nul. – Teleportuję was. – Aha, jak tak to w porządku. Zbieramy się chłopaki.
– Nie wahaj się Goten. Podobno osiągnąłeś SSJ2. Pokaż mi na co cię stać! – No dobrze – powiedział niepewnie Goten, koncentrując Ki. Po chwili jego aura eksplodowała, a ciało pokryły wyładowania elektryczne, ponieważ młody Saiyan nadal miał długie włosy wyglądał niemal jakby osiągnął SSJ3. – Brawo! – powiedział Goku. – Mimo wszystko twoja Ki jest dużo słabsza niż Gohana kiedy on pierwszy raz przemienił się w Super-Saiyana drugiego stopnia... – No cóż, chyba nie jestem tak silny jak Gohan... – Zobaczymy... Goku rozpoczął koncentrację, Goten z przerażeniem czuł jak Ki jego ojca rośnie, uwolniona nagle energia oślepiła go na moment, kiedy znowu ujrzał ojca ten był już na trzecim stopniu SSJ. – Gotów? – zapytał Goku, jego zimne spojrzenie nie nastrajało Gotena specjalnie optymistycznie. – No... Ten, tego... – powiedział niepewnie. – Świetnie. – Goku ruszył na syna, znikając w połowie drogi, Goten nie tylko przestał go widzieć, ale nie czuł nawet jego Ki, przynajmniej przez ułamek sekundy, zanim Goku nie pojawił się z powrotem tuż za nim i nie uderzył go łokciem w plecy. Goten bezwładnie poleciał do przodu, Goku zmaterializował się na torze jego lotu i trafił go potężnie pięścią w twarz, a następnie poprawił Ki-blastem z obu rąk. Goten wyleciał z eksplozji i wylądował ciężko na plecach tracąc złoty kolor włosów. – Tak szybko padłeś? – skomentował Goku. – Coś kiepsko z tobą... Nieważne, łap! – Saiyan rzucił synowi Senzu, które upadło kilka kroków od niego, nieco poza zasięgiem rąk Gotena. – Nie dosięgnę... – powiedział półkrwi Saiyan. – Postaraj się. – Goku najwyraźniej nie zamierzał pomagać synowi. Goten zacisnął zęby starając się przezwyciężyć grawitację, temperaturę i ból, który przepełniał jego ciało. Ojciec zadał mu tylko kilka ciosów, ale najwyraźniej wykorzystał do tego maksimum swojej mocy. Ogromnym wysiłkiem młodszy brat Gohana przeczołgał się kilkanaście centymetrów i dosięgnął leżącej tam Senzu. Chwilę potem stał już na nogach, czując się dużo lepiej. – No, nareszcie – powiedział Goku. – Gotów do drugiej rundy? Tym razem spróbuj stawić jakiś opór, a jak ci się nie uda, to się nie przejmuj, mamy jeszcze dużo czasu i Senzu. "Tego się właśnie obawiam..." – pomyślał Goten, ale chcąc nie chcąc przyjął pozycję do obrony.
– Brolly! Chcę jeszcze iść do tamtego sklepu – krzyknęła Bra, do niosącego górę zakupów Saiyana. – Mają tam promocję! Legendarny Super-Saiyan skinął głową, nie potrafił się sprzeciwić tej młodej osóbce. Ostatnio bardzo się zmienił, w głowie pozostało tylko wspomnienie dawnej nienawiści do Kakarotto. Kiedy ujrzał go wcześniej tego dnia nie poczuł agresji ani zupełnie nic innego, no może poza chęcią zmierzenia się z nim, aby udowodnić, że jest silniejszy, ale to Brolly miał także przy innych Saiyanach mieszkających w Capsule Corp. Bra podbiegła do wystawy, na której wielkimi literami napisane było "PROMOCJA, obniżki do 50%", kiedy nagle gdzieś w pobliżu rozległ się odgłos eksplozji i jeden z okolicznych budynków nieco się zachwiał. – Co się... – zaczęła Bra, kiedy nagle stojący obok dziesięciopiętrowy hotel zaczął się niebezpiecznie przechylać w jej stronę. Sparaliżowana strachem półsaiyanka patrzyła tylko jak ściana budynku osuwa się, nie miała szans przeżyć. Z ogromnym łoskotem budynek zawalił się, rozsiewając ogromne ilości pyłu i gruzu po okolicy, sklep z promocją legł w gruzach. Przez chwilę zapanowała cisza, ale po kilkunastu sekundach spod szczątków hotelu wydobyły się cienkie promienie