Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część IV » Rozdział LXXVI
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część IV: Koniec
Rozdział LXXVI - Ambicje króla Vegety
 

– Vegeta – doszedł saiyańskiego księcia głos jego ojca. Cała grupa, poza Bulmą która koniecznie chciała zostać z córką i swym nowym wnukiem, opuszczała właśnie szpital. Androidy uprzejmie zaoferowały się przetransportować panią Briefs. Vegeta odwrócił się w stronę starszego Saiyana. Uświadomił sobie, że nie widział ojca już od dłuższego czasu.

– Chcę z tobą porozmawiać na osobności – dodał Vegeta senior. – Leć za mną – rzucił nawykłym do rozkazów tonem, unosząc się w powietrze i ruszając dość szybko. Jego syn po sekundzie zastanowienia powiedział do reszty obecnych krótkie "Wkrótce wrócę, nie lećcie za nami" i udał się za nim.

"Kiedy on się nauczył tak szybko latać?" – przemknęło przez myśl młodszemu Vegecie, kiedy okazało się, że musi włożyć nieco wysiłku w dogonienie ojca. Król w milczeniu poprowadził go na jakieś pustkowie z dala od miasta, gdzie wylądowali. Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytał w końcu ojciec Trunksa.

– Jeszcze się nie domyślasz? – powiedział tamten beznamiętnym tonem.

– A czego mam się domyślać? – Zdziwił się książę.

– Zadam ci pytanie. Od twojej odpowiedzi może dużo zależeć, więc dobrze się nad nią zastanów.

Vegeta miał wrażenia jakby ojciec mu groził. Nie powiedział tego wprost, ale dało się to wyczytać z jego tonu.

– A więc pytaj.

– Gdzie się podziała twoja duma, synu? Twoja saiyańska duma? – położył nacisk na słowo "saiyańska".

Teraz Vegeta otwarcie się zdziwił.

– Nie wiem co masz na myśli – odpowiedział.

– Tego się właśnie obawiałem – syknął król. – Nie masz pojęcia o czym mówię.

– Ale ty mi wyjaśnisz – raczej stwierdził niż zapytał jego syn.

– Twoja córka urodziła dziecko Saiyana z niskiego rodu, a ty nie masz zamiaru nic z tym zrobić?

Książę zmarszczył brwi.

– A co miałbym zrobić? – zapytał powoli.

– Dobrze wiesz co prawdziwy Saiyan powinien zrobić w takiej sytuacji. A może mam cię wyręczyć?

Na czole Vegety pojawiła się żyłka wskazująca na to, że zaraz straci nad sobą panowanie.

– Spróbuj choćby tknąć kogoś z mojej rodziny, a wyrwę ci serce gołymi rękami – wycedził przez zęby, zaciskając jednocześnie pięść.

– Tak jak sądziłem – odparł spokojnie król. – Przez życie tutaj stałeś się miękki, Vegeta. Zupełnie jak Kakarotto, czy raczej Son Goku – przerwał na chwilę. – Tyle tylko, że ciebie nikt nie uderzył w głowę kiedy byłeś mały.

– Nie – zaprzeczył książę. – To ty masz wypaczone pojęcie saiyańskiej dumy. Nie wiem czy zauważyłeś, ale od twojej śmierci sporo się zmieniło. Nie ma już planety Vegeta, nie ma saiyańskiej cywilizacji!

– Owszem, jest – odparł jego ojciec. – Jest i czeka na nas.

– Nie masz chyba na myśli... – zaczął Vegeta.

– Tak! – przerwał mu król. – Nowa Plant. A raczej, Nowa Vegeta. Jest tam i czeka na nas, wystarczy po nią sięgnąć!

– Czyżbyś już zapomniał, że na tej planecie osiedlili się twoi przeciwnicy? Nie sadzę, by zaakceptowali twój powrót do władzy.

– Nie rozumiesz, że z twoją mocą moglibyśmy zdławić każdy opór! – Vegeta senior z przejęcia zacisnął pięść, niemal krzyczał. – Musieliby nas zaakceptować!

– Teraz rozumiem – stwierdził Vegeta. – Sam nie jesteś w stanie niczego zrobić, potrzebujesz mojej mocy, chcesz mnie wciągnąć w swoje brudy.

– Brudy? Vegeta, co z tobą? Jesteś księciem! Twoim przeznaczeniem jest rządzić Saiyanami!

– Jeśli tak do tego podchodzisz to uznajmy raczej, że byłem księciem – powiedział jego syn powoli unosząc się powietrze. – Może zapytasz Saladina, on przecież także jest twoim synem... ale na szczęście dla niego chyba raczej wdał się w swoją matkę.

– Będziesz jeszcze żałował tych słów! – krzyknął za nim król.

– Aha, zapomniałbym. – Vegeta zatrzymał się, nagle zniknął, pojawił się tuż przed ojcem i z całej siły uderzył go w twarz. Król poleciał do tyłu ze sporą prędkością, Vegeta wyprzedził go i prawym ramieniem chwycił za szyję. – Nie zabiję cię tu i teraz tylko dlatego, że jesteś moim i Saladina ojcem, ale jeśli zbliżysz się do mnie albo do kogoś z moich bliskich choćby na dziesięć kilometrów to własnoręcznie cię wypatroszę.

Puścił ojca i ruszył w kierunku swojego domu. Król opadł na ziemię i patrząc za odlatującym synem starł strużkę krwi, która pociekła mu z kącika ust.

"Zapłacisz mi za to stukrotnie, synku. Jeszcze się przekonasz." – Oczy króla pałały nienawiścią, nikt nie miał prawa go tak traktować bezkarnie. – "Prędzej czy później popełnisz jakiś błąd, a wtedy ja tam będę i nie omieszkam tego wykorzystać."

– I co ty na to? – zapytał Cinna, który razem z Blankiem z ukrycia obserwował całe zajście.

– Nie wiem, ale myślę, że nie mamy się czego obawiać póki Vegeta jest po naszej stronie.

– Tak. Dobrze, że jest po naszej stronie – Cinna zaakcentował "jest". – Ale ten jego ojczulek bardzo mi się nie podoba.

– Bo chce obalić króla Gebaccę? – uśmiechnął się Blank. – Czy ty nie chciałeś zrobić tego samego?

– Wypraszam sobie – obruszył się Cinna. – Byłem przestępcą, nie anarchistą... A Vegeta-seniorek coś kręci. Myślę, że może nam jeszcze sprawić kłopoty.

– Przy tym co już się dzieje to pryszcz – stwierdził wyższy z Lanfanów. – Ale w jednym miał rację. Ta planeta łagodzi charaktery – uśmiechnął się tajemniczo. – Nawet ty przed chwilą powiedziałeś "byłem", a nie "jestem przestępcą".

– O cholera – Cinna zamarł na sekundę. – Rzeczywiście!

Blank poklepał go przyjacielsko po ramieniu.

– Nie martw się, będzie lepiej... ale teraz złap się mnie, teleportujemy się z powrotem.

Goten niepewnie zapukał do drzwi swojego własnego domu. Bardzo obawiał się reakcji matki, ostatecznie nie było go w domu już prawie od dziewięciu miesięcy, Goku jeszcze dłużej. Teraz wracał, ale był sam. Trudno będzie wytłumaczyć siebie, a co dopiero ojca.

Drzwi otworzyła Chi Chi we własnej osobie.

– Dzień do... Go... Go... Goten?!? – Chi Chi nie pomyliła go z Goku, gdyż jak wiadomo każda matka potrafi rozpoznać swoje dziecko.

– Cześć mamo – uśmiechnął się półsaiyan. – Eee... Wiesz, że Bra urodziła syna?

***GLEBA***

– Mamo? Mamo! Zemdlałaś? O rany.

I w ten oto właśnie bezbolesny sposób Son Goten wrócił do domu.

Kilka dni później Bra razem z dzieckiem zostali wypisani ze szpitala i przenieśli się do Capsule Corporation. Przy okazji wrócili też Zidane i Marcus, którym eks-książę nakazał strzeżenie swojej córki i wnuka przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie wyjaśniając jednak dlaczego. Teraz Vegeta mógł nieco odetchnąć, był spokojniejszy gdy cała jego rodzina była w jednym miejscu. Myślał nieco nad słowami ojca. Czy naprawdę stał się miękki? Czy naprawdę utracił saiyańską dumę? Wielokrotnie wypominał to Goku, ale nigdy nie zastanawiał się nad tym, że dotyczy to także jego samego. Nie żałował jednak tego, że nie zabił ojca chociaż miał na to wielką ochotę. To było w pewnym sensie zwycięstwo nad własnym instynktem.

Eks-książę popełnił w tym miejscu ogromny błąd, ale o tym jak poważne konsekwencje towarzyszyły jego moralnemu zwycięstwu nad samym sobą miał się nigdy nie dowiedzieć.

Na razie jednak wszystko wydawało się w porządku, król Vegeta nie potrafił panować nad Ki aż tak dobrze i jego syn koncentrując się był w stanie stwierdzić gdzie na planecie aktualnie się znajduje. Książę żałował trochę, że nie zapytał ojca gdzie ten podziewał się przez ostatnie miesiące, ale pewnie i tak nie miałby co liczyć na odpowiedź.

Cinna siedział w kuchni Capsule Corporation wyglądając za okno. Nie miał nic do roboty, a raczej miał, ale był nieco zniechęcony. W końcu ile można trenować w samotności? Niski Lanfan nigdy nie czuł się wojownikiem. W zamian za pomoc w zniszczeniu swojej planety otrzymał od Kaioshina pewną moc, która jednak okazała się żałosna w porównaniu do wszystkich zmodyfikowanych o saiyańskie geny Lanfanów. Cinna więc także przeszedł podobną operację, osobiście wykradając specjalistyczny sprzęt z jednego z laboratoriów i osobiście go konfigurując. Był niezły w inżynierii genetycznej, ale specjalistom wykonującym je na co dzień nie dorównywał. Dlatego pewnie nie stał się równie silny co Czerwona Gwardia. To jednak wystarczyło by wydostać się z planety. Później spotkał Blanka i trochę zakręconymi kolejami losu w końcu wrócił na Nową Plant.

Heh, to były czasy, on i Blank niejedno razem przeszli, z niejednej beczki pili i nie raz przy tym wpadali w poważne kłopoty. Zawsze jednak mogli liczyć na siebie nawzajem.

Teraz było inaczej.

Blank całe dnie spędzał razem z Vegetą, Saladinem i resztą, w sali treningowej, dla starego kumpla miał mało czasu. Biorąc zaś jeszcze pod uwagę to, że poza nim i Marcusem reszta Lanfanów traktowała Cinna w najlepszym przypadku obojętnie (choć "chłodno" to lepsze słowo), eks-przestępca naprawdę nie miał nikogo z kim mógłby pogadać. Owszem, było tu sporo innych osób, ale co z tego? Pan Briefs większość czasu spędzał z małymi dinozaurami, rozmowy z jego żoną bywały dość jednostronne i monotonne, nastolatki omijały go z daleka (tego akurat Cinna nie traktował jako wady), a androidy, choć zawsze przyjacielskie, były dla niego zbyt obce.

Rozmyślania Cinna zostały przerwane, gdy do kuchni wkroczył Zidane. Cinna postanowił go zignorować. Nie lubił go i to, jak wiedział, z wzajemnością. Zresztą trudno się dziwić, po tym co zaszło na Yasan i Nowej Plant.

– Dobrze, że jesteś. Właśnie ciebie szukałem – oznajmił niespodziewanie Zidane.

Cinna spojrzał na niego starając się nie okazać zdziwienia.

– Mnie? A po co?

– Muszę cię o coś zapytać, pytałem już Blanka, ale mi nie odpowiedział.

– Dlaczego sądzisz, że ja odpowiem? – zapytał łagodnie Cinna balansując już na krawędzi normalnego głosu i swoich zdolności hipnotycznych.

– Chcę wiedzieć dlaczego Blank nie przeniósł się z nami na Yasan, kiedy wypowiedziałeś życzenie. Pamiętam dokładnie, że kazałeś Smokowi przenieść na naszą planetę wszystkich Lanfanów poza tobą, ale tylko poza tobą, nie "poza tobą i Blankiem". Dlaczego on także tu został?

– Nie mam pojęcia – skłamał gładko Cinna. – Może dlatego, że nie było go w zasięgu wzroku Smoka?

– Marcusa także nie, a on jakoś dotarł na Yasan.

– W takim razie może Smok nie jest w stanie spełnić życzenia wbrew czyjejś woli? Jeśli Blank chciał tu zostać, to został.

– A chciał?

– Skąd mam wiedzieć? – zdenerwował się Cinna. – Zapytaj jego!

Zidane zmarszczył brwi, wyciągnął dłoń w kierunku niskiego Lanfana i skoncentrował na niej białawy Ki-blast.

– Nie drwij ze mnie – powiedział spokojnie. – Nie sądź, że dasz radę manipulować mną jak jakimś idiotą. Obiecałem ci kiedyś, że cię zabiję i mogę spełnić tę obietnicę od razu. Mnie wszystko jedno.

Cinna poczuł jak na jego czole pojawiają się kropelki potu, głośno przełknął ślinę.

– A teraz grzecznie odpowiedz mi na moje pytanie. Dlaczego Blank został wtedy na Ziemi i dlaczego nie jest w stanie osiągnąć formy Super-Lanfana?

Cinna otworzył już usta chcąc odpowiedzieć, ale w tym momencie obaj Lanfani usłyszeli inny głos. W drzwiach kuchni stała androidka Gemini.

– Przepraszam, że wam przerywam, ale właśnie przyleciał ktoś o imieniu Son Goten, chce się wiedzieć z Vegetą.

Zidane opuścił dłoń, rozpraszając Ki.

– Przybył nareszcie? – powiedział ze sztucznym uśmiechem, w rzeczywistości wściekły na androidkę za to, że przeszkodziła mu, gdy Cinna już zaczynał się łamać. – Świetnie, Vegeta już się nie mógł doczekać.

Co czeka Gotena na treningu?

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LXXV

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker