Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część III » Rozdział LXXI
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część III: Nowe oblicza bohaterów
Rozdział LXXI - O krok od sukcesu
 

– Zamknąć się wszyscy na chwilę! – krzyknęła w końcu Dagger. Poprzednie próby uspokojenia całego towarzystwa były nieudane, podobnie było i tym razem.

Bliźniaczki spojrzały na tę całą różnokolorową bandę. Tak, w holu kwatery głównej zgromadziły się wszystkie Umierające Gwiazdy poza Edge'em i Cathanem i Swordem oczywiście.

Clay More, nieco tępawy, ale godny każdego, absolutnego nawet zaufania żołnierz. Poza Edge'em i Cathanem zdecydowanie najsilniejszy z całej grupy.

Smukła, odziana w czerń Cinqueda o zimnych oczach. Najniebezpieczniejsza kobieta kosmosu. Mocą nie dorównywała żadnej z bliźniaczek, ale Sabre i Dagger nie odważyłyby się walczyć z nią nie scaliwszy się uprzednio.

Falchion i Seimitar, pochodzący z tej samej ciemnoskórej rasy wojownicy, zresztą ostatni jej przedstawiciele po tym jak sami unicestwili swoją planetę. Po fuzji z pewnością staliby się jednym z najpotężniejszych osobników w całym wszechświecie, jednakże ta dwójka nie znosiła się nawzajem. Jeszcze przed zagładą swego świata zwykli mówić, że nie byliby się w stanie ze sobą zaprzyjaźnić, nawet gdyby zostali ostatnimi ze swojego gatunku. Mieli rację.

Najstarszy ze wszystkich Gwiazd, Dao, mający pozycję oficjalnego trenera całej grupy, ze wszystkich wojowników w całym wszechświecie to chyba on znał najwięcej różnych technik, poza tym nikt tak przekonująco jak on nie potrafił klepnąć w plecy ze słowami "będzie dobrze".

Nieco skrzywiony na umyśle Ray'Pire, dla przyjaciół pewnie byłoby to "Ray", ale żadnych nie miał. Był małym, wstrętnym, zielonym stworkiem, którego można by pewnie zgubić w tłumie Saibaimen, gdyby nie jego krzykliwy sposób ubierania się.

No i na sam koniec, wiecznie milczący Sashi-Zoe. Bardzo niepozornie prezentujący się przy reszcie grupy rudowłosy chłopiec. Sashi był niemową, albo nie lubił mówić. Tak czy inaczej nie odzywał się nigdy. Nikt za to nie panował nad Ki równie dobrze co on. No, może poza Edge'em.

Do holu wszedł sam przywódca Umierających Gwiazd w towarzystwie Cathana. Gwar uciszył się.

– Cieszę się, że widzę was wszystkich w dobrej formie – powiedział łagodnie Edge. – Dao, jak tam plecy?

– W porządku, szefie.

– Edge – zaczął Falchion. – Czy możesz mi wyjaśnić dlaczego nagle zwołujesz cały oddział? Nie byliśmy na wspólnej akcji od...

– Właśnie dlatego najwyższy czas ruszyć na wspólną akcję – przerwał mu Edge. – Pozwólcie, że przedstawię wam sytuację. To będą poszukiwania.

Niektóre z Umierających Gwiazd jęknęły, inne tylko przewróciły oczami. Poszukiwania oznaczały, że będą latać i wypatrywać jakiegoś tajemniczego "kogoś" kto potem okaże się być "nie tym kimś" i zostanie zabity przez Edge'a. Kupa zabawy, nie ma co.

– Cisza! – Edge uspokoił towarzystwo. – To będą poszukiwania połączone z czystką i polowaniem.

W grupie, dla odmiany, dało się usłyszeć głosy aprobaty.

– No, no – powiedział z uznaniem Seimitar. – Mówisz bardzo ciekawe rzeczy. Polowanie? A na kogo?

– Ruszamy na statek niejakiego Lorda Ulvhedina. Odbywa się tam turniej o tytuł Najpotężniejszego Wojownika Kosmosu, czy coś w tym rodzaju. Wiedziałem o tym od dłuższego czasu i uważam, że najwyższa pora tam zajrzeć. Sword już tam jest, przypadkiem, i razem z Sabre i Dagger odnalazł potencjalnych kandydatów na wojownika, którego szukam. Podzielimy się na dwie grupy. Pierwsza, pod moją komendą, skupi się na znalezieniu tych potencjalnych mistrzów. Druga, dowodzona przez Cathana, wykończy resztę biorących udział w turnieju i dokona czystki wśród publiczności. Jakieś pytania?

– Czy grupę można sobie wybrać? – zapytał Dao.

Edge uśmiechnął się paskudnie, to było do przewidzenia.

– Sabre, Dagger i Clay idą ze mną. Reszta z Cathanem. Na miejscu dołączy do was jeszcze Sword. Wszyscy, poza Clay'em More i Dao, wyraźnie pojaśnieli na twarzach.

– Bądźcie ostrożni, na ten turniej zebrano najlepszych z dużej części kosmosu, nie dajcie się zabić jak Blade na Ziemi.

– To się rozumie samo przez się – rzucił Falchion.

– Skoro nie ma żadnych więcej wątpliwości to nie traćmy czasu. Clay, złap mnie za ramię. Cathan, Dao, teleportujcie swoją grupę.

Dym powstały po eksplozji ataku Caulifa rozwiał się. Pośrodku sporego krateru stał osmalony i poparzony, ale poza tym raczej cały i zdrowy Piccolo. Nadal był w pozycji obronnej, z twarzą zasłoniętą przedramionami.

Sądząc z wyrazu jego twarzy, Saiyan nie był w stanie uwierzyć, że jego przeciwnik przeżył ten atak.

– Jak!? JAAAAAAK!?!? – krzyknął na całe gardło. – TO PO PROSTU NIEMOŻLIWE!! NIEMOŻLIWE!!!

Piccolo opuścił ręce.

– W tej postaci bardzo kiepsko panujesz nad Ki – powiedział przez zęby. – Moja kolej!!

Nameczanin wyrzucił nagle przed siebie prawą rękę. Wystrzelone z dwóch palców Makankosappo przeszyło bark oozaru w niewielkiej chmurce krwi. W jego ramieniu widniała spora, krwawa dziura. Ból jednak raczej jeszcze bardziej rozwścieczał dosłownie opętanego już przez furię Saiyana. Caulif ryknął potężnie i ruszył na przeciwnika. Piccolo zablokował jego lewy sierpowy i skontrował własnym. Oozaru otworzył paszczę i jednym potężnym kłapnięciem szczęk wgryzł się w przedramię Nameczanina. Fioletowa krew ściekła mu po pysku na ziemię. Była cierpka w smaku. Piccolo krzyknął, próbując wyrwać rękę ze szczęk gigantycznego goryla, Caulif zacisnął zęby jeszcze mocniej i sam pociągnął w przeciwnym kierunku odgryzając kończynę w połowie odległości między łokciem i nadgarstkiem.

Piccolo popatrzył na kikut nieco nieprzytomnie, Caulif wypluł jego przedramię. Oczy Saiyana powoli zasnuwały się mgłą, tracił dużo krwi. Złote futro było pokryte czerwienią niemal na całym prawym boku.

Nameczanin nie miał tego problemu, potrafił doskonale kontrolować przepływ życiodajnego płynu w swoim organizmie. Uderzył przeciwnika prosto w szczękę przewracając go kompletnie. Doskoczył do Caulifa, sprawną ręką złapał za ogon i wyrwał go jednym silnym pociągnięciem. Saiyan błyskawicznie zaczął się kurczyć i już po chwili był dla Nameczanina niewielką jasną plamą na tle szarego gruntu.

Piccolo także nie był w już w stanie zachować swej formy olbrzyma. Skurczył się do normalnych rozmiarów i zdecydowanym ruchem wyrwał sobie resztki lewej ręki. Skoncentrował Ki i już po chwili na jej miejscu pojawiła się nowa, cała pokryta zielonkawym sokiem.

Nameczanin dyszał ciężko, stracił bardzo dużo energii. Zbyt dużo. Na szczęście nadal miał jej dość, by dokończyć dzieła. Powoli podszedł do leżącego wśród gruzu, nagiego Caulifa.

– Wy... – charknął tamten, spoglądając na swojego pogromcę – Wy... gra... łeś.. Obyś... sczezł w piekle...

Piccolo pokazał kły w demonicznym uśmiechu i wyciągnął otwartą dłoń w jego stronę.

Nagły odgłos teleportacji rozproszył skupioną na ekranie uwagę Uubu. Nie wiadomo skąd, ale nad jeszcze niedawno wykorzystywaną areną pojawiło się nagle kilku dziwnych osobników. Nie musieli nic mówić, Uubu od razu wiedział, że będą kłopoty. Mówiła mu to jego intuicja wojownika i potęga ich Ki.

– Pani Cinqueda, pan Ray'Pire – powiedział jeden z nich, potężny facet o jasnozielonej skórze. – Proszę za mną! Reszta ma wolną rękę – dokończył i wraz z wymienioną przed momentem dwójką innych nowoprzybyłych poleciał powoli w drugą stronę okrętu, w kierunku loży Lorda Ulvhedina.

Niedaleko Uubu i innych eks-zawodników nadal unosiła się w powietrzu czwórka wojowników. Dwóch ciemnoskórych kolesi, starszy facet z brodą i niski, rudy chłopiec w biało-niebieskim stroju.

– Hej, wy! – krzyknął ktoś z tłumu w ich kierunku. – Kim jesteście i czego chcecie!?

Falchion i Seimitar popatrzyli po sobie nawzajem beznamiętnie, a następnie powoli skierowali dłonie w kierunku publiczności. Sekundę później rozpoczęli ostrzał. Pociski uderzały i eksplodowały w zdezorientowanych i przerażonych widzów, masowo przynosząc śmierć.

Edge, bliźniaczki i Clay More zmaterializowali się całkiem blisko Piccolo i Caulifa. Dzieliło ich może z pięćdziesiąt metrów. Nameczanin skoncentrował Ki, celując otwartą dłonią w głowę przeciwnika.

Edge zamarł. Miał doskonały wzrok i nawet stąd potrafił dojrzeć rysy twarzy Saiyana. Rysy, które niemal całkowicie zatarły się już w jego pamięci, ale których z drugiej strony nigdy nie był w stanie zapomnieć. Po tych wszystkich latach odnalazł go w końcu. Jego misja miała nareszcie się zakończyć.

W dłoni Piccolo pojawił się okrągły Ki-blast.

– NIEEEE!!!! – krzyknął przeciągle Edge, ruszając w kierunku Nameczanina, jednak ten albo go nie usłyszał albo nie chciał usłyszeć. Pocisk Ki zdmuchnął Caulifowi głowę.

Niebieskoskóry olbrzym zatrzymał się, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczył. Po chwili jego oczy zaszły wściekłą czerwienią. Niesamowicie wolno przywódca Umierających Gwiazd zaczął lecieć w kierunku Nameczanina. Emanował tak niesamowitą energią, że ani bliźniaczki, ani tym bardziej Clay More nie odważyli się zbliżyć.

Jeden z Ki-blastów eksplodował w pobliżu Uubu, rozrywając na strzępy Derfa, Największego Mistrza Włóczni w całym kosmosie i kilku innych, stojących blisko niego. Uubu cudem uniknął następnego pocisku.

Z tłumu na pełnej prędkości wyleciał duży, różowawy kształt, był to nikt inny jak sam Ais, z którym Uubu walczył w pierwszej rundzie. Zmiennokształtny staranował jednego ze strzelających czarnoskórych, który jednak został odrzucony zaledwie o pół metra.

– Ze mną tak łatwo wam nie pójdzie! – syknął. – Jestem Ais, najpotężniejszy z Changelingów!

Skoncentrowana wiązka Ki przebiła Aisa na wylot, wyrywając w jego korpusie dziurę wielkości małego arbuza. Strzelał niepozorny rudy chłopiec. Ciało martwego już zmiennokształtnego upadło na podłoże.

Uubu poczuł, że tym razem wpadł w naprawdę śmierdzące bagno.

"A niech to diabli! Jeśli mam zginąć to przynajmniej pokażę na co mnie stać!" – Aktywował aurę i błyskawicznie znalazł się tuż przy zabójcy Aisa.

– Spróbuj ze mną! – krzyknął Ziemianin, uderzając minimalnie niższego od siebie wojownika w szczękę. Sashi-Zoe poleciał do tyłu bezwładnie.

Drogę Uubu zastąpiło dwóch czarnoskórych, jednak przed rzuceniem się na niego powstrzymał ich wystrzelony zza ich pleców niewielki Ki-blast, który przeleciał między nimi na wysokości uszu. Spojrzeli w tamtą stronę. Strzelał Sashi, już się otrząsnął po uderzeniu.

Rudzielec pokręcił głową, dając im znak, że sam chce stoczyć tę walkę. Falchion i Seimitar uszanowali jego decyzję.

Ostatecznie dla wszystkich wystarczy, prawda?

Prawda?

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LXX

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker