Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część III » Rozdział LVIII
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część III: Nowe oblicza bohaterów
Rozdział LVIII - Sala grawitacyjna
 

– Niesamowite są te Senzu – stwierdził Marcus, przeglądając się w lustrze w przydzielonym im pokoju w Capsule Corp. – Nie dość, że wyzdrowiałem to jeszcze zupełnie nie jestem głodny, chociaż minął już cały dzień.

– Daj mi spokój – powiedział Zidane, który miał od wczoraj nienajlepszy humor. – Nie chce mi się o niczym rozmawiać.

Marcus spojrzał na niego z politowaniem.

– Zidane, nie będziesz chyba tego aż tak przeżywał. Trzeba przyznać, że gość jest dobry.

– Aż za dobry. To po prostu niemożliwe! Zrozumiałbym, gdybyśmy przegrali po walce, nawet po krótkiej walce! Ale nam się nawet nie udało go dotknąć!

– Nie dziwi mnie to. Opowiadałem ci o Edge'u, nie? Blank i Cinna ostrzegali nas, że ci tutaj go pokonali. Mogliśmy przewidzieć, że nie będziemy mieli szans.

Zidane milczał.

– Ale ta jego przemiana... to naprawdę coś, nie? Jego moc wzrosła po prostu niewyobrażalnie.

Zidane skinął głową, nie mógł się z tym nie zgodzić.

– Słyszałem, że królowi Gebacca udało się osiągnąć coś co nazywał "zaawansowanym stopniem Super-Saiyana". Myślisz, że to jest to samo?

– Może.

Drzwi do pokoju Lanfanów otworzyły się, do środka wszedł Saladin.

– A, tu jesteście... Ruszcie się, Vegeta pokaże wam swoje metody treningu – powiedział, odwrócił się i wyszedł.

Czerwoni Gwardziści spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami, ale po chwili wstali i poszli za Saiyanem. Drugi książę i reszta Lanfanów czekali już na nich przed salą grawitacyjną. Freya wyglądała wyjątkowo ponuro. Nic dziwnego, jak do tej pory jeszcze nigdy z nikim nie przegrała, poza Steinerem oczywiście. Vegeta był zadowolony, widział w oczach wszystkich kosmitów respekt. W tym momencie górował nad nimi nawet pomimo tego, iż poza Cinna i Garnet wszyscy byli od niego wyżsi.

– Są już wszyscy? – zapytał książę.

– Brakuje Baku i Quina, ale nie sądzę by byli zainteresowani – powiedział Blank.

– Chodźcie za mną. – Saiyan wszedł do sali grawitacyjnej, reszta grupy podążyła w jego ślady. Tego dnia króla Vegety nie było Capsule Corp., ostatnio zresztą często gdzieś znikał.

– Co to za pokój? – zainteresował się Marcus.

– Sala grawitacyjna. To urządzenie na środku modyfikuje siłę ciążenia, można ją zwiększyć, dzięki temu trening jest skuteczniejszy.

– Ciekawy pomysł. Przy jakiej ty trenujesz?

– Od dłuższego czasu tu nie zaglądałem. Ten trening na dłuższą metę tylko przemęcza organizm, poza tym nastawianie się tylko na rozwój fizyczny osłabia technikę. Teraz ćwiczę z bratem.

– Jaka maksymalną grawitację można tu ustawić?

– Zdaje się, że po ostatnich modyfikacjach... 1500. Więcej się nie da, ściany były już kilkukrotnie wzmacniane, ale przy większej po prostu się zapadają.

– Aha – Marcus pokiwał głową. – Co wy na to, żeby to wypróbować?

– Czemu nie? – zgodził się Zidane.

– Skoro chcecie... – powiedział Vegeta – Na początek ustawię wam 500.

– Tylko tyle?

– Niech będzie 1000 – zgodził się książę, podchodząc do pulpitu sterowniczego i wciskając kilka klawiszy. Gotowi?

Wszyscy potwierdzili.

Vegeta wcisnął "enter" i po chwili cała sala niemal widocznie zafalowała od zwiększonego ciążenia. Reakcja Lanfanów była różna, Cinna został przyciśnięty do podłogi, pod Blankiem lekko ugięły się nogi. Reszta nie wydawała się być pod wrażeniem.

Blank wyprostował się po chwili, kiedy pierwszy szok minął. Wysoki Lanfan podszedł do Cinna i pomógł mu wstać.

– Faktycznie, czuć tę grawitację – powiedział Zidane, niepewnie robiąc kilka kroków, Lanfan podskoczył, jednak uniósł się zaledwie na metr i runął na ziemię, wyginając nieco podłogę. – Ta sala jest trochę nieodporna na uszkodzenia.

– Tak, materiały są zaprojektowane do treningu przy grawitacji maksimum 500... Na Ziemi ciężko znaleźć lepsze.

– Myślę, że moglibyśmy coś na to poradzić. Blank, nie wiesz gdzie jest Quina?

Bra, Marron i Ruby wyjątkowo krytycznie przyglądały się powstającej na placu przy Capsule Corp. konstrukcji.

– Tato! – powiedziała z wyrzutem Bra. – Zajmujecie całe miejsce! Gdzie my będziemy się opalać?

– Wybacz, kochanie, ale potrzebujemy tej sali. Nie zapominaj, że będziemy wkrótce walczyć o przyszłość planety. Chcesz chyba, żeby twój brat wrócił, nie? – książę celowo nie wspomniał o Brollym.

Bra prychnęła tylko.

– Dziewczyny! Idziemy stąd! – Trzy nastolatki zniknęły w budynku Capsule.

"Chwila spokoju" – pomyślał Vegeta, ale w tym momencie usłyszał głos Marcusa.

– Vegeta, słuchaj, mam pytanie. Czy ty i twój brat jesteście tu jedynymi Saiyanami? Cinna i Blank twierdzili, że było was więcej.

– Tak, jest nas więcej. Tyle tylko, że akurat wszyscy nie żyją albo gdzieś zniknęli.

– Hę?

– To długa historia. Poza Saladinem i mną możecie się jeszcze natknąć na mojego ojca. Nie drażnijcie go, bo nie jest taki miły jak my.

– Aha.

Tymczasem z drugiej strony placu toczyła się inna rozmowa. Saladinowi mimo najszczerszych chęci nie udało się uniknąć konwersacji z Zidane'em i Freyą, którzy postanowili wypytać go o słabe punkty Vegety.

– Ile razy mam mówić? Nie znam żadnej jego słabości. Nigdy z nim nie wygrałem.

– Na pewno jest coś, co da się wykorzystać na swoją korzyść w walce! – powiedziała Freya.

– Nawet jeśli, to ja nie mam pojęcia co. Zresztą nie jestem odpowiednią osobą do wypytywania, znam go raptem od trzech miesięcy.

– Naprawdę? To kogo powinniśmy zapytać?

– Inny Saiyan, Son Goku, pokonał go dwukrotnie, on na pewno coś by wiedział na ten temat.

– A gdzie jest ten Son Goku? – zainteresował się Zidane.

– W tym problem, że zaginął.

– Wcale nam nie pomagasz – stwierdził Zidane. – Może ktoś inny?

– Son Gohan, syn Goku. On też kiedyś był dużo silniejszy od Vegety.

– A on gdzie jest?

– Nie żyje.

Freya wyglądała na coraz bardziej rozdrażnioną.

– Jest jeszcze ktoś – powiedział w zamyśleniu Saladin. – Brolly, on też kiedyś wygrał z Vegetą.

– Czy on żyje? – upewnił się Zidane.

– Tak.

– A jak go znaleźć?

– Nie mam pojęcia, przyłączył się do naszych wrogów, a oni się ukrywają.

Freya zawyła z wściekłości, odwróciła się i odeszła.

Młodszy książę spojrzał na nią zaskoczony:

– Czy powiedziałem coś nie tak? – zapytał.

– W pewnym sensie – odpowiedział Zidane z rezygnacją. – Chciałem cię jeszcze o coś zapytać. Dlaczego właściwie masz ogon?

– Czemu wszyscy o to pytają? – powiedział znudzonym tonem.

– Bo to głupota, z ogonem nigdy nie osiągniesz dużej mocy i nigdy nie przemienisz się w złotowłosego.

– Mam większą moc niż sądzisz. A Super-Saiyan nie jest mi potrzebny.

– Nie? Przecież w ten sposób nigdy nie dorównasz bratu.

– Nie zależy mi na tym, żeby mu dorównywać.

Zidane'a zdziwiła ta odpowiedź.

– Jesteś zupełnie inny niż Saiyani, których znam.

– Nie jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi – powiedział Saladin. – Może to dlatego, że charakter odziedziczyłem po matce. Ona też zawsze wyłamywała się poza saiyańskie standardy.

– Rozumiem. Ale i tak dziwi mnie, że nie chcesz się pozbyć ogona.

Saladin nie odpowiedział, zamyślił się. Jego matka została na Yarosh. Saiyan tęsknił za nią, nie planował opuszczać planety na tak długo, chciał tylko przywrócić do życia ojca i wrócić na rodzinną planetę, żeby...

Żeby co... żyć jak normalna rodzina?

Saladin pokręcił głową, to było niemożliwe. Znał ojca dobrze z opowieści matki, król Vegeta nie był typem, który może przejść na emeryturę i spędzać całe dnie w domu czytając gazetę i pykając fajeczkę. Saladin łudził się sądząc, że ojciec choćby okaże mu wdzięczność za ożywienie Smoczymi Kulami. Był na to zbyt dumny. Król Vegeta był wojownikiem. Rodzina, jeśli w ogóle liczyła się dla niego to zdecydowanie nie zajmowała pierwszego miejsca.

Starszy brat Saladina był wierną kopią króla, choć życie na Ziemi znacznie go ułagodziło. To dobrze. Saladin żałował, że przywrócił ojca do życia. Żałował, że posłuchał tamtego przybysza. Nie wynikło z tego absolutnie nic dobrego.

Jakby nie patrzeć, wszystkie kłopoty były jego winą...

– Hej, dobrze się czujesz? – Saiyan usłyszał głos Zidane'a.

– Doskonale – odparł ponuro Saladin, unosząc się w powietrze i znikając gdzieś na horyzoncie, chciał być sam.

– A jemu co? – zdziwił się Zidane. – Dziwna ta planeta...

Budowa nowej sali grawitacyjnej trwała około tygodnia, jej inaugurację poprzedzono oczywiście urządzonym przez panią Briefs przyjęciem na którym zjawili się, poza wszystkimi stałymi bywalcami Capsule Corp., także żywa część rodziny Son, czyli Chi Chi, Videl i Pan (z Yamchą i Tenshinhanem jako osobami towarzyszącymi), Dende, Popo i ochraniający ich #17, a także Mr. Satan, który koniecznie potrzebował spotkania z przyjaciółmi, gdyż ostatnimi czasy coraz bardziej zamykał się w sobie, rzadziej pokazując się w telewizji i rozdając autografy. Zjawili się także Puar, Oolong, Karin i Yajirobee. Kamesennina nie zaproszono ze względu na zbyt dużą ilość kobiet będących w stanie zniszczyć miasto jednym Ki-blastem.

Zabawa skończyła się nad ranem i chociaż na chwilę pozwoliła zapomnieć wszystkim o troskach, jakie gnębiły ich każdego dnia. Jak się jednak można domyśleć następnego dnia treningu wcale nie zaczęto z samego rana jak planowano. Około dziewiątej cała Capsule Corporation pogrążona była jeszcze we śnie. No, prawie cała.

Zidane znudzonym wzrokiem wpatrywał się w dwa wróble siedzące na gałęzi tuż za oknem kuchni Capsule. Wszyscy wystawili go do wiatru, mimo, że specjalnie poszedł wczoraj spać wcześniej i zmusił się wstać o tej nieludzkiej porze, by móc zacząć trening. Domyślał się, że Marcus może się nie zjawić, ale że Freya i Garnet też? Lanfan czuł się zawiedziony.

Do kuchni ktoś wszedł, Zidane z nadzieją podniósł głowę. Była to jednak tylko córka Vegety, ta cała Bra. Lanfan spoglądał na nią podejrzliwie, nie miał zaufania do wszelkiej maści nastolatek, gdyż przed okresem zafascynowania Blankiem, Ruby miała zwyczaj przystawiania się do niego.

Bra podeszła do lodówki, wyjęła stamtąd karton mleka z serii produktów "Satan poleca", usiadła naprzeciwko Zidane'a i upiła trochę.

– Widzę, że wszyscy odsypiają – powiedziała po chwili.

– Tak... A ty nie?

– Nie byłam na przyjęciu – odpowiedziała Bra, Zidane uświadomił sobie, że faktycznie nigdzie jej tam nie widział, dziwne zachowanie jak na kogoś w jej wieku.

– Aha.

– Szkoda, że nikogo więcej nie ma – powiedziała nastolatka z tajemniczym uśmiechem. – Ale trudno, po prostu nie mogę tego dłużej trzymać w tajemnicy, najwyżej dowiesz się pierwszy.

To brzmiało groźnie, Zidane wcale nie był pewien czy chce poznać tę wiadomość...

Bra uśmiechnęła się rozbrajająco.

– Jestem w ciąży, czyż to nie cudowne?

Czyż to niecudowne? :-)

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LVII

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker