Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część IV » Rozdział XC
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część IV: Koniec
Rozdział XC - Mistyfikacja
 

Piccolo uważnie zmierzył Gohana wzrokiem.

– Dobrze wiem, że nie mam żadnych szans. To nie ma znaczenia. Nie pozwolę ci ich zabić. Będziesz musiał najpierw zabić mnie.

Saiyan uśmiechnął się wrednie.

– Skoro tak bardzo tego chcesz. Nie odmówię. Tylko nie mów potem, że nie dałem ci szans. Chociaż, właściwie to nie sądzę byś wkrótce był w stanie jeszcze cokolwiek powiedzieć.

Piccolo stanął w gotowej do obrony pozycji.

Gohan rozpłynął się w powietrzu, pojawił za swym byłym nauczycielem i uderzył go łokciem w plecy. Nameczanin poleciał do przodu, odbił się dłońmi, obrócił w powietrzu i wylądował na stopach, twarzą w kierunku przeciwnika, który już przygotowywał się do ataku.

– KA-ME-HA-ME...

Zielonoskóry wojownik zareagował błyskawicznie, rzucił się Saiyana zanim ten zdołał dokończyć słowo i uderzył go prawym sierpowym w twarz. Syn Goku przewidział ten ruch, celowo go sprowokował. Cios Piccolo przeniknął przez widmo Zanzoken, zaś Gohan pojawił się nad przeciwnikiem i strzelił w niego Ki-blastem. Nie trafił bezpośrednio, ale eksplozja była dość silna, by odrzucić Nameczanina na kilka metrów. Powinna go także oszołomić, ale o dziwo Piccolo poderwał się praktycznie od razu, zupełnie jakby nie odczuwał bólu. Dzięki błyskawicznej reakcji udało mu się uniknąć kopnięcia Gohana, który wbił się nogą w podłoże. Gdyby Nameczanin nadal tam leżał, zostałby boleśnie przygwożdżony do ziemi.

Saiyan syknął z irytacją, odbijając się od razu, nie dość szybko jednak, by nie oberwać od przeciwnika Ki-blastem, który pchnął go na grunt. Syn Goku przetoczył się nieco dalej niż można by sądzić z siły ciosu i po chwili poderwał na nogi.

– Kiepsko, Piccolo – powiedział, prostując się otrzepując postrzępiony nieco, czarny strój z kurzu. – Szczerze mówiąc to spodziewałem się czegoś więcej po tych wszystkich latach treningu i medytacji.

Nameczanin nie odpowiedział. Wpatrywał się tylko w swego byłego ucznia. Gohan z pewnym zdumieniem zauważył, że jego dawny mentor nie dostał nawet lekkiej zadyszki.

– Może jednak się mylę i coś tam w tobie drzemie? Co ty na to, by zacząć walczyć na poważnie?

Piccolo wziął głęboki oddech. Wyraźnie widać było, że nie chce żadnej walki. Ani rozpoznawczej, ani tym bardziej poważnej.

– Gohan, proszę, zastanów się nad tym co robisz! Dlaczego niszczysz wszystko co osiągnąłeś? Nie jesteśmy wrogami, nie musimy ze sobą walczyć!

Saiyan zniknął, materializując się przy przeciwniku i kopiąc go w szczękę. Rzucony do tyłu Piccolo wykorzystał impet uderzenia do zrobienia w powietrzu salta w tył i wylądował ciężko.

– Zamknąłbyś się wreszcie, zrzędzisz zupełnie jak moja matka – stwierdził Gohan.

– Nie chcę z tobą wal...

Syn Goku nie pozwolił mu skończyć, zawył wściekle, rzucając się na swego byłego nauczyciela i uderzając go wierzchem prawej pięści w bok głowy. Piccolo na moment stracił równowagę, ale udało mu się nie przewrócić.

– Zaczynasz mnie wkurzać, wiesz! – warknął Saiyan, doskakując i kopiąc przeciwnika w brzuch. – Zamknij! – przy każdym słowie Gohan zadawał Nameczaninowi silny cios w korpus lub głowę. – Wreszcie! Tę!! Zieloną!! Mordę!!!

Po ostatnim lewym sierpowym Piccolo poleciał z dość dużą prędkością w tył, wbijając się niezbyt głęboko w jakąś skałę, cudem chyba nie zdmuchniętą wcześniej przez falę uderzeniową Kamehamehy, od której padł Goten.

Saiyan utworzył nad głową Kienzan i rzucił nim w zielonoskórego wojownika, przewidując, że Piccolo impulsem Ki rozwali skalną formację i ucieknie w powietrze. Ten jednak zrobił coś zupełnie innego, rzucił się do przodu, próbując wyminąć energetyczny dysk. Prawie mu się udało. Kienzan rozorał mu nieco bok, tuż nad biodrem, po czym trafił w skałę, ostatecznie dokonując jej żywota i rozproszył się po chwili.

Nameczanin wylądował pewnie na obu nogach, zimno mierząc Gohana wzrokiem. Nie krzyknął z bólu, kiedy Kienzan go trafił, nawet się nie skrzywił. Syn Goku ze zdumieniem zauważył, że z rany jego dawnego mentora nie wypłynęła ani kropelka krwi.

Scorpio i, trzymający w ramionach Pan, Tenshinhan obserwowali walkę z pewnym zdziwieniem, choć raczej bez specjalnych złudzeń.

– Nie wiem skąd Piccolo się tu wziął – zaczął Tenshinhan. – Ale nie idzie mu najlepiej. Nie sądzę by wygrał.

– To pewne, że przegra – powiedział Scorpio takim tonem jakby już znał wynik starcia. – Może jednak zapewni wam dość czasu. Powinniście uciekać.

– My? A co z tobą?

– Jestem tylko maszyną – blado uśmiechnął się android. – Stworzono mnie po to, by walczyć w obronie słabszych. W razie czego opóźnię go jeszcze trochę.

Tenshinhan nie odpowiedział, zamyślił się. Gdyby był sam, nawet nie rozważałby opuszczenia tego miejsca. Teraz jednak musiał się opiekować Pan. Ona nie powinna tu przebywać.

Trójoki wojownik przez chwilę bił się z myślami. W końcu zdecydował.

– Nie. Zostaniemy. Nie po to trenowaliśmy cały rok – przerwał – całe życie – poprawił – żeby teraz uciekać.

– Gówno mnie to obchodzi! – zdenerwował się Scorpio. – Sądzisz, że ten zielony sądzi, że wygra? On odwraca uwagę wroga! Jak sądzisz po co? Żebyś mógł sobie popatrzeć na walkę?

– Masz rację – przyznał Tenshinhan. – To nie może pójść na marne. Chyba wiem jak to wykorzystać.

"Coś jest tu potwornie nie tak" – myślał gorączkowo Gohan. – "To zupełnie nie ten sam Piccolo co kiedyś. Nie jest chyba dużo silniejszy niż był, ale walczy zupełnie inaczej. Wydaje się nie czuć bólu. Czyżby aż tak dobrze teraz nad sobą panował? Dlaczego nie krwawi?"

Saiyan powoli przestawał czuć się pewnie. Miał chyba przewagę, ale nie opuszczało go uczucie, że coś tu wyjątkowo nie gra. To uczucie nie pozwalało mu pokazać pełni możliwości, bał się choćby na moment odsłonić, nie wiedząc co jego przeciwnik może trzymać w zanadrzu.

Gohan zaczął się wahać. Zaatakował ostrożnie, zbyt ostrożnie. Piccolo uchylił się przed kopnięciem i strzelił Ki-blastem, który z tej odległości po prostu musiał trafić. Eksplozja wytrąciła syna Goku z równowagi, niemal go przewracając. Saiyan, balansując ciałem, jakimś cudem się wyprostował, nic jednak nie widząc z powodu chmury dymu powstałej po wybuchu pocisku. Piccolo wykorzystał to i kopnął potężnie w miejsce w którym według wszelkiego prawdopodobieństwa powinna się znajdować głowa jego byłego ucznia. Saiyanem rzuciło do tyłu, odbił się raz od podłoża i sekundę później wylądował na nim, bezwładnie niczym worek kartofli. Nameczanin nie stracił okazji, wyciągnął przed siebie obie dłonie i wystrzelił silny Ki-blast, który eksplodował potężnie zasłaniając przy tym Gohana chmurą dymu i pyłu.

Zielonoskóry wojownik wiedział, że nie trafił. Wyczuł Ki przeciwnika materializującą się za nim. Syn Goku zniknął z miejsca wybuchu na ułamek sekundy przed jego nastąpieniem. Piccolo zdematerializował się, kopniak Saiyana przeszył tylko powietrze. Gohan zatrzymał się, straciwszy przeciwnika z oczu. Z jakiegoś powodu nie potrafił wyczuć jego energii, nawet kiedy Piccolo atakował. Tak też było i w tym przypadku. Oberwał ciosem złączonych pięści w głowę, co oszołomiło go na ułamek sekundy, tym razem jednak nie na dość długo, by Nameczanin zdołał uzyskać przewagę. Gohan odwrócił się, blokując przedramieniem kopnięcie z półobrotu. Następnie skontrował prawym prostym, który trafił Piccolo prosto w twarz, miażdżąc mu nos i sprawiając, że głowa zielonoskórego odskoczyła do tyłu. Saiyan nie zatrzymał się, poprawił krótkim hakiem pod żebra. Nameczanin nie skulił się od tego ciosu, ale i tak nie zdołał się obronić przed kolejnym atakiem. Son Gohan wystrzelił niezbyt silny Ki-blast, który jednak spełnił swoje zadanie, to znaczy odepchnął i przewrócił jego przeciwnika. Następnie pierworodny Goku uniósł dłonie nad głowę, koncentrując energię.

– MASENKO!!! – krzyknął, posyłając pomarańczowy strumień Ki w przeciwnika. Piccolo zorientował się w sytuacji, najszybciej jak mógł poderwał się na nogi i odskoczył. Był jednak nieco zbyt wolny.

Eksplozja o promieniu dobrych dwudziestu metrów rzuciła Nameczaninem niczym szmacianą lalką.

Dym powoli opadł, na brzegu ogromnego krateru powstałego po wcześniejszym ataku Kamehamehy pojawił się nowy, na skraju którego leżał zielonoskóry wojownik. Próbował się podnieść, ale szło mu to niemrawo, nie miał połowy lewego przedramienia, jego lewa noga była cała w strzępach. nadal nie krwawił.

– Co masz na myśli? – zapytał Tenshinhana zdezorientowany Scorpio.

– Proszę, zaopiekuj się Pan – powiedział tamten, podając nadal skuloną dziewczynkę Scorpio.

– Oszalałeś? – zapytał android. – Co chcesz zrobić?

– Spróbuję wydostać stamtąd Son Gotena. Mam Senzu. Jeśli udałoby mi się mu je dać... Gohan jest teraz osłabiony, Goten powinien dać sobie radę.

Android skinął głową.

– Bądź ostrożny.

Tenshinhan uśmiechnął się i ostrożnie, starając się nie wydzielić ani odrobiny Ki ruszył w kierunku młodszego z synów Goku.

Sylwetka Piccolo zamigotała, kiedy Gohan do niego podszedł. Saiyan uniósł brwi ze zdziwienia kiedy nagle Nameczanin po prostu rozpłynął się w powietrzu. Na miejscu jego dawnego nauczyciela leżał równie mocno zbudowany, ale zupełnie inaczej wyglądający osobnik o szarej skórze, spod której w zranionych miejscach wyraźnie prześwitywały fragmenty metalowego pancerza.

– Android? – zapytał sam siebie Gohan. – Co tu się do wszystkich diabłów dzieje?

Szaroskóry spojrzał na swoje lewe przedramię, a raczej na jego resztki.

– Zniszczyłeś mi panel – powiedział, gramoląc się na nogi, ton jego głosu wahał się, przy jednym słowie brzmiał jak Piccolo przed chwilą, przy innym przybierał beznamiętną, komputerową barwę. Android odchrząknął i dalej mówił już normalnie. – Bez niego nie utrzymam kamuflażu – wyjaśnił, przyglądając się krytycznie swojej zmasakrowanej lewej ręce.

– Nie jesteś Piccolo – stwierdził oczywisty fakt Gohan. – No jasne, nie mogłeś być Piccolo. Przecież Kaioshin mówił mi, że on nie żyje – Gohan niemal sam się zdziwił, że zwątpił w słowa władcy Wschodniej Megagalaktyki.

Android nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w Gohana.

– Powiedz mi, to pewnie nie był przypadek. Skąd wiedziałeś, że Piccolo był moim nauczycielem? Skąd wiedziałeś do kogo się upodobnić?

– Nasłuchałem się dość opowieści o waszych losach. Twoich, jego, właściwie was wszystkich – odparł sucho android, kątem oka zauważając zbliżającego się do Son Gotena Tenshinhana. – Spotkałem twojego nauczyciela na poprzednim Tenkaichi Budokai. Zapamiętałem jak wyglądał i mówił.

– Głos miałeś trochę inny.

– Słyszałem go z dużej odległości. Mogłem nie złapać czystego dźwięku – szaroskóry miał nadzieję, że Saiyan nie zorientuje się, iż stara się grać na zwłokę. – Tak w ogóle to mam na imię Aries.

– Nic mnie to nie obchodzi.

Już tylko kilkadziesiąt metrów dzieliło trójokiego wojownika od młodszego z braci Son.

Gohan skoncentrował w dłoni Ki-blast.

– Już po tobie! – krzyknął wyciągając rękę w stronę Ariesa. W tym samym momencie oberwał w plecy niezbyt silnym pociskiem. Zachwiał się, ale po sekundzie obrócił z wściekłością. Zauważył, że strzelał Saladin. Brat Vegety stał z wyciągniętymi przed siebie dłońmi. Skórę na twarzy miał mocno poparzoną, oczywiście nadal nic nie widział. Najwyraźniej strzelał na słuch.

Gohan za to doskonale widział. Zauważył nie tylko Saladina, ale także scenę mającą miejsce za jego plecami. Tenshinhan właśnie dotarł do Gotena.

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LXXXIX

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker