Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część III » Rozdział LXIX
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część III: Nowe oblicza bohaterów
Rozdział LXIX - Giganci
 

– Obraz zniknął!! – krzyknął Uubu – Co się dzieje?

– Zakłócenia wywołane eksplozją – wyjaśnił doktor Tengel – Wszystkie monitory szlag trafił. Nic na to nie poradzimy. Musisz chwilę odczekać.

– Jak długo?

– Minutę? Dwie? Dziesięć? Nie wiem.

Uubu jęknął. Toczyła się największa walka w całym wszechświecie, a on nie mógł nawet popatrzeć. Życie jest niesprawiedliwe.

Caulif podniósł się bardzo powoli, był mocno poobijany, jak zawsze kiedy używał Explodera. Nie zdarzało się to często, korzystał z tej techniki naprawdę w ostateczności. Poprzednio... bardzo dawno temu. Nagle stanął jak wryty, tknięty nagłym wrażeniem obecności innej Ki w okolicy. Z niedowierzaniem odwrócił się, wiedząc już co ujrzy.

Piccolo.

Nameczanin miał nieco nadpalone ubranie, był też poparzony na całym ciele. Żył jednak, a co więcej nie był nawet poważniej ranny.

– To... to... niemożliwe!! – wyjąkał i wykrzyczał jednocześnie Caulif – Niemożliwe!!! Nikt nie ma prawa przetrwać Explodera!!!

– Może i nie, ale ja jestem szybszy niż ci się wydaje. Szybszy od ciebie – Piccolo mówił to wszystko bardzo spokojnie, nie puszczając oczu z przeciwnika – I silniejszy.

Caulif głośno przełknął ślinę, drżąc na całym ciele. Opanował się jednak po chwili, wyraz jego twarzy złagodniał, zaśmiał się nawet cicho.

– Faktycznie, jesteś dobry. Najlepszy. Trudno mi uwierzyć, że ktoś taki istnieje, ale to i tak nie ma żadnego znaczenia.

– Czyżby?

– Tak. Może tego nie wiesz, ale walczę z tobą wykorzystując tylko niewielką cząstkę swojej prawdziwej mocy.

Piccolo nie okazał zdziwienia.

– W takim razie pokaż na co cię naprawdę stać!! – krzyknął nagle – Myślisz, że nie domyślam się twojej mocy!? No dalej, na co czekasz!?

Caulif nie takiej reakcji się spodziewał, poczuł się nieco zdezorientowany. Dlaczego Nameczanin zachęcał go do użycia pełni mocy skoro wiedział o co chodzi? Musiał blefować. Nie mógł znać jego możliwości i nie bać się ich.

– Jak chcesz. Patrz uważnie, bo to widowisko jedyne w swoim rodzaju.

Piccolo spodziewał się, że jego przeciwnik przemieni się w Super-Saiyana i był na to gotowy. W tym momencie Piccolo przecenił jednak swoją wiedzę o Saiyanach, nie spodziewał się tego co zaraz miało się stać.

Caulif aktywował swoją aurę, ale po chwili zmniejszył ją znacznie i całkowicie zlikwidował. Jego Ki wróciła do poziomu mniej więcej z początku walki ze Steinerem. Po chwili na jego dłoni pojawił się biały Ki-blast, którą wystrzelił w niebo. Pocisk eksplodował przemieniając się w sporą białą kulę zalewającą wszystko nienaturalnym światłem.

Caulif spojrzał na swoje dzieło.

– To światło – powiedział z trudem, oddychając głęboko i głośno – Zastępuje mi księżycowe... Dzięki niemu każdy Saiyan... może osiągnąć maksimum swojej mocy... Czysty gniew... furia... potęga – Serce Caulifa biło tak głośno, że Piccolo słyszał to wyraźnie, mimo iż stał kilka metrów od przeciwnika – Oozaru...

Nagle Caulif zaczął rosnąć, jego ubranie było w strzępach już po krótkiej chwili, twarz Saiyana wykrzywiła się, jego kły urosły, szczęki wydłużyły się. Całe jego ciało zaczęło porastać futrem. Kilka chwil później w miejscu Caulifa stał ogromny goryl. Oozaru. Od widzianego kiedyś przez Piccolo Gohana oozaru był znacznie większy, poza tym futro porastające ogromne małpie cielsko było złotej barwy. Dokładnie takiej jak wcześniej kolor włosów Caulifa.

Jego ki była gigantyczna.

– Pod wrażeniem? – zapytał gardłowo Caulif.

– Tak – odparł Piccolo – Jesteś silniejszy niż się spodziewałem. To oznacza...

– Co oznacza?

– Że pokonanie cię zajmie mi odrobinę dłużej niż planowałem!

– Hę?

Piccolo zacisnął pięści i zaczął koncentrować Ki, otoczyła go intensywna zielona aura, Ki Nameczanina gwałtownie urosła. Ziemia pod jego stopami drżała, zaczęły się na niej pojawiać nieregularne pęknięcia.

– Jestem Super-Nameczaninem!! – krzyknął Piccolo – Moja moc nie zna granic!!

Piccolo krzyknął przeciągle i zaczął powoli rosnąć, całe jego ciało stopniowo powiększało się. Po chwili by już w stanie spojrzeć złotemu oozaru prosto w oczy.

Prawdziwa walka miała się dopiero rozpocząć.

Główna siedziba Umierających Gwiazd mieściła się na planecie Tarey. Był to jeden z najładniejszych w kosmosie światów. Większość jego powierzchni zajmowały idealnie błękitne oceany, zamieszkałe przez miliony gatunków morskich stworzeń. Lądy Tarey były niemal nieskażone obecnością cywilizacji. Nie było w tym nic dziwnego, skoro na planecie o podobnej do Ziemi wielkości mieszkało zaledwie kilka tysięcy osób. Naprawdę niewielu miało prawo do przebywania w tym miejscu. Poza samymi Umierającymi Gwiazdami, których po śmierci Blade'a było zaledwie dwanaście, tylko ci, dzięki którym planeta mogła funkcjonować. Wszelkiego rodzaju pracownicy, technicy, osobista służba i specjalni goście. Do tych ostatnich należeli między innymi zleceniodawcy chcący wynająć Umierające Gwiazdy do wykonania jakiegoś zadania lub też władcy poszczególnych części Północnej Megegalaktyki. Edge nie miał czasu zajmować się osobiście każdą planetą, miał od tego ludzi. Zwykle nie wtrącał się do ich sposobu rządzenia, ale jeśli czegoś od nich chciał, oczekiwał bezwzględnego posłuszeństwa. Na niepokornych wysyłał jednego ze swych ludzi, który zwykle szybko załatwiał sytuację eliminując krnąbrnego władcę, ewentualnie całą jego rasę lub nawet niszcząc samą planetę. Specjalistą od takich "czystek" był właśnie wspomniany już Blade.

Każda Umierająca Gwiazda miała na Terey swoją własną rezydencję, często przypominającą małe miasteczko. Planeta oferowała sporą różnorodność. Od gorącej równikowej puszczy po zimną rzeczywistość poza kołem polarnym. Co kto lubił. Centrum świata był budynek dowodzenia, w pewnym sensie miejsce pracy wszystkich Umierających Gwiazd. To tu przybywali wszyscy wezwani przez Edge'a lub jego prawą rękę – Cathana. Tutaj odbywały się narady, spotkania, treningi (oczywiście, jeśli komuś znudziło się trenować w swojej siedzibie). Tutaj też odbywała się rekrutacja do Umierających Gwiazd. Każdy chętny mógł spróbować. Kandydatów było dużo, przez testy przechodziło naprawdę mało, zaś Edge zaakceptował kogokolwiek niezwykle rzadko. Od momentu utworzenia Umierających Gwiazd tylko dwóm osobom udało się w ten sposób dostać do ich szeregów.

W tym też kompleksie budynków znajdowała się sala treningowa Edge'a.

Była to ogromna, bo o średnicy dobrych stu metrów, szara kula, która bez żadnego wyjaśnienia wisiała kilkanaście metrów nad ziemią, niczym wielki balon. Była absolutnie nieprzepuszczalna dla jakiejkolwiek materii czy energii, nie było do niej żadnego wejścia. Edge dostawał się do środka dzięki talizmanowi, z którym nigdy się nie rozstawał. Nikt poza nim nie wiedział absolutnie nic o tym miejscu.

Edge potrafił znikać wewnątrz na całe miesiące, nie dając znaku życia. Najczęściej po wyjściu z kuli był nieco silniejszy niż przed zniknięciem.

Dlatego przypuszczali, że to sala treningowa, choć Edge nigdy tego nie potwierdził.

Niemal zawsze po opuszczeniu sali Edge rozpoczynał swoje tajemnicze poszukiwania. Wyglądało to jakby krążył po kosmosie szukając jak najsilniejszych wojowników, jednak nikt z jego ludzi nie rozumiał dokładnych kryteriów. Wyglądało to jakby Edge chciał odnaleźć kogoś silniejszego od siebie, ale zawsze kiedy w końcu na kogoś takiego trafiał eliminował go bezlitośnie. Czasami wyprawy te przynosiły Umierającym Gwiazdom nowych rekrutów, lecz oni zawsze byli słabsi od Edge'a. Niebieskoskóry olbrzym nigdy nie zwerbował nikogo silniejszego niż on sam, a wszystkich zwerbowanych ostrzegał, iż powinni co prawda być jak najpoteżniejsi, ale nigdy nie powinni próbować przewyższać go mocą.

Niepokornych eliminował bezlitośnie. Po przemianie nie miał sobie równych, przynajmniej jak do tej pory.

Umierające Gwiazdy miały sporo zajęć. Jeśli nie wysyłano ich, by przypomnieli jakiemuś niepokornemu królowi planety kto tak naprawdę tu rządzi to wykonywały zlecenia, towarzyszyły Edge'owi w poszukiwaniach lub ruszały na wspólną wyprawę. To ostatnie wszyscy lubili najbardziej. Wspólna wyprawa z udziałem całego oddziału Umierających Gwiazd, to było to. Można tam było liczyć na wszystko co kochali. Walkę z potężnymi przeciwnikami, trochę bezstresowego wyżynania bezbronnych istot, popisanie się przed resztą towarzyszy (a zwłaszcza Edge'em) dopiero co opanowaną techniką czy choćby ujrzenie samego dowódcy w akcji. Można było wiele zyskać, jeśli odpowiednio się to rozegrało. Edge lubił tych, którzy dawali z siebie wszystko. Cóż, niektórzy przywódcy byli łasi na pochlebstwa, innych można było podejść udając iż ma się wspólne z nimi zainteresowania, zaś Edge po prostu lubił kiedy ktoś dawał z siebie wszystko. Największe uznanie w jego oczach można było zyskać na przykład zwyciężając kogoś silniejszego od siebie. Dlatego na przykład lubił Blade'a mimo, że ten był najsłabszym że wszystkich jego ludzi.

Zielonowłosy olbrzym bardzo długo zastanawiał się dlaczego nie zniszczył Ziemi. Jej mieszkańcy zabili Blade'a, no i było tam wielu osobników, którzy mogli mu kiedyś zagrozić. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien unicestwić tę planetę, jednak nie zrobił tego. Czy to dlatego, iż nawet Sabre i Dagger nie były pewne czy należy ją niszczyć? A może z jakiegoś innego powodu? Nie miał pojęcia.

Wkrótce po powrocie z Ziemi zamknął się w sali treningowej, co równało się temu, iż przekazał dowodzenie Gwiazdami Cathanowi.

– Jak to nie możemy wejść? – zapytała zdziwiona Sabre.

Clay More, wysoki i potężnie zbudowany mężczyzna o krótkich niebieskich włosach pokręcił przecząco głową.

– Cathan zabronił mi kogokolwiek wpuszczać do sali konferencyjnej – powiedział.

– Za kogo on się uważa? – wykrzyknęła Dagger. – Nie ma prawa nam tego zabraniać!

– Wykonuję tylko rozkazy – powiedział powoli Clay – Sądzicie, że nie mam lepszych rzeczy do roboty jak tylko stać tutaj w roli strażnika? Mnie też się to nie podoba, ale rozkaz to rozkaz. Nie muszę wam chyba tłumaczyć, że z Cathanem się nie dyskutuje, zwłaszcza kiedy szef jest w kuli.

– Tak, wiem, ale musimy się natychmiast zobaczyć z Cathanem! – wyjaśniła Sabre.

– Tylko on może się skontaktować z Edge'em, a mamy dla niego pilną wiadomość.

– Przykro mi... rozkaz.

Dagger zaklęła cicho. Jeśli stracą szansę na odnalezienie poszukiwanego przez Edge'a wojownika może być naprawdę źle. Z drugiej strony złamanie rozkazu Cathana, to jak złamanie rozkazu Edge'a. Mogło się skończyć tylko jednym.

– Musimy zaczekać – powiedziała Sabre, jej siostra pokiwała głową.

Musiały zaczekać.

Czy Piccolo wygra z Caulifem... a może wcześniej zjawi się Edge?

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LXVII

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker