Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część IV » Rozdział LXXIV
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część IV: Koniec
Rozdział LXXIV - Sabotaż
 

Laboratorium Gero i Babidiego pogrążone było w mroku, większość urządzeń pracowała na minimalnych obrotach. Zarówno szalony naukowiec jak i nie mniej szalony czarnoksiężnik mieli teraz przerwę, Babidi spał, natomiast Gero regenerował energię w jednej ze służących do tego komór. Musiał ładować baterie od czasu do czasu, nie miał niezależnego zasilania jak #17 czy #18. Było to dla niego poważnym utrudnieniem i planował zmodyfikować swoje sztuczne ciało w wolnej chwili. Na razie jednak nie było na to czasu, praca nad nowym projektem pochłaniała całą jego uwagę. Nieobecny akurat w kwaterze Kaioshin chciał aby nowy wojownik powstał jak najszybciej. Gero pracował bez wytchnienia, był co prawda szalonym naukowcem, ale nie na tyle szalonym by sprzeciwiać się swojemu przywódcy. To po prostu nie wchodziło w grę. I tak mieli opóźnienie.

Wspólne dzieło dwóch geniuszy jak na razie nie wyglądało na specjalnie bojową istotę, właściwie to nie wyglądało na żadną istotę. Było niewielką, jakby ulepioną z plasteliny czarną kulką pływającą w nasyconym tlenem i związkami odżywczymi zielonym bio-płynie.

Cell po prostu nie mógł uwierzyć, że to "coś" ma się wkrótce stać istotą silniejszą od niego. Czerwony – od czasu wchłonięcia Buu – mutant po prostu nie był w stanie tego znieść. Najbardziej wyprowadzało go z równowagi to, iż do tej pory uważany najdoskonalszą z istot stworzonych przez Dr. Gero, miał się teraz stać tylko "nieudaną próbą", "etapem na drodze rozwoju", "produktem pośrednim".

Jakby tego nie nazwać chodziło o to samo. Uważano go za odpad, za śmiecia, za nic nie warte gówno!

Nawet Kaioshin przestał zwracać na niego uwagę. Wcześniej to on, Cell był głównym egzekutorem jego rozkazów, ale teraz znacznie częściej nowy władca megagalaktyki korzystał z pomocy Saiyanów, zarówno Gohana jak i Brolly'ego.

Saiyani... Cell nienawidził ich niemal tak bardzo jak tej czarnej kulki pływającej w półprzezroczystym zbiorniku tuż przed jego oczami. Niemal. Zwłaszcza Gohana.

Dlaczego Kaioshin dołączył właśnie jego do ich "drużyny"? To była jedna ze spraw, których Cell nie rozumiał. Jednak ich przywódca nigdy nie zwierzał się ze swoich planów i motywów.

Cell z nienawiścią patrzył na zielony zbiornik. Ta mała czarna kulka. Czuł jak agresja zaczyna brać w nim górę nad zdrowym rozsądkiem. Gdyby teraz ją zniszczyć, tę "kuleczkę", ten bezwartościowy zlepek genów. Nikt by się o tym nie dowiedział. Można by to zwalić na błąd aparatury...

Błąd aparatury...

Cell wyciągnął dłoń w kierunku zbiornika, podjął już decyzję.

Nagle do głowy wpadł mutantowi genialny, w jego mniemaniu, pomysł, może jednak ten zlepek genów ma większą wartość niż to się wydaje?

Uśmiechnął się triumfalnie, opuścił dłoń, podszedł do komputera i wystukał odpowiednie polecenie. Zbiornik zielonej cieczy opróżnił się z sykiem, cała jego zawartość znalazła się w dużym, otwartym naczyniu. Cell podszedł do niego i wyłowił z ciepłego bio-płynu zaczątek swojego niedoszłego następcy. Nie dało się go jeszcze nazwać żywą istotą, był raczej materiałem... i tak też należało go potraktować. Cell domyślił się, że wchłonięcie kulki może go znacznie wzmocnić. Tak, to będzie odpowiednia zemsta dla wszystkich, którzy go nie doceniali. Nareszcie okaże się, kto naprawdę jest najlepszy.

Wszelkie wątpliwości, jakie mógłby mieć Cell były w jego umyśle skutecznie zagłuszane jego częściowo saiyańską dumą i wygórowanym poczuciem własnej wartości. Było to jawne sprzeciwienie się woli Kaioshina, ale to nawet przez moment nie przeszło mutantowi przez myśl. Wręcz przeciwnie, coś jakby dodatkowo namawiało go do nieposłuszeństwa.

"Zrób to, pokaż na co cię stać, udowodnij kim jesteś!"

Głos w głowie Cell'a był wyraźny, przekonujący i nie do odróżnienia od jego własnych myśli.

"Pokaż im wszystkim, że to TY jesteś najlepszy, nikt inny!"

Mutant włożył małą, czarną kulkę do ust i połknął. Kilka sekund później poczuł zmiany zachodzące w jego organizmie. Czuł, że czeka go kolejna przemiana, ale powstrzymał ją siłą woli. Uznał, że lepiej nie wywoływać niepotrzebnych podejrzeń, które na pewno wzbudziłby jego nowy wygląd. Jeszcze przyjdzie czas by ujawnić swą prawdziwą moc.

Trzeba było jeszcze tylko zatrzeć ślady. Od wywołanej niewielkim impulsem Ki iskierki zajęła się jedna z łatwopalnych cieczy w laboratorium. Eksplozja zniszczyła sporą część kryjówki Kaioshina, ale nikt tego nie zauważył, gdyż Antarktyda nigdy nie była specjalnie uczęszczanym miejscem. Nikt nie mógł też wyczuć żadnej Ki, gdyż po pierwsze siedziba była pod tym względem izolowana, a po drugie eksplozja była naturalna.

Kryjówka na Ziemi, pod samym nosem wojowników Z, to był jeden z pomysłów Kaioshina. Tutaj nikt nie spodziewałby się go znaleźć i nie było też strachu, że planeta zostanie przypadkiem zniszczona przez jakiegoś niewyżytego kosmitę. W razie niebezpieczeństwa Saiyani przecież ją obronią, czyż nie?

Absolutnie nikt nie podejrzewał Cell'a o spowodowanie wybuchu w laboratorium. Gero i Babidi byli zbyt przerażeni potencjalną reakcją Kaioshina i zbyt zaaferowani zrzucaniem winy na siebie nawzajem by dojść do jakichkolwiek logicznych wniosków. Jakież było ich zdziwienie gdy, po powrocie, ich przywódca wykazał bardzo dużo zrozumienia dla sytuacji i rozkazał im jak najszybciej wznowić badania, ostrzegając jedynie, że w przypadku kolejnej porażki nie mogą liczyć na dalszą wyrozumiałość.

Czasami nikt nie rozumiał decyzji Kaioshina, ale on nigdy nie zwierzał się nikomu ze swych planów i motywów.

Goten zmaterializował się dokładnie przed wejściem do Capsule Corporation. Półsaiyan rozejrzał się, tak, wszystko wyglądało tak jak powinno. No, prawie. Goten niespecjalnie pamiętał sporą kopułę zajmującą większość placu przy kompleksie budynków, ale poza tym wszystko było w porządku.

– Faktycznie, działa bez zarzutu. – Goten popatrzył na trzymane w dłoni urządzenie. – Już nigdy nie zwątpię w talent Bulmy.

Jakby w reakcji na te słowa aparacik zasyczał nagle, sypnął iskrami i wyrzucił z siebie smużkę dymu. Cyferki znikły z wyświetlacza.

Półsaiyana na moment zamurowało, zmarszczył lekko brwi.

"Ale tandeta. Cofam to co przed chwilą powiedziałem" – pomyślał, wyrzucając resztki czarnej skrzynki do najbliższego kosza na śmieci, po czym skierował się w stronę drzwi Capsule Corp. Nacisnął przycisk dzwonka, ale o dziwo nawet po dłuższej chwili nikt nie otworzył. Zdziwiony Goten sam nacisnął na klamkę i wkroczył do środka. Po chwili znalazł się w salonie, gdzie było raczej pusto. Jedyny obecny w pomieszczeniu osobnik, rozwalony na kanapie białowłosy mężczyzna, ubrany wyłącznie w niebieskawe bokserki, podniósł wzrok znad ekranu telewizora i spojrzał na półsaiyana przelotnie. Zmarszczył brwi w wyrazie lekkiego zdziwienia, ale po sekundzie wzruszył ramionami i wrócił do oglądania telewizji. Był akurat program o Mr. Satanie.

– ...właśnie z powodu wypadku, który przydarzył się mojemu najlepszemu uczniowi, Buu – mówił z ekranu telewizora Satan – a także z kilku innych powodów, głównie osobistych, postanowiłem przejść na emeryturę jako mistrz sztuk walki. Niniejszym zdaję pas mistrzowski i tytuł i ogłaszam, iż nie wezmę udziału w następnym Tenkaichi Budokai.

Goten nie słuchał dalej, lekko oszołomiony wyszedł z salonu i ruszył w głąb budynku, próbując znaleźć kogoś znajomego. Po drodze minął dwóch szaroskórych osobników dyskutujących o jakimś Quina i czymś, co nazywali "napędem pulsowym". Półsaiyan minął ich nieprzytomnie i idąc nieco na chybił-trafił dotarł w końcu do wewnętrznego parku. Zastał tu doktora Briefsa karmiącego właśnie grupkę niewielkich triceratopsów.

– Doktorze Briefs! Bardzo się cieszę, że pana widzę! Przez chwilę sądziłem, że jestem w nieodpowiednim miejscu.

– Ooo, czyżby Son Goten? – zapytał ojciec Bulmy. – W pierwszej chwili pomyliłem cię z twoim ojcem, taki jesteś podobny.

– To przez tę fryzurę.

– A właśnie, czy ty i ojciec nie zaginęliście razem w jakiejś dziwnej sali? – zapytał doktor Briefs drapiąc się po głowie.

– Owszem, ale udało mi się wrócić... niestety bez ojca.

– Rozumiem – odparł doktor, wracając do karmienia dinozaurów, które ignorowane zaczęły o sobie przypominać głośnymi piskami. – Vegetę pewnie to trochę zmartwi.

– No właśnie. Gdzie są wszyscy? I co za facet leży w salonie?

– W salonie? Pewnie masz na myśli Zidane'a – stwierdził pan Briefs. – Nie przejmuj się nim, czasami bywa opryskliwy, ale jest raczej niegroźny. On i jego przyjaciele dużo ćwiczą z Vegetą w tej nowej sali grawitacyjnej.

– Hm?

– No tej, na placu, obok budynków. Spędzają tam całe dnie, ale teraz są w szpitalu z androidami i resztą. Zidane został, bo stwierdził, że takie rzeczy go nie obchodzą.

Goten niewiele zrozumiał z wypowiedzi ojca Bulmy.

– W szpitalu? Czy coś się stało? Jakie androidy? Jakie "rzeczy"?

– Bra zaczęła rodzić, dlatego wszyscy są w szpitalu, androidy koniecznie chciały jechać z nią, Lanfani też się zabrali, w większości. Pojechali za Vegetą.

– Rodzić?!? – krzyknął półsaiyan, przytłoczony wiadomością. – Jak to rodzić!?!

– Była w ciąży, więc... – zaczął doktor, ale Goten mu przerwał.

– Domyślam się, że była w ciąży! Kto jest ojcem?

– Nie jestem pewien. – Doktor podrapał się po głowie. – Ale chyba ten młodzieniec, który zniknął... Brolly, czy tak?

Goten nie czekał już na dalsze wyjaśnienia, natychmiast wybiegł z Capsule Corporation, uniósł się w powietrze i podążył w kierunku najbliższego szpitala.

Ciekawe co się urodzi?

 
autor: Vodnique

<- Część III, Rozdział LXXIII

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker