Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Inny Wymiar » Rozdział IV
Inny Wymiar
Rozdział IV
 

Minęło 5 dni zanim Bulma skonstruowała odpowiedni statek. Goku i reszta ekipy się przygotowała, Vegeta się zdecydował... W końcu nadszedł dzień odlotu. Może ta chwila przed odlotem, była już ostatnią chwilą, w której oglądają swoich przyjaciół? Chi-Chi ze łzami w oczach wymamrotała tylko...

– Tylko spróbuj mi bez Gohanka wrócić! To twoja Saiya-jińska mać popamięta mnie jeszcze! – pożegnała męża słowami otuchy żona. Asia tylko przymrużyła oczy. Szczerze powiedziawszy miała ochotę na nią porządnie ryknąć. A tak żeby te słowa wryły się w jej kaczą pamięć. Było jej żal Goku, szczególnie w takich momentach. Na szczęście nie dojrzała na twarzy Goku smutku, bo inaczej naprawdę, chyba by się nie powstrzymała. Chociaż jej kontakty z Chi-Chi nie były raczej złe... Przed wylotem Kakarotto próbował namówić ją jeszcze by została, chociaż sam pierwszy jej zaproponował wylot. Obawiał się. Wiedział, że ta młoda Saiya-jinka stojąca teraz spokojnie i uśmiechająca się na pożegnanie nie ma doświadczenia, nie wyrobiła sobie jeszcze odpowiednich technik. Ale w głowie odbijały się tylko jej słowa:

– Jeśli polecę... Masz rację, możliwe że zginę. Ale zrozum jeśli mnie tu zostawisz to umrę na pewno. – wydawałoby się, że to słowa rzucone na wiatr. Ale na pewno tak nie było i Goku to wiedział. Asia wyglądała jak tysiąc nieszczęść w jednej dziewczynie. A odkąd Goku obiecał jej wylot, to dopiero zaczęła dbać o siebie.

– Tato! – opamiętała go Asia, popychając go w stronę statku. Goku jakby nagle obudził się ze snu.

– Kuririn? A ty nie lecisz?!

– Ja? No coś ty! To już nie moja liga... – próbował wytłumaczyć się Kuririn.

– Nie kłam! Boisz się tchórzu! – wyśmiała go Bulma, po czym Kuririnowi nerwy puściły.

– Co człowiek mógłby wskórać na planecie po brzegi wypchanej Saiya-jinami, co?! Jak jesteś taka mądra to sama leć! – Bulmę zatkało.

Sayonara! – pomachała na pożegnanie Asia, gdy drzwi się zamykały. Gdy już byli sami... Goku rozejrzał się po statku – To my lecimy tylko w trójkę?!

– No – odfuknął spokojnie Vegeta – nie zapominaj o układzie. – odpowiedział po czym udał się za stery. Asia pociągnęła Goku na bok.

– O co chodzi z tym układem? – szepnęła podejrzliwie.

– Aj, nic takiego. Jak zalecimy, to się nie znamy.

– Dlaczego?!

– Nie wiem.

– Co ty tam bredzisz, szmato? – odezwał się Vegeta.

– Nazywam się Luna, jakbyś jeszcze nie wiedział! – Goku spojrzał na nią.

– No proszę nawet imię ci się zmieniło. I co? Myślisz, że już masz Saiya-jińską krew? – mruknął Vegeta podchodząc do niej obojętnym krokiem. Odkąd dowiedział się o Rejziwie jeszcze bardziej się napuszył. Jeśli ktoś uważał wcześniej że Vegeta jest dumny, to dobrze że nie widział go teraz...

– Nie, nie myślę tak. – zakończyła krótko Asia. Ale szczerze powiedziawszy, sama nie wiedziała czemu nie odpowiedziała Asia, tylko Luna. Może tak będzie lepiej? Vegeta przejechał palcami po jej włosach.

– Szmata. – podsumował krótko, po czym odszedł. Zawsze ostatnie słowo musiało być jego, do czego Luna się już przyzwyczaiła. Vegeta wyszedł z pokoju.

– Nie przejmuj się nim – powiedział pocieszająco Goku, zabierając się do robienia pompek. – tak naprawdę to on cię lubi. – powiedział robiąc pierwszą dziesiątkę.

– Mnie? – zapytała Asia uśmiechając się jakby było prima aprilis.

– Uwierz mi na słowo. Nawet nie wiesz jak się o ciebie Bulmę wypytuje. On był trzecią osobą która dowiedziała się kim jesteś. – Asia pomyślała chwilę, po czym przykucnęła przy Goku i z nudów zaczęła liczyć ile pompek robi. A przy okazji zastanawiała się. Myślała i myślała...

– Asia? Gohan żyje? – zapytał się dziwnym tonem Goku. Lunę zatkało. Czemu on zadawał jej takie pytania?

– Żyje. – odmruknęła nieprzytomnie Asia.

– Też tak myślałem – podsumował się Goku. Luna popatrzała się na niego dziwnie.

– O co chodzi?

– Słyszałem kiedyś... Że jeśli ktoś kogoś kocha... To... Jakoś czuje on... Podświadomie wie... – wysapał. Luna otworzyła szeroko oczy.

– Skąd...? – Goku uśmiechnął takim fajnym wzrokiem, że Luna nie odzywała się już. Tymczasem na Ziemi zapadła już noc.

– Ocknij się... Gohan! – usłyszał z dala. Mając zamknięte oczy patrzał w ciemności. Była to najprzyjemniejsza rzecz jaką robił na tej planecie do tej pory. Zaglądanie w głąb ciszy.

– Gohan! – gdyby głos nie wydał mu się choć trochę znajomy nie zmuszał by się do otwarcia oczu.

– W końcu... Już pół godziny tak cię wołam. – Gohan patrzał przed siebie jakby nic nie słyszał. Jego głowa zwisała bezwładnie. Miał długie, sięgające za kolana jasnobłękitne włosy. Wyglądał naprawdę cudownie, gdyby nie ten pusty wzrok. Gohan osiągnął poziom SSJ5. Ale nie czuł się jak pan swojego ciała. Tylko jakby ciało rządziło nim. Gdy chciał wykonać jakikolwiek ruch nie udawało mu się to. Czuł się okropnie. Wpatrywał się bezwładnie w postać stojącą przed nim.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytał szeptem, jakby coś odbierało mu głos.

– Przyszedłem cię z tego wyciągnąć. – odpowiedział spokojnie. Gohan poczuł się dziwnie. Już dawno pogodził się w sobie ze śmiercią.

– Nie chcę... – szepnął nie swoim głosem Gohan, nadal wpatrując się w ten sam punkt. Mężczyzna wytrzeszczył oczy.

– Chcesz tak młodo żywot skończyć?! Wiesz ile jeszcze lat życia przed tobą?!

– Nie, nie wiem... – mruknął świszcząc swoim oddechem.

– Wiesz, wiesz. Tylko po prostu nie wierzysz, że ja mogę ci pomóc. – Gohan nic nie odpowiedział.

– Mamo, mówiłem ci już że jutro odrobię lekcje... Daj mi spokój... – mruknął nie wiadomo do kogo. Poczuł czyjś dotyk na swoim czole.

– Gorączkę to ty masz. Akurat to wyliczyłem. No dalej mały... Jeszcze pół godziny tu posiedzisz, to naprawdę mi tu wyzioniesz ducha.

– Tata nie ma gorączki... – Bardock popatrzał na niego w milczeniu. Zrozumiał, że jest z nim bardzo źle.

– Wstrzymaj oddech.

– Rzuciłem orzech...

– Wsłuchaj się w mój głos! – krzyknął potrząsając nim. Gohan ucichł.

– Wstrzymaj oddech. – Gohan nabrał powietrza. Nie widział co zrobił mężczyzna, ale z dokoła można było usłyszeć dziwny dźwięk. Poczuł że spada, po czym ktoś go złapał. Ogarnęło go dziwne uczucie pustki. Spojrzał zmęczonymi oczami na postać, którą dopiero teraz chciał dojrzeć.

– Tata...? – szepnął cicho, mdlejąc w jego rękach. Długie błękitne włosy, zniknęły pozostawiając zwykłego czarnowłosego chłopaka na rękach Bardocka. Mężczyzna położył dłoń na sercu Gohana po czym szybkim, ale cichym krokiem wyszedł z Maignera. Jego dłoń unosiła się nierytmicznie, co znaczyło że serce nie daje sobie rady. Śpieszył się jak tylko mógł, ale jego dłoń nie uniosła się ponownie. Od razu się zatrzymał. Spojrzał przerażonymi oczami na Gohana. Miał on otwarte usta. I nie było na nim najmniejszego znaku życia. Postał sekundę myśląc że płuco tego chłopaka wyda z siebie jeszcze jeden chociaż nikły dech, lecz na nic. Bardock, pobiegł jak najszybciej potrafił do swojego pokoju. Nie starając się już o to czy ktoś ich zauważy, chciał jakimś cudem uratować życie tego chłopca, chociaż niewiele mógł zrobić.

– Asia, Asia!

– Zostaw ją... Zwariowała i tyle.

– Co?! – Asia wstała z łóżka jakby ktoś ją poparzył i zobaczyła pochylającego się nad nią Goku, a obok stającego Vegetę, z założonymi rękami.

– Krzyczałaś. – wyjaśnił Goku na jej pytający wzrok.

– I mnie obudziłaś – dokończył Vegeta. Asia spoglądała od Vegety na Goku i odwrotnie, po czym burknęła tylko.

– Sorki. – Vegeta prychnął i wyszedł z pokoju, a Goku się zaśmiał.

– Co ja z tobą mam.

– A ja nie pamiętam nawet co mi się śniło. – wyjaśniła Luna.

– Pewnie coś niezbyt miłego, bo płakałaś. – Asia rzeczywiście poczuła łzy na swojej twarzy.

– Kakarotto już jesteśmy – krzyknął Vegeta, przerywając rozmowę. Koszmary Luny nie były niczym nowym. Luna spojrzała w oczy Goku, chciała znów mu to powiedzieć.

– Kocham cię... – wtuliła się w jego silne ramiona Saiya-jinka. Goku uśmiechnął się do niej.

– Już cię kochałam zanim cię spotkałam, wiesz? – teraz z powrotem spojrzała na Goku – i zapamiętaj moje słowa, że Chi-Chi nie zasługuje na ciebie. – Goku się zaśmiał.

– Nie powinna cię przejmować Chi-Chi. Jest jaka jest i nic na to nie poradzimy. – powiedział czochrając jej czarne włosy. "A ja myślę, że ty po prostu nie wiesz, jak cudownie jest kochać..." – pomyślała Luna zamykając oczy "prawdziwie kochać...".

– No nie... Bardock, będziesz miał nie małe problemy. – mruknął Tares, podchodząc do jego biurka – Co to znowu za dziecko? – zapytał przechylając głowę lekko w stronę leżącego Gohana.Nie twój interes. – zakończył krótko nadal klikając na komputerze.

– Żyje to to chociaż? – zapytał patrząc na bladą jak ściana twarz Gohana.

– A jak myślisz? – mruknął naciskając enter.

– No ja myślę, że trupów byś chyba raczej nie hodował. – mruknął jak zawsze cichym, opanowanym głosem brat Bardocka.

– Musiałem go reanimować, ale na razie oddycha – odpowiedział kończąc przekomarzania.

– A co mu było?

– On był do Maignera. – powiedział zasuwając klawiaturę.

– Ale żeś się wpakował. – uśmiechnął się ironicznie Tares – i co ty masz zamiar z nim teraz zrobić?

– Nie ma pojęcia. – westchnął patrząc na Gohana.

– Król się wścieknie, mogą cię za to zabić, będą szukać winowajcy, ale możesz za to uratować mu życie... Ciekawy rachuneczek, co? – uśmiechnął się Tares, Bardock popatrzał tylko na niego, a ten szedł już do drzwi.

– Nie powiem nikomu – odpowiedział spokojnie zamykając pokój.

– REJZIW! – rozdarł się o wczesnym ranku na Vegecie król. Od razu jeden z niewolników wyparzył po Rejziwa.

– Tak? – zapytał minutkę później jeszcze nie dobudzony Rejziw. Oczywiście ubrany był w typowy czarny strój. Saiya-jińska moda zmieniała się wraz z biegiem czasu. Te ciuchy co miał na sobie Raditz, gdy był na Ziemi już od 15 lat nie pokazywały się na Vegecie. Saiya-jinki miały też ładne ubrania. Tylko że były to obcisłe dzwony i bluzka rozszerzana na rękawach. Przyozdobione w typowe Saiya-jińskie wzory. Przeważał kolor czarny.

– Słucham wyjaśnień – rzekł głucho. Rejziw od razu się obudził. Podobne słowa od króla oznaczały problemy. Zastanowił się przez chwilę o co mogło mu chodzić. Ale nie odezwał się. Król widząc to postanowił mu uświadomić cel wizyty.

– Twój chłopak do Maignera zniknął. – Rejziw rozdziawił usta.

– Umarł?! Ale przecież jak na razie przeżył z wszystkich najwięcej podwojeń?! Ja myślałem że on będzie odpowiedni! Robili mu testy jak był nieprzytomny! I...

– Zamknij się!

– Nie Rejziw – zagrzmiał po raz pierwszy kobiecy głos w komnacie króla. Zza tronu wyszła piękna Saiya-jinka piłująca paznokcie – ojcu chodzi o to, że ktoś go musiał porwać. Bo sam nie mógł się uwolnić. Po prostu jeśli ten chłopak wpadnie w niepowołane ręce moglibyśmy mieć okropne problemy. Więc trzeba jak najszybciej podjąć odpowiednie działania. – wyjaśniła opanowanym głosem, przerywając kłótnię. Niewolnik z innej planety aż usiadł na schodach z ulgi.

– No właśnie – podsumował król siadając na tronie. Kobieta uśmiechnęła się i odeszła.

– To mógł zrobić tylko ktoś, kto na tyle się na tym znał – zaproponował jeden z doradców siedzących niedaleko króla.

– Postaram się go znaleźć – powiedział uspokojony Rejziw.

– No myślę – odpowiedział król – a i jeszcze jedno – przerwał odejście syna Vegeta O – nie podoba mi się twój stosunek z Kamirą. – Rejziw przygryzł wargi.

– Moja wina, że ona mnie nienawidzi? – król uśmiechnął się ironicznie.

– Ona jest wybranką Vegety, a nie moją. W dodatku ten walnięty Raditz...

– Odkąd nie ma Vegety jest twoją wybranką.

– Daleko jeszcze? – zapytała zziębniętym głosem Luna. Trudno jej się oddychało ze względu na nową atmosferę.

Nie licząc faktu, że grawitacja, na pewno przewyższała ziemską. Kolejne kroki sprawiały jej trudność. Na planecie, w przeciwieństwie do ziemi, była noc. Było bardzo chłodno...

– Vegeta? – zapytał Goku, a ten odwrócił się i spojrzał po nich z politowaniem. Goku miał także lekką zadyszkę. Całą podróż trenował i nie zdążył jeszcze odpocząć.

– Jeśli chcesz znaleźć Gohana, to powinniśmy się rozdzielić.

– Rozdzielić? – Goku raczej nie był dobrze nastawiony do tego pomysłu.

– Ja i tak będę sobie radzić sam. – zakończył krótko Vegeta – tylko wam dobrze radzę.

– A czemu mielibyśmy się rozdzielać? – zapytała Luna.

– No wiesz, nie licząc faktu że twojego "tatę" wszyscy uważają tu za zdrajcę. I że jeśli odkryją kim jest może być z tobą krucho. To jest jeszcze fakt, że we dwójkę trudniej się schować. A po za tym ręczę ci, że sama będziesz bezpieczniejsza niż z nim. – Luna spojrzała przelotnie na Goku.

– Może Vegeta ma rację... – Luna starała się szybko znaleźć jakiś pretekst. Choćby kłamstwo...

– Ale... Ja nie trafię.

– W takim razie rozdzielicie się w zamku. – odpowiedział Vegeta odlatując w przeciwną stronę.

– I gdzie idziemy? Szukać Gohana? – zapytał Goku, patrząc przed siebie.

– Nie wiem... Czujesz te wszystkie Ki? – wyszeptała cichutko.

– W życiu jeszcze czegoś takiego nie czułem. – uśmiechnął się Goku, jakby czuł w powietrzu kolejne wyzwanie. Po chwili schylił się.

– Co ci jest?! – przestraszyła się Asia. Goku miał zemdleć, zatoczył błędne koło w miejscu. Luna go przytrzymała.

– Nic. – powiedział uspokajająco Goku – głowa mnie zabolała i tyle.

– Lepiej chodźmy – zaproponował Goku popychając ją lekko do przodu. Goku nigdy nie bolała w taki sposób głowa... Coś było z nim nie tak, tylko nie chciał się przyznać.

– Kha, kha! – zakrztusił się Gohan. Bardock zajęty kolejną pracą dla króla, oderwał się od projektu i podszedł do łóżka.Popatrzał w ciszy na szybko oddychającego Gohana. Gohan rozchylił powoli oczy. Najpierw spojrzenie przeszło od sufitu na jego ręce, a następnie na Bardocka. Patrzeli na siebie w ciszy. Gohan zamrugał oczami. Ta twarz... Wydała mu się lekko znajoma. Włosy... Oczy... Chociaż miał temperaturę wiedział do kogo jest podobny.

– Tata...? – szepnął niepewnie – Bardock lekko się zakłopotał. Popatrzeli chwilkę na siebie w ciszy.

– Jeszcze majaczysz?

– O co ci chodzi? Nie poznajesz mnie? – Gohan milczał. Wtedy w oczy Gohana rzuciła się duża szrama na lewym policzku i ciemna cera Saiya-jina stojącego przed nim.

– Nazywam się Bardock. – Gohan znowu zamyślił się chwilę. Odkąd się obudził wszystko kojarzył wolniej.

– Czekaj... Gdzieś to słyszałem... Ty byłeś tym mężczyzną? Wtedy jak Rejziw mnie niósł? To byłeś ty? – tym razem Bardock musiał skojarzyć.

– Tak – uśmiechnął się spokojnie.

– Czemu się uśmiechasz?! Chcesz mnie tym razem do innej puchy wsadzić? – zapytał poirytowany Gohan.

– Nerwy, nerwy... Czemu miałbym cię do jakiejś "puchy" wsadzać? – odpowiedział spokojnie.

– Nie uwierzę – szepnął obojętnym tonem Gohan. Takim samym jak wtedy, kiedy Bardock przyszedł po niego.

– Nie uwierzysz w to, że na tej planecie jest ktokolwiek, kto by ci pomógł? Ja jestem. – zakończył krótko. Szczerze powiedziawszy sam nie wiedział czemu pomógł Gohanowi. Natrzaskał sobie przez to nie małych problemów. Po prostu miał jakąś dziwną wizję, po tym jak go zobaczył. A dawno ich już nie miał. I czuł, że jeśli mu nie pomoże to zdarzy się coś okropnego...

– Dzięki mnie jeszcze żyjesz. – wyjaśnił smutnym głosem Bardock siadając z powrotem za komputerem. Gohan popatrzał na niego. Ten zajął się już swoim projektem. Te słowa jakoś wyjątkowo wbiły mu się w głowę. Wiedział już że ten mężczyzna na pewno nie życzy mu źle. Przypomniał mu się Maigner. "Może to był tylko sen?" Gohan spojrzał na swoją dłoń. Były tam ślady pozasychanej krwi, ale miejsca gdzie przechodziły przez niego "nici" były opatrzone. Ponownie spojrzał na Bardocka.

– Dziękuję – wydobyło się cicho z ust Gohana.

– Nie ma za co. – zakończył krótko. Gohan po raz pierwszy od czasu kiedy zemdlał podczas walki z Rejziwem poczuł się bezpiecznie.

– Bardock? – zapytał cicho, ten się odwrócił – co to takiego? – i kiwnął głową w kierunku ręki, całej zapisanej pismem Saiya-jińskim.

– To? Nie wiesz co to jest?! – zdziwił się Bardock – To skąd ty spadłeś?!

– Z Ziemi.

– To jest identyfikator. – odpowiedział opanowując zdziwienie Bardock – przeczytać ci? – Gohan uśmiechnął się i wszystko było jasne. Bardock podniósł jego rękę.

– Imię Gohan, Ki w chwili urodzenia nieokreślona, półkrwi Saiya-jin, klasa pierwsza, miejsce urodzenia ziemia, wybranka pierwsza córka Brollego, ze względu na par. 367, imię matki nieokreślone, Ziemianka, imię ojca – Bardock się zaciął. Teraz spojrzał na Gohana przerażonymi oczami.

– Kakarotto... – szepnął Bardock jakby go nie słyszał. Jego oczy zaszkliły się lekko. – Kamira zemdleje ze zdziwienia. Nie tylko ona... – mruczał nie wiadomo do kogo.

– No tak... Wszystko jasne. – uśmiechnął się takim fajnym wzrokiem Bardock przypatrując się Gohanowi.

– Dlatego pomyliłeś mnie z twoim tatą... Raditz opowiadał mi, że wykapany tatuś z niego. – Gohan nie wiedział o czym on mówi.

– Pomyśleć, że urodził mu się taki silny synek. – Gohan patrzał na niego pytającym wzrokiem. Bardock to zauważył.

– Jestem ojcem Kakarotto. Masz przed sobą swojego dziadka.

– Jesteś... Ale ty... – tutaj chciał wstawić słowo "nie żyjesz", ale w porę się opamiętał. Nie wiedział co powiedzieć. Nigdy sobie nie wyobrażał tego spotkania. Gdy pytał się ojca o jego rodziców, zawsze odpowiadał mu, że miał tylko dziadka. W ogóle, gdy jego pytania zaczynały sięgać chociaż kawałek za jego uderzenie się w głowę. Od razu się denerwował. – widząc zamyślenie na twarzy Gohana, powiedział mu.

– Teraz na pewno nie masz się o co martwić. Nie pozwolę cię nikomu tknąć, choćbym miał to sobą przypłacić. Jestem to winny twojemu ojcu.

– No tak, ale... Jak tata znalazł się na ziemi? Nie chcieliście go? – powtórzył Gohan słowa Goku. Bardock posmutniał lekko.

– Wola króla... My nie mamy, na to wpływu. I tak dobrze, że na misję a nie pod nóż.

– Pod nóż...? – Gohan przemyślał te słowa – Saiya-jinowie to świry!

– Sam nim jesteś – uśmiechnął się Bardock. Ale rzeczywiście, Gohan często o tym zapominał. Goku zawsze był "Saiya-jinem, ale wychowanym na Ziemi". No i Gohan się tego trzymał. A teraz?

– A jak to się stało, że ty tu jesteś? – zapytał Bardock. Gohan wytłumaczył mu wszystko od początku do końca. Nawet opowiedział mu historię z Raditzem, Vegetą i Freezerem, bo sądził że go to też pewnie zainteresuje. A później opowiadanie doszło do Asi, a w końcu do Rejziwa. – Bardock się uśmiechnął.

– Wiedziałem, że pokonał Freezera. Miałem tego wizję zaraz przed śmiercią.

– Co ja mam wspólnego z Brollym? – zakrztusił się krwią Gohan.

– Nie denerwuj się. Z Brollym? – Bardock spojrzał na rękę Gohana – to ciebie nie dotyczy. Ale gdybyś mieszkał na Vegecie, musiałbyś się ożenić z córką Brollego. Z kimś innym jedynie za specjalnym pozwoleniem króla. Na Vegecie nie ma czasu na miłość. Dobiera się pary ze względu na klasy, żeby zachować równowagę. A dlatego Brollego, bo on i twój ojciec urodzili się tego samego dnia. Król wiedział, że mniej więcej będą mieli dzieci w tym samym czasie. Kakarotto był w ostatniej klasie, a Brolly w ponad pierwszej. Król pewnie myślał, że dziecko Kakarotto będzie słabe, więc przeznaczył ci córę Brollego...

– Brolly ma córkę? Nie wyobrażam sobie tego... Dobrze, że tu nie mieszkam – uśmiechnął się słabo Gohan.

– I tak ona zaginęła 4 lata temu jak sobie przypominam... Miała jakąś misję z której nie wróciła, czy coś takiego.

– Aha... – Gohanowi oczy same się zamykały.

– Wszystko w porządku?

– Tak – zakończył króciutko, po czym zasnął z przyjemnym uśmiechem na twarzy.

 
autor: Son Luna

<- Rozdział III

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker