Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część IV » Rozdział CV
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część IV: Koniec
Rozdział CV - Plan Blanka
 

Stwór zatrzymał się niespodziewanie w połowie drogi pomiędzy trójką wojowników a gruntem pod nimi, dopiero w tym momencie orientując się, że ma przed sobą nie jednego, a trzech przeciwników. Rozłożył ręce i nogi, tworząc ze swej sylwetki jakby gwiazdę. W tym momencie w powietrzu rozległ się przeciągły, świdrujący bębenki gwizd. Był tak ostry w brzmieniu, że Brolly i Marcus odruchowo zasłonili uszy by ochronić je przed wwiercającym się w głowę dźwiękiem. Nie pomogło. Gwizd słyszeli jakby wewnątrz swej głowy, narastał.

Brolly ryknął wściekle, próbując zagłuszyć wściekły dźwięk. Bezskutecznie.

– Nie wytrzymam!! Zaraz rozsadzi mi głowę!!!

Marcus czuł się podobnie. Poczuł jak z nosa cieknie mu strużka krwi, bardziej narażone naczynia krwionośne zaczynały pękać...

Sytuację uratował #17 na którego ten dźwięk najzwyczajniej w świecie nie działał. Android dopadł do jednookiego i przerwał mu zabawę uderzając łokciem w głowę. Gwizd zniknął jak ręką odjął. Brolly i Marcus odetchnęli. Android poprawił uderzeniem z kolana w korpus, a potem kantem dłoni w szyję. Zmusiło to czarnego do zgięcia się, ale nic więcej. Stwór skontrował szybko i mocno, zadając szeroki cios na odlew, który odtrącił Siedemnastkę niczym piłeczkę golfową.

Tymczasem Brolly był rozwścieczony jak nigdy. Gwizd stwora przypomniał mu uczucie, które pojawiało się w jego głowie, gdy Paragas próbował kontrolować go za pomocą blokującego fale mózgowe diademu. Pamiętał to uczucie do dziś i nienawidził go z całego serca.

– Niech no tylko dorwę tego sukinsyna – syknął, ruszając do przodu.

– Stój! – krzyknął za nim Marcus, na próżno jednak, Złotowłosy już ruszał do ataku, a kiedy Brolly nacierał naprawdę niewiele rzeczy było w stanie go zatrzymać.

Saiyan pojawił się tuż przed lecącym za #17 stworem i zadał mu oszczędny, ale potężny cios w szczękę, wzmocniony jeszcze impetem lotu istoty. Zwykłemu, czy nawet niezwykłemu człowiekowi, czy komukolwiek innemu, powinno złamać to kark. Czarny wytrzymał, poleciał tylko do tyłu wirując chaotycznie. Brolly pojawił się nad nim, zbijając w dół zamaszystym uderzeniem. Jednooki momentalnie wbił się w ziemię wzbijając tuman kurzu.

– Brawo! – krzyknął Marcus. – Kiedy ode mnie tak oberwał miał złamaną rękę. Na pewno nie wyjdzie z tego bez szwanku!

Stwór wystrzelił spod ziemi, szybko unosząc się w powietrze. Nie był ranny.

– Niemożliwe! – Lanfan nie wierzy własnym oczom. – Ode mnie dostał słabiej, a...

– Złamałeś mu rękę? – zapytał #17. – Teraz jest zdrowy, zregenerował się?

– To oko... w jakiś sposób nim się wyleczył...

– Oko? – zapytał android, nie zdołał powiedzieć nic więcej, gdyż jednooki w tym momencie zaatakował.

Pierwszy oberwał Brolly, czarny szybkim jak błyskawica ruchem ominął jego lewy sierpowy i wbił Saiyanowi kolano w brzuch, a potem poprawił uderzeniem prawej dłoni w plecy. Syn Paragasa wygiął się do tyłu i poszybował pionowo w dół.

Siedemnastka zaatakował taranując wyprostowaną prawą nogą, celował w głowę. Stwór oszczędnym ruchem szyi odsunął się w ostatniej chwili, android przeleciał obok niego... To znaczy przeleciałby, gdyby nie został złapany za rękę. Jednooki zawirował nim i rzucił w nadlatującego właśnie Marcusa, który zderzył się z #17 boleśnie. W tym momencie przez sylwetkę stwora przeleciał okrągły zielony Ki-blast wystrzelony gdzieś z dołu.

– Jest odporny na ataki Ki! – krzyknął Marcus w kierunku zdziwionego Brolly'ego.

– Jak to "odporny"?! – krzyknął Saiyan, czarny już na niego szarżował.

– Jednocześnie! – rozkazał #17, atakując. Marcus zrozumiał i także rzucił się na pomoc synowi Paragasa. Zauważył przy tym, że android jest od niego nieco szybszy.

– Blank... cholera... jeśli to naprawdę ten stwór to... cholera... Na tej planecie nie ma broni, która dała by radę go zniszczyć!!

– Dobrze o tym wiem, Cinna.

– Więc czemu jesteś taki spokojny?! – wydarł się niski Lanfan.

– Panika nic nam nie da.

– O co chodzi? – zapytała Bra, tuląc do piersi popłakującego z cicha Brolly'ego, obaj Lanfani zignorowali ją.

– Masz rację, ale... Niech to diabli... Co możemy zrobić?

– On najwyraźniej dopiero poznaje swoje zdolności... Musimy się spieszyć.

– Masz jakieś pomysły?

– Jeden, ale ci się nie spodoba.

#17 był zdecydowanie najszybszy z trójki obrońców Ziemi, ale nawet on był zbyt wolny, by dopaść jednookiego zanim ten doleciał do Brolly'ego. Saiyan zablokował cios czarnego stwora przedramieniem, ale nie zdołał już sparować drugiego uderzenia, które trafiło go tuż powyżej mostka. Ból na sekundę ogłuszył złotowłosego wojownika i prawdopodobnie sytuacja stałaby się dla niego krytyczna, gdyby nie interwencja androida, któremu ta sekunda wystarczyła na dotarcie tutaj. Kopniak tuż poniżej prawej ręki odrzucił stwora na kilkanaście metrów, gdzie już czekał Marcus z całej siły uderzając zamaszystym prawym sierpowym. Jednookim rzuciło z powrotem w kierunku Brolly'ego i #17, android złączył pięści nad głową, chcąc zbić go pionowo w ziemię, jednak do tego nie doszło.

Stwór zahamował gwałtownie po czym, tak szybko jakby prawa inercji zupełnie na niego nie działały, zmienił kierunek lotu, lecąc po ostrym łuku przeskoczył za Siedemnastkę i kopnął go potężnie w plecy, miotając androidem w kierunku Lanfana. Marcus, nie chcąc oberwać lecącym #17, usunął się z toru lotu, niepotrzebnie w sumie, gdyż android wyhamował wcześniej.

Jednooki tymczasem rzucił się na Brolly'ego zadając mu błyskawiczne, silne ciosy, jeden po drugim. Saiyan nie był dość szybki, by robić uniki, ale blokował je dość sprawnie. Niestety, każdy kolejny z coraz większym trudem. Lekko żrąca skóra czarnego raniła boleśnie przedramiona syna Paragasa.

Sytuację rozwiązała interwencja, a dokładniej szarża Marcusa. Manewr był średnio udany, gdyż chudy stwór odsunął się w ostatnim momencie co sprawiło, że Lanfan zderzył się ratowanym Brollym, ale mimo wszystko impas został przerwany, przynajmniej na chwilę. Jednooki nie zdołał wykorzystać kolizji na swoją korzyść, gdyż w tym momencie dopadł go #17 zaczynając obijać wroga szybkimi, dynamicznymi uderzeniami, nie dając mu czasu na reakcję.

– Nie wiem co się dzieje – wydyszał Marcus. – Dałbym głowę, że na początku walki ze mną nie był taki mocny!

– Kogo to obchodzi! – warknął Brolly, ruszając do ataku. Zatrzymał się tuż za plecami stwora rozpoczynając serię uderzeń, jednak w przeciwieństwie do androida, wolniejszych, ale za to potężnych. Takich, które tamten musiał odczuć.

Marcus chciał się przyłączyć do tej akcji, ale nie zdążył. Nagle stwór targnął się potężnie całym korpusem, okręcając się wokół siebie niczym śruba w motorówce. Rozłożone przy tym ręce zmiotły dosłownie Brolly'ego i #17 posyłając ich w dwie różne strony świata. Kiedy tylko jednooki zatrzymał się, Lanfan ruszył zasadzając mu potężnego kopa, prosto w oko.

Głos dochodził do Tenshinhana jakby zza jakiegoś muru. Ktoś wypowiadał jego imię. Trójoki wojownik powoli odzyskiwał świadomość. W końcu otworzył oczy. Szara plama, którą ujrzał uformowała się w białowłosego mężczyznę. Zdaje się, że miał na imię Zidane.

– Rusz się! – powiedział Zidane. – Oni walczą tuż nad tobą. Tu nie jest bezpiecznie.

– Walczą? Kto?

– Marcus, ten Saiyan Brolly i ktoś jeszcze – Lanfan wskazał starcie.

– To #17 – zauważył Tenshinhan. – Ale...

– Nie ma czasu na "ale"! Musimy się ukryć! Za tamtą skałą. Po ziemi, żeby nas nie widzieli!

Czarny odleciał do tyłu, zatrzymując się dopiero po momencie. Obie dłonie uniósł do głowy, łapiąc się za nią, zupełnie jakby nagle zaczęła go boleć. Tymczasem #17 i Brolly zdołali zapanować nad bezwładnym lotem i zbliżyli się do Marcusa. Dziwne zachowanie stwora nie uszło uwadze androida.

– Co mu się stało?

– Nie wiem. Kopnąłem go w oko...

– W oko? – powtórzył Siedemnastka. – No tak, to aż nadto oczywiste! Oko jest jego słabym punktem!

– Jesteś pewien? – zapytał nieufnie Brolly.

– Nie, ale to najlepsza hipoteza jaką mam. Chyba, że masz lepszą sugestię.

– A więc niech będzie oko... – mruknął Saiyan.

– No to załatwmy drania! – Marcus pierwszy rzucił się do ataku.

– Oszaleliście!! – krzyknęła Bra kiedy tylko Blank wyjaśnił na czym polega jego plan. – Nie możecie tego zrobić!!

– Ona ma rację, Blank – potwierdził Cinna. – Nie możemy...

– Cinna – zaczął wysoki Lanfan. – Nie zapytam cię czy masz jakiś lepszy pomysł. Zapytam cię tylko czy masz jakikolwiek inny pomysł. A więc, masz jakiś?

Cinna nie odpowiedział.

– Nie możecie tego... – zaczęła półsaiyanka, ale przerwano jej zanim zdołała dokończyć.

– Myślisz, że mnie się to podoba? – zaczął wyjątkowo ostro, jak na niego, Blank. – Myślisz, że gdybym widział jakieś inne wyjście zaproponowałbym to? Nie. Zrozum, że tu chodzi nie tylko o Ziemię. Tu chodzi też o Yasan, o Nową Plant i o wszystkie inne planety. To – wskazał czarnego stwora – jeszcze nie zna swoich możliwości. Ale kiedy je pozna nie będzie we wszechświecie bezpiecznego miejsca. Żadnego!

– Cholera, Blank, masz rację, ale...

– Zrozum, Cinna. Ten stwór jest inny niż ten, którego spotkaliśmy. Jeśli zabił Vegetę, to znaczy, że jest setki razy silniejszy. Nie sądzę byśmy dali radę zabić go nawet mając te możliwości co wtedy. A nie mamy ich.

Cinna pokiwał smutno głową.

– Dobrze, ale... to ostateczność, słyszysz? Na razie jest jeszcze cień szansy, że oni go jakimś cudem pokonają. – Wzrokiem wskazał trójkę walczących z jednookim wojowników. – Tylko jeśli oni zawiodą, zgoda Blank?

– Nie wierzę! – wrzasnęła Bra. – Wy naprawdę to rozważacie! Kompletnie wam odbiło!? Zdajecie sobie sprawę z tego... – zamilkła pod spojrzeniem obu Lanfanów. W ich oczach ujrzała coś co kazało jej się uciszyć. Połączenie strachu, determinacji i wewnętrznej walki. Zdała sobie sprawę, że byliby teraz w stanie ją zabić, gdyby próbowała ich powstrzymać.

– Zgoda – Blank kiwnął głową. – Tylko jeśli zawiodą.

On także miał jeszcze cień nadziei. Naprawdę nie chciał wprowadzać swojego planu w życie, jednak po prostu nie widział żadnego innego wyjścia. Znał tylko część możliwości czarnego stwora, ale to wystarczyło mu, by wiedzieć, że pokonanie go przez walczące akurat trio graniczyłoby z cudem. Może gdyby odkryli jakiś jego słaby punkt... ale to było bardzo mało prawdopodobne. Wiedział, że stwór był odporny na energię Ki, posiadał też ograniczone możliwości regeneracji. Jedynym sposobem na pokonanie go było rozbicie go bardzo silnym atakiem w rodzaju osławionej Smoczej Pięści, która jednak zawiodła, lub potężna konwencjonalna eksplozja.

Na Ziemi nie było broni która mogłaby wywołać wybuch wystarczająco mocny.

Tylko eksplozja samej planety byłaby dość silna.

Aby zniszczyć stwora, musieli zniszczyć Ziemię.

I to nie tak po prostu...

 
autor: Vodnique

<- Rozdział CIV

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker