
No więc była to chyba niedziela siedziałem z kolegą na murze, który był bardzo rozwalony.Tak na serio to były szczątki! Do tego zabytek.No to siedzimy sobie i rozmawiamy, a tu nagle mur w krztałcie dachu zaczoł sie obsuwac. Po chwili poczułem ze leży cos bardzo ciężkego na mnie. Miałem strasznego guza na głowie. Nagle słysze głos moje kolegi który woła o pomoc! Po kilku minutach wyczołgałem sie z pod tej betonowej płyty i skróbowałem uwolnic moje kolege, ale bez skudku. On zaczoł sie dusic a ja niewiedziałem co robic! Próbowałem jeszcze kilka razy podnieśc tą płyte, ale jak sie później okazało ważyła ona około 360 kilogramów! (niemiałem szans jej podniesc). zacząłem [ ort! ] krzyczec pomocy ale nikt mnie niesłyszał chyba. Pobiegłem więc do najblizszego domu i zaczełem walic pięściami do drzwi. Wyszedł mężczyzna którego porosiłem ze łzami w oczach o szybką pomoc . Pobiegłem razem z nim w to miejsce a on z ledwością podnisł na kilka centymerów płyte a ja wyciągłem mojego kolege za nogi. Był on czały zakryty płytą i starcił przytomnośc z powodu braku tlenu, jednym słowe dusił sie. Męszczyzna który ze mną przybiegł zadzwnonil na pogotowie. No i tak sie to skończyło. On pojechał do szpitala na kilka dni a ja miałem wstrząs mózgu [ ort! ]. Gdyby jeszcze 3minuty mój kumpel niemiał tlenu juz by było po nim, ale sie wszystko dobrze skończyło
A wy mieliście podobne sytuacje?? Mogliście zginąc a jakos udało sie wam przezyc? Prosze podzielcie sie swoimi sytuacjami