zielonkawego światła i moment później z gruzów wydobyła się świetlista kula Ki. Wewnątrz był Brolly i nieco zdezorientowana Bra. – No, no – dało się słyszeć jakiś głos. – Wygląda na to, że znaleźliśmy pierwszy punkt oporu. Oczom Brolly'ego i Bra ukazały się trzy postacie. Na przedzie stał niebieskoskóry młodzieniec o krótkich, płomiennorudych włosach, ubrany był luźnie, kolorowe ciuchy. Za nim widoczny był potężnie dość nieproporcjonalnie zbudowany, łysy mężczyzna o zielonej skórze, w czymś na kształt mechanicznego stroju bojowego. Ostatnim z trójki był raczej szczupły, jasnowłosy chłopak przypominający z wyglądu mieszkańca Ziemi. Brolly wylądował niedaleko zawalonego budynku i zlikwidował kulistą osłonę. – Bra, idź do domu – powiedział legendarny Super-Saiyan. – Tu za chwilę zrobi się bardzo niebezpiecznie. Bra nieco nieprzytomnie skinęła głową i szybkim krokiem oddaliła się. Trójka wojowników otoczyła Brolly'ego. – Za chwilę będziesz miał zaszczyt walczyć z Diabelskim Trio, najlepszymi zabójcami we wschodniej galaktyce. Brolly syknął tylko. – Wiesz co, Redinn – powiedział ten potężnie zbudowany. – On nie jest na tyle silny, żebyśmy musieli walczyć z nim we trójkę. – Racja, Ch'nul – powiedział ten o niebieskiej skórze. – A więc... Papier! Nożyce! Kamień! Trójka kosmitów zaczęła grać o przywilej walki z Brollim, zostawiając nieco osłupiałego Saiyana na boku. Nie wiadomo jak by się to skończyło, gdyż temperament Brolly'ego zaczynał już dawać o sobie znać, wokół niego pojawiły się zaczątki aury, jednak w tym momencie na potencjalnym polu walki pojawili się Vegeta i Saladin. – Patrz! – krzyknął Ch'nul. – Jest ich więcej! – Kim jesteście i jakim prawem niszczycie moje miasto? – zapytał spokojnie Vegeta. – Prawem silniejszego, robaczku – odpowiedział z uśmieszkiem Ch'nul. Vegeta roześmiał się. – Nie rozśmieszaj mnie! Uważacie się za silniejszych ode mnie? Saladin wcisnął przycisk przy skauterze. – Ich moc oscyluje w granicach kilkunastu milionów – powiedział po chwili. – To świetnie. Zaczynałem się już nudzić – powiedział Vegeta. – Czyżby? – zapytał Redinn. – Więc może odważycie się z nami zmierzyć jeden na jednego? Vegeta spojrzał na Saladina i Brolly'ego. Dwaj Saiyani skinęli głowami przyzwalająco. – Dobra – powiedział Vegeta. – Ja biorę tego niebieskiego. – Ja chcę walczyć z tym wysokim – Ch'nul wskazał Brolly'ego, ten zmierzył go wzrokiem mordercy. – W takim razie ty, biedaku – tu Redinn wskazał Saladina – będziesz walczył z Tseafkrabem. – Nawet nie potrafię tego wymówić... – skomentował młodszy syn króla Vegety. – A więc załatwione – powiedział Vegeta. – Możecie nam dać chwilę? – rzucił w kierunku kosmitów. – Dla rozrywki wszystko, byle nie za długo – odpowiedział Redinn. – Dobra – powiedział Vegeta cicho, tak by przeciwnicy ich nie usłyszeli. – Wyczuwam, że są od nas nieco słabsi, więc powinniśmy wygrać. Z drugiej strony pewnie ukrywają swoją moc. – To tak można? – zapytał Saladin ze zdziwieniem. Vegeta nie odpowiedział, po prostu mówił dalej: – Ja sobie poradzę bez przyjmowania postaci SSJ, mam nadzieję, że wy się do tego nie zniżycie? – Ja nawet nie jestem Super-Saiyanem... – odpowiedział jego brat. – To samo dotyczy oozaru, Brolly? Legendarny SSJ wzruszył ramionami, co Vegeta wziął za odpowiedź twierdzącą. – I jak tam, jesteście gotowi? – krzyknął Redinn. – Gotowi! Szóstka przeciwników stanęła naprzeciw siebie, miały się rozpocząć trzy mordercze pojedynki. Z każdego z nich tylko jeden z walczących mógł ujść z życiem.
Czy Saiyani na pewno poradzą sobie z przeciwnikami? |