Kącik fana

Dragon Ball

KLUB FANA
-
FANFICE -- DRAGON BALL AZ -- DARK KAIOSHIN SAGA -- CZĘŚĆ II -- ROZDZIAŁ XLII
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część II: Wróg
Rozdział XLII - Vegeta Perfect Super-Saiyan 3

       – Saladinie, słyszysz mnie? – Saiyan usłyszał płynący z oddali głos. Znał ten głos.
       – Czego chcesz? – odpowiedział.
       – Chcę ci tylko pomóc. Umierasz. Mogę cię wyleczyć.
       – Więc zrób to – Saiyan miał jednak przeczucie, że to byłoby zbyt proste.
       – Zrobię, jeśli w zamian zrobisz coś dla mnie.
       – Mam zabić tego Nameczanina, Dendego – Saladin wiedział, że o to chodzi nieznajomemu, który wcześniej podarował mu Smoczy Radar.
       – Zgadzasz się?
       – Nie.
       – Tak sądziłem. W takim razie umrzesz.
       – To dobry dzień na śmierć...
       – Popełniasz błąd.
       – Być może, ale większy błąd popełniłbym słuchając ciebie. Zniszczenie Namek było to tylko podejrzanym zadaniem od nieznajomego. Zabicie Wszechmogącego tej planety byłoby już zdradą przyjaciół.
       – Więc postanowiłeś być szlachetny... Twój wybór, Saiyanie. Bądź sobie szlachetny... i martwy.

       Trudno powiedzieć czy bardziej Vegeta i Tenshinhan byli zaskoczeni widokiem Cella czy raczej Brolly'ego w trzeciej formie SSJ. Pan nie orientowała się w sytuacji wystarczająco dobrze i na wszelki wypadek trzymała blisko Shinhana.
       Dwaj wojownicy Majin od razu zauważyli ich przybycie.
       – No proszę – rzucił Cell. – Chyba przybyli uczcić twoje przejście w SSJ3, Brolly.
       – Cell! – krzyknął Vegeta. – Co tu robisz!? Mieliście nam dać rok na przygotowania!!
       – A co, Vegeta? Teraz nie możesz walczyć? Jesteś niedysponowany?
       Książę nie zniżył się do odpowiedzi.
       – Wpadłem tylko po Brolliego – rzucił czerwony mutant. – Przy okazji można od razu wypróbować jego moc, czyż nie? – Tu Cell spojrzał uważnie na trójkę Z-Warriors. – Czy to nie córka Gohana? – Uśmiechnął się złośliwie. – Brolly. Zabij ją.
       Legendarny Super-Saiyan rozchylił nieco usta, ukazując zęby. Znak Majin na jego czole pulsował nieprzyjemnie czarno-czerwonym światłem.
       Wyraz przerażenia pojawił się na twarzy wnuczki Goku, kiedy ujrzała szykującego się do ataku syna Paragasa.
       – Dziadku... – powiedziała cicho. – Gdzie jesteś?
       Tylko interwencja Vegety uratowała sparaliżowaną strachem małą Super-Saiyankę. Książę odepchnął ją z linii ciosu samemu obrywając potężną pięścią w brzuch. Poleciał do tyłu, z trudem wyhamowując impet ciosu.
       – Jeśli chcecie walki, to ja będę waszym przeciwnikiem!! – krzyknął.
       – Zgoda – powiedział łaskawie Cell. – Brolly, zmasakruj go.
       Vegeta uśmiechnął się.
       – Minęły już czasy, kiedy obawiałem się Brolly'ego, Cell – powiedział spokojnie. – Teraz nie boję się absolutnie nikogo.
       Książe skoncentrował Ki, przechodząc na SSJ a potem od razu na SSJ2 i SSJ3. Nie zakończył jednak koncentracji energii, po chwili jego aura zmalała, kurcząc się do zaledwie połyskującej złotej otoczki wokół jego postaci. Wszyscy zgromadzeni przestali wyczuwać od Vegety jakąkolwiek Ki. Z rzadka po sylwetce księcia przebiegały wyładowania elektryczne.
       – Myślisz, że to robi na nas wrażenie!? – krzyknął Cell. – Brolly jest od ciebie o wiele potężniejszy i także osiągnął SSJ3!! Brolly pokaż mu na co cię stać!
       Legendarny SSJ zaatakował prawym sierpowym. Vegeta prawą dłonią złapał go za nadgarstek i uderzył w twarz łokciem lewej ręki. Brolly cofnął się o krok, książę nie puszczając ręki przeciwnika kopnął go centralnie w twarz. Syn Paragasa poleciał o kilka metrów do tyłu. Vegeta wylądował lekko i wystrzelił w niego oburęczny Ki-blast. Niewielka, choć potężna eksplozja przewróciła Saiyana niemal pozbawiając go przytomności.
       "Niech to diabli!!" – pomyślał Cell. – "Ten Brolly jest potężny, ale w ogóle nie potrafi walczyć, rusza się jak walec."
       Brolly podniósł się. Od ciosów bardziej ucierpiała jego duma niż ciało.
       – To była tylko próbka – powiedział Vegeta. – Nie chciałem używać całej mocy, żeby cię od razu nie wykończyć.
       Brolly syknął, ale zanim zdołał się ruszyć tuż za jego plecami pojawił się Cell.
       – Dobrze! Ta runda należy do was! – krzyknął, kładąc lewą dłoń na ramieniu Saiyana. – Ale następnym razem będziecie musieli się bardziej wysilić!! – palce drugiej ręki powędrowały w kierunku czoła czerwonego Cella.
       – Tchórze! – warknął Vegeta, formując w dłoni Ki-blast, zanim jednak zdołał go wystrzelić Cell i Brolly zniknęli.
       Sytuacja uspokoiła się. Książę powrócił do swej ciemnowłosej postaci.
       – Dziękuję, Vegeta – powiedział Shinhan. – Gdyby nie ty, z Pan mogło być kiepsko. – Saiyan wyraźnie zaimponował trójokiemu człowiekowi zarówno swym czynem jak i mocą. – Jesteś teraz potężny. Chyba silniejszy od Goku...
       – Mam nadzieję – uśmiechnął się książę, nie był to jednak złośliwy uśmiech a raczej przyjacielski. – Uratowałem ją, bo inaczej Kakarotto mógłby się strasznie wkurzyć. Przy okazji... Nie wiesz, gdzie on teraz jest? Nie rozstaliśmy się zbyt przyjacielsko.
       – Nie mam pojęcia – zaprzeczył Shinhan. – Wspominał coś o treningu.
       – Rozumiem. To w sumie nieważne, znajdzie się. Bardziej zastanawia mnie gdzie się podział Saladin... Mam nadzieję, że nie zginął.
       – Hm. Czuję dużo słabych Ki. To chyba ludzie uwięzieni pod gruzami... i inni ranni. W ten sposób go nie znajdziemy. Może być wszędzie.
       – Racja – Vegeta powziął decyzję. – Martwych wskrzesimy Smoczymi Kulami, ale tych, którzy żyją można przecież uratować, oszczędzimy smokowi roboty. Macie czas?
       – Oczywiście! – powiedział Tenshinhan. – Pan, zabieramy się do odwalania gruzu.
       – Dobrze!

