Zmagam się z jakąś grypą i przy charchaniu lecą mi sporych rozmiarów bryłki galaretowate flegmy, które zrzucam do pojemniczka i kiedy już wyzdrowieję, zmiksuję z uprzednio już przygotowanym marynowanym, bydlęcym stolcem i zsiadłą byczą i końską spermą - na samą myśl zrobiło mi się wilgotno w okolicach odbytniczych, aż zachlapał śluz na nim. Ciężko przechodzę wirusa, ale apetyczna mikstura wynagrodzi mi wszelkie cierpienia. W swoim pokoju, jak pisałem w poprzednim wspomnieniu, mam ponad pół metra zwierzęcej różnorodnej gnojówki, którą pod spodem podgrzewa wielki piec, przez co aż skwierczy i bulgocze, a parujące opary są tak jadowite i walące smrodem, że ktokolwiek z mojej wspaniałej rodziny znajdzie się na tym terytorium, to zaczyna mosiężnie rzygać do aromatycznego akwarium sraki. Leżę sobie wtedy wywalony na plecach na tymże stolcu i zaczynam podrzucać w dłoniach zbutwiałe, śmierdzące łojem jajca, które ciężko było odkleić przez kleistą maź, przypominającą klej. Po chwili zabaw z jądrami, przerzuciłem się na bicie penisa po czerepie. Po kilku minutach, kiedy doszedłem - spuściłem się do swej japy, jestem przeszczęśliwym człowiekiem. Popłakałem się z tych emocji i pozdrawiam serdecznie.