Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część III » Rozdział LXX
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część III: Nowe oblicza bohaterów
Rozdział LXX - Cathan
 

– Proszę wszystkich o spokój – komentator starał się zapanować nad poruszoną publicznością – Nasi technicy już pracują nad przywróceniem obrazu.

Gwar wcale nie ucichł, wręcz przeciwnie, jeszcze przybrał na sile.

– Proszę o ciszę! Właśnie otrzymałem dobrą wiadomość. Monitory powinny być sprawne... właśnie... teraz!

Rzeczywiście, obraz pojawił się. Uubu spojrzał na sytuację na polu walki z pewnym zdziwieniem.

– Hę? Czy mi się wydaje, czy olbrzymi Piccolo walczy z jakimś olbrzymim gorylem?

– Na to wygląda – potwierdził doktor Tengel. – Najwyraźniej Caulif poddał się przemianie. Twój zielony przyjaciel nie ma szans.

Uubu skoncentrował się na chwilę, wyczuwając Ki walczących i odpowiedział:

– Nie byłbym tego taki pewien.

Trafiony pięścią prosto w szczękę oozaru zachwiał się od siły ciosu, nie zdążył się otrząsnąć, kiedy Piccolo kopnął go z wyskoku w nasadę szyi. Goryl postąpił kilka ciężkich kroków do tyłu, złapał równowagę i ruszył do kontry. Piccolo sparował pierwszy cios, wycelowany w swoją głowę, ale nie udało mu się zablokować krótkiego haka wyprowadzonego z lewej prosto w brzuch. Nameczanin skulił się z bólu, wypluwając przy tym ilość śliny, która wystarczyłaby na wypełnienie małego stawu, po czym oberwał od Saiyana potężnym uderzeniem w bok głowy. Piccolo padł bezwładnie na grunt, miażdżąc przy tym nieco prymitywnej, krzewiastej roślinności. Grunt zadrżał. Caulif nie zamierzał odpuścić, ryknął i skoczył na Nameczanina chcąc przygnieść go do podłoża.

Piccolo uniknął niechybnej utraty żeber odtaczając się w ostatniej chwili. Caulif z ogromnym impetem uderzył w ziemię, wywołując kolejne drgania gruntu.

Obaj wojownicy wstali, rzucili sobie nawzajem wściekłe spojrzenia i rzucili się na siebie. Doszło do potężnego zwarcia, dosłownie do próby sił. Caulif i Piccolo zapierając się całą swą, ogromną w tej chwili, masą w gruncie próbowali wypchnąć się nawzajem z nieistniejącego koła, niemal jak w zapasach. Przez moment trwali tak w równowadze, po czym Caulif zrobił jeden powolny krok do przodu. Na spoconej twarzy Piccolo pokazały się chyba wszystkie możliwe żyły, kiedy zmusił się do jeszcze większego wysiłku. Caulif w formie oozaru nie pocił się co prawda, ale i tak widać było na nim trud, który sprawiała mu ta walka.

– Mógłbyś... wreszcie... zginąć... – wydyszał ciężko.

Piccolo nie odpowiedział tylko naparł na niego jeszcze mocniej, wykorzystując najgłębsze rezerwy sił jakie jeszcze miał. Zyskał przewagę, Caulif cofnął się o krok, następnie o drugi...

Z gardła oozaru wydobył się wściekły ryk, gdy Caulif poczuł, że traci szanse. Nagle otworzył pysk, w którym Piccolo ujrzał niewielki błysk.

Refleks Nameczanina dosłownie uratował mu w tym momencie życie. Nie zdążyłby uniknąć wystrzelonej z gardła fali Ki, która z pewnością urwałaby mu głowę. Zdążył tylko sam "wypluć" strumień Ki, który zderzył się z atakiem Caulifa.

Potężna eksplozja odrzuciła obu olbrzymów na sporą odległość. Grunt planety niemal jęknął, gdy dwa cielska upadły. Caulif podniósł się pierwszy, futro na twarzy miał nadpalone, kompletnie nie widział też na prawe oko. Piccolo nie był w dużo lepszym stanie, niemal kompletnie zwęgliła mu się lewa z jego czułek, na twarzy miał liczne rany i oparzenia.

Sabre i Dagger doczekały się wreszcie sygnału oznaczającego, iż mogą wejść do sali konferencyjnej. Przekroczyły próg z narastającym niepokojem. O ile wszystkie Umierające Gwiazdy czuły do Edge'a respekt i szacunek, to Cathana po prostu się bały. Większość po prostu unikała z nim kontaktu, Sabre i Dagger zwykle też.

Sala konferencyjna była przestronnym pomieszczeniem z centralnie umiejscowionym sporym, zdobionym stołem otoczonym wygodnymi fotelami różnego kształtu. Na ścianach zawieszone było kilka sporych monitorów.

Główny fotel zajęty był przez wysokiego, potężnie zbudowanego osobnika o skórze w odcieniu jasnej zieleni. Miał krótkie, kruczoczarne włosy i okalający usta zarost, zaś spod półprzymkniętych powiek wyzierały błękitne oczy. Były jednolitego koloru bezchmurnego nieba, bez wyróżnionych tęczówek, przez co nigdy nie było wiadomo na co Cathan dokładnie patrzy. Na sobie Cathan miał luźny jasny strój, w tym pelerynę w barwie morza. Siedział wyciągnięty w półleżącej pozycji z nogami opartymi na blacie stołu.

– Sabre... Dagger... – powiedział swym łagodnie chropowatym głosem, uśmiechając się i ukazując przy tym nieco przydługie kły. – Jak sądzę, nawet w swych najśmielszych przypuszczeniach nie wyobrażacie sobie jak bardzo cieszy mnie wasz widok.

– Witaj, Cathanie – powiedziała Dagger, kłaniając się lekkim ruchem głowy i starając się opanować drżenie głosu, które zawsze wywoływała u niej obecność prawej ręki Edge'a. – Dziękujemy, że zgodziłeś się nas przyjąć.

– Drobiazg – szatański uśmiech nie schodził z warg Cathana. – Jak przypuszczam sprawa, którą chcecie mi przedstawić jest niezwykłej wagi.

– Owszem – potwierdziła Sabre, starając się zignorować ironiczną nutkę obecną w jego głosie. – Musimy bez zwłoki zobaczyć się z Edge'em.

– Ach tak? A w jakiej sprawie, jeśli wolno mi zapytać, oczywiście.

– Przypuszczamy, że udało się nam odnaleźć osobnika, którego on poszukuje – stwierdziła ostrożnie Dagger. – Wydaje nam się, że Edge powinien się o tym dowiedzieć.

– Odnalazłyście go więc? Tego nieokreślonego kogoś, którego poszukujemy od tak dawna, że o niczym innym nie jesteśmy już w stanie myśleć? W takim razie, powiedzcie mi proszę, kogo właściwie szukamy?

– Kogo? – zdziwiła się Sabre. – Nie mamy pojęcia.

– Właśnie – zadrwił Cathan. – Doskonale to ujęłaś: nie macie pojęcia. Skąd więc możecie wiedzieć, że kogoś odnalazłyście skoro nawet nie wiecie kogo szukacie?

– Ale... – zaczęła Dagger. – Jeśli rzeczywiście udało nam się odnaleźć tego właściwego... Jest ich dwóch, obaj dysponują ogromną mocą. Edge musi...

– Edge niczego nie musi!! – przerwał jej gwałtownie niebieskooki, wyprostowując się na swym fotelu. – Nie przekonałyście mnie. Nie widzę powodu, by zakłócać naszemu przywódcy trening. Możecie odejść – zakończył tonem bardziej nakazującym niż sugerującym wyjście.

– Posłuchaj! – zebrała się na odwagę Sabre. – Nie widzisz, że być może niszczysz naszą szansę!

Sabre nie widziała kiedy i jak, ale Cathan – mimo iż jeszcze przed chwilą siedział na fotelu kilka metrów dalej – po prostu nagle znalazł się przy niej i chwycił za szyję, utrudniając oddech.

– Nie – powiedział spokojnie, wpatrując się w nią swoimi rybimi oczami. – To ty posłuchaj. Nigdy, ale to absolutnie nigdy więcej nie waż się podnosić na mnie głosu. – Zacisnął dłoń mocniej, Sabre zaczęło brakować powietrza – Zrozumiałaś?

Kobieta skinęła głową na tyle na ile była w stanie. Cathan poluźnił chwyt i pchnął ją na podłogę.

– Wyjdźcie – rzucił krótko, powolnymi krokami idąc w stronę swojego miejsca. – Mam dużo rzeczy do przemyślenia.

– Proszę – powiedziała jeszcze Dagger, pomagając siostrze wstać, gdyby tylko mogły dokonać fuzji rozniosłyby Cathana na strzępy, jednak to nie wchodziło w grę bez specjalnego pozwolenia Edge'a. – Przemyśl to jeszcze, to może zakończyć poszukiwania, które Edge tak długo przeprowadza. On na pewno doceniłby, gdybyś się do tego przyczynił.

Cathan odwrócił się w ich stronę łagodnie, jego peleryna zafalowała.

– Chyba się nie zrozumieliśmy... Nie obchodzą mnie żadne poszukiwania, ich wynik czy zakończenie. Jak dla mnie mogą trwać wiecznie.

Sabre i Dagger zamilkły, zdziwione taką odpowiedzią, ciszę przerwał charakterystyczny ochrypły głos. Głos Edge'a.

– Na twoim miejscu uważałbym na słowa. Ściany mogą mieć uszy.

– Edge! – zdziwiły się jednocześnie bliźniaczki.

Rzeczywiście w drzwiach stał osobnik, którego trudno było pomylić z kimkolwiek innym. Ponad dwa metry dwadzieścia centymetrów wzrostu, niebieska skóra, charakterystycznie zgniłozielone włosy postawione w punkowski czub i tego samego koloru broda. Edge jak zwykle miał na sobie swój ulubiony strój: luźne białe spodnie i czarno-czerwoną kamizelę.

Cathan spojrzał na przełożonego, to znaczy wszystkim wydawało się, że spojrzał gdyż nie byli w stanie stwierdzić na co dokładnie patrzy.

– Edge. Już wróciłeś?

– Jak widać – sucho odparł olbrzym. – Widzę, że w samą porę.

Cathan nie skomentował.

– Słyszałem całą waszą rozmowę – powiedział do bliźniaczek. – Mówcie o co dokładnie chodzi.

– Sword wezwał nas na finał intergalaktycznego turnieju organizowanego przez niejakiego Lorda Ulvhedina – powiedziała Sabre.

– Jest tam dwóch niesamowicie silnych wojowników – dodała Dagger. – Być może jeden z nich...

– Rozumiem – powiedział Edge. – W takim razie wezwijcie tu wszystkich. Ruszamy na akcję.

– Co? Całą drużyną? – zdziwiły się bliźniaczki, już bardzo dużo czasu minęło od ostatniej takiej wyprawy.

– Tak. Najwyższy czas rozruszać trochę całe towarzystwo. Macie trzy minuty na sprowadzenie tu wszystkich.

Bliźniaczki ruszyły od razu. Cathan tymczasem powoli skierował się w stronę wyjścia.

– To chyba oznacza, że i ja mam wziąć w tym udział – powiedział, mijając Edge'a, ten tylko uśmiechnął się paskudnie, co całkowicie wystarczyło za odpowiedź.

Caulif, nie czekając już na nic, wystrzelił kolejną falę Ki z pyska, Piccolo uskoczył zręcznie przed eksplozją, dopadł do niego dwoma susami i prawym sierpowym posłał wielką małpę na grunt. Saiyan jednak odbił się od ziemi wszystkimi czterema kończynami po chwili wylądował w pozycji pionowej. Małpia zręczność.

Oozaru zaatakował, szarżując na Piccolo frontalnie, jednak tuż przed przeciwnikiem nagle rozpłynął się w powietrzu.

"Niemożliwe, żeby był tak szybki w tej formie" – przemknęło przez myśl zielonoskóremu wojownikowi tuż przed tym jak potężna małpia stopa nie trafiła go w głowę, odrzucając na wiele metrów. Piccolo wyhamował, zostawiając w gruncie dwa podłużne ślady, wyszukał przeciwnika wzrokiem i wystrzelił z oczu dwa cienkie promienie. Caulif wykonał zwinny unik, ale i tak oberwał jednym z nich. Na nieszczęście dla Nameczanina jego atak był za słaby i zaledwie przypalił przeciwnikowi futro na piersi.

– Słabniesz – syknął Caulif. – Czas skończyć tę walkę! – powiedział, gwałtownie wyrzucając przed siebie dłonie i posyłając w Piccolo sporą, pomarańczową falę Ki. Nameczanin nie miał szans jej uniknąć, ryzykownie przyjął atak na skrzyżowane przedramiona. Strumień energii objął go całego. Po chwili wszystko utonęło w bezgłośnej, jasnej eksplozji.

Jak zakończy się walka gigantów?

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LXVIII

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker