Vegeta uważnie przypatrywał się stojącym naprzeciw siebie Saladinowi i Gotenowi. Młodszy syn Goku od momentu swojego powrotu był dla eks-księcia kompletną zagadką. Jego kontrola Ki była wręcz perfekcyjna, był też bardzo pewny siebie. Vegeta dostrzegł to ze sposobu w jaki Goten z nim rozmawiał, półsaiyan nie czuł do niego takiego respektu jak kiedyś. Mówił wprost to co myślał. To był zupełnie nie ten sam Goten co przed treningiem w Sali Ducha i Czasu. Rok spędzony tam odmienił go całkowicie.
Saladin i Son Goten nadal patrzyli sobie nawzajem prosto w oczy. W pomieszczeniu zapanowała kompletna cisza, nie było słychać nawet oddechów, zupełnie jakby wszyscy przestali oddychać.
"Jak silny może być Goten?" – zastanawiał się starszy książę. – "Jeśli trenował równie ciężko co Goku i Gohan kiedyś to jego poziom może być prawie tak wysoki jak Saladina. No, może nie tak bardzo, ale przypuszczam, że to będzie dobra walka."
– Gotowy? – Zapytał nagle Goten, stając w pozycji bojowej.
– Tak – odparł Saladin, odruchowo przyjmując defensywną pozę, zupełnie jakby czuł, że to jego przeciwnik będzie miał przewagę. Nie uszło to uwagi pozostałych zgromadzonych.
– Co sądzisz, Zidane? – zapytał szeptem Marcus.
– Nie wiem – odpowiedział cicho tamten, zamyślony.
– Ja stawiam mimo wszystko na Saladina.
– A ja wręcz przeciwnie – rzucił od siebie Blank. – Ten mały ma już co najmniej psychiczną przewagę.
– Może jeszcze herbatki? – zapytała pani Briefs z uroczym uśmiechem. – Albo trochę szarlotki?
– Nie. Dziękuję. Nie chcę już szarlotki – Cinna starał się zachować spokój, ale wychodziło mu to coraz trudniej. W końcu ile hektolitrów herbaty można wypić?
– A może jednak? – Pani Briefs nie należała do osób, które łatwo (czy w ogóle) przyjmują odmowę – Powinieneś zjeść jeszcze kawałek, wyglądasz na niedożywionego... Musiałeś mało jeść w dzieciństwie, niezbyt wyrosłeś.
– Pani Briefs – zaczął swym charakterystycznym, hipnotycznym tonem Cinna, nie widział innego wyjścia, chyba jedynym sposobem na to, by ta kobieta się od niego odczepiła było użycie jego zdolności. – Nie będzie mi już pani dzisiaj proponować ani herbatki, ani szarlotki, ani niczego innego.
– Och, ależ co ty opowiadasz? – Obruszyła się pani Briefs. – Oczywiście, że będę!
To był dla Cinna koniec...
"To niemożliwe! Dlaczego to na nią nie działa!? Dlaczego!?!"
– No dobrze, może jeszcze jeden kawałek, ale malutki – powiedział.
Saladin nie zdążył zareagować, poczuł tylko potężny ból tuż poniżej żeber, dokładnie w momencie, w którym Goten z całej siły wbił mu pięść w brzuch. Przez moment, czas jakby spowolnił swój bieg. Brat Vegety od impetu ciosu wykrztusił dość sporą ilość śliny i wygiął się nieco do tyłu tuż przed tym jak bardzo szybko poleciał na ścianę, uderzając o nią boleśnie i po chwili zsuwając na podłogę zupełnie bez przytomności.
Minęła dłuższa chwila zanim obserwatorzy "walki" zorientowali się co się stało, a jeszcze dłuższa zanim ktokolwiek się odezwał.
– Jasna cholera! – zaklął Marcus. – Widzieliście to!?
– To niemożliwe – skomentował Zidane. – On nie może być tak silny.
– No i nie jest – stwierdził Vegeta. – Po prostu byliśmy nastawieni na pierwszą, rozpoznawczą wymianę ciosów, a Goten od razu zaatakował na poważnie. Z maksimum mocy. Czy nie tak, Goten?
– Dokładnie – potwierdził syn Goku, z jednoczesnym skinieniem głowy.
– Saladin! – krzyknęła Freya, jakby wychodząc z transu, jednocześnie podbiegając do nieprzytomnego Saiyana.
– Nic mu nie będzie – uspokoił ją Goten. – Nie zrobiłem mu krzywdy, za chwilę dojdzie do siebie.
– Muszę przyznać, że mnie także zaskoczyłeś – przyznał Vegeta. – Gdybym stał tam na miejscu Saladina pewnie także nie zdołałbym zareagować...
Goten uniósł lekko brwi, słyszeć pochwałę z ust Vegety, to nie była codzienność.
– ...ale nie padłbym od pierwszego ciosu – dokończył eks-książę.
Półsaiyan uśmiechnął się pod nosem, tymczasem Saladin zaczął odzyskiwać zmysły.
– O, mamo... – jęknął. – Gdzie... gdzie ja je-stem?
– Jak się czujesz? – zapytała Freya. – Ile widzisz palców? – Podstawiła mu pod nos dłoń z trzema wyprostowanymi serdecznym, środkowym i wskazującym palcem.
– Wtorek... – odparł Saiyan, Freya musiała go podtrzymać by nie upadł. Minęła jeszcze chwila zanim przyszedł do siebie.
– Mam nadzieję, że nie żywisz urazy? – Son Goten podszedł do brata Vegety z wyciągniętą na znak pojednania dłonią. – Wybacz, że to zrobiłem. Byłbym zaszczycony, gdybym mógł od tej pory nazywać cię przyjacielem.
Saladin popatrzył na niego nieufnie, nadal zbierało mu się na wymioty. Takiego ciosu łatwo się nie zapomina.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał, nie podając Gotenowi ręki.
– Nie pamiętasz, że wtedy w Capsule Corporation obiecałem ci, że zapłacisz mi za śmierć mieszkańców Nowej Namek?
– Hę?
– Wspominałem też, że nigdy ci nie wybaczę zniszczenia ich planety... myliłem się. W Sali Ducha i Czasu zrozumiałem, że w twojej sytuacji zrobiłbym pewnie to samo. No, ale obietnica to obietnica. Ja zawsze dotrzymuję słowa, skoro obiecałem, że zapłacisz za ich śmierć to musiałem się z tego wywiązać. Chciałem to zrobić możliwie jak najszybciej. Czy to wyjaśnienie cię zadowala?
Saladin zmarszczył brwi jeszcze mocniej, ale po chwili rozchmurzył się.
– A to dobre. Sam bym tego lepiej nie rozegrał – powiedział z uśmiechem, podając Gotenowi dłoń. – A więc od tej pory... przyjaciele?
– Przyjaciele – potwierdził półsaiyan.
Po tym ostatnim słowie Blankowi i Garnet wyrwały się odruchowe okrzyki radości, reszta zebranych popatrzyła na nich dziwnie, a po chwili wszyscy się roześmiali.
– Ale domyślasz się oczywiście, że w prawdziwej walce nie dałbym się tak łatwo pokonać – stwierdził jeszcze młodszy książę.
– Tak przypuszczam, ale nigdy się tego nie dowiemy.
– Jak to? Czemu?
– Nie będę już nigdy walczył z żadnym ze swoich przyjaciół – powiedział poważnie Goten z dziwnym błyskiem w oku. – W zupełności wystarczą mi wrogowie.
– Aha – Saladin postanowił nie wnikać w szczegóły.
– No to co powiesz teraz na trochę treningu? – zapytał Vegeta. – Pokazałbyś nam co naprawdę potrafisz.
– Może innym razem, Vegeta. Chciałbym spędzić trochę czasu z mamą i Videl. Nie było mnie prawie rok, dla mnie nawet dwa, a one mieszkają tam same. Nie mają w domu całych tabunów kosmitów i androidów. Myślę, że jestem im winien trochę swojej obecności. Za jakiś miesiąc powrócą Smocze Kule, wtedy się spotkamy. Chyba, że wcześniej zaatakują Gero i Babidi.
– Jak chcesz – odparł obojętnie książę, nawet nie zaszczycając półsaiyana spojrzeniem.
– Eee, Vegeta – zaczął Marcus. – My właściwie dzisiaj też nie będziemy na treningu, Baku z jakiegoś powodu kazał całemu oddziałowi stawić się u niego punktualnie o szesnastej, więc...
– Rozumiem. W sumie sam chętnie odpocznę jeden dzień. A więc do jutra.
Cinna siedział rozłożony na kanapie, bezmyślnie gapiąc się na pusty talerz po szarlotce.
"Ile ja właściwie tego zjadłem?" – pomyślał. – "Ta kobieta lepiej manipuluje innymi niż ja, czy ktokolwiek mi znany. Nie dziwię się już, że ta planeta jest taka wyjątkowa."
Rozmyślania przerwało mu pojawienie się Garnet, Cinna spojrzał na nią i uświadomił sobie, że był w pomieszczeniu całkiem sam. A gdyby zamiast niej wszedł Zidane?
– O, Cinna, tu jesteś.
– Tak, a czemu? – zapytał podejrzliwie najniższy z Lanfanów, ostatecznie mógł ją przysłać Zidane, próbując go stąd wywabić.
– Baku w jakiejś sprawie wezwał cały oddział i kazał mi także wezwać ciebie.
– Mnie? A po co?
– Nie mówił mi.
Cinna wzruszył ramionami, wstał i ruszył za Garnet. Siedziba Baku mieściła się w drugim kompleksie Capsule Corporation, w jednym z przerobionych na pomieszczenie mieszkalne laboratoriów. Sala była duża i jasno oświetlona. Rzeczywiście, zgromadził się tu cały oddział, czyli – poza trenującymi z Vegetą Lanfanami – jeszcze Baku i inżynier Quina. Ten ostatni wyglądał nienajlepiej, miał strasznie podkrążone oczy, a dłoń w której trzymał parującą kawę drżała mu lekko. Od pewnego czasu razem z dwoma androidami z oddziału Zeta pracował nad przeróbkami "Hildegardy" bardzo starając się im dotrzymać kroku i sypiając z tego powodu tylko po dwie, trzy godziny na dobę.
Tak, byli wszyscy. No, prawie wszyscy, brakowało tylko Steinera.
– Cinna! – przywitał go na swój sposób Baku. – Wszyscy baczność i ani mi drgnąć bez rozkazu – Lanfani posłusznie wykonali polecenie. – Dobrze, że jesteś Cinna, bo wezwałem tu wszystkich właśnie z twojego powodu.
– Tak? – głos Cinna zabrzmiał obojętnie, ale to były tylko pozory. W rzeczywistości te kilka słów wystarczyło by wypełnić jego głowę podejrzeniami co do całej sytuacji i postawić niskiego Lanfana w gotowości do natychmiastowej reakcji. Nienaturalnie szybki refleks Cinna był właśnie konsekwencją tego stanu. W obliczu zagrożenia umysł niskiego Lanfana zaczynał pracować na najwyższych obrotach. Cinna otrzymał tę zdolność od Kaioshina, ale nie wiedział, że powoli wyniszcza ona jego umysł sprawiając, że zostało mu w najlepszym wypadku zaledwie kilka lat życia.
– Dokładnie tak – potwierdził poważnie potężny dowódca Czerwonej Gwardii (masywnością ciała nie dorównywał mu tu nawet Marcus). – Zdajesz sobie sprawę ze swojego stanu prawnego na Yasan i Nowej Plant?
– Owszem.
– Wydano za tobą chyba dwadzieścia różnych listów gończych, w większości z bardzo poważnymi zarzutami. Jednocześnie, cieszysz się tu pełną swobodą, pod samym nosem oddziału, który złapanie ciebie ma w pierwszej trójce priorytetów. Zdajesz sobie chyba sprawę, że jako dowódca tego oddziału nie mogłem już dłużej tolerować tego stanu.
Cinna był gotów do walki albo ucieczki w każdej chwili. Z trudem opanowywał się, aby nie wybiec z pomieszczenia już teraz. Postanowił jednak zagrać z Baku do końca w tę jego grę.
– Taak... – powiedział nienaturalnie wolno. – Zdaję sobie z tego sprawę.
– Wczoraj skontaktowałem się z kwaterą główną, aby poradzić się ich w związku z tym. Zgadnij jaka była ich odpowiedź.
– Nie musisz mi mówić – Cinna raz jeszcze ogarnął pomieszczenie wzrokiem, jego rozkład wrył mu się już w pamięć, drogę ucieczki miał już zaplanowaną. – Chyba się domyślam.
– A jednak powiem. No więc, Cinna... Mam nieco kontrowersyjny zaszczyt powitać cię w Czerwonej Gwardii.
Że niby co? |