Anime byłoby spoko, gdyby nie główny bohater, który osobowościowo jest nieciekawy, za to niezwykle denerwujący. Ja rozumiem, że Japończycy uważają, że żeby osiągnąć sukces, trzeba poświęcić temu wszystko, ale w tym wypadku wyszło to koszmarnie. W głowie Tsubasy jest jedynie: piłka, piłka, piłka, zwycięstwo, piłka, piłka, mistrzostwa, piłka, piłka, Brazylia, piłka, piłka, Puchar Świata. I weź oglądaj coś takiego przez 130 odcinków... O ile w pierwszej części była jeszcze jakaś równowaga - dzięki obecności absolutnie cudownego Misakiego - o tyle drugą dało się oglądać tylko dzięki Kojirou i jego jego chłopakom, a i to ze zgrzytaniem zębami.
Pod względem denerwowalności Tsubasa przebija chyba nawet Seiyę z Saint Seiya - tam można było się czasem pośmiać z wyczynów chłopaków, a tutaj jest niestety śmiertelnie poważnie. Jednowymiarowy Son Goku też z Tsubasą przegrywa z kretesem (na szczęście!) Niestety, w latach 80-tych sylwetki głównych bohaterów shounenowych były okropnie płaskie i schematyczne. Cieszy mnie, że w późniejszych latach autorzy postanowili (albo samo wyszło) zmienić koncepcję - i zaczęły się pojawiać tak wspaniałe postacie jak Naruto czy Ichigo.
Co do plusów CT... W pierwszej kolejności reszta bohaterów. Kojirou uwielbiałam od zawsze, bo to jest ten typ. Teraz, po ponownym obejrzeniu, zaczęłam go doceniać jeszcze bardziej - seria pięknie pokazuje jego dojrzewanie jako człowieka. Wakashimazu, bramkarz-karateka, również zaliczał się do grona moich ścisłych ulubieńców - ponowne oglądanie też wypadło z korzyścią dla niego. Misakiego nie da się nie lubić: jest przesympatyczny, a do tego niezwykle inteligentny i utalentowany - aż przykre, że cały czas pozostawał w cieniu głównego bohatera. Moją nową miłością jest Takeshi, który zasługuje na wielkie uznanie - zarówno ze względu na umiejętności, jak i lojalność wobec swojego kapitana.
Akcje piłkarskie... Da się przymknąć oko na te wszystkie powietrzne akrobacje oraz strzelanie z przewrotki przy co drugiej okazji. Nawet te mecze ciągnące się po 20 odcinków jakoś da się przeżyć... choć w momencie, kiedy akcja zaczyna się maksymalnie koncentrować na głównym bohaterze i jego "wewnętrznych przeżyciach", ma się ochotę wyłączyć telewizor. Na mnie największe wrażenie zrobiła wyrównująca bramka Kojirou w finałowym meczu mistrzostw gimnazjalnych.
Serię obejrzałam w sześć dni, co daje średnią 20 odcinków dziennie - może to dlatego, że jest wciągająca, a może po prostu chciałam mieć ją jak najszybciej za sobą... A może to tylko magia piłki - choćby w japońskim wydaniu
"Dom jest tam, gdzie ktoś o Tobie myśli"
"Ore to koi, onna"
"Even though I'm worthless... thank you... for loving me...!"
kirin.pl