Do rzeczy. Naruto rozbraja: Nie wiem, czy się cieszyć czy smucić. oraz Poradzę sobie, jestem synem Czwartego. Jest tak rozkoszny, że bardziej niż kiedykolwiek chce się go przytulić
Co zaś do rozmowy na tematy bieżące - jakże Minato pięknie to w kilku słowach streścił i wskazał na samo sedno: na Madarę (choć nie zna jego tożsamości) i na kontrolowanego Paina. A jakże brutalniej zabrzmiały słowa: jak długo będzie istnieć miłość, tak długo będzie nienawiść. Przyznam szczerze i z samego serca - nie podoba mi się to i nie zgadzam się z tym, i nie zamierzam akceptować.
Naruto zupełnie zagubiony w tym wszystkim. Co ja mam zrobić? I znów rozbrajające słowa Minato: Wierzę w ciebie. Wszyscy rodzice wierzą w swoje dzieci. A ja wierzę, że Naruto właśnie miłością ocali wszystkich. Oczywiście, z całym szacunkiem, do Sailor Moon trochę mu brakuje, ale w gruncie rzeczy bardzo niewiele (a po oiroke no jutsu to już w ogóle...) - pisałam przy innej okazji, że żaden z bohaterów/ek m&a nie kojarzy mi się z Sailor Moon tak mocno jak właśnie Naruto. I jest to, rzecz jasna, najbardziej pozytywne skojarzenie, jakie może istnieć.
Myślę, że Pain nie ma szans. I mam - jednak - nadzieję, że Naruto pokaże mu właściwą drogę. Bo przecież oni wszyscy mądrzy mają rację: zabijaniem nie zaprowadzi się pokoju. Nie chcę oglądać Naruto zabijającego Paina, chcę zobaczyć Paina rozumiejącego samo sedno.



Jeśli przemiana z czterema ogonami tak mocno uszkodziła jego zdrowie, to czemu teraz po ośmiu, kiedy jego ciało dosłownie zniknęło Naruto jest w najlepszej formie?




Za to go zreszta cenie - ze akcja nie leci na leb na szyje. Jednoczesnie nie uwazam, by akcja toczyla sie za wolno - chyba tylko w przypadku scen i epizodow czysto batalistycznych. Pamietam, ze poczatkowe rozdzialy, obrazujace atak Paina na Konohe, szybko mnie zaczely nudzic, bo glownie sie w nich bito... Kiedy jednak fabula rozwinela sie o motywy filozoficzne i doszla do samego sedna walki, wowczas znow zrobilo sie wciagajaco.