       – Masz, zjedz to – usłyszał Saladin jak przez ścianę. – Nie obraź się, ale wepchnę ci to Senzu do ust...
       Moment później Saiyan poczuł się dużo lepiej. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą ciemnowłosą postać. Jakby skądś znajomą.
       – Znam cię... – powiedział. – Jesteś... Jesteś...
       – Yamcha. A ty Saladin, prawda?
       – Tak.
       – Dziękuj Północnemu Kaio za to, że dotarłem na czas. Kazał mi ci dostarczyć Senzu. Jeszcze chwila i byłbyś martwy.
       – Tak – powiedział Saiyan. – Wiem. Dziękuję. Co to za Północny Kaio?
       – Mój stary znajomy – Yamchy pochlebiało, że mógł tak powiedzieć o władcy Północnej Galaktyki. – Poznasz go, kiedy... jeśli umrzesz.
       – Aha. Czyli na szczęście jeszcze nie dzisiaj – uśmiechnął się syn króla Vegety.
       – Właśnie – powiedział wesoło Yamcha, ale po chwili spoważniał. – Co tu się właściwie stało? Dlaczego miasto jest zniszczone?
       – Walczyliśmy z jakimiś kosmitami. Było ciężko. Chyba wygrałem... Tak, takie mam wrażenie, ale tego zupełnie nie pamiętam...
       – Hm. To mi przypomina jak Ziemię zaatakował Bojack. To dopiero była walka.

       Blank bez trudu dogonił Cinna. Wyglądało na to, że jego przyjaciel chciał być doścignięty.
       – Ironia losu, prawda? – rzekł. – Całkiem niedawno to ja leciałem za tobą, żeby podnieść cię na duchu.
       Blank milczał. Nie był dobry w mówieniu, wolał ciszę. Z tej dwójki to zawsze Cinna miał więcej do powiedzenia, podobnie było i tym razem.
       – Nic nie mów – powiedział niski Lanfan, Blank bardzo chętnie spełnił prośbę. – Niezależnie od tego co powiesz nic to nie zmieni. Jestem draniem. Po śmierci pójdę zapewne do piekła i już nigdy stamtąd nie wyjdę. Pogodziłem się z tym dawno temu.
       Blankowi nadal nie przychodziło do głowy nic czym mógłby uspokoić przyjaciela.
       – Kiedy ten nieznajomy pojawił się na Nowej Plant i opowiedział o Smoczych Kulach, o życzeniach... to... Blank, naprawdę nie wiem dlaczego on wybrał akurat mnie, dlaczego to mi jednemu na całej planecie o tym powiedział. Ale to był cud. Nagle szansa odtworzenia naszej planety. Dobrze, że Marcus był moim przyjacielem, bez niego nigdy nie namówiłbym do pomocy Zidane'a i Garnet. Zwłaszcza Zidane'a.
       – Hm. No tak – popisał się elokwencją Blank.
       – Najlepsze jest to, że nam się udało. Odtworzyliśmy planetę. Chciałbym ją jeszcze kiedyś zobaczyć, Blank. Nasza planeta była piękna, chyba najpiękniejsza ze wszystkich – zamilkł na chwilę. – Nigdy tam nie wrócę...
       – Nie?
       – Kiedy ci mówiłem, że mam tam czterokrotny wyrok kary śmierci to miałem to na myśli. Poza tym... Nie zasługuję, żeby jeszcze zobaczyć Yasan. Nic nie zrekompensuje Lanfanom siedmiu lat tułaczki po kosmosie. Nie było cię wtedy z nami, więc niech ci wystarczy, że powiem, iż to były chude lata.
       – No cóż, skoro tak mówisz. – Blank co prawda nie dowiadywał się niczego nowego, ale uznał, że tym razem musi coś powiedzieć.
       Przez chwilę panowało ponure milczenie.
       – Dobrze więc. Dość użalania się nad sobą – stwierdził Cinna. – Pozostaje zacisnąć zęby i żyć dalej. Dziękuję ci, Blank, bardzo mi pomogłeś.
       – Przecież ja prawie nic nie powiedziałem...
       – Nie? Naprawdę? – zdziwił się niski Lanfan. – Mniejsza o to. Mamy poważniejszy problem.
       – Jaki?
       – Czy ten, który zaatakował nie przypominał ci kogoś?
       – Kogoś konkretnego?
       – Na przykład tego, który powiedział nam o Smoczych Kulach.
       – Hmm. Kiedy się zastanowić to w sumie był trochę podobny. Nawet bardzo, chociaż na pierwszy rzut oka wydają się zupełnie różni.
       – Właśnie. Przypuszczam, że to efekt jego mocy. Blank, ten który nam pomógł do złudzenia przypomina Wschodniego Kaioshina o którym nam opowiadali. Wspominał też coś o tym, że jest właśnie Kaioshinem.
       – Tego, który pomógł Saiyanom w walce z Buu?
       – Dokładnie.
       – To raczej niedobrze – stwierdził po chwili Blank. – Czy w takim razie cały czas walczymy z przyjacielem tutejszych Saiyanów?
       – Nie wydaje mi się. Sądzę, że ten, który dał mi moc w jakiś sposób go opanował, albo coś w tym rodzaju.
       – Czy oni nie będą mieć oporów w walce z nim?
       – Tego się właśnie obawiam. Mogą być problemy. On i tak jest niebezpieczny, a jeśli oni nie będą chcieli z nim walczyć to mamy kłopoty. Przy tych poziomach mocy my nie mamy żadnych szans. Nie mielibyśmy nawet, gdyby Zidane, Garnet i Marcus byli z nami...
       – To trochę przerażające – stwierdził Blank. – Nie wydaje ci się, że waży się tu nie tylko los tej planety, ale coś znacznie większego?
       – Też mam to wrażenie. Jak już kiedyś wspominałem tym razem wdepnęliśmy w coś, co nas przerasta. Kiepsko skończymy Blank. Nie wyjdziemy z tego cało.

       – I wtedy trafiłem Bujina prosto w szczękę – powiedział Yamcha. – Musiałbyś to widzieć, tego ciosu po prostu nie da się opisać.
       – Tak – Saladina i Yamchę dobiegł głos Vegety. – Wszyscy wiemy, że gdyby nie ty, Bojack dawno zniszczyłby Ziemię.
       – Vegeta! – zdziwił się Yamcha.
       – Zamiast zanudzać Saladina pomoglibyście nam w odgruzowywaniu.
       – Odgruzowywaniu? – zapytał Saladin. – A po co to?
       – Cieszę się, że żyjesz, bracie – rzucił książę. – Bez obrazy, ale straszny z ciebie idiota.
       – Co?
       – Bierzcie się do pracy, jak się postaracie to zrobimy sobie dobrą kolację.
       – Ja się zgadzam! – powiedział Yamcha.

       Dzień powoli dobiegał końca. Dzięki staraniom dwóch saiyańskich książąt, Yamchy, Tenshinhana i Pan większość rannych i zasypanych została uratowana jeszcze przed przybyciem służb ratowniczych. Z-Warriors ulotnili się zanim przybył ktoś, kto mógłby ich zobaczyć i zapamiętać. Na kolacji w Capsule Corp. nie brakowało nikogo.
       Poza Brollym...

       Jak bardzo trening w Sali Ducha i Czasu może wpłynąć na życie dwóch Saiyanów?


Rozdział XLIII

       Autor: Vodnique


<- POWRÓT DO DZIAŁU

ROZDZIAŁ XLII -- CZĘŚĆ II -- DARK KAIOSHIN SAGA -- DRAGON BALL AZ -- FANFICE
-
KLUB FANA
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker