Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część III » Rozdział LXIII
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część III: Nowe oblicza bohaterów
Rozdział LXIII - Odwracanie uwagi
 

– Niedobrze – powiedział Steiner. – Za silni są i za dużo ich...

– Widzę – potwierdził Piccolo. – Co robimy?

– Mam na nich sposób, ale potrzebuję chwili na koncentrację. Dasz radę ich zająć na moment?

Piccolo uśmiechnął się do siebie. Kiedyś, dawno temu, wypowiedział podobne słowa do Goku. To było tuż przed walką z Raditzem, której Saiyan nie przeżył. Tłumiąc złe przeczucia Nameczanin ściągnął z głowy turban, a następnie zrzucił z siebie pelerynę. Strój opadł na podłoże z głuchym uderzeniem.

– Myślę, że sobie poradzę – powiedział w końcu, Steiner uśmiechnął się tylko.

Piccolo zniknął, pojawiając się tuż obok jednego z szarych stworów i kopiąc go w twarz. Saibaiman poleciał do tyłu bezwładnie, Piccolo tymczasem zniknął, by uniknąć ciosu w plecy od innego. Nameczanin zmaterializował się za przeciwnikiem i strzelił w niego Ki-blastem. Gdyby był to fioletowy stworek pewnie zostałby na miejscu usmażony, tego jednak odrzuciło tylko nieco do przodu.

Piccolo nie zdołał już obronić się przed kolejnymi ciosami. Jeden z Saibaimen podciął go, a drugi, zanim Nameczanin upadł, uderzył go prosto w szczękę. Piccolo poleciał parę metrów do tyłu, wyhamował impulsem Ki i oberwał kopniakiem w brzuch od ostatniego z szarych karłów. Rozwścieczony tym nieco Nameczanin złapał Saibaimana za ręce, aktywował aurę i niemal rozerwał przeciwnika na dwie połówki. Niemal, gdyż jeden ze stawów nie wytrzymał i Piccolo po prostu wyrwał mu lewą rękę. Stworek zawył w agonii zaś jego kompani rzucili się mu z odsieczą. Trójka rzuciła się na Piccolo, a jeden otworzył nagle głowę i splunął w stronę Nameczanina kwasem. Piccolo obronił się, rzucając w zieloną strugę niemal martwego, bezrękiego Saibaimana (teraz już całkowicie martwego), a pozostałych lecących w jego stronę potraktował Ki-blastem. Nie trafił żadnego. Trafiony ciosami w szczękę, korpus i po nogach Nameczanin nie zdołał już nawet utrzymać równowagi, nie wspominając nawet o obronie przed kolejnymi ciosami. Przyparty gradem uderzeń do ściany nie miał już żadnych szans. Otrzymywał cios za ciosem.

Nagła eksplozja Ki odwróciła uwagę Saibaimen od półprzytomnego, poranionego Piccolo. Nie zobaczyli jednak co ją spowodowało. Steiner był teraz dla nich za szybki, znalazł się za ich plecami nim zdążyli się obrócić.

Piccolo jak przez mgłę ujrzał nieco zmienioną postać Lanfana. Miał on teraz całkowicie czerwone włosy i idealnie białe oczy. Poza tym wydawał się nieco wyższy i lepiej zbudowany niż przed chwilą. Otaczała go biała aura.

– Jak się czujesz? – zapytał Nameczanina.

– Jak powiem... że świetnie... to uwierzysz? – z trudem wydusił z siebie Piccolo.

– Dobra, leż tu. Ja się nimi zajmę.

– Nie krępuj się...

Saibaimen już na niego czekali, gotowi do kolejnego starcia.

– Dobra... Będę liczył do trzech – powiedział Steiner. – Jeden... Dwa... – w tym momencie zniknął.

Pierwszy z Saibaimen kopnięty z półobrotu, poleciał do tyłu bezwładnie. Steiner wyprzedził go i skasował strzelając falą Ki z prawej dłoni.

Pozostała trójka rzuciła się na Lanfana, ale ten wpadł w nich niczym w grupę kurczaków, rozpraszając ich na trzy strony. Następnie odwrócił się i we wszystkich wystrzelił po Ki-blaście. Dwa trafiły, posyłając ofiary na okrągłą ścianę otaczającą arenę. Trzeci z Saibaimen był jakimś wyjątkowo zdolnym egzemplarzem, gdyż udało mu się wykonać unik. Steiner zmaterializował się za nim i przestrzelił przez jego korpus biały strumień Ki. Na końcu Lanfan wylądował, ugiął nieco nogi, skoncentrował Ki i dwoma silniejszymi pociskami dobił trafioną wcześniej dwójkę.

– Trzy – dokończył Steiner, prostując się. – Dawać następną grupę! – krzyknął.

Zamiast tego jednak światło nieco przygasło, a Steiner i Piccolo poczuli jak ich Ki zostaje stłumiona, Lanfan powrócił do normalnej formy. Dwie ściany rozsunęły się, zupełnie jakby otwierały się bramy, którymi wojownicy weszli na arenę. Tyle tylko, że nie były to ściany z wrotami, ale dwie pozostałe.

Zamiast wejść pojawiły się dwa spore monitory. Na jednym z nich pojawił się napis "Piccolo", a na drugim "Steiner".

– A teraz, proszę państwa – odezwał się głos komentatora. – To na co wszyscy czekaliśmy. Głosowanie! Pamiętajcie, tylko jeden z wojowników może przejść do następnej rundy, wybierzcie tego, który waszym zdaniem spisał się lepiej!

Po chwili przerwy pod imieniem Piccolo pojawiła się liczba 39%, a na tablicy Steinera 61%.

– Dziękujemy wszystkim, którzy zdecydowali się zagłosować! – powiedział komentator. – Decyzją publiczności zwycięża Steiner i tym samym przechodzi do ścisłego finału! Pozostaje nam tylko pogratulować Piccolo, że udało mu się dotrzeć aż tutaj. Prosimy o brawa!

Na trybunach zawrzało, Nameczanin otrzymał gorące owacje.

– Wygląda na to, że wygrałem – powiedział Lanfan, podchodząc do Piccolo. – Nawet pomimo tego, że nie walczyliśmy ze sobą.

– I tak bym nie wygrał. – stwierdził Nameczanin, podnosząc się z trudem. – Przypominasz mi moich przyjaciół z Ziemi.

– Czy to komplement?

– Raczej tak. Powodzenia w finale.

– Dzięki.

– Zupełnie nieźle sobie poradziliście – powiedział doktor. Piccolo chciał, by się zamknął, ale był uwięziony w komorze regeneracyjnej bez możliwości powiedzenia choćby słowa. Postanowił więc po prostu udawać, że zasnął.

– Pociesz się, że przynajmniej obejrzysz sobie dwie ostatnie walki. Jako eks-zawodnik jesteś teraz niemal pełnoprawnym widzem. Powinieneś się cieszyć, zdajesz sobie sprawę ile kosztuje wejściówka? Aha, już w następnej walce zobaczysz swojego przyjaciela, zmierzy się z naszym mistrzem, Caulifem.

Piccolo nawet zaciekawiły te wieści, ale postanowił nadal udawać śpiącego.

– Chyba zasnął – stwierdził doktor Tengel. – Nic dziwnego, był bardzo wyczerpany.

– Jesteś pewien, że śpi? – ton głosu Solvego sugerował, że nie jest o tym przekonany.

– Tak. Popatrz na jego bioodczyty, są minimalne.

– Aha. W takim razie musimy pogadać.

– O Steinerze?

– O Steinerze – potwierdził kapitan. – Jak oceniasz jego moc? Może zagrozić Caulifowi?

– Może – przyznał doktor.

– W razie czego ten sam plan co z Uubu?

– Tak.

Piccolo nie do końca wtedy jeszcze rozumiał o czym mówią, ale wkrótce miał się sam o tym przekonać.

Nameczanin trochę dziwnie czuł się na widowni, pośród tych wszystkich dziwnych osobników. Niektórych z nich rozpoznawał, walczył z nimi niedawno. Innych potrafił chociaż zaklasyfikować do jakiejś znanej mu rasy, jak na przykład siedzącego dwa rzędy dalej zmiennokształtnego. Jednak znaczna większość obecnych tu stworzeń była mu całkowicie nieznana, a niektóre tak dziwaczne, że niemożliwym chyba byłoby wyobrażenie ich sobie bez wcześniejszego ujrzenia ich na własne oczy. Siedzący obok Nameczanina fioletowo-zielony stwór z licznymi mackami wyrastającymi z głowy był chyba dobrym przykładem.

Każde miejsce na trybunach wyposażone było bardziej niż luksusowo. Oprócz fotela, którego kształt dało się na wszystkie sposoby regulować był tu także pulpit z monitorem na którym pojawiał się obraz z jednej z kilkuset wmontowanych w ścianę areny kamer. Komputer automatycznie wybierał najlepszy obraz, a każdą scenę dało się obejrzeć w zwolnionym tempie na wiele różnych sposobów. Poza ekranem na pulpicie był jeszcze przyciski odpowiedzialne za wzywanie ludzi od przekąsek i napojów.

Oczywiście walk nie trzeba było oglądać w monitorach, nawet ze swojego dość wysokiego miejsca Piccolo miał dobry widok na całą arenę i za pomocą dołączonej do każdego miejsca skalowanej lornetki mógł bez trudu dojrzeć nawet szczegóły rysów twarzy zawodników. Tak przynajmniej twierdził doktor Tengel, który instruował nieco wcześniej Nameczanina jak korzystać z miejsca na widowni.

Piccolo spróbował się odprężyć i wygodniej usiąść na swoim miejscu. Był trochę za wcześnie, widzowie dopiero się schodzili. We wcześniejszych rundach walki odbywały się co godzinę, ale trzy ostatnie pojedynki były rozgrywane po jednym dziennie dla podwyższenia napięcia i zapewnienia zawodnikom możliwości odpoczynku i czasu na regenerację sił.

– Naprawdę? Piccolo będzie na widowni? – zdziwił się Uubu. – Ale jakim cudem?

– Twój przyjaciel odpadł już z turnieju – wyjaśnił kapitan Solve.

– To szkoda... Miałem nadzieję, że będzie okazja się z nim drugi raz zmierzyć...

– Cóż, nie wydaje mi się by miał z tobą jakiekolwiek szanse.

– Nie docenia pan Piccolo. On potrafi zaskoczyć.

– Na twoim miejscu przejmowałbym się raczej twoim nowym przeciwnikiem.

– A właśnie. Kto to? – zaciekawił się Ziemianin.

– Nie mogę powiedzieć. Dowiesz się na arenie.

– W porządku – Uubu wzruszył ramionami. Walka to walka.

– Uubu, z planety Ziemia. Ten, który najbardziej chyba nas wszystkich zaskoczył, z rundy na rundę pokazując coraz więcej swoich możliwości i zwyciężając wielu faworytów – mówił komentator. – Wszyscy życzymy mu sukcesu, choć niewielu wierzy w jego zwycięstwo... – komentator nagle urwał. Uubu, w przeciwieństwie do Piccolo, nie widział, że komentujący walki kosmita otrzymuje od jakiegoś wojskowego solidną burę za zbyt dużo wtrąceń od siebie i mało obiektywne podejście do pracy, po chwili reflektor oświetlił drugiego z zawodników. – Oraz ten, którego wszyscy znamy i uwielbiamy. Niepokonany jak dotąd wielki Caulif!!

Po obowiązkowym oświetleniu lorda Ulvhedina i słówku od sponsorów arena została przygotowana do drugiego półfinałowego starcia turnieju. Uubu chciał ruszyć do jej centrum by zobaczyć swojego przeciwnika, ale zanim zdążył postąpić choćby krok ktoś nagle się przed nim zmaterializował.

"Szybki jest" – przeszło przez myśl Uubu zanim jeszcze w ogóle spojrzał na przeciwnika.

Caulif okazał się być wysokim, bo ponad dwumetrowym, dobrze zbudowanym mężczyzną o dość łagodnych rysach twarzy. Jasne włosy luźno opadały mu na ramiona. Ubrany był w luźne, szare spodnie przewiązane złotawym futrzanym pasem, oraz w nieco przyciasną bordową kamizelkę. Caulif, co ciekawe, nie stał na podłożu, unosił się kilka centymetrów nad nim.

Przeciwnik utkwił wzrok w Ziemianinie. Nie wiedzieć czemu, spojrzenie jego błękitnych oczu wzbudziło w Uubu dziwny niepokój. Czarnoskóry wojownik przełknął ślinę. Caulif nie patrzył na niego jak na przeciwnika. Raczej jak drapieżnik na swą przyszłą ofiarę...

Jakie niespodzianki skrywa w sobie Caulif?

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LXII

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker