Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Dragon Ball AZ » Dark Kaioshin Saga » Część IV » Rozdział LXXVII
Dragon Ball AZ
Dark Kaioshin Saga
Część IV: Koniec
Rozdział LXXVII - Egzekutorzy
 

Saladin stał nad kołyską zajmowaną przez małego Brolly'ego, obserwując jak niemowlak śpi. Już przez te kilka dni dało się zauważyć, że dziecko jest wyjątkowo spokojne. Brolly płakał rzadko, głównie spał. Bra była z niego bardzo dumna.

– Twoje dziecko jest naprawdę wspaniałe. Ciekawe czy ja kiedykolwiek doczekam się własnego syna... Chociaż córką też bym nie pogardził.

– Popracujcie nad tym z Freyą – odparła Bra z uśmiechem, przerywając przeglądanie książki "Nowoczesne wychowywanie dzieci." – To w sumie nie takie trudne.

Saiyan zaczerwienił się lekko i postanowił zmienić temat.

– Widzę, że za moją radą zdecydowałaś się zostawić mu ogon. Tak będzie lepiej, dziecku duża moc niepotrzebna, a gdyby chciał zostać wojownikiem to sam się go pozbędzie.

– To nie dlatego – odparła półsaiyanka. – Ma taki fajny, jasny ogonek, że żal mi było go ucinać.

– Aha – co fakt, to fakt, Saladin jeszcze nigdy wcześniej nie widział Saiyana o tak jasnych włosach. Z drugiej strony, znał w sumie niezbyt wielu przedstawicieli swojej rasy. Poza tym Brolly był przecież półsaiyanem, więc to chyba nic takiego nadzwyczajnego.

"A może..."

Saladin włączył skauter i odczytał poziom mocy dziecka. Urządzenie wyświetliło cyferkę "3".

"Trochę mało..." – pomyślał książę.

W tym momencie do pokoju weszła Freya od progu rzucając:

– Chodź Sal, przyszedł Son Goten, Vegeta wzywa wszystkich do sali.

– Miałaś na mnie nie mówić "Sal" przy ludziach... – powiedział z wyrzutem Saladin, po czym oboje wyszli z pokoju, w drzwiach mijając się z Cinna.

– Hej – rzucił radośnie Lanfan. – Mogę popatrzeć na dziecko?

– Nie bardzo wiem co tu jest do oglądania – zauważyła Bra chłodno – ale jak chcesz to ci nie zabraniam, tylko go nie obudź.

Cinna skinął głową. Nie zależało mu na oglądaniu niemowlaka, po prostu nie chciał teraz przebywać sam. Przez następne kilka dni musiał być ostrożny, by nie dać Zidane'owi okazji do konfrontacji. Po tym czasie tamten powinien nieco ochłonąć, przynajmniej taką nadzieję miał niski Lanfan.

Podszedł do śpiącego dziecka, popatrzył na nie i odruchowo się uśmiechnął.

"Chyba powinienem być twoim ojcem chrzestnym" – pomyślał. – "Twoja mama tego nie pamięta, ale gdyby nie ja, twój ojciec nigdy pewnie nie spojrzałby na Bra." – Cinna miał wrażenie, że od tego czasu minęły całe lata.

– Dbaj o syna – powiedział wychodząc. – Czuję się w pewnym sensie odpowiedzialny za jego narodziny, więc będę cię kontrolował.

Bra nie do końca zrozumiała jego słowa, ale nic nie powiedziała tylko pogrążyła się w lekturze.

– Nie bardzo wiem czego ode mnie oczekujesz, Vegeta – stwierdził Son Goten. – Niby po co miałbym teraz pokazywać maksimum mocy? Myślałem, że mamy trenować.

Reszta trenującej tu zwykle ekipy z zaciekawieniem przysłuchiwała się wymianie zdań, którą prowadzili między sobą Saiyani. Wszyscy mieli to samo wrażenie: to się na słowach nie skończy.

– Jestem po prostu ciekawy jak bardzo się wzmocniłeś. Zauważyłem już, że panujesz nad Ki znacznie lepiej niż wcześniej, ale zastanawiam się, czy nadal jesteś równie słaby co kiedyś.

– Uwierz, że nie.

– Wierzę – skinął głową eks-książę orientując się, że nie zdoła namówić Gotena do pokazania na co go teraz stać. – Sam trenowałem w Sali Ducha i Czasu i wiem, że to całkowicie odmienia oblicze wojownika. Dlatego intryguje mnie jak dobry jest teraz twój ojciec. Chociaż w jego przypadku to był już drugi trening, więc dużo nie mógł się wzmocnić.

– Zdziwiłbyś się – uśmiechnął się Goten. – Chociaż ja nie jestem chyba odpowiednią osobą do oceny jego mocy. Dla mnie zawsze był po prostu potężny i to się nie zmieniło – półsaiyan trochę w tym momencie przesadzał, ale chciał tymi słowami trochę przytrzeć Vegecie nosa.

– Kiedy ostatnio z nim walczyłem nie był taki "potężny" – odparł książę, krzyżując ręce na piersi.

– Właśnie dlatego rozpoczął trening – wyjaśnił prostodusznie Goten. – Chyba trochę pojechałeś mu po ambicji, bo się nie oszczędzał. Stwierdził, że jesteś bardzo blisko doskonałej formy Super-Saiyana trzeciego stopnia i że on koniecznie także musi ją osiągnąć.

Na czole Vegety pojawiła się kropelka potu.

– Udało mu się? – zapytał książę pozornie obojętnie.

– A jak sądzisz? – odparł ze złośliwym uśmieszkiem Goten.

Vegeta zmieszał się nieco, ale po sekundzie zmarszczył brwi i odpowiedział z uśmiechem:

– Pewnie tak, ale to nie ma znaczenia. Tu go nie ma. Za to ty jesteś. Co powiesz na mały sparing?

– Na to liczyłem – odparł ochoczo Goten, zwyczajem Goku zaczynając rozciągać mięśnie nóg. – Więc mam walczyć z wami wszystkimi naraz czy po kolei?

– Nie rozśmieszaj mnie – Vegetę zaczęła drażnić postawa syna Goku. – Możesz sobie wybrać przeciwnika. Jeśli nie czujesz się pewnie to radzę Garnet albo Blanka.

– Nie, dzięki. Widziałem jak walczą Lanfani na ostatnim turnieju, to trochę nie ten poziom.

– Hej, bez takich! – zdenerwował się Marcus. – Jesteśmy znacznie silniejsi niż rok temu!

– Z pewnością – Goten skinął głową, kończąc rozgrzewkę – ale w tej sali jest tylko jedna osoba, z którą chciałbym walczyć... Ty! – Goten wyciągnął przed siebie dłoń, palcem wskazującym skierowaną dokładnie na Saladina.

– Ty!

– Ja? – Zdziwił się potężnie zbudowany, spiczastouchy osobnik o fioletowym odcieniu skóry.

– Tak, ty – powtórzył Talic. – Wyjaśnij Wschodniemu Kaioshinowi dlaczego chcesz należeć do oddziału egzekutorów.

– Eee... Uważam, że ziemscy Saiyani już zbyt długo uważali się za lepszych od nas i najwyższy czas to zmienić – powiedział tamten, nieco niepewnie. Wszyscy zgromadzeni, dwunastu najsilniejszych przedstawicieli rasy Kaioshina, starali się zachować kamienne twarze.

Talic spojrzał na swego przełożonego, ten skinął głową z zadowoleniem, spojrzał zapytanemu wcześniej prosto w oczy i powiedział powoli:

– Zdajesz sobie oczywiście sprawę, że jak się wyraziłeś "ziemscy Saiyani" są od was o wiele potężniejsi. – To nie było pytanie, ale stwierdzenie. – Rozniosą was w kilka chwil i nawet się przy tym nie zmęczą.

Jego rozmówca w tym momencie stracił resztki pewności siebie, nie takich słów oczekiwał.

– Z... Z całym sza-szacunkiem, a-ale chyba właśnie po... po to tu jesteśmy by t-tak się nie stało.

Kaioshin roześmiał się, jego śmiech z początku zabrzmiał drwiąco, ale po sekundzie ton zmienił się na przyjacielsko-protekcjonalny.

– Masz absolutną rację. Właśnie po to was tu wezwałem – potwierdził. – Jesteście najsilniejsi, wielu z was przewyższa nawet Talica, ale jak wiecie to o wiele za mało. Dlatego zapytam was raz i tylko raz, każdy kto nie jest pewien odpowiedzi powinien się wycofać.

Kilku ze zgromadzonych głośno przełknęło ślinę, ale żaden się nie odezwał.

– A więc pytam: czy jesteście gotowi na wszystko. Na absolutnie wszystko, żeby zwyciężyć?

– TAK!! – rozległ się gromki, jednogłośny okrzyk.

– Doskonale – powiedział z zadowoleniem Kaioshin. – Talic, rozdziel ich tak jak wcześniej to omawialiśmy, potem po kolei przekaż każdej dwójce to – podał mu parę połyskujących czarno kolczyków.

– Czy to kolczyki Potara? – zapytał zdziwiony Talic. – Sądziłem, że wszystkie już zostały zniszczone.

– Prawie wszystkie. Każdy Kaioshin stworzył po jednej parze tych kolczyków, te są pierwsze, to dzieło Dai-Kaioshina, władcy centralnej galaktyki.

– Tego Dai-Kaioshina? – Talic nie wierzył w to co słyszał, nawet wśród ich rasy była to tylko legenda.

– Tego samego. No już, pospiesz się. Nie mamy całego dnia.

– Dlaczego akurat Saladin? – zapytał Vegeta. – Czyżbyś chciał wykorzystać fakt, że on nie potrafi przemieniać się w Super-Saiyana?

– To nie ma znaczenia. Ja także nie mam zamiaru się przemieniać. Obiecałem twojemu bratu, że nie puszczę mu płazem zniszczenia Nowej Namek. Najwyższy czas by za to zapłacił.

– Czyś ty ogłupiał? – niemal krzyknął Zidane. – Przecież Saladin jest po naszej stronie!

– Po waszej może tak. Po mojej... nie.

– Możesz mi wierzyć, że mój brat żałuje zniszczenia Nowej Namek i że jest absolutnie godny zaufania. Za jakiś miesiąc, kiedy Smocze Kule powrócą odtworzymy Nowe Na... – Vegeta nie dokończył, przerwały mu słowa młodszego z książąt.

– Jeśli chcesz, będę walczył – powiedział przez zęby, najwyraźniej z trudem panując nad sobą. – Chociaż nie wiem ile razy już wypominałem sobie zniszczenie tamtej planety. Chociaż nie wiem ile razy żałowałem, że posłuchałem wtedy tego nieznajomego. Chociaż nawet walczyłem w obronie tego miasta... Widzę, że to wszystko nadal zbyt mało! Jeśli tak... bardzo dobrze! Walczmy! Najlepiej od razu! – Saladin postąpił kilka kroków w kierunku Gotena.

– Goten – powiedział dziwnie spokojnym tonem Vegeta – nie wiem co chcesz tu i teraz udowodnić, ale lepiej się jeszcze zastanów, bo możesz popełnić duży błąd.

– Już się zastanowiłem – odparł półsaiyan, nawet nie spoglądając na księcia. Wiedział co chce zrobić, planował to przez cały ostatni rok, a nawet dłużej. Nie było mowy o pomyłce.

Eksplozja jasnożółtego światła na moment oślepiła wszystkich, którzy obserwowali fuzję. Po chwili w miejscu dwóch wojowników stał tylko jeden, emanujący potężną energią. Zupełnie jak pięciu poprzednich i wszystkie inne znane Kaioshinowi fuzje, czuł się naprawdę silny i pewny siebie. Taka już była natura tej techniki.

Tak, w tej chwili Kaioshin miał w swoim oddziale egzekutorów sześciu, zamiast dwunastu, wojowników, jednak jak to zawsze przecież mówią "liczy się jakość, nie ilość." Tak też było i w tym przypadku. Ta szóstka była potężna i znała swoją wartość. Każdy z nich był pewien siebie, czuli... nie, po prostu wiedzieli, że teraz są mocniejsi od Saiyanów, że teraz już nikt nie był w stanie się z nimi mierzyć.

Głupcy.

"Gdybyście mieli jakiekolwiek pojęcie o realnej sytuacji... jesteście już martwi, to tylko kwestia czasu."

Jak przebiegnie pojedynek Gotena i Saladina?

 
autor: Vodnique

<- Rozdział LXXVI

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker