Kącik fana

Dragon Ball

KLUB FANA
-
FANFICE -- DRAGON BALL - VIRUS -- SAGA II -- ODCINEK VI
Dragon Ball - Virus
Saga II: Value of honour
Odcinek VI

       Jego długie, jasne włosy spadały mu na ramiona, a na twarzy widać było skupienie. Mógł mieć około trzydziestu lat i był nawet przystojny, choć jego oblicze zdradzało twardość charakteru. Oparł głowę na prawej ręce i przymknął oczy. Na razie w komnacie był sam, ale na pewno niedługo ktoś znów zakłóci jego spokój. W końcu był władcą tego miejsca i musiał zajmować się wieloma sprawami. Lewa ręka spoczywała spokojnie na oparciu jego tronu, tak samo bogato zdobionego, jak wszystko w tej siedzibie. Ubrany był w białą, długą szatę z niebieskimi zdobieniami na rękawach i w pasie. Buty również zostały zrobione przez wprawne ręce najlepszego szewca w okolicy. Naprzeciw niego palił się cicho ogień w kominku.
       Spokój panował już dość długo, kiedy do komnaty wkroczył wysoki, dobrze umięśniony mężczyzna w równie bogatej szacie i skłonił się przed człowiekiem na tronie z tymi słowami:
       – Witaj, lordzie Thlashgon. Sprawdziliśmy okolicę, o której mówiłeś. Na miejscu znaleźliśmy tylko gruzy po zrujnowanej jaskini. Nikogo tam nie było, chociaż zauważyłem zacierające się ślady kilku osób.
       Lord Thlashgon słuchał z uwagą, aż wreszcie uniósł głowę i odezwał się:
       – Carbornerze, wiem, że Tendor był w tej grocie. Zmarszczka w moim umyśle powiadomiła mnie o jego wzmożonej aktywności. Coś tam się stało i nie było to coś dobrego. Intrygują mnie też znalezione przez was ślady, widocznie ten przeklęty mag spotkał się tam z kimś... Ale zaraz... Mówisz, że ślady były zatarte, a przecież nie było wiatru... Co więc je zatarło?
       – Lordzie, oto najważniejsza wiadomość. Ślady były zatarte przez inne ślady... Tam ktoś walczył! Najpierw nastąpiło spotkanie, a potem jakaś walna bitwa!
       – Bitwa, powiadasz? Tendor bił się z kimś? To pewnie dlatego ta zmarszczka tak falowała i była taka...wzburzona. Chciałbym poznać tych, którzy stanęli naprzeciw Tendora i podjęli z nim walkę. Zapewne przeżyli, skoro nie znalazłeś ich ciał.
       – Albo Tendor się nimi zajął – stwierdził ponuro Carborner.
       – Wątpię. To, co poczułem, świadczyło raczej o jego wściekłości, chociaż było w tym też nieco złośliwej satysfakcji... Jakby kogoś skrzywdził, a jego śmierć odłożył na potem, jakby się kimś bawił... Jedź! – nagle się zdecydował. – Jedź i znajdź tych, którzy przeżyli spotkanie z Tendorem!
       Carborner tylko się pokłonił i zniknął z pola widzenia lorda.
       W międzyczasie trójka podróżników zdążała dokładnie do posiadłości Thlashgona. Nie odzywali się do siebie od dłuższej chwili, Vegeta dalej boczył się na Sirę, ona obawiała się do niego odezwać, a Piccolo – jako jedyny w tej chwili – rozmyślał nad przyszłością ich wyprawy. Na wszelki wypadek zarządził udanie się piechotą do miejsca, gdzie wyczuł Ki, bo wolał nie ryzykować wykrycia przez obcych. Miał już dość niespodzianek po spotkaniu z Tendorem.
       Upłynął jakiś czas, kiedy Nameczanin powiedział:
       – Coś się do nas zbliża. Wyczuwam dwie istoty, mam wrażenie, że jadą na czymś żywym. Przygotujmy się na spotkanie z nimi.
       Niedługo potem spostrzegli z daleka dwie postacie, które faktycznie na czymś jechały. Kiedy znalazły się bliżej, okazało się, że siedzą na czarnych stworzeniach przypominających ziemskie konie. Stworzenia te miały z przodu dwa rogi, po jednym z lewej i z prawej strony. Posiadały też długie, granatowe grzywy, połyskujące w słońcu. Ich oczy były srebrne i wpatrywały się mądrze w okolicę. Między dwoma jeźdźcami znajdowały się jeszcze dwa zwierzęta, mniejsze i z rogiem tylko pośrodku czoła.
       Jeźdźcy też już ich dojrzeli i Carborner gestem ręki kazał swoim ludziom zatrzymać się. Uczynili to i niedługą chwilę potem stali już naprzeciw Piccola, Vegety i Siry. Wszyscy mierzyli się wzrokiem.
       – Witajcie, przybysze – powitał ich Carborner. – Czy to wy mieliście coś wspólnego z zakłóceniami mocy, jakie wyczuł mój pan?
       – Jeśli mówisz o spotkaniu Tendora, to masz rację – odparł mu Piccolo.
       – W takim razie jesteście zaproszeni do siedziby lorda Thlashgona, jedynego słusznego władcy tej planety. Ruszajcie za mną!
       – Chwileczkę, kto powiedział, że w ogóle chcemy tam się udać? – Vegeta jak zwykle protestował.
       Carborner gwałtownie obrócił konia, skierowanego już w stronę, skąd właśnie nadjechał.
       – Być może dlatego, że na razie mój pan był na tyle łaskawy, by wysłać wam zaproszenie. Następnym razem będzie to rozkaz!
       – Mnie nikt nie będzie rozkazywał, jestem księciem Saiyanów i...
       – Vegeta, zamknij się – nie wytrzymał Piccolo. – Przecież i tak tam szliśmy...
       Książę zamrugał oczami, zdziwiony, że Nameczanin śmiał się do niego tak odezwać, ale nie mógł odmówić mu racji.
       – Posłuchajcie! – kontynuował Carborner. Mamy tylko dwa Ymphy, a na naszych Virrach nie możecie jechać. Jest was trójka, więc jedno musi jechać w parze. Podzielcie się szybko, nasz pan na was czeka!
       Piccolo szybko zażegnał burzę, decydując, że pojedzie razem z Sirą. Wsiedli na Ymphy, które delikatnie pokłoniły przed nimi swoje łby i ruszyli w ślad za Carbornerem i jego towarzyszem.
       – Trzymajcie się grzyw! – nakazał im jeszcze po drodze wysłannik lorda Thlashgona.
       Oba rodzaje zwierząt rozwijały sporą prędkość, zarówno ich grzywy i ogony, jak i włosy trójki przyjaciół rozwiewał wiatr. Niedługo zatrzymali się przed bramą siedziby lorda. Teraz mogli się jej przyjrzeć.
       W rogach tej ogromnej budowli znajdowały się wieże, strzelające wysoko w niebo. Sama posiadłość zbudowana była na kształt kwadratu z jakiegoś dziwnego materiału – wydawałoby się, że jest to kamień lub cegła, ale po dotknięciu wyczuwało się gładkość, jakby był to materiał twardy, a zarazem bez szorstkości, która charakteryzuje podobne budynki. Przed nimi otwarły się ogromne wrota i wpuszczono ich do zamku – takie bowiem skojarzenie nasunęło się naszym podróżnikom. Oczy zebranych na znajdującym się w środku posiadłości placu spoczęły na przybyszach. Dało się słyszeć szepty, a wprawne ucho Piccola rozróżniło kilka słów, nie zawsze przyjemnych.
       – Kim są ci, których przyprowadził nam Carborner? Co to za dzikusy? Więźniowie, czy sprzymierzeńcy Tendora? A może jacyś ludzie do pracy?
       Na szczęście słyszał to tylko Nameczanin, bo gdyby dotarło to do uszu Vegety, to trójka przyjaciół mogłaby mieć kłopoty. Rozglądali się zaciekawieni po zamku, idąc za Carbornerem do drzwi niewidocznych na pierwszy rzut oka, ukrytych w cieniu jednej z wież. Carborner załomotał do nich, a gdy mu otworzono, dał znać gestem dwóm ludziom, którzy czekali wewnątrz. On sam poszedł przodem, za nim przybysze z Ziemi, a na końcu wspomniana dwójka strażników.
       Szli dosyć długo korytarzami, aż stanęli przed komnatą Thlashgona. Lord siedział na swoim tronie i rozmawiał z jakimś człowiekiem ubranym podobnie, jak strażnicy, jacy towarzyszyli Carbornerowi i gościom lorda. Nie miał tylko broni. Na widok przybyszów zamilkł, spojrzał na lorda, a ten gestem ręki kazał mu odejść. Wtedy Thlashgon przywołał Carbornera i zapytał:
       – Czy to są ci, którzy spotkali się z Tendorem?
       Carborner pokłonił się i potwierdził:
       – Tak, panie, mówią, że to oni natknęli się na tego znienawidzonego maga. Niechaj sami opowiedzą ci o tym spotkaniu – dał znak, by podeszli.
       Cała trójka bacznie obserwowała sytuację, przysłuchując się rozmowie. Kiedy stanęli przed lordem, Carborner rzekł:
       – Oto macie zaszczyt rozmawiać z lordem Thlashgonem, panem tej planety. Pokłońcie się przed nim!
       Vegeta zmrużył oczy, jakby zastanawiając się, kogo pierwszego znokautować. W końcu zlekceważył Carbornera i rzekł prosto do Thlashgona:
       – Wyjaśnij mi, co się dzieje na tej planecie i kim jesteś ty i Tendor, ten przeklęty mag!
       Carborner chciał się odezwać ale zobaczył, że lord spojrzał Vegecie głęboko w oczy i uczynił ledwo dostrzegalny ruch ręką, Wiedział już, co się wydarzy i dlatego nie reagował. Tymczasem książę jeszcze tylko kilka milisekund miał wojowniczą minę, nagle jednak wrzasnął z bólu i złapał się za lewą rękę – tą, którą tak zranił w kryjówce Tendora. Thlashgon patrzył na to bez słowa, a Vegeta ledwo powstrzymywał się od wydania kolejnego okrzyku, chociaż czuł, że zaraz coś rozsadzi mu ranę, żyły pękną, a krew wyleje się na podłogę. Oczy otworzyły mu się szeroko, znać było, że cierpi mocno.
       Sira uczyniła ruch, jakby chciała zasłonić Vegetę, by wyrwać go z władzy lorda, ale po pierwsze w ogóle nie miała pojęcia, czy to coś da, a po drugie Thlashgon powstrzymał ją tymi słowami:
       – Dziewczyno, jeśli spróbujesz mi przeszkodzić, on zginie. Zobacz, już krwawi.
       Istotnie, żyła pękła w końcu i krople krwi zaczęły powoli skapywać na podłoże. Piccolo ani nie drgnął, wiedział, że nic nie może chwilowo uczynić, a Thlashgon pewno nie chciał ich zabić, jeśli go do tego nie zmuszą. Wyczuwał tutaj gniew na Tendora, a skoro byli to przeciwnicy Tendora, to mieli z nimi wspólny cel.
       Po chwili lord Thlashgon uczynił drugi ruch i ból natychmiast ustał. Vegeta klęknął na podłodze i uspokajał walące serce. Sira zbliżyła się do niego i chciała jakoś pomóc, ale książę zmroził ją tylko wzrokiem i rzekł krótko:
       – Zostaw mnie!
       Odsunęła się, a lord kontynuował:
       – Skoro chcecie poznać tę historię, dobrze, opowiem ją wam. Dam jednak dobrą radę – nauczcie swojego przyjaciela trochę pokory, to mu się przyda. Jesteście w mojej władzy i to ja decyduję, co komu wyjaśnię, a co nie. Wracając do historii – otóż któregoś dnia, wiele lat temu, w pewnej wiosce – która wtedy jeszcze istniała – narodziło się dziecko. Od samych narodzin coś z nim było nie tak. Był bardzo nieposłuszny, ale to było mało. Znikał na całe dnie, a kiedy się zjawiał, miał jakiś nieobecny wyraz twarzy, jakby przebywał w innym świecie. Jego matka bardzo się o niego martwiła i pewnie dlatego któregoś dnia znaleziono ją martwą, ponieważ serce nie wytrzymało ciągłych łez. Tendor – bo to on był tym dzieckiem – miał kiedyś ojca, ale człowiek ten nie mieszkał z rodziną, po prostu odszedł z wioski, kiedy matka Tendora zaszła w ciążę. Chłopak wychowywał się u różnych ludzi, ale dosyć szybko się go pozbywano – nikt nie mógł go zrozumieć i wszyscy się go bali. Pewnego dnia po prostu odszedł i długo go nie widziano. Kilka lat temu powrócił i sami widzicie, co się z nim stało... Dość powiedzieć, że to on wymordował wioskę, w której niegdyś mieszkał i to w taki sposób, że do tej pory ta ziemia jest przeklęta... Nie wiadomo, gdzie przebywał podczas swojej nieobecności. Co ciekawe, oszczędził jedyną chatę – tę, w której mieszkał z matką. Niestety, chata ta od tamtej pory – Tendor tylko do niej wszedł i zaraz potem wyszedł – jest nawiedzona... Ludzie po prostu tam znikają... Mój ród od wieków jest panem tej planety, ale nie mogę sobie dać z nim rady – z jednym, jedynym magiem... Na dodatek rozniosło się, że on potrafi przywoływać dusze zmarłych i choćby byli za życia najlepszymi ludźmi, to przywołani przez niego stają się potworami, upiorami... I nadal są martwi!
       Vegeta wstał już z klęczek i przysłuchiwał się opowieści. Kiedy Thlashgon wspomniał o upiorach, przypomniał mu się Trunks. A więc i jego duszę wezwał Tendor...
       – A co najciekawsze – mówił wciąż lord – oni są martwi, ale mają nadnaturalne moce i nadal są tymi ludźmi, którymi byli za życia! Pamiętają, rozpoznają ludzi, bliskich... Tylko są całkiem pod władzą Tendora.
       – A nie można jakoś uwolnić tych dusz? – zapytał milczący dotąd Piccolo.
       – Pewnie pokonanie Tendora by coś dało, ale nikt tego nie wie. Być może stałoby się coś jeszcze gorszego... Nie pojmujemy do końca jego siły, więc nie możemy znaleźć na nią sposobu...


Odcinek VII

       Autor: Black Falcon


<- POWRÓT DO DZIAŁU

ODCINEK VI -- SAGA II -- DRAGON BALL - VIRUS -- FANFICE
-
KLUB FANA
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker