Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część IV » Rozdział XCVIII
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część IV: Koniec
Rozdział XCVIII - Zwycięstwo
 

Gemini i Leo nie zamierzali dawać przeciwnikowi wytchnienia, bez sekundy zwłoki zaatakowali ponownie. Znowu to Leo dopadł przeciwnika pierwszy, chociaż należałoby raczej powiedzieć, że to jego pierwszego dopadł przeciwnik. Android najpierw zawisł w miejscu, uderzony Kiaiho – niewidzialną falą Ki, po czym uderzenie czołem w twarz (które jednak bardziej zabolało atakującego) zmasakrowało mu nos.

Nieco wolniejsza od towarzysza Gemini, zdając sobie sprawę z beznadziejności walki w zwarciu, wystrzeliła ze zdrowej ręki trzy Ki-blasty, których Kaioshin zwinnie uniknął. Skontrował szybkim, wąskim promieniem, takim samym jak ten, którym wcześniej potraktował Cinna. Pocisk trafił androidkę w oko, kompletnie rozwalając jej dość sporą część twarzy.

Czarnowłosy nie miał zamiaru poprzestawać na oszpeceniu przeciwniczki, w locie skoncentrował w dłoni Ki-blast, doskoczył do Gemini i dosłownie wbił jej go w brzuch. Eksplozja wyrwała w korpusie wojowniczki sporą dziurę, a impet wbił ją w jakąś skałę.

– KA-ME-HA-ME-HAAA!!! – Blank wystrzelił w kierunku wroga strumień biało-niebieskiej energii, Kaioshin odwrócił się i pewnie przyjął stosunkowo słaby atak na wyciągniętą dłoń. Eksplozja nie zrobiła mu krzywdy, ale zasłoniła widok, odwracając uwagę od nadlatującego Sagitariusa. Kopnięty potężnie w twarz, władca Wschodniej Megagalaktyki podążył niekontrolowanym lotem do tyłu. Po przebyciu jakichś dziesięciu metrów zrobił salto, hamując przy tym. Następnie, w pewnym sensie odbijając się od powietrza, skoczył z powrotem w kierunku przeciwnika z błyskawiczną kontrą.

– STÓJ!!! – dobiegł go nagle rozkazujący głos Cinna.

Hipnotyczne zdolności niskiego Lanfana były niczym przy mocy Kaioshina i wystarczyły, by zatrzymać go zaledwie na ułamek sekundy. To wystarczyło Sagitariusowi na reakcję, nieuszkodzoną ręką silnie przyłożył przeciwnikowi w twarz, po czym, nie wahając się nawet ułamek sekundy, poprawił drugą w korpus. Czarnowłosy otrząsnął się, chwytając androida za lewy nadgarstek, z zamiarem wyrzucenia go w powietrze, jednak akcję przerwało mu kolejne "stój" Cinna. Kolejny ułamek sekundy czasu wystarczył Sagitariusowi na reakcję, pocisk wystrzelony przez niego z tej odległości po prostu nie mógł nie trafić. Pchnięty niewielką, acz silną eksplozją Kaioshin poleciał kilkanaście metrów do tyłu, gdzie oberwał ciosem złączonych pięści w kark od Leo.

Z niemałym trudem wyhamował, unikając wbicia się w ziemię, odwrócił się i przedramieniem zablokował poprawkowy cios androida. Próbę kontry przerwało władcy Wschodniej Megagalaktyki kopnięcie w plecy, które otrzymał od Sagitariusa.

– MAKANKOSAPPO!!! – usłyszał nagle.

Mimo iż Blank znajdował się za jego plecami, Kaioshin doskonale wyczuł lecący w jego stronę pocisk Ki. Oszczędnym ruchem odsunął się z toru lotu pocisku.

Jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast charakterystycznego świdra Ki przeleciał obok niego zwyczajny okrągły Ki-blast. Zdążył się jeszcze odwrócić zanim Makankosappo przeszyło jego korpus, trafiając pod kątem w prawe żebra, a wychodząc tuż nad lewą łopatką. Ostatnim widokiem jaki wyrył się mu w pamięci była Gemini, to ona wystrzeliła kulisty pocisk, który skutecznie odwrócił jego uwagę.

Pokrwawione i bezwładne ciało Kaioshina zaczęło bezwładnie spadać, znikając po chwili między skałami.

Postać Brolly'ego pokryły liczne wyładowania elektryczne, jego aura zapłonęła, po sekundzie przybierając na intensywności, jakby gęstniejąc. Mięsnie nabrzmiały, a sylwetka urosła nieco, zupełnie jak podczas jego przemian w USSJ. Fryzura nastroszyła się nieco, kosmyki włosów jakby wyostrzyły.

Kuririn, pamiętający wyprawę Z-Warriors na Nową Vegetę oraz dawny pojedynek Future Trunksa z Cellem, błyskawicznie skojarzył co się dzieje.

– To ostateczna forma Super-Saiyana – powiedział z przestrachem. – Brolly osiągnął ostateczną formę Super-Saiyana trzeciego stopnia...

– Co? – zdziwił się #17. – O czym ty mówisz?

Na wyjaśnienia jednak nie było czasu, syn Paragasa nie wiedzieć skąd zjawił się nagle tuż nad pałacem, posyłając w androida zielonkawy Ki-blast. Trafił w posadzkę tuż pod jego nogami. Eksplozja zachwiała całą konstrukcją budowli, rzucając bratem #18 niczym szmacianą lalką.

– Siedemnastka!!

– Brolly!! Nie!!

Android poderwał się na nogi, gotów do kontry. Brolly także ustawił się w pozycji ułatwiającej ewentualne zadanie ciosu.

Bardzo chcieli się nawzajem pozabijać.

– Przestańcie!!! – wydarła się Bra, przekrzykując płacz swojego syna. – Natychmiast!!! Przestańcie... – powiedziała dużo słabiej. Proszę...

Saiyan zawahał się. Jego umysł znalazł się w tym momencie na granicy dwóch decyzji. W stronę jednej pchał go saiyański instynkt wojownika i wściekłość, jaka ogarnęła go, gdy zaczął przegrywać z androidem. Z drugiej strony znajdowało się uczucie jakie żywił do Bra oraz zdrowy rozsądek, który, paradoksalnie, rozbudził w nim Kaioshin.

Nawet najmniejszy impuls z zewnątrz mógł go teraz pchnąć na którąś z tych dróg. Być może na drogę, z której nie byłoby już powrotu.

Gdyby władca Wschodniej Megagalaktyki obserwował teraz swojego podopiecznego mógłby łatwo, wykorzystując swoje zdolności, zmusić go do walki. Ponieważ jednak sam dokładnie w tej chwili przekraczał granicę między życiem a śmiercią, nie miał już możliwości wpłynąć na umysł syna Paragasa.

Impuls przyszedł z drugiej strony.

Płacz dziecka, płacz jego własnego syna sprawił, że Brolly opuścił dłonie i powoli opadł na poznaczoną kraterami posadzkę Boskiego Pałacu.

– To on zaczął – burknął, patrząc spod oka na Siedemnastkę.

Android prychnął tylko na to stwierdzenie, prostując się i zakładając ramię na ramię.

Jeszcze przez chwilę panowała konsternacja, nikt ze zgromadzonych nie był pewien czy to już naprawdę koniec. Na kilkanaście sekund zapadło wyczekujące milczenie, po którym to czasie wszyscy odetchnęli z ulgą.

– Brolly! – Bra rzuciła się Saiyanowi w ramiona, co ciekawe jej syn niemal od razu przestał płakać. – Popatrz tylko na niego, ma twoje oczy.

– Aha – Brolly uśmiechnął się głupawo nie bardzo wiedząc jak ma zareagować.

– Dałam mu imię po tobie...

– Vegeta – Cell raczej wypluł niż wypowiedział to słowo, co nie uszło uwadze księcia. – Znów się spotykamy... książę.

– Nie podoba mi się sposób w jaki się do mnie zwracasz, robalu – odciął ojciec Trunksa. – Zaraz wbiję ci do tego paskudnego łba trochę szacunku.

– Wielkie słowa, jak na kogoś z kogo zostanie za chwilę mokra plama z wystającymi gdzieniegdzie włosami.

Vegeta odpowiedział szelmowskim uśmiechem.

– Zabierzcie tę karykaturę – zwrócił się do Lanfanów, wskazując na chudego Gotenksa. – Nie chcę, żeby mi się tu pałętał w czasie walki.

Garnet skinęła głową, ruszając w kierunku nieudanego efektu fuzji. Przeleciała zaledwie połowę drogi, gdy nagle oberwała dość silnym Ki-blastem, który odrzucił ją o dobrych sto metrów. wywołując eksplozję w miejscu, w którym uderzyła o ziemię.

Po sekundzie konsternacji jasnym stało się, że strzelał Cell, wykorzystując chwilowe odwrócenie uwagi Vegety. Freya od razu poleciała w miejsce przymusowego lądowania siostry. Okazała się poważnie ranna, na jej ciele obecne były liczne poparzenia, straciła też przytomność.

"Jak silny jest ten potwór?" – przeszło przez myśl Freyi. – "Przecież trafił ją tylko raz!"

– Hej, tutaj! – usłyszała ciche nawoływanie, kiedy podniosła wzrok ujrzała łysego, trójokiego wojownika. – Jesteś jedną z tych kosmitek? Chodź, przenieś ją tutaj, ukryłem tu Saladina i Pan.

– Saladin? – zapytała odruchowo Lanfanka. – A więc on żyje? – zapytała z ulgą.

– Tak, pospiesz się, lepiej tu nie stać kiedy tamci zaczną walczyć.

Freya skinęła głową, ostrożnie podnosząc siostrę.

"Moc tego szarego stwora jest w zupełnie innej skali niż nasza" – pomyślała. – "Oby Vegeta dał mu radę."

Tymczasem jakieś sto metrów dalej, sytuacja stała się napięta.

– Nie musiałeś jej atakować! – krzyknął wściekle Zidane. – Co ci z tego przyszło? Jest z nas najsłabsza! Nie stanowi dla ciebie zagrożenia!

– To was nauczy nie ignorować mnie następnym razem – powiedział mutant. – Nie zapytaliście mnie czy możecie stąd zabrać tę pokrakę – wskazał Gotenksa.

Zidane syknął tylko.

– To był ostatni taki numer, Cell! – podniósł głos Vegeta. – Zaraz pożałujesz, że Gero postanowił cię stworzyć! – nie spuszczając oczu z mutanta, krzyknął jeszcze do Lanfanów: – Zróbcie mi miejsce i zabierzcie stąd chudzielca!

Zidane podleciał do Gotenksa, niezbyt delikatnie chwycił go za kamizelkę i odleciał gdzieś na bok. Tym razem Cell nie próbował strzelać, uśmiechał się tylko kpiąco.

– Ty też, Marcus – Saiyan zwrócił się do ostatniego z białowłosych.

– Zostanę i ci pomogę – odparł tamten.

– Posłuchaj... Wiem, że jesteś dużo silniejszy od reszty, ale będziesz mi tylko przeszkadzał.

Marcus chcąc, nie chcąc musiał przyznać mu rację.

– Będę w pobliżu – rzucił krótko, oddalając się nieco.

Vegeta i Cell spojrzeli sobie nawzajem prosto w oczy. Obaj wiedzieli, że tylko jeden z nich wyjdzie z tej walki z życiem. Po kilku sekundach zdematerializowali się jednocześnie.

– Nie mogę uwierzyć, że żyjesz, Cinna! Jakim cudem? Widziałem przecież jak cię załatwił!

– Senzu – uśmiechnął się niski Lanfan. – Zawsze noszę jedno przy sobie. Teraz żałuję, że nie więcej, ale na razie skupmy się na dokończeniu sprawy. Trzeba go dobić – Cinna odbił się lekko od skały, podążając torem ostatniego lotu Kaioshina.

– Sądzisz, że jeszcze żyje? – zapytał zdziwiony Blank, lecąc za nim. Za kosmitami bez słowa podążały androidy.

– To twarde bydlę – wyjaśnił krótko tamten.

Faktycznie, władca Wschodniej Megagalaktyki jeszcze żył, ale nawet na pierwszy rzut oka widać było, że ten stan już długo nie potrwa. Leżał w dużej, szkarłatnej kałuży, dławiąc się co rusz własną krwią. Oczy miał otwarte, choć widział już tylko szarawe cienie. W jakiś sposób zorientował się jednak o obecności swych wrogów.

– Wygraliście... – charknął niewyraźnie, wypluwając przy tym sporo krwi. – Cieszcie się... póki możecie...

– Jesteś żałosny – odparł zimno Cinna. – Nawet w tym momencie nie potrafisz się pogodzić z porażką.

– Po... raż... ką... – Kaioshin wydał z siebie jakiś odgłos który pewnie miał być śmiechem, co jednak tylko sprawiło, że ponownie zakrztusił się krwią. – Przegrałem... – mówił już naprawdę ostatkiem sił, każda inna istota na jego miejscu dawno byłaby martwa – ale ja wrócę... Jutro... za miesiąc... za tysiąc lat... wrócę... wy... zginiecie...

– Jeśli powrócisz za naszego życia, znów cię powstrzymamy, jeśli nie... to już nie nasz problem.

– Wy... nie wiecie... jeszcze... nie wiecie... – na twarzy niedoszłego władcy wszechświata pojawił się blady uśmiech.

– O czym? – syknął, niespodziewanie wyprowadzony z równowagi Cinna.

– Nie macie szans... Jesteście już ma... – konający charknął niekontrolowanie. – Jesteście już martwi – powiedział znacznie wyraźniej.

To były już jego ostatnie słowa. Wschodni Kaioshin wydał swoje ostatnie tchnienie. Umarł ze świadomością swojej porażki i jednocześnie w przeświadczeniu o swym nieuchronnym zwycięstwie, prędzej czy później.

Wszechświat jest przecież wieczny.

Nawet po śmierci z jego twarzy nie zniknął ostatni uśmiech, świadectwo jego głębokiego przekonania o nadciągającej porażce jego wrogów.

– O czym on mówił? – spytał przyjaciela Blank. – Dlaczego twierdził, że zginiemy?

– Przedśmiertne majaczenia szaleńca – skwitował to chłodno Cinna. – Nawet nie wiesz jak bardzo mi ulżyło, że w końcu pozbyliśmy się tego ścierwa – syknął przez zęby. – Coś takiego jak on nigdy nie powinno było się urodzić!

– Spokojnie, Cinna – Blanka trochę przestraszył ton, którym jego przyjaciel wypowiadał te słowa. – Przecież zwyciężyliśmy.

– A żebyś wiedział! – Cinna z jakiegoś powodu kompletnie stracił nad sobą panowanie. – Słyszysz, skurwielu!? – krzyknął w stronę martwego Kaioshina. – Wygraliśmy z tobą!! Nie żyjesz!!! – niski Lanfan skoncentrował w dłoni Ki-blast, odskakując i rzucając nim w zwłoki.

Eksplozja rozerwała ciało na kawałeczki. Androidy i Blank zdążyli odskoczyć.

– Co z tobą, Cinna? – krzyknął pseudo-Lanfan. – Odbiło ci?

Niższy z białowłosych odpowiedział dopiero kiedy uspokoił oddech:

– Przepraszam... ale nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo mi ulżyło, że on w końcu nie żyje! Jak sobie przypomnę wszystko co się przez niego wydarzyło to szlag mnie trafia! Zabiłbym go jeszcze raz, gdybym miał możliwość!

– On nie żyje, Cinna. To już koniec. Zwyciężyliśmy.

– Tak – uśmiechnął się Cinna, już znacznie spokojniejszy. – Zwyciężyliśmy...

– Nie chcemy wam przerywać chwili triumfu – wtrącił się Sagitarius, androidy do tej pory milczały, pozwalając Cinna i Blankowi załatwić ich sprawy. – Przydałby się nam porządny serwis. Moglibyście nas teleportować do Boskiego Pałacu? Tam są Pisces i Capricorn, oni nas naprawią.

Czy śmierć Kaioshina naprawdę oznacza koniec zagrożenia?

 
autor: Vodnique

<- Rozdział XCVII

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker