Kącik fana

Dragon Ball

KLUB FANA
-
FANFICE -- DRAGON BALL AZ -- DARK KAIOSHIN SAGA -- CZĘŚĆ II -- ROZDZIAŁ XLIII
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część II: Wróg
Rozdział XLIII - Jak wyjść z sali Ducha i Czasu?

       – Vegeta! Obudź się! – saiyańskiego księcia doszedł głos jego małżonki. – Wstawaj mówię!
       – Jeszcze minutka... – wyjęczał.
       – Wstawaj!! Musisz mi pomóc!
       – Pomóc? – zapytał nieprzytomnie Saiyan.
       – Bra zamknęła się w łazience i nie chce stamtąd wyjść, pomóż mi.
       Moment później Vegeta był już na nogach. Wskoczenie w jego ulubiony niebieski strój nie zajęło mu wiele czasu i wkrótce potem znalazł się pod drzwiami łazienki.
       – Bra? Jesteś tam? – zapytał.
       – Nie! Idźcie sobie! – usłyszał zapłakany głos córki.
       – Kochanie – spróbowała Bulma – wpuść nas...
       – Odejdźcie! Nie chcę was widzieć.
       – Widzisz? – zapytała Bulma Vegetę. – Tak jest od godziny.
       – Ja się tym zajmę – powiedział książę. – Zaufaj mi.
       Bulma, jak zawsze kiedy Vegeta mówił "zaufaj mi", miała złe przeczucia, ale mimo to pozwoliła mężowi działać.
       – Słoneczko... – powiedział Vegeta przymilnie, ciesząc się, że Goku, Saladin czy jego własny ojciec nie widzą go w tej sytuacji. – Bądź rozsądna i otwórz...
       – NIE!!!
       – Jak chcesz... – Vegeta nacisnął na klamkę nieco zbyt mocno, urywając ją i miażdżąc zamek w drzwiach, moment później łazienka stała otworem.
       Bra siedziała pod wanną cała zalana łzami, książę podszedł do niej i ukląkł żeby móc jej spojrzeć prosto w twarz.
       – Teraz już uspokój się i powiedz tatusiowi o co chodzi... – Vegeta naprawdę miał nadzieję, że jego brata i ojca nie ma nigdzie w zasięgu słuchu.
       – Tato... Brolly... Wczoraj go porwali, a wy nawet go nie szukacie! Nawet sobie urządziliście przyjęcie!!! – powiedziała córka Saiyana przez łzy.
       – Ależ kochanie, oczywiście przejęliśmy się tym, że nie jest teraz z nami... Nie wiedziałem, że tak ci na nim zależy... – Vegeta zaczął mieć dziwne podejrzenia... Czyżby jego córka i... Brolly??? – Bra, czy ty i Brolly... no wiesz...
       – Tato! Proszę!! Uratuj go!!!
       – Ależ Bra, on jest dla ciebie za stary!! Ma tyle lat co Kakarotto!!
       – No to co? Poza tym był bardzo długo w zaświatach i wy Saiyani się tak szybko nie starzejecie!! Tato...
       Vegeta przez moment bił się z myślami. Kilka razy przemknęło mu przez myśl, że jego córka może kiedyś przedstawić mu jakiegoś chłopaka, ale dlaczego to musiał być akurat Brolly?
       Książę westchnął ciężko.
       – Dobrze, kochanie... Obiecuję ci, że znajdę jakiś sposób, żeby go uratować, choćbym miał poświęcić na to jedno życzenie od Shenlonga...
       – Tatusiu!! – córka rzuciła się Vegecie na szyję. – Dziękuję ci!!! Jesteś najlepszy!!
       "Heh, przynajmniej mówi do rzeczy" – książę przytulił córkę.

       – Tata ma teraz duży problem – uśmiechnął się Trunks, który obserwował całe zajście w telewizorze Północnego Kaio. – Sprowadził sobie na kark kłopoty.
       – Można tak powiedzieć – potwierdził Kaio.
       – Dobrze, ale ja tu nie przyszedłem oglądać telenowele... – powiedział Trunks. – Gdzie Rou-Kaioshin?
       – Nie wiem – skłamał Kaio. – Ma chyba jakieś swoje sprawy... On mi się nie zwierza jest moim przełożonym. A dlaczego go szukasz?
       – Od dłuższego czasu nie wiedziałem Gohana... Wiem, że gdzieś trenuje i to jak przypuszczam ciężko, ale chciałem z pomówić. Myślałem, że może Kaioshin pomoże mi go znaleźć.
       Kaio naburmuszył się.
       – Chcesz zawracać Kaioshinowi głowę takimi głupotami!? Myślisz, że ja nie mogę znaleźć Gohana!? Jestem władcą galaktyki, czy nie!?
       Trunks cofnął się o dwa kroki, tak gwałtownie Kaio na niego nakrzyczał.
       – Spokojnie... Masz rację, więc czy możesz mi powiedzieć, gdzie jest?
       – Oczywiście... – Kaio nastawił czułki. – Hmm – mruknął po chwili. – To dziwne, ale nigdzie go nie wyczuwam, zupełnie jakby nie było go w zaświatach.
       – Przecież jest martwy... Musi tu być.
       – Wiem, że musi!!! – wrzasnął Kaio. – Ale go nie wyczuwam. Są w zaświatach takie miejsca, gdzie nawet moje zdolności nie trafiają, pewnie jest gdzieś tam. To znaczy, że ostro trenuje.
       – Aha... W takim razie ja też się zabieram do ćwiczeń. Nie chcę zostać zbyt dużo w tyle.

       Vegeta kończył właśnie jeść śniadanie. Nie opuszczały go ponure myśli.
       "W co ja się wplątałem? Nie tylko obiecałem jej uratowanie tego psychopaty, ale niejako od razu zgodziłem się na ich związek... Ech, co za czasy nastały..."
       W tym momencie do kuchni wszedł Saladin, wyglądał na bardzo zaspanego, nic dziwnego skoro wczoraj on i Yamcha balowali najdłużej. Yamcha znalazł w Saladinie wiernego słuchacza a Saiyan w eks-bejzboliście nieocenione źródło informacji.
       – Heeeeej, Vegeta – wyziewał Saladin. – Co jest?
       – Dobrze, że jesteś braciszku, chciałem z tobą pomówić.
       – Tak?
       – Co powiesz na to, żebyśmy od dzisiaj trenowali razem? Potrzebuję kogoś silnego do pary, a może czegoś się od siebie nauczymy.
       – Niezły pomysł... Ale czy twój sposób treningu jest taki jak tego Vegetto?
       – Nie bardzo – powiedział Vegeta. – Do tej pory zawsze trenowałem sam i zawsze w Sali Grawitacyjnej, ale teraz sala mi już nie wystarcza i chciałem spróbować czegoś nowego.
       – Kapuję. W takim razie zgadzam się.
       – Świetnie. Aha, jeszcze jedna sprawa. Nie myślałeś o tym, żeby pozbyć się ogona? Szybciej rósłbyś w siłę i mógłbyś osiągnąć SSJ.
       – Zastanawiałem się nad tym, ale mam przeczucie, że nie powinienem tego robić. Nazwij to saiyańskim instynktem albo jak chcesz.
       – Twój wybór. Zaczynamy w samo południe.

       Goku i Goten powoli zbierali się już do wyjścia z Sali Ducha i Czasu, trening był zakończony, spędzili tu niemal okrągły rok, bez kilku dni. Obaj Saiyani zrobili ogromne postępy, Goten nigdy nie spodziewałby się, że trening może go aż tak wzmocnić. Przy okazji półsaiyan nauczył się od ojca bardzo dużo, zadziwiające było ile różnych technik znał Goku.
       – Tato... – zapytał niepewnie, gdy kończyli doprowadzać część mieszkalną sali do porządku. – Myślisz, że uda nam się powstrzymać Babidiego i Gero? – Goten nie raz już zadawał to pytanie, ale do tej pory nie otrzymał bezpośredniej odpowiedzi.
       Goku uśmiechnął się.
       – Oczywiście, że nam się uda synu. My zawsze wygrywamy.
       Zaskoczony nieco Goten ruszył powoli w kierunku wyjścia zabierając sakiewkę z kilkoma ostatnimi Senzu.
       – Eee... Tato, mam pytanie – powiedział po chwili. – Mógłbyś tu przyjść?
       – Idę. – Goku po chwili był już obok syna. – Coś nie tak?
       – Czy wyjście nie powinno być gdzieś tutaj?
       Rzeczywiście, w miejscu, w którym powinny znajdować się drzwi widniała ściana.
       – To niemożliwe – powiedział Goku. – Wejście nie mogło ot tak zniknąć... To znaczy mogło, ale tylko jeśli ktoś złamał reguły...
       – Reguły?
       – Mogą tu przebywać tylko dwie osoby naraz, jeśli jest ich więcej wejście znika po jednym dniu. Podobnie jest kiedy ktoś chcę spędzić w środku łącznie więcej niż dwa lata... O NIE!!! – krzyknął nagle Goku uderzając się otwartą dłonią w twarz.
       – Co się stało?
       – Zapomniałem, że poza rokiem który spędziłem tu z Gohanem byłem tu jeszcze przez miesiąc podczas treningu u Kami! To oznacza więcej niż dwa lata.
       – CO??? Tato!! Jak mogłeś o tym zapomnieć!?
       – Przepraszam, po prostu wyleciało mi z głowy – powiedział zakłopotany Saiyan.
       – I jak my teraz stąd wyjdziemy? Aha, wiem! Kiedy walczyliśmy z Buu ja i Trunks, jako Gotenks wykorzystaliśmy moc naszego krzyku w SSJ3, żeby stworzyć wyjście. Możemy spróbować tego samego.
       – Dobry pomysł! – ucieszył się Goku. – Skoro Gotenksowi się udało to mnie tym bardziej.
       – Z tego co pamiętam przejście otworzyliśmy gdzieś tutaj – Goten wskazał miejsce.
       – Dobrze więc. Gotowy?
       – Tak.
       Goku skoncentrował Ki przechodząc w SSJ a potem od razu w SSJ3. Jego Ki była ogromna, wręcz gigantyczna. Goten, mimo iż jego moc znacznie tutaj wzrosła, czuł że nie dorównuje ojcu. Nikt nie mógł mu dorównać.
       Ojciec Gohana i Gotena nabrał powietrza w usta i wrzasnął z całych sił tak głośno, że niemal cały wymiar zatrząsł się w posadach. Błyskawicznie przed nim otworzyło się ogromne, bo o średnicy dobrych trzech metrów koło. Po drugiej stronie widać było zarysy pałacu Dendego.
       – Niesamowite!! – powiedział Goten z podziwem. – Kiedy krzyczeliśmy jako Gotenks przejście było znacznie mniejsze!
       Goku uśmiechnął się tylko i przekroczył granicę dwóch światów, Goten wszedł zaraz za nim. Przejście niemal od razu zamknęło się.
       Dwaj Saiyani ujrzeli widok, którego żaden z nich nie mógłby spodziewać się nawet w najgorszych koszmarach.
       Pałac Dendego był zrujnowany. Cały plac postrzelany był /ki-blastami, wszystkie palmy były połamane lub spalone, zaś właściwy budynek okazał się jedną wielką ruiną.
       – Hę? – zdziwił się Son Goku. – Co tu się stało?
       – Kiedy wchodziliśmy do sali to wszystko wyglądało zupełnie inaczej... – zauważył oczywisty fakt Goten. – Czy tu była jakaś bitwa?
       – Dende!! – krzyknął Goku. – Popo! Jesteście tu!? Jest tu ktokolwiek!?
       Nie było żadnej odpowiedzi, miejsce było zupełnie opustoszałe.
       – Mam złe przeczucia – powiedział starszy Saiyan. – Mam nadzieję, że Dende żyje i że wszystko z nim w porządku. Może jest u Karina, sprawdźmy to.
       – Dobrze.
       Jakież jednak było zdziwienie obu Saiyanów gdy okazało się, że Świętej Wieży nie ma, a raczej, że jest doszczętnie zburzona. Przewrócona konstrukcja leżała na długości wielu kilometrów, pokruszona w wielu miejscach. Dwaj Saiyani polecieli wzdłuż niej, ale na jej szczycie zastali tylko trochę pokruszonego gruzu, dodatkowo obrośniętego mchem i inną roślinnością, zupełnie jakby wieża przewróciła się lata wcześniej.
       – Nic z tego nie rozumiem – Goku podrapał się po głowie. – Ktoś musi tu być i wiedzieć co się dzieje. Lećmy do Capsule Corp,. może tam kogoś znajdziemy.

       – Czujecie to? – zapytał chropowatym głosem potężny osobnik w pelerynie. – Wyraźnie pojawiły się jakieś dwie nowe Ki.
       – Nie są specjalnie wysokie – powiedział drugi, podobnie ubrany, ale nieco niższy. – Ciekawe skąd się wzięły?
       – Nieważne – powiedział ten pierwszy. – Zabijmy ich, będzie trochę zabawy.
       – Zgadza się – powiedział trzeci, ubrany w obcisły czarny strój. – Ty ich zatrzymaj, a ja tymczasem zawiadomię szefa. Nie darowałby sobie, gdyby przegapił taką okazję.
       – Dobrze. Ale gdzież oni pojawili się na początku? Czy nie w Boskim Pałacu? Warto by sprawdzić, czy nie zostawili tam jakiegoś statku kosmicznego. Nie wzięli się przecież znikąd.
       – Ja się tym zajmę – powiedział ten niższy w pelerynie.

       Czy Saiyani znajdą jakieś odpowiedzi na swoje pytania?


Rozdział XLIV

       Autor: Vodnique


<- POWRÓT DO DZIAŁU

ROZDZIAŁ XLIII -- CZĘŚĆ II -- DARK KAIOSHIN SAGA -- DRAGON BALL AZ -- FANFICE
-
KLUB FANA
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker