– Powodzenia Gohan. – Shibito wraz z Seniorem Bogów odstawił syna Goku na miejsce. Wszędzie panowała ciemność, nieprzenikniony mrok. Z niewiadomych dla wszystkich powodów siebie widzieli doskonale.
– Co ja mam robić w tej ciemnicy??
– Przeżyć... – rzekł ze stoickim spokojem Bóg Światów sprzed 15 pokoleń.
– Znaczy mam nie zwariować w tej norze bez życia?? – Mistic niepewnie odwrócił się do nich placami i zaczął się rozglądać.
– Hehe... myślisz że tu nic nie ma? Tu jest pewnego rodzaju bariera. Tylko osoba całkowicie zdecydowana może przez nią przejść i zobaczyć ten mroczy świat jak naprawdę wygląda.
– Co...? – Gohan nie był pewien co bóg chce powiedzieć
– Pokażę ci. – spokojnym krokiem zaczął iść w kierunku nieprzeniknionej czerni. Nagle zatrzymał się i zaczął dotykać czegoś ręką. – Widzisz? Tu jest bariera. Ja nie przejdę, bo nie chcę tam być. Ale jeżeli ty chcesz, to przejdziesz. – Saiyanin podszedł do Seniora i w miejsce gdzie on przed chwilą stukał palcem, włożył swoją rękę.
– ...To niemożliwe! – gorączkowo zaczął wyciągać i wkładać w tę dziwną, niewidzialną w tym mroku ścianę swą rękę. Dla udowodnienia Bóg znów postukał w barierę. Nagle ręka Gohana zatrzymała się, nie mogła już przeniknąć.
– Już nie jesteś taki zdecydowany?? – Chłopak nic nie odpowiedział. – Nie jesteś wystarczająco zawzięty? Nie chcesz pomścić rodziny...? Przyjaciół...? – dolewał oliwy do ognia – swojej miłości...? – W Gohanie coś pękło. Poczuł że nie może zawieść, że musi tam wejść i przeżyć. Przeżyć i zwyciężyć! Nie dane było mu spotkać teraz na tym świecie Gohana, Trunksa.... Videl. Tego żałował najbardziej. Dopiero teraz zrozumiał o co jej wtedy chodziło. Kochał ją. Kochał ją tak bardzo... Nie mógł darować jej śmierci.
Znów ręką dotknął bariery. Znalazła się po drugiej stronie.
– Wchodzę!
– Powodzenia Gohan! – Shibito czuł że mają szansę... Chłopak zrobił krok w przód i zniknął w czarnej otchłani. Przez chwilę nie widział nic. Nie był pewien czy oczy są zamknięte czy też otwarte. Nagle lekkie światło zaczęło prześwitywać przez powieki. Szybko otworzył oczy.
– HA!!!! – Goku wystrzelił potężny pocisk Ki w stronę przeciwnika. Vegeta jednym ruchem odbił Kamehamehę i wystrzelił Big Bang Atack w Kakarotto. On także uniknął ataku.
– Chyba w starciu na energię Ki nie możemy wyłonić zwycięzcy... – stwierdził i uśmiechnął się demonicznie. Jego długie, cienkie, złote brwi nadawały mu demoniczny wygląd. Szybko doskoczył do przeciwnika i uderzył w brzuch. Goku poleciał do tyłu, lecz szybko złapał równowagę, odbił się od ziemi i ciosem w podbródek pokazał przeciwnikowi, że to nie przelewki. Vegeta zaatakował z powietrza. Kopnięcie, szybko zablokowane. Kolejne, z drugiej nogi. Znów. Goku chciał zadać cios w korpus, został jednak szybko zatrzymany, gdyż książę Saiyan złapał jego zaciśniętą dłoń. Wykorzystał moment nieuwagi i lewą nogą kopnął go w żebra. Syn Bardocka odleciał na pewien dystans, wbijając się w wielką klepsydrę, będącą elementem budynku. Szybko wydostał się z góry piasku, która zaczęła go zasypywać. Wystrzelił pocisk Ki w stronę Vegety. Ten odleciał w górę i zaczął się utrzymywać w powietrzu. Na to liczył Goku. Zamiast także unieść się w górę, zaczął kumulować Ki. Vegeta patrzył na niego z politowaniem.
– Nie jesteś w stanie mnie pokonać! – zbieranie energii zakończyło się
– Smocze Tchnienie! ATAK SMOKA!!! – Wystrzelił do góry i prawą pięść uniósł do góry. Wokół niego w niewyraźnej postaci pojawił się złoty Shenlong.
Oczom Gohana ukazał się zdumiewający obraz. Znajdował się teraz w miejscu przedziwnym. Jakby piekło oblane smołą. Przed sobą miał czarną dróżkę wijącą się niewiadomo jak długo. Wokół wielokilometrowe pola pokryte ostrą, wściekłą czerwienią. W oddali widział mały strumyk zielonego płynu. Spojrzał w górę. Była tam jakby wielka czarna plama zamiast nieba. Była koloru identycznego jak dróżka. Jednak widział wszystko jak w dzień. Najdziwniejsze było jednak to że nikogo tu nie było. To miejsce było całkowicie puste.
Nagle wyczuł ruch. Zaczął się rozglądać. Nikogo nie było, jednak coś czuł. Niespodziewanie dostał cios w plecy. Potem następny, ale tym razem przebił mu skórę. To już był ktoś inny, miał kolce na swojej skórze. Chłopak nie miał zamiaru wyć z bólu, tylko zaczął się gorączkowo rozglądać. Nie było nikogo. "Te dupki są niewidzialne... I nie czuje ich Ki..." Zamknął oczy i skoncentrował się. Wyczuł coś. Ruch powietrza. Kolejny. I następny. Otaczały go... Kręciły się wokół niego. Trzy postacie. Wyczuł odpowiedni moment. Błyskawicznie rzucił się w lewą stronę, gdzie miał nadzieje dorwać niewidzialną istotę. Udało się. Szybkim ciosem zaatakował stwora. Trafił w, jak sam uważał, głowę. Usłyszał, okropny, rozsadzający głowę ryk. Szybko zgromadził energię w lewej dłoni i przystawił w okolicach brzucha. Wypuścił pocisk i odskoczył. Usłyszał wybuch, po chwili zobaczył przed sobą ciało. Pokryte łuskami, z licznymi kolcami na ciele ciało, z dziurą w okolicach klatki piersiowej i rozbitą głową. To coś nie miało nosa, sporej wielkości oczy, czarne z czerwonymi białkami były rozszerzone do granic możliwości. Nie żyło. Zanim Gohan dobrze przyjrzał się tej postaci, poczuł szybki, błyskawiczny ruch. Odskoczył i stanął przy ciele. Na nic nie czekając wystrzelił pocisk Ki. Nastąpił wybuch, po chwili pojawiło się kolejne martwe ciało, bez kolców. Został ostatni. Najwyraźniej zaczął uciekać, nie był cichy, było słychać tupot biegu. Nie zwlekając Mistic znalazł się przy nim i celując na oślep zaczął kopać i atakować rękami. Czuł jak robi dziury w ciele stworzenia, jedną, dwie, trzy... Kolejne ciosy kaleczyły przeciwnika, który w końcu pojawił się. Zaskoczony Gohan odskoczył.
– Gohan... – wyszeptał przed śmiercią. Potwór ten, podobny do pozostałych, różnił się jednym szczegółem. Miał twarz Videl! Przerażony Gohan szybko klęknął przy ciele. Z przerażeniem patrzył jak duże, niebieskie oczy blakną, ucieka z nich życie. Po chwili były martwe, tak jak reszta.
– Zabiłem... zabiłem ją!! – nie mógł powstrzymać łez. Nawet nie wiedział kiedy napłynęły mu do oczu. Czuł się okropnie, zrobił teraz coś, czego nie daruje sobie do końca życia. Nagle usłyszał głos.
– Nie, Gohan! To nie była Videl! – był to Kaio. – To tylko potwory przybierające postać twoich wspomnień! Odległych, tak jaki tych niedawnych!
– Co..? – zdziwiony Gohan poderwał się na równe nogi.
– Zobacz na inne potwory. – Gohan posłusznie pokiwał głową. Zdziwiony, przerażony podszedł to tego którego zabił od razu pociskiem Ki. Miał twarz Freezera! Drugi Buu.
– Więc to tylko zmory...? – ostrożnie dotknął twarzy Freezera. Nagle ciało rozprysło się. Zniknęło
– Tak. Przedstawiają wszystko czego się obawiasz, znasz, kochasz. – Kaio tą sytuacją był wyraźnie zaniepokojony.
– Hm... – zamyślił się Saiyanin. – Wiec nie będzie tak źle. To było okropnie słabe.
– Co...?! – zdziwił się Bóg Światów Północnych. – To nie są jedyne potwory. Te to płotki, prawdzie spotkasz później.
– Później...?
– Tak. Musisz iść dalej. Masz pięć dni na trening, i musisz go wykorzystać. – chłopak zamyślił się. Po chwili zacisnął pięści, i ruszył w dalszą drogę. – Czekaj! Nie mogę być z tobą dalej. Moje możliwości telepatyczne kończą się mniej więcej w tym miejscu.
– Więc do usłyszenia, panie boże. – rzekł wesoło. Po chwili namysłu dodał. – Albo żegnaj... |