Sklepienie nieba owej nocy miało krwiście czerwony kolor.
        – Już czas... – Odezwała się Inutayama. – Leć! Zabierz ją w bezpieczne miejsce... Moim przeznaczeniem jest zostać tutaj.
        – Ale... 
        – Nie ma żadnych ale. Proszę, uciekajcie!  – Tymczasem, nagie niemowlę popłakiwało bezgłośnie na rękach ojca.
        – Proszę... Poleć z nami – Szepnął Sanato błaganie. Inutayama odgarnęła swoje czarne, długie włosy, uśmiechnęła się do męża i córki, spoczywającej
na jego dłoniach.
        – Obiecaj mi, że znajdziesz księcia... Obiecaj mi to... – Zwróciła się do córki. Niemowlę spojrzało na nią z poważnym wyrazem pulchniutkiej twarzyczki i skinęło głową, jakby rozumiało co się do niego mówi. Sanato wziął żonę za rękę.  
        – Kocham cię... – Szepnął i pocałował w czoło. Inutayama objęła go rękoma, z jej granatowych oczu spłynęła łza, niżej po policzku... Po chwili znalazła się na dekolcie, z dekoltu spłynęła tuż na niemowlę. Niemowlę na ułamek sekundy zabłysło złotym światłem. 
        – Już czas... – Rzekła Inutayama, ucałowała córkę na pożegnanie. Sanato podszedł do statku kosmicznego. Chwila, z którą pokonywał schody wydawała się być wiecznością. Następna: zamykanie wejścia, była jeszcze dłuższa... Inutayama patrzyła za nimi, dopóki statek nie zabłysnął na niebie... Ciężko westchnęła, odwróciła się i poszła do domu. Wszystko było inne... Takie puste, takie ciche. Żaden niemowlęcy płacz nie budził jej w nocy. Nikt nie rozpychał się w łóżku, nikt nie zabierał kołdry, a później się nie rozkopywał. Było tak spokojnie... ZBYT spokojnie.
        "Jedyny... Pierwszy i ostatni raz..." – Pomyślała. Nie mogła spać, ciągle budziły ją dziwne sny, ale takie wyraźne...  Otworzyła okno, usłyszała grzmot.
        – Zaczęło się... – Ubrała się i wyszła z domu. Stanęła naprzeciwko jakiegoś stwora, ni to człowiek, ni to potwór... Ten uśmiechnął się parszywie. Chciał ją zaatakować. Inutayama zrobiła unik. Od pewnego już czasu kumulowała Ki. Całą swoją energię wystrzeliła w "to coś". Padła na kolana... Zamknęła oczy. Zrobiło jej się ciepło... Usłyszała śmiech niemowlęcia i z uśmiechem na twarzy umarła.
        Tymczasem na statku kosmicznym Sanato kładł córkę spać.
        – Śpij Anesu... – Pocałował córkę w czoło. Mała Anesu zaśmiała się wdzięcznie, zaraz potem zmrużyła granatowe oczy i zasnęła. Sanato odchodząc od kołyski poczuł uścisk w sercu, następnie przez sekundę dziwną pustkę, która zgięła go wpół.
        – Inutayama... – Szepnął. Padł na kolana, walnął pięścią w podłogę statku. 
        Tymczasem na Ziemi...
        – Vegeta! – Wrzasnęła Bulma – Gdzie ty do licha się podziewasz? – Odwróciła się, i spojrzała na śpiącą twarzyczkę syna. – Ach... Kochanie, obyś tylko ty nie wdał się w ojca...
        – Słyszałem! – Vegeta dumnym krokiem wkroczył do jadalni. Bulma uśmiechnęła się z miłością i nałożyła Vegecie ogromną porcję obiadu.
        – I ja mam się tym najeść? – Zapytał wyniośle
        – Przewidywalne są dokładki – Uśmiechnęła się ponownie. On odwzajemnił uśmiech, tylko Trunks'owi coś nie pasowało i zaczął płakać. Bulma podeszła do małego i wzięła na ręce. – Nie płacz skarbie... – Trunks wtulił się w nią i znowu zasnął. Vegeta powstał od stołu i podszedł do kuchenki. Nałożył sobie ogromną dokładkę obiadu i rzucił ukradkiem spojrzenie na Trunks'a.
 
        Sanato zacisnął pięści, wstał, naprężył mięśnie. Nie dał rady utrzymać emocji na wodzy i wybuchnął gniewem.
        – Jaaaaaaaaaaaaaaa! – Wrzasnął. Jego mięśnie rosły w oczach. Przez sekundę zabłysnął złotym światłem. Zaczął ciężko oddychać, jeszcze raz wrzasnął: – JAAAAAAAAAAAAAAA!!!!! – Anesu otworzyła oczy. Przed oczami zobaczyła ojca... Ojca promieniejącego złotym światłem. Ojca oszalałego z rozpaczy, oszalałego ze złości. Jego czarne oczy były teraz turkusowe, a włosy, zazwyczaj czarne, promieniały złotem.
 
        – ZEMSZCZĘ SIĘ! – Ryknął – POMSZCZĘ CIĘ INUTAYAMO!
  
 *** 
       Vegeta zastygł w bezruchu. "Co to do diabła...", pomyślał. 
 
        Goku, jadł kolację, Chi-Chi krzątała się po domu, natomiast Gohan, drzemał przy biurku udając, że odrabia lekcje. Jak na hura, zerwał się z krzesła w pełni rozbudzony. Pobiegł do kuchni.
        – Tato, czy ty też to czujesz? – Goku pałaszował spokojnie pieczeń. Przełknął i pokiwał głową – A jak myślisz, skąd to może dochodzić?
        – Nie mam pojęcia...
        – Nowy wróg?– Wystraszył się Gohan.
        – Nie wiem... To się okaże. – Wyszczerzył się po swojemu.
        Jak on może w takim momencie zachowywać spokój... Muszę się jeszcze wiele nauczyć. – Stwierdził Gohan. Od dłuższego czasu przyglądała się im Chi-Chi.
        – Gohan!!!!!!!!!!! –  Wybuchła – Wróg, nie wróg, ty nigdzie nie idziesz! Uczyć się! No już!
  
 *** 
       – Tenshinchan? 
        – Słucham? 
        – Czujesz tę odległą energię? – Zapytał Chaoz.
        – Tak... Coś czuję... Czuję jak maleje... – Spojrzał przed siebie Tenshinchan.
        – Uspokoiło się...
        – Może Vegeta miał napad wściekłości? – Zażartował. Chaoz zerknął w tę samą stronę i się zaśmiał.  |