Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część III » Rozdział LXXIII
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część III: Nowe oblicza bohaterów
Rozdział LXXIII - Turniej bez zwycięzcy
 

– NIEEEEEEEE!!! – krzyk Uubu przepełnił całe wnętrze statku. – PICCOLOOOO!!! – Potężna czerwona aura otoczyła ucznia Goku i, sam nie bardzo wiedział kiedy, znalazł się nagle na zewnątrz statku. Po drodze staranował próbującego go zatrzymać Sashiego-Zoe, który poleciał na bok niczym kurczak potrącony przez pędzący pociąg, i przebił się przez kilka pancernych ścian statku Lorda Ulvhedina, oddzielających znajdującą się w centrum kadłuba arenę od pustki kosmosu. W jednej chwili Uubu był na orbicie planety na której odbywała się walka a ułamek sekundy później miał już Edge'a w zasięgu wzroku.

– EEEEEDGE!!! – wrzasnął. – ZGINIESZ ZA TO!!!

Aura otaczająca ucznia Goku powiększyła się jeszcze, powodując nagle silne drżenie gruntu, mimo iż powierzchnia planety oddalona była od wojownika o dobre dwieście metrów. Ki Uubu była teraz dosłownie namacalna, Kaioken, które w tym momencie wykorzystywał nie mieściło się w żadnej określonej do tej pory skali.

Zaślepiony furią Uubu skupił wzrok na zabójcy Piccolo. Jeszcze nigdy niczego w życiu tak nie pragnął jak śmierci Edge'a w tym momencie.

Wystrzelona z dłoni czarnoskórego wojownika Kamehameha błyskawicznie pomknęła w kierunku przywódcy Umierających Gwiazd. Sabre, Dagger i Clay More zostali po prostu odrzuceni samym impulsem Ki towarzyszącym atakowi. Nawet Edge nie był na tyle szybki, by próbować jej unikać. Zamiast tego odruchowo zablokował atak, wyciągając rękę. Energia uderzyła o powierzchnię dłoni rozpryskując się na wszystkie strony, Edge poleciał do tyłu, wkładając wszystkie siły w próbę zatrzymania fali. Jego tarcza Ki wytrzymała zaledwie pół sekundy, ten atak był dla niej za silny.

Uubu wrzasnął dodatkowo i strumień Ki przybrał na sile, czerwona aura otaczająca Uubu była tak potężna, że końcówki włosów czarnoskórego wojownika zaczęły się tlić. Mięśnie napięte miał do granic wytrzymałości, wkładał w ten atak naprawdę każdą, najdrobniejszą nawet cząstkę energii, jaką miał w swoim ciele.

Edge ryknął z wysiłku, ale zatrzymał się w powietrzu, zaledwie kilka metrów nad powierzchnią. Nie mógł dopuścić by Kamehameha wepchnęła go w ziemię, gdyby został wtłoczony do wnętrza planety, do jej złożonego z płynnej lawy rdzenia, nie miałby szans przetrwać eksplozji tak silnego ataku. Niebieskoskóry olbrzym wyraźnie czuł jak skóra na jego dłoni dosłownie pali się, o pokrywającej ją sierści nawet nie wspominając.

Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna Edge poczuł, że jego życie wisi na włosku. To już nie była zabawa, to nie była zwykłe starcie czy nawet poważna bitwa. To była walka o przetrwanie, minimalny błąd mógł go tu kosztować bardzo dużo.

Uświadamiając to sobie, olbrzym ryknął ponownie i powoli zaczął posuwać się do przodu. Ignorował narastający ból w dłoni blokującej atak. Centymetr za centymetrem zaczął odzyskiwać stracony wcześniej dystans. Nie widział przeciwnika, przed oczami miał tylko potężną jasnoniebieską kulę energii. Edge był mistrzem Ki, do tej pory zawsze potrafił wyczuć przeciwnika, nawet jeśli ten potrafił wyciszyć energię do samego zera. W tej chwili jednak wszystkie jego zmysły zajmował ten atak i jego potęga. Czysta moc destrukcji tak wielka, że byłaby w stanie zniszczyć całą Megagalaktykę gdyby jej użytkownik wiedział jak się za to zabrać. Edge widział, słyszał i czuł tylko tę Kamehamehę, zupełnie jakby w całym Wszechświecie nie istniało nic innego.

Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, wszystko ucichło. Uubu skończyła się energia. Czarnoskóry wojownik jeszcze przez sekundę lewitował z dłońmi wyciągniętymi przed siebie, w geście ataku. Potem po prostu padł na ziemię. Całe ciało ucznia Goku pokryte było oparzeniami, stracił większość włosów, usta miał spieczone jakby co najmniej miesiąc spędził na pustyni. Z trudem oddychał.

Edge z niedowierzaniem popatrzył na swoją dłoń, cała skóra dosłownie spłonęła, widać było poparzone mięśnie, częściowo pokryte krwią. Spróbował poruszyć placami, ale ból jaki to wywołało, skutecznie wybił mu z głowy jakiekolwiek próby używania tej ręki, przynajmniej na jakiś czas.

Przywódca Umierających Gwiazd podleciał powoli do leżącego na ziemi ucznia Goku, dezaktywując po drodze swą bojową formę. Nagle obok niego zjawił się Dao, który teleportował się tu ze statku Lorda Ulvhedina.

– Edge – powiedział do swego przywódcy. – To nie jest zwykły dzieciak.

– Co ty nie powiesz – syknął Edge. – Wyobraź sobie, że to zauważyłem.

– On zna Kaioken. To znaczy, że trenował u bogów, jak ja, rozumiesz? Prawdopodobnie to jakiś bohater swojej galaktyki.

– Jest z Ziemi – wyjaśnił powoli Edge. – Poznaję go, walczyłem z nim, tam. – Olbrzym zamyślił się, przypominając sobie Piccolo. – Wygląda na to, że ten drugi, którego zabiłem przed chwilą także stamtąd był. A co do tego jak mówisz "Kaioken", to na Ziemi był jeszcze jeden, który używał tej techniki, tamten był starszy.

Nagle Edge ryknął z frustracji, Dao odsunął się odruchowo.

– Gdybym wtedy rozwalił Ziemię, tych gości by tu nie było! Ten zielony nie wykończyłby jasnowłosego! – Edge miał minę jakby chciał za chwilę popełnić samobójstwo. – Dlaczego nie zniszczyłem tej planety!?

Wściekły Edge utworzył w lewej, zdrowej dłoni Ki-blast i skierował go w stronę Uubu.

– Edge, nie. – Dao zasłonił Uubu. – Proszę... daruj mu życie.

– Oszalałeś! – powiedział tamten. – Rozwalę go na drobne kawałki, a potem polecę na Ziemię i na wszelki wypadek z nią zrobię to samo.

– Proszę – powtórzył Dao, opuszczając głowę. – Nie zabijaj go. Zabij w zamian mnie.

– Ale... dlaczego? – zdziwił się Edge, opuścił dłoń i rozproszył Ki.

– Mam przeczucie, że on powinien żyć. Długo już szukasz kogoś po wszechświecie. Może to właśnie on.

– Ten, którego szukam – olbrzym zagryzł zęby – szukałem – poprawił – zginął tutaj jakieś pięć minut temu. – Dao nie odpowiedział. – Ale ten dzieciak w pewnym sensie natchnął mnie ponownym optymizmem. Być może poza tamtym znajdę jeszcze kogoś kto nada się równie dobrze. – Lewą dłonią odsunął Dao i popatrzył na starającego się za wszelką cenę utrzymać przytomność Uubu – Hej ty, Ziemianinie, myślę że możesz wystarczyć. Daruję ci życie, jeśli mi pomożesz.

– Nigdy – charknął Uubu. – Nie wiem... jak przetrwałeś... ten atak... ale... zabiję cię... następnym razem.

Edge spojrzał na Dao.

– I jak ja mam mu darować życie? Nie dość, że kompletnie odmawia współpracy, to jeszcze grozi mi śmiercią przy najbliższej okazji. Co gorsza, jeśli będzie się rozwijał w tym tempie to może mu się udać. Pozostawienie go przy życiu byłoby dużym błędem.

– Wiem... nie umiem tego wytłumaczyć... On musi żyć...

Edge popatrzył w twarz Dao uważnie, był to jeden z dwóch we Wszechświecie osobników, których przywódca Umierających Gwiazd darzył szacunkiem i jeden z dwóch, których rad słuchał. Od czasu do czasu.

– Dam mu szansę – powiedział w końcu. – Zniszczę tę planetę, jeśli przeżyje nie będę go szukał, jeśli nie, cóż...

Dao kiwnął tylko głową. Nie mógł zrobić nic więcej. Dzieciak nie miał szans przetrwać eksplozji planety. Nie w tym stanie. Ale na nic innego nie było szans namówić Edge'a.

Na statku Lorda Ulvhedina zniknięcie Uubu, a zaraz potem Dao, zauważono ale nie było specjalnie czasu się nad tymi faktami zastanawiać. Nie wiedzieć skąd, nagle wszędzie zaczęły pojawiać się fioletowe i szare kurduplowate stworki. Pojedynczo nie stanowiły problemu, ale było ich dużo, a nawet bardzo dużo. Moment później walka z nimi pochłaniała całą uwagę Umierających Gwiazd. Podwładni Edge'a wygrywali, ale co z tego, kiedy na miejsce jednego pokonanego pojawiały się dwa nowe? Dobrą chwilę trwało zanim kolejne nacierające szaro-fioletowe fale zaczęły słabnąć. Nie wszyscy wyszli z walki bez szwanku.

Cathan pociskiem Ki skasował trzech Saibaiman naraz. Nie zdążył zauważyć ich kolorów skóry. Nagle usłyszał jakiś głos. Z częściowo zniszczonych trybun, spomiędzy stosu ciał, jakiś niski wąsaty osobnik wyraźnie wołał w jego stronę nerwowo machając ręką. Zaciekawiony Cathan zbliżył się do niego, po drodze rozwalając czaszkę kolejnemu fioletowemu. Machających było nawet dwóch, poza niskim i grubym był jeszcze jaszczurowaty w szaroniebieskim mundurze.

– Panie! – jęknął ten niższy. – Wyraźnie widzę, że jesteście zbyt potężni. Proszę, nazywam się Tengel, doktor Tengel, daruj mnie i mojemu przyjacielowi życie, jestem doskonałym naukowcem, przydam wam się.

– Naukowcem? – zapytał sceptycznie Cathan. – A jakie masz osiągnięcia?

– Wyhodowałem tych bio-wojowników, Saibaiman. Te dwie wersje są najsilniejsze.

W oczach Cathana pojawiły się ogniki.

– To ty stworzyłeś to gówno!? – krzyknął.

– No... tak... – te dwa słowa były ostatnimi wypowiedzianymi przez niskiego doktora, cienka fala Ki wystrzeliła z dłoni Cathana i przebiła mu głowę na wylot.

– NIEEEE!!! – wrzasnął kapitan Solve, ten stojący obok niego, rzucając się jednocześnie na Cathana i trafiając go prosto w twarz. Drugi przywódca Umierających Gwiazd nawet nie drgnął, zamiast tego przyłożył dłoń do korpusu Solvego i jednym słabym dla siebie Ki-blastem wybił mu w korpusie dziurę wielkości dyni. Bezwładne ciało upadło w stos innych bezimiennych zwłok.

Cathan roześmiał się na całe gardło, nagle usłyszał w głowie głos Edge'a.

"Posprzątajcie po sobie, kończymy. Nie zapomnij rozwalić statku, nikt nie może przeżyć" – przekazał mu przywódca.

"Właściwie już skończyliśmy" – odpowiedział mu Cathan, rozglądając się po wnętrzu. Tak, niemal skończyli. Sword i Cinqueda dobijali jeszcze ostatnich żywych, Sashi-Zoe i Seimitar byli ranni. – "Kolejna czysta robota."

"Doskonale."

Uubu wyraźnie widział postępującą, narastającą jasność, kiedy planeta rozpadała się. Było to nawet w pewien sposób piękne, strumienie światła wydobywały się spod powierzchni wystrzeliwując w niebo. Czternastolatek patrzył na to zafascynowany. Nie miał siły choćby się poruszyć. Po chwili poczuł gorąco, najwyraźniej zbliżała się chwila ostatecznej eksplozji, jednocześnie poczuł także zimno, gdyż zbliżała się także jego ostatnia chwila. Planeta umierała razem z nim. Na sekundy przed końcem nie był już w stanie rozróżnić tego co naprawdę widział od obrazów serwowanych mu przez jego własny umysł.

Jakaś dłoń silnym chwytem zacisnęła się na ramieniu czarnoskórego wojownika i uniosła go w powietrze.

Sekundę później zarówno statek Lorda Ulvhedina jak i planeta na orbicie której się znajdował przestały istnieć. Tak zakończyła się historia turnieju o tytuł Najpotężniejszego Wojownika Wszechświata. Turnieju, który nie miał zwycięzcy. Przy okazji, końca dobiegło bardzo wiele innych historii, historii pojedynczych istnień, których tysiące zniknęło w tak krótkim czasie.

– Czemu siedzisz taki zasępiony? – zapytał Północny Kaio Trunksa, który od dłuższej chwili siedział nieruchomo i nic nie mówił.

– Zastanawiam się co się dzieje z Piccolo i Uubu, albo Goku i Gotenem. Ale chyba wszystko w porządku, nie? Ostatecznie gdyby zginęli trafiliby tutaj.

– To nie jest takie pewne – odpowiedział Kaio. – Goku i Goten mogą być w innym wymiarze, jeśli zginą trafią do tamtejszych zaświatów. Natomiast Piccolo i Uubu... wszystko zależy od tego, czy zginęliby w tej czy w innej Megagalaktyce.

– Jak to?

– Każda Megagalaktyka ma swoje zaświaty. To nie miało znaczenia, kiedy pozostałe trzy były zniszczone, ale teraz ma. Te inne megagalaktyki nie mają swoich Kaioshinów, od których zależy spójność świata duchowego. W ich zaświatach musi panować niezły chaos, zwłaszcza po tych kilku tysiącach lat nieistnienia. Nie życzyłbym im trafienia tam.

– Rozumiem – powiedział zaniepokojony Trunks. – Ale to chyba oznacza, że nasz Kaioshin żyje, tak? – dodał po namyśle.

– No... tak – przyznał Kaio. Wolał omijać ten temat, Rou-Kaioshin zabronił mu zdradzać zbyt wiele. Na szczęście dla niego Trunks nie był tak przenikliwy jak Gohan i nie drążył dalej tej kwestii.

A co tam słychać na Ziemi?

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LXXII

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker