Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część III » Rozdział LXXII
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część III: Nowe oblicza bohaterów
Rozdział LXXII - Przeciwnik ponad siły
 

– Czego tu chcecie? – odważnie zapytał lewitujących tuż nad jego lożą osobników Lord Ulvhedin, był to masywny, przystojny mężczyzna o spiczastych uszach, ubrany w zdobioną zbroję z wystającymi naramiennikami i w diademie na głowie, czuć było od niego autorytet. – Dlaczego zakłócacie nasz turniej?

Wystrzelony przez Ray'Pire'a Ki-blast uciszył lorda na zawsze, przy okazji kompletnie niszcząc całą jego lożę.

Cathan podleciał powoli do miejsca, które na widowni zajmował Sword. Wojownik o fioletowej skórze obdarzył go kompletnie wypranym z szacunku spojrzeniem, jako jedyny chyba nie bał się zastępcy Edge'a. Przynajmniej nie aż tak jak inni.

– Pan Sword. Jakaż to przyjemność ujrzeć pana całym i zdrowym – zadrwił zielonoskóry.

– Witaj, Cath. Szkoda, że ja nie mogę powiedzieć tego samego.

Cathan zmarszczył brwi, imitacja uśmiechu zniknęła z jego twarzy.

– Na twoim miejscu starłbym ten uśmieszek z ust, Sword. Edge chce z tobą porozmawiać o twojej dezercji. To może być ostatnia rozmowa w twoim życiu.

– Nie sądzę – Sword uniósł się do poziomu swego rozmówcy. – Jak zwykle skończy się na upomnieniu – powiedział z rozbrajającą szczerością. – Obaj wiemy, że jestem mu potrzebny.

Cathan syknął tylko i zdematerializował się. Sword nie zdążył zareagować kiedy nagle zielonoskóry znalazł się za nim, otoczył jego szyję ramieniem i przycisnął do siebie, pozbawiając go oddechu.

– Obaj wiemy także, że ja jestem mu potrzebny bardziej – szepnął mu prosto do ucha, kiedy Sword daremnie próbował rozluźnić chwyt i zdobyć trochę powietrza. – A zaczynam sądzić, iż nie jesteśmy mu potrzebni obaj... zrozumiałeś?

Sword chciał potwierdzić, ale kompletnie nie był w stanie choćby kiwnąć głową, nie wspominając już o wydobyciu z siebie jakiegoś dźwięku. Po chwili Cathan puścił go. Sword opadł na arenę, ciężko łapiąc oddech.

"Lubisz dusić, co?" – przeszło mu przez myśl, jednak nie zdecydował się powiedzieć tego głośno – "Kiedyś cię dorwę."

Sword wolał nie przypominać sobie ile razy już to obiecywał.

– Chciałbym coś ogłosić – zadudnił Cathan tak, by jak najwięcej osób go usłyszało. – W imieniu Władcy Północnej Megagalaktyki, Edge'a wszyscy zostajecie skazani na śmierć. Możecie stawiać opór.

Wśród publiczności dało się zauważyć pierwsze objawy paniki. Cinqueda i Ray'Pire ruszyli do ataku.

– Nie obijaj się, Sword – rzucił jeszcze Cathan, zaczynając strzelać Ki-blastami w uciekających widzów. – Zajmij się tamtą częścią.

Piccolo od razu rozpoznał Edge'a, jego trudno było zapomnieć. Przywódca Umierających Gwiazd wręcz przeciwnie, nigdy nie domyśliłby się kim jest Piccolo. Ich starcie na Ziemi było dość krótkie bądź co bądź. Edge co prawda doskonale zapamiętywał Ki każdego kogo spotykał, ale aura Nameczanina była teraz zupełnie inna niż kiedyś.

Niebieskoskóry olbrzym był wściekły. Naprawdę rzadko udawało się komuś go rozwścieczyć i nawet wtedy trudno było stwierdzić, że naprawdę jest wyprowadzony z równowagi. Poza lekko iskrzącymi na czerwono oczami i silną emanacją Ki (zwykle Edge panował nad Ki tak dobrze, iż nie wydzielał jej ani trochę) praktycznie nie było różnicy.

– Jestem pewien, że nie zdajesz sobie sprawy z tego co właśnie zrobiłeś – syknął do Piccolo, jego głos mógł wydawać się opanowany, ale wcale tak nie było. – Zaprzepaściłeś lata moich wysiłków, zniszczyłeś moją misję. I to wtedy, gdy byłem o krok od zwycięstwa – przerwał, gdyż po prostu brakowało mu słów. Nadal nie był w stanie zaakceptować tego, że wszystkie jego wyprawy, poszukiwania i walki poszły na marne. To było po prostu niemożliwe.

Piccolo nie odpowiedział. Nie bał się, wyraźnie czuł, że jest w stanie stawić czoła przeciwnikowi. Nie był już tą samą osobą, co wtedy na Ziemi, kiedy nawet jego najpotężniejszy atak nie zdołał choćby drasnąć Edge'a. Te czasy już minęły. O dziwo, Piccolo nawet przez myśl nie przeszło, by pomyśleć w tym momencie o Ziemi, chociaż logicznie biorąc skoro Edge żył, to nie został pokonany na jego planecie co mogło oznaczać, że już ona nie istnieje. Teraz jednak Nameczanin był wojownikiem i myślał jak wojownik.

– Zabiję cię za to – kontynuował Edge. – Zabiję cię powoli, tak żebyś poczuł jak życie będzie z ciebie wypływać.

Przywódca Umierających Gwiazd zacisnął pięści i zaatakował.

Sashi-Zoe posłał w Uubu szybki Ki-blast, a kiedy ten uniknął znikając i pojawiając się metr dalej, zjawił się znienacka tuż przed czarnoskórym wojownikiem i wbił mu kolano w brzuch. Uubu odskoczył impulsem Ki, wyhamował drugim i strzelił pociskiem z obu rąk. Sashi wziął zamach i odbił go złączonymi pięściami. Uubu wykorzystał moment, w którym jego przeciwnik stracił go z oczu i zaatakował lewym sierpowym, który trafił rudowłosego prosto w szczękę. Sashi wyhamował impet ciosu łagodnie, choć szybko i ruszył do kontry, kopiąc z półobrotu. Jego cios trafił w widmo. Uubu zjawił się z lewej i kopnął zamaszyście, które to jednak uderzenie zostało przez Sashiego zablokowane.

"Niezły jest" – pomyślał Uubu, odskakując. – "Nawet w czasie walki nie czuję od niego żadnej Ki, muszę śledzić go wzrokiem... On pewnie cały czas orientuje się gdzie jestem."

Sashi, jakby na potwierdzenie tych słów, zdematerializował się, przez co Uubu stracił go z oczu. Kiedy już go zauważył, było za późno. Kopniak między nogi pozbawił go oddechu i sprawił, że z uczeń Goku cichym jęknięciem osunął się na podłoże, próbując opanować ból.

– Grasz nieczysto – powiedział po dłuższej chwili, starając się podnieść, Sashi spojrzał na niego, w kącikach jego ust czaił się uśmiech. Najwyraźniej nie chciał wykorzystywać tego momentu do szybkiego zakończenia walki, chodziło mu tylko o to, by boleśnie pokazać Uubu, iż ma nad nim przewagę. Kiedy tylko czarnoskóry wojownik stanął na nogi rudzielec ruszył ponownie.

Seimitar i Falchion kończyli właśnie zaimprowizowany mecz siatkówki, w którym za piłkę służył im niejaki Zaurin, ponoć starszy brat kogoś o imieniu Bojack. Dwaj czarnoskórzy nie lubili się zbytnio, ale czyż nie mówi się, że to właśnie wspólnie uprawiany sport pozwala przełamać pierwsze lody? Falchion pierwszy znudził się tą zabawą i uderzył trochę zbyt mocno łamiąc ich ofierze kręgosłup. Seimitar od razu zaczął się rozglądać za jakąś inną rozrywką. Wybór, choć już nieco przetrzebiony, nadal był spory.

Rozchichotany Ray'Pire strzelał Ki-blastami na prawo i lewo. Uwielbiał takie sytuacje, wprost je kochał. Nawet tutejsi żołnierze w szaro-niebieskich mundurach nie byli w stanie przeciwstawić się mocy jego i pozostałych Umierających Gwiazd. Ray, śmiejąc się jak opętany, strzelił pociskiem w grupę uciekających widzów. BUUM! Ale masakra. Pokrwawione fragmenty ciał poleciały na wszystkie strony.

Ray'Pire roześmiał się jeszcze głośniej. Tak, zdecydowanie kochał tę robotę.

Piccolo zdziwiłby się zapewne szybkością ataku swego przeciwnika, gdyby miał choćby moment czasu na dziwienie się. Nie zdążył zareagować, kiedy nagle Edge znalazł się tuż przed nim, wbijając mu pięść w brzuch. Nameczanin skulił się z bólu, wypluwając sporo krwi i śliny. Przywódca Umierających Gwiazd poprawił podbródkowym tak silnym, że zęby zielonoskórego skruszyły się, kiedy jego dolna szczęka zderzyła się z górną. Piccolo poleciał w górę bezwładnie, Edge zjawił się na torze jego lotu i zbił go niczym piłkę do siatkówki. Celował w szyję, ale nie trafił i cios uderzył w prawy bark przeciwnika wybijając mu rękę ze stawu. Piccolo wrzasnął z bólu, lecąc dla odmiany w stronę powierzchni. Edge ponownie wyprzedził go i odkopnął w górę, miażdżąc przy tym kilka żeber Nameczanina. Piccolo poleciał po sporym łuku i upadł na powierzchnię, ciężko dysząc. Dość długo trwało zanim podniósł się, ale i tak trudno mu było utrzymać się na nogach.

Edge zbliżył się do niego.

– Jak ci się podobała rozgrzewka? – syknął. – Mam nadzieję, że się jeszcze nie zmęczyłeś bo teraz przejdziemy do walki na poważnie...

Oczy Piccolo rozszerzyły się ze zdziwienia. Co ten potwór miał na myśli?

Edge jednym nagłym impulsem Ki nagle urósł nieco, a dokładniej urosły jego mięśnie. Twarz przemieniła się w potężnie uzębiony pysk, przypominający nieco koci. Całą jego skórę porosły krótkie zielonkawe włoski. Źrenice oczu zmieniły kolor na żółty i wyglądały teraz jak pionowe szparki.

Nameczanin nie czuł już od niego absolutnie żadnej Ki, ale miał przeczucie, że to wcale nie jest dobra wiadomość.

Uubu poczuł, że jego przyjaciel ma duże kłopoty. Ki Nameczanina w ciągu kilku chwil osłabła bardzo znacznie. Postanowił przerwać pojedynek i polecieć mu na pomoc. Na szczęście statek Lorda Ulvhedina był bardzo blisko planety. Uubu wzrokiem wyszukał ścianę, która bezpośrednio oddzielała go od pola walki Piccolo i ruszył w tamtym kierunku. Nie doleciał daleko, Sashi-Zoe zagrodził mu drogę i kopnął w brzuch, impet cofnął Ziemianina o kilka metrów.

– Daj mi spokój! – krzyknął czarnoskóry wojownik, wystrzeliwując Ki-blast w przeciwnika, Sashi uniknął go płynnym ruchem, po łuku doleciał do Uubu i uderzył go w szczękę. Cios nie był specjalnie silny, ale wystarczył by zatrzymać ucznia Goku na miejscu.

Nie wiadomo kiedy Edge znalazł się za Nameczaninem. Olbrzym przyłożył przeciwnikowi dłoń do pleców i za pomocą Kiaiho posłał go w powietrze. Piccolo wyhamował ze sporym trudem, ale znowu stracił przeciwnika z oczu. Zorientował się, że Edge musi on za jego plecami, nie zdołał jednak odwrócić się na czas.

Wystrzelony przez Edge'a strumień Ki rozorał bok Nameczanina, wyrywając całkiem spory kawał ciała pod prawym ramieniem. Zielonoskóry wojownik nie miał już nawet sił krzyczeć. Przywódca Umierających gwiazd zmaterializował się nad Piccolo i kopnięciem z salta posłał go prosto w podłoże. Nameczanin uderzył w ziemię ciężko.

Piccolo ogromnym wysiłkiem oparł się lewą ręką o grunt, ale nie czuł się już na siłach wstawać. Z oczu ciekły mu łzy. Nameczanin płakał nie dlatego, że przegrywał, nie dlatego też, iż wyraźnie widział zbliżającą się śmierć. Czuł, że gdyby Edge zjawił się tu godzinę wcześniej, kiedy Nameczanin dysponował jeszcze pełnią energii on, Piccolo, zwyciężyłby. Ta właśnie frustracja doprowadzała go teraz do łez.

Piccolo stał się prawdziwym Nameczaninem-wojownikiem.

Ignorując ból, zielonoskóry wstał i z głośnym rykiem uderzył lewą dłonią w prawy bark, wstawiając go na miejsce. Krew z jego zmasakrowanego boku ciekła mu po nodze na ziemię, gdzie utworzyła się już spora plama.

Nameczanin uniósł się w powietrze i spojrzał Edge'owi prosto w oczy.

– Jeśli chcesz mnie zabić zrób to od razu – powiedział, z jego ust pociekła strużka krwi, najwyraźniej połamane żebra przebiły płuca.

– Wydaje mi się, że jeszcze się pobawię – Edge uderzył Nameczanina w szczękę. Cios nie był specjalnie silny, ale Piccolo i tak poleciał bezwładnie i wbił się głęboko w ziemię. Ułamek sekundy później miejsce, gdzie wylądował eksplodowało i Nameczanin wystrzelił stamtąd tak szybko jak tylko teraz był w stanie lecieć. Z wściekłym rykiem i kroplami łez płynącymi mu po policzkach rzucił się na Edge'a, chcąc zmusić go do zakończenia walki.

Skutecznie.

Przywódca Umierających Gwiazd zniknął, zjawił się tuż przed nim i sporą falą Ki wystrzeloną z lewej dłoni przeszył korpus Nameczanina na wylot. Oczy Piccolo zaszkliły się momentalnie, zaś z jego twarzy zniknęły wszelkie emocje. Edge dołożył do ataku drugą dłoń, fala Ki rozszerzyła się, obejmując całą sylwetkę jego przeciwnika i momentalnie obracając ją w proch...

"I tried so hard and got so far,

But in the end it doesn't even matter.

I had to fall and lose it all,

But in the end it doesn't even matter..."

(Linkin Park – "In The End")

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LXXI

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker