Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Mroczny Cień » Część I
Mroczny cień
Część I
 

Ta grupka niewyszkolnych prostych złodziejaszków nie była przeszkodą dla tak doskonałego wojownika jakim jestem Ja, wielki Sephirot, szybkimi i pewnymi ruchami rozpłatałem ciała większości z nich, a dwóch kolejnych zbliżało się do mnie by ochronić swe skarby. Na swoje nieszczęście ustawili się idelnie bym mógł wykonać szybkie i pewne cięcie. Nie wahałem się ani chwili drwiąc z tych pokrak pod nosem. Mój długi Masamune był w stanie jednym atakiem pozbawić ich dwóch naraz dolnych kończyn, po czym padli tarzając się we własnej krwi i drąc w niebogłosy. Szybko uciszyłem te okropne wrzaski bo wole gdy wokół panuje cisza. Z przyjemnością patrzyłem w ich wychodzące z oczodołów oczy gdy miażdżyłem stopą tchawice jednego, a potem drugiego. Droga do małego bogactwa stała już prawie otworem, na mojej... naszej drodze było jeszcze trzech oprychów. Spojrzałem więc na nowego towarzysza: Xeron, może teraz ty coś pokażesz??

autor: Sephirot - "Kamzo
 

Stojąc nieopodal drzewa nie przywierałem uwagi do walczącego towarzysza, jednak kiedy wypowiedział me imie odwróciłem sie w kierunku małej masakry. Popatrzyłem z pod kaptura z politowaniem, to byli zwykli wieśniacy tylko że z "nieco" lepszym orężem. Właściwie to nie chciało mi się nawet miecza wyciągać, ale nie bedę sobie psuł reputacji. Zaśmiałem się ironicznie, po czym rzuciłem moim skromnym Glaive'em z specjalnego stopu metalu, podwójne ostrze które się blokuje po otwarciu, idealna broń na takie ofiary. Jeden rzut, i masa krwi... Trzy główki skromnie spadły na ziemie... No niestety przydały by sie pijawki typu wampiry, no ale niestety dużo krwi sie zmarnowało, ale jak ktoś traci to ktoś musi zyskać. Poc zym ostrze wrociło z powrotem lotem bumerangu do mnie, podszedłem do towarzysza, spojrzałem i powiedziałem:

– Żałosne, ciekawe kogo obrobili – po czym śmiałem sie szyderczo, Wyciągnąłem miecz z pochwy i jednym ciosem, szybkim i sprawnym rozciąłem kłutke od skrzyni gdzie leżały monety.

Przykucnąłem i spojrzałem...

– Królewska waluta... no no, jakiś konwój musieli dopaść, ale to już nie nasza sprawa. Gdzie teraz Sephirocie?

autor: Xeron - "Majin_Vegeta
 

Dobiegam bezszelestnie w pobliże źródła dźwięków. Przystaję obok jednego z wielu budynków w wiosce, przykucam. Cały czas zachowuję ostrożność, gdyż czuję bijącą od pola bitwy potężną energię, koncentrującą się wyraźnie wokół dwóch osób. Następnie wychylam się lekko zza rogu.

Widzę dwóch mężczyzn, walczących z kilkoma innymi ludźmi, wyglądającymi na opryszków. Od razu orientuję się, że to od tych dwóch ciemno odzianych postaci bije ogromna chi. Zła chi.

Po chwili znamię na ramieniu zaczyna mnie piec. Przed oczyma widzę już walkę, widzę, jak zabijam kolejnych przeciwników, jak ciała opryszków padają ciężko na mokrą od krwi ziemię. Widzę pojedynek z tymi dwoma, burzę ostrzy niemożliwą do uchwycenia niewprawnym okiem. Widzę jak ten srebrnowłosy przeszywa mnie swym długim ostrzem, z taką siłą, że łamie mi kręgosłup. Widzę, jak zsuwam się z klingi na ziemię, jęcząc cicho. Widzę nad sobą zielone, kocie oczy. I drwiący uśmiech pod nimi.

Otrząsam się z wizji. Znamię wciąż piecze, ale już słabiej. Zaciskam prawą dłoń na lewym ramieniu, do bólu. Nie tym razem, Tichondriusie. Po chwili chęć mordu ustaje. Odejmuję od ramienia dłoń. Moje paznokcie są brudne od krwi, podobnie jak jedwab kimona na ramieniu.

Pod moje stopy dotacza się złota moneta. Przez chwilę się waham, jednak w końcu podnoszę ją szybkim ruchem. Słyszę śmiech, niski, basowy, dobiegający z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą trwała walka. Wychylam się ponownie i widzę, jak dwaj ciemno odziani mężczyźni wyjmują z otwartej skrzynki monety. Wokół leżą potwornie zmasakrowane ciała opryszków.

Po chwili ciemni kończą zbieranie łupu, wycierają swą broń o trawę, a następnie ruszają w moim kierunku. Nie mam szans na ucieczkę w taki sposób, by mnie nie zauważyli. Adrenalina, i tak już podwyższona, skacze mi do niewyobrażalnego poziomu. Zdaję sobie sprawę, że nie mam z nimi szans w otwartej walce. Mój umysł gorączkowo poszukuje sposobu ukrycia się przed nimi.

Wojownicy zbliżają się powolnym krokiem. Pogodziłem się już z myślą o śmierci, zastanawiam się jedynie, czy zginąć w walce, czy szybko popełnić samobójstwo. Moja dłoń odruchowo sięga po ukryty przy boku kusongobu.

I wtedy przypominam sobie, czego nauczył mnie niegdyś Motonari. Szeptem wygłaszam tajemne inkantacje, modulując odpowiednio głos, czuję przepływającą przez całe moje ciało chakrę.

Mężczyźni wychodzą zza rogu i przechodzą koło mnie. Technika niewidzialności zadziałała.

Jestem już pewien sukcesu, gdy znamię ponownie zaczyna mnie piec. Nie czuję jednak przypływu gniewu ani szału bojowego. Tichondrius nie chce mnie zdominować. On wysyła sygnał.

Srebrnowłosy idzie dalej, nie przejmując się niczym. Jednak drugi, muskularny, przechodzący akurat koło mnie, przystaje. Zbliża się do mnie i czuję bijącą od niego moc. Nagle zdaję sobie sprawę, skąd znam ten rodzaj many. Taka sama przepływa przeze mnie, gdy wpadam w któryś z Szałów.

Wojownik zbliża się do mnie coraz bardziej, jego ręka sięga po miecz. W desperackim geście ponownie zaciskam prawą dłoń na znamieniu.

Kiedy ramię przestaje mnie piec, potężny mężczyzna momentalnie zastyga w bezruchu. Przez krótką chwilę stoi w ten sposób. Wstrzymuję oddech. Wtedy srebrnowłosy odwraca się i spojrzeniem kocich oczu ponagla swego towarzysza. Mięśniak rusza dalej bez słowa.

Zaczynam normalnie oddychać dopiero wtedy, gdy mężczyźni oddalają się o kilkanaście metrów. Wiem już, że jeden z nich, ten muskularny, jest demonem. Potężnym demonem, być może nawet ich księciem. Nie wiem natomiast, czego ktoś taki może szukać w Faerunie. W dodatku w towarzystwie kogoś o podobnej mocy.

Postanawiam śledzić obu mężczyzn. Być może będę musiał ich powstrzymać przed dokonaniem jakiegoś zła. Być może – i taka sytuacja wydaje mi się o wiele bardziej korzystna – będę mógł wykorzystać ich do dokonania zemsty na Tokugawie Ieyasu. W każdym bądź razie warto im się bliżej przyjrzeć. Zaciskam więc dłoń na zdobytej monecie i podążam za nimi bezszelestnie, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.

autor: Xan Miyamoto - Xan
 

Sephiroth – zdobywszy fundusze w tutejszej walucie, decydujesz się w pobliskim WindGate odszukać informacji na temat poszukiwanego przez ciebie i towarzysza artefaktu. Jeszcze się nie zdecydowałeś, którą z ludzkich wad wykorzystasz – paniczną chęć przeżycia czy chciwość...

Xeron – zaskoczyło cię wezwanie Tichondrius'a, nie spodziewałeś się spotkać tu żadnego z demonów, a tym bardziej tak szybko. Gdy nagle wezwanie się urywa, dociera do ciebie, że masz przed sobą przeklętą istotę napieczętowaną demonem. Nie wątpisz ani przez chwilę, że istota podąży za tobą i Sephiroth'em choćby z czystej ciekawości. Tak, stanowczo, można to będzie kiedyś wykorzystać...

Xan – chęć zemsty na Tokugawie jest w tobie niezwykle silna. Pozwala to demonowi przejmować nad tobą coraz większą kontrolę, czego mocno się obawiasz, wiedząc do czego może to doprowadzić. Złotym środkiem na uspokojenie duszy może okazać się dopełnienie zemsty. Dlatego ruszasz w ślad za nieznajomym demonem i jego dziwnym towarzyszem. Bierzesz w tym momencie pod uwagę wiele opcji wykorzystania ich obecności, a spotkanie to traktujesz jako łaskę Bogów.

Auron – no tak, mogłeś się tego spodziewać – Sephiroth wyruszył wraz z tym cholernym demonem na poszukiwania Kamienia Nieśmiertelności. Oczywiście jako summoner nie musisz obawiać się ich siły, bo tobie bynajmniej nie zagrażają. Ale w gruncie rzeczy niezbyt podoba ci fakt, iż obaj mogliby zyskać zbyt wielką siłę, toteż ruszasz w ślad za nimi w odpowiednim momencie postanawiając im przeszkodzić...

autor: Mistrz Gry - "Łasiczka
 

Tak jak myślałem zatrzymali się w jakimś barze, no to ja także, w końcu nigdy nie znali, ani pewnie nie widzieli strażnika, więc nie ma obaw. Usiadłem sobie z dala od nich, lecz o dziwo wszedła jeszcze jedna osoba, trochę wydawała mi się nie taka... Przyglądałem się jej uważnie, w końcu ten osobnik usiadł przy pewnym stoliku i także jak ja wpatrywał się w dwie postacie noszące ze sobą złą ki (chi). Poprosiłem o kawałek mięsa, ponieważ dawno nic nie miałem w ustach, jednak zauważyłem, że nowo zdobyte pieniądze dwóch panów od razu poszły w obieg, ponieważ zrobili niezłą imprezkę. Gdy wszystko się zakończyło i trzeba było wychodzić ruszyłem pierwszy. Lecz zatrzymał mnie ktoś dotykając za ramię. Obejrzałem się w tył, a było tam dwóch ludzi, tak, właśnie dwóch tych, którzy weszli pierwsi do baru, byli trochę podpici, więc nie bałem się ich siły.

Jeden z nich miał przy sobie Masamune, miecz, którego używałem sprzed lat, lecz zakląłem go, ponieważ jego mocą można było zniszczyć cały świat! Widać, że ta osoba pewnie chce to zrobić, w pewnym momencie usłyszałem pytanie skierowane ku mnie. Oczywiście nic nie odpowiedziałem, tylko wyrwałem się i poszedłem krok dalej, lecz nic z tego... Znów się nie przejąłem tylko wyszedłem na świeże powietrze, przyglądnąłem się księżycowi i ruszyłem dalej, ponieważ nie chciałem walki, a na pewno nie z ludźmi, którzy są osłabieni, albo tego nie warci...

autor: Auron - "eMate
 

Tawerna w WindGate śmierdziała od potu i piwa, którym delektowała się większość gości (w tym przeważająca liczba najemników). Moje nozdrza drgały niespokojnie, miałem ochotę wyrżnąć co do jednego tę zgraję nędzników, ale powstrzymałem te prymitywne rządze, nie mają one nade mną władzy. Zamówiłem butelke najlepszego wina i poprosiłem o czyste puchary po czym wygodnie usadowiłem się z Xeronem w ciemnym kącie sali. Wśród tej zgrai dziwaków i wojaków nie wzbudzaliśmy większej uwagi, przynajmniej wśród prostego plebsu. Dla kogoś z większym, doświadzczeniem poszukiwacza przygód od razu wydalibyśmy się inni. Choćby dla tego tam z interesującym orężem. Póki co nie on był naszym zmartwieniem, od dwóch dni od czasu gdy wybiliśmy tamtych zbójców podążał za nami dziwny jegomość. Narazie pozwolałem mu na to bo jeśli wejdzie nam w parade po prostu pozbędzimy się go. Możliwe, że będzie mógł być w przyszłości całkiem użytecznym narzędziem, choćby po to by zniszczyć tego drugiego osobnika. Nie jestem pewien czy Xeron zorientował się w całej sytuacji, być może jego demoniczna natura i większa niż u jakiejkolwiek spotkanej dotąd przeze mnie "osoby" chęć mordu nie pozwoliły mu się skupić na tych detalach.

Nareszcie dostaliśmy swe wino; sączyłem je powoli z mego pucharu, delektowałem się jego smakiem. Odruchowo włożyłem dłoń pod płaszcz aby sprawdzić czy mój najcenniejszy skarb jest na miejscu. Kurczowo zacisnąłem dłoń na niezbyt dużej kuli, nawet przez rękawice czułem pulsujące ciepło i złą magiczną moc jaka się z niej wydobywała. Jeśli zdobęde nieśmiertelność będe mógł bez problemu wydobyć moc tej Czarnej Materii. Póki co mogłem korzystać z jakichś 30% jej mocy, jeśli zwiększyłbym tę "dawkę", nawet ja nie byłbym w stanie uchronić się przed jej mroczną naturą.

autor: Sephirot - "Kamzo
 

Poszlismy do WindGate, dziwne miejsce ale cóż, jak dla mnie było zbyt prostackie, zastanwaiałem sie czy ci ludzie się w ogóle myją, bo smierdziało od nich jak od orków, chodź ich tu nie było... Przez cały dzień zastanawiałem sie czy to mozliwe, że Tichondrius żyje, przecież został w innym wymiarze uwięziony w Krysztale z Ognia, czuje sie winny za jego skalanie, no ale cóż zawsze ktoś jest przegranym, tylko czy to na pewno był on? A może jego duch? Nie mam pojęcia, wiem, że wyczułem potężną dawke energii, brata demona, nie możliwym byłoby to żeby się uwolnił , bo kryształ ognia może tylko jedna jedyna rzecz rozbić, mój miecz... A ja się tam nie wybierałem, ani miecza nie zgubiłem... Choć w niepewności złapałem w tym momencie za pochwe gdzie wystawał cudownie rzeźbiony jelec z adamantu. Mój przyjaciel, towarzysz Sephiroth niby sie delektował winem, tak naprawde jest chyba prostakiem jak tak uważa. Naprawdę to chlał jak zwykły wieśniak, który dostał wypłate za plon, nic do niego nie mam, choć dziwne myśli mi pochwodziły do głowy – może to spowodowane jest tym odorem unoszącym sie w powietrzu... Po środku sali siedział Auron, tak, stary dobry Auron, raczej nie przeszedł na strone Chaosu, wiec pewnie sie babrze w kale Orderu, zapewne nawet nie poznał mej energii. No, ale to już 150 lat od Bitwy Tysiąca, hmm rozważałem możliwość podejścia do niego i przywitania sie, lecz mój własny honor na to nie pozwalał. Jak będzie chciał to sam przyjdzie i będzie błagał o litość , tak jak jego ojciec, heh starzec musiał zginąć w końcu. W wojnie zawsze musi ktoś przegrać, żałuję, że wtedy pojawiła sie ta elfka, która uratowała jego nędzną dusze, lecz Auron pewnie o tym nie pamieta juz. Dopijałem miód z mego pucharu, Sephiroth był juz nieco spróty, ale koncetracje miał, na szęście się nie odzywał, pewnie też rozmyślał. Wyszlismy na podwórze, zaraz za Auronem, Sephiroth coś do niego paplał, ale nie słuchałem przyglądałem sie istocie którą wczoraj widziałem pod ścianką budynku, pewnie nie wiedziała nawet, że na nią spoglądam. Sephiroth zawołał, odwróciłem się, a po chwili postać znikneła.

autor: Xeron - "Majin_Vegeta
 

Gdy szedłem wciąż przed siebie zastanwiałem się po co w ogóle ich śledziłem... Nie są warci mojego wsparcia, ich serca są przepełnione złem, nie pasuje do nich... Od ostatecznego pokonania Sina minęło około 6 lat, straciłem trochę formy, trzeba to nadrobić, tylko gdzie ? Muszę trenowac, ponieważ ta postać co weszła po mnie do baru to nie byle kto, posiada ogromną moc, lecz nie potrafi jej spokojnie wykorzystać, więc narazie mam spokój, ale jak zacznie kontrolować moc może być trudno. Bardziej się obawiam tej osoby niż tamtych dwóch opryszków... W takim rozmyślaniu szedłem dalszą drogą, aż wreszczie wkroczyłem w las. Przeszedłem parę kroków i wyczułem jakąś siłę, przystnąłem i przyglądałem się ruchom kogoś kto szybko skacze po drzewach. Wreszcie postać pojawiła się przede mną mówiąc:

– To jest zakazany las, kto tu wejdzie, nie wyjdzie żywy, dzięki twoim szczątkom dodamy świeżości naszemu piekielnemu rajowi.

No cóż, zaśmiałem się lekko z tych słów, ponieważ takie przedstawienie na mnie nie działa. O dziwo zebrało się więcej takich poczwar, widać, że ten świat jest obdarzony w wielką różnorodność lecz ich siła jest oddalona od Spiry o jakieś 150 razy.

Wokół mnie stało 5 takich stworzeń, w pewnym momencie jeden z nich skoczył na mnie, ja szybkim ruchem wyjąłem ręke zza płaszczu, którą podtrzymywał bandaż i wyprostowałem ją w przód. Drugą ręką zadałem solidny cios stworkowi, który szybko stracił głowę. Wiedziałem, że defence tych stworów było bardzo niskie, więc kolejnym ruchem miecza zrobiłem Mental Break, którym dotknąłem każdego ze stworów. Wciągnąłem z powrotem ręke zza katanę, miecz zarzuciłem na bar i ruszyłem dalej, po chwili wszystkie potwory legły na ziemię, a ja mogłem spokojnie już przejść przez ten "ich" zakazany las...

autor: Auron - "eMate
 

Po tym jak wyszliśmy z baru troche się kręciliśmy z Sephirothem po okolicy. Właściwie nic ciekawego się nie działo, pustki, a jak już to same pijaczyny sie kreciły. Szliśmy sobie, pełnia Denosa była, czyli jednego z 2 ksieżyców. Weszliśmy razem z Sephirothem w jakiś las... Ciemno tam dość było, lecz me oczy potrafią rozpoznawać obiekty w ciemnościach. Szliśmy aż tu nagle coś chwyciło mnie za noge, patrzę, a to jakaś poczwara, która leżała na ziemi i ni stąd ni zowąd "odrosła" jej głowa. Aż się zdziwiłem, że w tej krainie stwory mają zdolność regeneracji. Natychmiast chwyciłem za mojego Glaive'a bo nie było sensu na jakąś padline kwapić sie i wyciągać miecz. Odblokowałem ostrze, pstryknięcie tak nie pozorne, a rozległ się dzwięk echa po całym niemal lesie, nie zdążyłem sie obejrzeć, aż chmara energi KI zmierzała w naszą strone. To były dziesiątki tychże stworków, wspierane na czele przez gargulca, z wielkimi kłami i czerwonymi oczami. Bez zastanowienia rzuciłem Glaive w kierunku Gargulca, który skrzydłem odbił ostrze. Spojrzeliśmy się na siebie nawzajem z Sephirothem, i momentalnie stwierdzając, chwyciliśmy za swój oręż:

– No to się zabawimy....

autor: Xeron - "Majin_Vegeta
 

Moje zmysły w tym momencie wyostrzyły się na maksa, a kocie źrenice jeszcze bardziej zwężyły, wokół panowała ciemność co nie stanowiło ani dla mnie ani dla mego kompana przeszkody. Masamune przeszywał szybko powietrze i zataczał kręgi z wielką prędkością. Wymierzałem cięcia tak by natychmiast uśmiercić jak największą liczbe dziwnych poczwar. Ich krew padła na ma szlachetne lico... Krew jakichś nędznych stworzeń na wielkim Sephirocie?! W jednej chwili zacząłem inkantacje potężnego czaru, ale przerwałem gdy uświadomiłem sobie, że magia z mego świata nie ma swego źródła mocy w krainie zwanej Faeirunem, więc tylko mocniej zacisnąłem mego Masamune i skoczyłem szybko do przodu wykorzystując pęd ataku by przebić się przez ściane kreatur. Szkarłatna posoka lała się gęsto, byłem w swym żywiole. Szkoda tylko, że z mojej ręki nie ginie ktoś kto jest choć troche godzien tego zaszczytu. Przystanąłem otoczony kupą poszlachtowanego ścierwa i opuściełm mój miecz ku ziemi. Lekko odchyliłem głowe by spojrzeć jak radzi sobie Xeron. Demon wykończył już większość swych przeciwników, a ci którzy zostali mieli strach w oczach. Mroczne ostrze wojownika z piekła rodem jakby krzyczało z radości gdy odbierało kolejne życia brocząc się w krwi. Twarz demona wykrzywiła się w szaleńczym uśmiechu gdy zbliżał się do niego już ostatni przeciwnik. Stwór zdołał się uchylić przed mieczem, ale znajdując się wciąż w dzikiej ekstazie demon zaatakaował wolnym ramieniem. Jego siła była na tyle wielka by przebił się przez wnętrzności kreatury, po czym ze smakiem oblizał krew z dłoni ukazując długi język i charakterystyczne małe kiełki.

Napiąłem wszystkie mięśnie gdy poczułem zbliżającego się ostatniego przeciwnika jednak zareagowałem o sekunde za późno. Gargulec zwalił mnie swą siłą ciosu z gałęzi i całym ciałem poczułem twarde podłoże. Spadłem na lewe ramię. Całe było zdrętwiałe bo zaliczyłem dość długi lot, na szczęście nie zauważyłem żadnych poważniejszych obrażeń. Xeron już ruszał do ataku, ale powstrzymałem go jednym spojrzeniem. Ta kreatura zapłaci za to, że śmiała mnie zaatakować. Gargulec już zataczał koło by znowu nacierać z powietrza, ale tym razem chwyciłem pewnie Masamune do dwóch rąk. Był coraz bliżej i bliżej z każdym krótkim ułamkiem sekundy, miałem tylko chwile na atak, gdy się odsłoni chcąc zadać mi kolejny cios... Teraz!! Masamune zadrżał w mych dłoniach, ale krew gargulca polała się na trawe; stracił skrzydło, a jego bok był rozcięty. Gdy potwór był w szoku ja nie czekałem ani chwili dłużej, nigdy się nie waham, gdy mam okazje zadać cios to tak robie. Gargulec był jakieś 20 metrów dalej, zbyt duża odległość, zdąży się pozbierać. A raczej zdążyłby bo wykonałem rzut mieczem, potężny i precyzyjny. Długie ostrze szybko dosięgło celu przebijając się z głuchym trzaskiem przez czaszke mego nędznego wroga. Chwile później wrócił do mej ręki, do ręki swego pana. Przywołałem mój miecz mą wolą, mą żądzą mordu... Tak... Czuje go... Artefakt, którego tak poszukuje jest już coraz bliżej.

autor: Sephirot - "Kamzo
 

Gdy widzę, jak dwie śledzone przeze mnie istoty wchodzą do lasu znajdującego się na obrzeżu WindGate, początkowo bez wahania ruszam za nimi. Jednak już po chwili wyczuwam olbrzymią ki bijącą od tej wielkiej ściany drzew. Czułem już kiedyś taką chakrę. To mana driad.

Staję przed dylematem. Jeżeli nie wejdę do tej magicznej puszczy, być może stracę szansę dokonania zemsty. Lecz jeśli do niej wkroczę... Jeżeli natknę się na enty lub wykryje mnie Władczyni Kniei... Wtedy choćbym miał po swojej stronie tych dwóch potężnych wojowników, nie przeżyję. W najlepszym razie zostanę złapany przez patrol zwykłych driad i do końca życia pozostanę rozpłodowcem. Jednak i to mi się nie uśmiecha.

Z rozmyślań wyrywa mnie kolejne potężne źródło chi. Osoba nim będąca wkracza do lasu na przeciwnym jego skraju. Wyczułem ją w tawernie, do której wstąpiłem śledząc tamtych dwóch. To dobry i praworządny człowiek, więc nie ukrywałem się w ogóle przed nim – wątpię, aby ktoś taki chciał mi zagrozić. Być może okaże się nawet pomocny.

Pod wpływem impulsu ruszam w stronę lasu, w marszu koncentrując resztki ki i przywołując przy jej pomocy najpotężniejsze znane mi zaklęcia kamuflujące. Modlę się do Ilmatera, by mnie chronił przed niebezpieczeństwami czyhającymi w tym pozornie spokojnym miejscu.

Po wkroczeniu do puszczy zaczynam biec bezszelestnie, zdając sobie sprawę, że demon i jego srebrnowłosy towarzysz są daleko przede mną. Cały czas koncentruję się na myślach o zemście i mojej nienawiści do Tokugawy Ieyasu.

Kiedy pokonuję jakieś trzysta metrów, słyszę za swoimi plecami szelest. Przystaję. Szelest się nasila. Rozglądam się nerwowo, lecz nikogo nie dostrzegam.

Moje serce zaczyna bić szybciej, a znamię piec. Nagle mój wzrok zatrzymuje się na przeciwniku. Przełykam głośno ślinę.

Widziałem już kiedyś coś takiego. Stwór wydaje się być złożony z różnych roślin, zrośniętych ze sobą i przystosowanych do poruszania się. I zabijania.

Odwracam się, chcąc uciec, jednak za sobą dostrzegam jedynie kolejne bestie. Jestem otoczony, nie pozostało mi nic prócz walki.

Wyskakuję w powietrze, wyszarpując w locie miecze z pochew. Ląduję obok jednego z potworów i zadaję mu błyskawicznie pięć ciosów, pięć szybkich jak mgnienie oka cięć. Nim zdąży zareagować, wymierzam mu szybkie kopnięcie z półobrotu i znowu uderzam mieczem.

Bestia nic sobie nie robi z mojego baletu. Nie zadaję jej żadnych obrażeń. Podczas gdy ja macham mieczami, ona bierze szeroki zamach swym przypominającym pień drzewa ramieniem i wymierza we mnie potężny cios.

Uderzenie łamie mi trzy żebra i odrzuca o kilka metrów. Wprost na kolejnego stwora. Świat ciemnieje mi w oczach, gdy w moje plecy wbijają się służące bestii za zęby krzywe gałązki. Następny potwór podpełza do mnie i rozcina mi czoło szybkim, ale niezbyt dokładnym ciosem. Krew zalewa mi oczy.

Nagle wszystko wokół eksploduje jaskrawym światłem, a ponad ból całej reszty ciała wznosi się ból mego lewego ramienia. Znamię piecze z niewyobrażalną siłą.

Jestem zbyt słaby, by móc opanować Tichondriusa. Po chwili ogarnia mnie szał. Wyrywam się z uścisku mych przeciwników, nie zwracając uwagi na to, że zadają mi coraz dotkliwsze rany. Uderzam jednego z nich kataną w miejsce, gdzie powinna być szyja. Ostrze odbija się od twardego drewna.

Niepowodzenie tylko potęguje mój gniew. Walczę coraz szybciej i z coraz większą szybkością. Jednak nie jestem w stanie zranić drzewiastych stworów.

Po kilkunastu sekundach walki jestem już cały zakrwawiony. Moja biała niegdyś szata jest teraz czerwona. I wtedy coś we mnie zaczyna się zmieniać.

Wypuszczam z rąk miecze, które opadają głucho na ziemię. Patrzę na moje dłonie. Skóra na nich staje się grubsza, a jej barwa zmienia się na czerwoną. Moje krótkie paznokcie wydłużają się, zakrzywiają, a następnie czernieją. Czuję, jak z mego czoła wyrastają długie rogi, a me zęby wydłużają się i wyostrzają. Krzyczę na cały głos. Ale to nie jest mój głos.

Kiedy przeistoczenie dobiega końca, spoglądam na mych przeciwników, zastygniętych w bezruchu, "zdziwionych" mocą promieniującą ode mnie. Bez wahania rzucam się na nich.

Pierwszy wyrywa się z osłupienia ten, który ugryzł mnie w plecy. Wznosi swe ramię do ciosu. Ja jednak jestem szybszy. Błyskawiczne uderzenie mej dłoni pozbawia go "głowy".

Później przychodzi kolej na tego, który połamał mi żebra. Biegnę ku niemu, jego cios chybia, a ja wpadam na niego i rozrywam go na strzępy.

Kolejne bestie giną z moich rąk. Szał zabijania rośnie z każdą chwilą. Wyobrażam już sobie śmierć Tokugawy Ieyasu. Potężny shogun klęczy przede mną, a ja wyrywam mu serce. Później przychodzi kolej na tamtego dobrotliwego wojownika, którego wyczułem w tawernie. Widzę, jak moje dłonie chwytają go i miażdżą w potężnym uścisku. Obracam się. Przede mną stoi mój stryj Motonari. Wbijam zakrzywione szpony w jego ciało i zaczynam go rozszarpywać. Krzyczy, więc prowadzę ręce w górę i rozrywam jego tchawicę.

Widzę schody. Wchodzę po nich. Czerwony dywan, po którym kroczę, pokrywa czarne, kamienne stopnie. Na szczycie siedzi na tronie bogato odziany mężczyzna. Klękam przed nim, a on zaczyna się obłąkańczo śmiać.

– Nieeeeeee!!!

Mój krzyk wyrywa mnie z wizji. Szał bojowy momentalnie mija. Moje ciało wraca do normalnego stanu, rogi i szpony znikają. Wokół mnie leżą szczątki zabitych bestii, a pośród nich moje dwa miecze.

Próbuję podejść do mojej broni, jednak czuję się potwornie słaby. Patrzę po sobie i widzę, że cały jestem we krwi. Mojej krwi.

Nagle tracę grunt pod nogami, a cały świat wokół wywija dzikiego kozła. Uderzam ciężko w ziemię i zapadam w ciemność...

autor: Xan Miyamoto - Xan
 

Gdy dwaj osobnicy zabili ghouli stali przez chwile wpatrzeni w szczątki tych bestii. Nagle ten bardziej umięśniony napluł na mózg jednego z potworów, wszystko widziałem z drzewa, usiadłem sobie na gałęzi by zobaczyć jak walczą ci, których niedawno poznałem. Gdy oni chcieli ruszać dalej, zeskoczyłem z konara i z hukiem uderzyłem o ziemię. Dwaj ludzie od razu zmienili kierunek wzroku w moją stronę, zbliżając się powoli rękoma do pochw od mieczy.

– Nie chce z wami walczyć, dajcie sobie spokój – powiedziałem.

Wtedy oni staneli już prosto i dalej wpatrywali się w moją osobe.

– Ty, co trzymasz Masamune, nie jesteś godzien używac tak świetnej broni. Dzierżąc tak wspaniałą broń ta kreatura nawet nie powinna się do ciebie zbliżyć, nie mówiąc o uderzeniu kogoś kto trzyma Masamune! Wiesz, że twój miecz jest jednością mojego, tylko, że Masamune jest stworzony ze złej enrgii, dlatego zakląłem ten miecz dawno, dawno temu, gdy sam się przekonałem jak daje we znaki 100-procentowa siła tego orężu. Ja jestem teraz pod kontrolą miecza Murasame, siłą jest identyczny co do Masamune, lecz teraz ty nie możesz mi zagrozić. Dopiero gdy opanujesz miecz w 80% będziemy mogli porozmawiać, tak więc trenuj chłopcze i nie daj się zwieść złej mocy tego oręża.

Widziałem niesmaczną mine dwóch osobnikow, lecz ja dalej ciągnąłem swoje...

– I jescze jedno, wiem o waszej misji i muszę was poinformowac, że artefakt, którego poszukujecie dodaje tylko 5000 lat życia, nie czyni cię nieśmiertelnym, tak więc taki zwykły stworek mógłby cię zabić i artefakt na nic by się zdał. Sam go kiedyś użyłem, ale w całkiem innym świecie. Ostatni artefakt nieśmiertelności został wrzucony w wymiar Animy, który został rozstrzaskany przez tego Aeona na kawałeczki, nawet mój Masamune nie mógł zniszczyć tego kamienia... Wiem, że wasze plany legły w gruzach i zamierzacie teraz skoczyć na mnie ze złości, lecz nic z tego, nie mam czasu na pogawędki, żegnam panów.

Ha, po tych zdaniach mina dwóch rycerzo-podobnych była wielce rozczarowana, już myślałem, że będe musiał wyciągać broń, lecz niestety nie musiałem tego robic.

– Poczekajcie tutaj 2 minuty – po czym się oddaliłem...

To było te miejsce, gdzie wyczułem potężną energię, przyglądałem się ziemi, lecz tam była tylko mizerna postać leżąca na ziemi i szczątki ghouli. Podszedłem bliżej i ujrzałem tę samą postać co w barze! Wziąłem go na bary i ruszyłem w stronę, gdzie zostawiłem tamtych wojowników. O dziwo poczekali na mnie... Gdy podszedłem uważnie przyglądali się postaci, którą niosłem ze sobą.

– Mam dla was propozycje – w tutejszym świecie panuje zły gospodarz, czego dowiedziałem się z relacji mieszkających tu, wieczny chaos nie dla mnie, tak więc idę poskromić tego zbójce. Wyruszycie ze mną w podróż do jego siedziby ? Hmm, widzę, że ciągle jesteście zawiedzieni wiadomością o fałszywym artefakcie, no cóż, pójdę sam... Żegnam panowie, może kiedyś się jeszcze spotkamy.

Gdy chciałem już ruszyć, głos któregoś z nich mnie zatrzymał...

autor: Auron - "eMate
 

Xeron zatrzymał tego dziwnego gościa, ale nie słuchałem o czym mówią, rozmyślałem nad sprawami bardziej istotnymi dla mnie w tej chwili. 5000 lat?? 5000... Liczba ta odbijała się głośnym echem w mym umyśle. Nie mogłem tego dłużej powstrzymać, wybuchnąłem głośnym, złowieszczym i zimnym śmiechem. Właściciel Murasame chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu został wyprowadzony z równowagi mą niespodziewaną reakcją; nawet mój demoniczny towarzysz zwrócił do mnie swe oblicze marszcząc brwi. Wciąż rozbawiony rzekłem:

– Idealnie, 5000 lat wystarczy. Jestem Sephirot, ostatni ze Starożytnych, najdoskolaszy szermierz w Midgar i przywódca oddziałów "Soldier". Myślisz, że masz doczynienia ze zwykłym człowiekiem?? Hahahaha!! Zostałem stworzony na podstawie kodu genetycznego Starożytnych i narodziłem się z łona matki demonów, Jenovy. W mych żyłach nie płynie krew, a czysta życiowa enrgia niewidzialna dla oka i tylko ode mnie zależy jak ją wykorzystam.

Spojrzałem wciąż rozbawiony na tego przybysza i na Xerona, który nie do końca zdawał sobie sprawę z mojego pochodzenia.

– Tak, tak. Energia ta została przeze mnie skażona bo wykorzystywałem ją do czynienia zła, jednak to uczyniło mnie jeszcze silniejszym... Korporacja Shinra przeprowadziła na mnie setki badań i eksperymentów zwiększając wydajność każdego mięśnia, każdego zmysłu do maksimum; efektem tego są choćby moje nienaturalne oczy...

Miałem już dość tłumaczenia, po co im to w sumie mówie?? Jako starożytny wraz z artefaktem będe mógł żyć ponad 10000 lat. Taka życiowa energia wystarczy w sam raz by uwolnić tę moc. Zacisnąłem mocno ręke na kuli ukrytej pod płaszczem. Wciąż zadowolony zwróciłem się do demona.

– Xeronie, tobie jako demonowi taki artefakt nie za bardzo się przyda, ale nie przejmuj się, coś na to poradzimy. Póki co, zostawiam ci decyzje co zrobić z tym wojownikiem...

autor: Sephirot - "Kamzo
 

– Czekaj – powiedzałem do Aurona, który złożył propozycje, lecz nie było widać, że zależy mu na naszym towarzystwie.

– Wiem to od 100 lat Sephirotcie, ta wyprawa może okazać sie bardzo zyskowna z kilku powodów . Pierwszy, ogarniemy sie chwałą, drugi, to to, że się zabawimy, no i jako przyszli zwycięzcy będziemy bogaci – po czym zbliżyłem się do towarzysza mego i szepnąłem na ucho, ona ma artefakt, ale nie wie jak go użyć, po za tym, taka okazja może nam przynieść władanie,tą dziwną lecz bogatą krainą – powiedziałem. Sephirot nieco pomyślał, moim zdaniem za długo, lecz nie czekałem na jego decyzje, jako Ksiaże, mam prawo decydować nieco o kierunku naszej podróży. Auron czekał, a może się nudził, tego nie wiem, najwidoczniej chciał żebyśmy poszli z nim, możliwe, że zdawał sobie sprawe, że sam, w pojedynke nic nie zdziała. Podszedłem do niego.

– Auronie... Po pierwsze, nie pytaj skąd znam twe imie, po drugie zgoda, pójdziesz z nami, do władczyni tejże krainy. Od tej pory to my dowodzimy, a Ty możesz tylko postulować i dawać małe wskazówki. Od tej pory jesteś zobowiązany służyć lojalnie wobec nas, oczywiście z małą wzajemnością. Jak napadnie na nas banda frajerów, to nie przyglądasz się, ale pilnujesz żeby nikomu nic się nie stało z naszej trójki. Jeżeli będziesz trzymał sie tych żelaznych zasad, nikomu się nic nie stanie, a nasza podróż zakończy sie skucesem, bez najmniejszych strat.

Sephirot nieco się przyglądał, całemu można okreslić monologowi, ponieważ po krótkim zastanowieniu Auron dopiero zaczaż mówić. Zza choryzontu wychodziło słońce, które zaczeło oświetlać mą toge i pochwe z mieczem. Nagle, gdy juz wydinokrąg był oświetlony Auron został tak jakby "obudzony", nie dziwie się, nie zna człek rzeczy z mego wymiaru. Najbardziej przykuł jego uwagę znikający miecz. Heh, tak no niestety Miecz cienia ma takie właściwości. Po czym powiedziałem:

– Nie przejmuj się, to, że go nie widzisz nie znaczy, że nie mogę nim walczyć – po czym dotknąłem miejsca, w którym powinien być jelec i tam się pojawiła mała kontura tejże części oręża.

Sephirot usiadł na tej niegodziwej ziemi i rozmyślał, nie wiem nad czym, ale rozmyślał i to bardzo. Nic nie mówił, aż zaczeło mnie to irytować, ale nie będę ponaglał mego przyjaciela, zobaczymy na co jego geniusz wpadnie.

– Auronie? Więc jaka twa decyzja?

autor: Xeron - "Majin_Vegeta
 

Budzę się nagle, gwałtownie, próbuję zerwać się i wstać. Jednak nie mogę. Spoglądam po sobie. Widzę, że oplatają mnie pnącza, wchodzące we wszystkie większe rany, którymi tak gęsto usiane jest moje ciało. Niektóre sięgają aż do twarzy, wchodzą przez policzek do ust, wyczuwam je językiem.

Sala, w której leżę, jest w całości drewniana, czuję się jakbym znalazł się we wnętrzu drzewa. Oświetlenie zapewniają unoszące się miejscami w powietrzu kule żółtego lub zielonego światła. Patrząc na nie zaczynam sobie powoli przypominać, co się stało.

Obudziłem się na barkach mężczyzny, którego wyczułem w tawernie. Nie zastanawiałem się, skąd się na nich wziąłem. Nie byłem w stanie na niczym skoncentrować swych myśli. Czułem tylko ból.

Gdy teraz się zastanawiam, dlaczego wtedy w ogóle się obudziłem, dochodzę do wniosku, że częściowo uleczyła mnie ki tego wojownika. On uratował mi życie. Jednak teraz nie wiem, czy kiedykolwiek dane mi jeszcze będzie mu się odwdzięczyć lub chociaż podziękować.

Gdy wisiałem półprzytomny na jego ramionach, zaczął rozmawiać z tamtymi dwoma, demonem i srebrnowłosym. Byłem zbyt mało świadomy, by się bać.

Chociaż nie wsłuchiwałem się w rozmowę, usłyszałem imiona tych trzech osób. Auron, Sephirot, Xeron... Tylko trzecie imię obiło mi się o uszy, jego właściciel był demonem i miał jakieś powiązania z Tichondriusem. Już to wystarczałoby, bym trzymał się od niego jak najdalej.

Nagle powiał wiatr. Jest jesień, więc spodziewałem się, że z drzew polecą liście. Tak się jednak nie stało.

Z drzew poleciały strzały.

Pierwszy został trafiony srebrnowłosy. Trzy szypy wbiły mu się w klatkę piersiową. Padł na ziemię bez jęku.

Xeron na ten widok zaryczał potwornie. Jego ciemna szata opadła na ziemię. Demon urósł, przybierając swą naturalną postać. Błoniaste skrzydła rozłożyły się, skóra stała się ciemnoczerwona i błyszcząca od łusek. W kierunku jego uzbrojonej w wielkie kły głowy poleciało kilkanaście pocisków, lecz szybko spłonęły w ognistej aurze otaczającej czterometrową postać.

Obserwowałem całe zajście zwisając z barków trzeciego wojownika, gdy poczułem potężny ból w okolicach prawej łopatki. Strzała przebiła mi płuco. Następna była wymierzona w trzymającego mnie mężczyznę, jednak chybiła, o mało nie urywając mi lewego policzka. Człowiek zrzucił mnie z ramion. Nim upadłem na ziemię, zobaczyłem, jak swym wielkim mieczem odbija kilka szypów. Tracąc przytomność słyszałem już tylko bojowy ryk Xerona i krzyk trafionego wojownika...

Gdy wspominam ostatnie wydarzenia, zauważam, że nie jestem w sali sam. Po wyłożonej mchem podłodze przechadza się wysoka kobieta w zielonej szacie z elementami koloru dębowej kory. W jej ciemnobrązowe włosy wplecione są zachwycające różnorodnością kwiaty.

Kiedy zauważa, że się obudziłem, podchodzi i pochyla się nade mną. Jest bardzo piękna i równie pięknie pachnie. Fiołkami.

Ma zielone oczy. Oczy, od których tchnie spokojem. I chłodem wieków.

Jest zbyt skromnie ubrana, by być Władczynią Kniei. Domyślam się, że należy do kasty driadzich czarodziejek, zwanych Czarodziejkami Drzew.

Próbuję coś do niej powiedzieć, spytać o innych, ale gdy otwieram usta, coś mi w nich pęka i zaczynają napełniać się krwią. Dziwożona dostrzega to. Odchyla się ode mnie, wymawiając starannie i delikatnie zaklęcie. Niebieskie światło zaczyna gromadzić się między jej wyciągniętymi dłońmi. Po chwili popycha je ku mnie. Gdy wnika w mą twarz, dosłownie czuję, jak zrasta mi się policzek, a pnącze wycofuje się.

Podnoszę głowę, lecz zaraz opuszczam ją ponownie na mech robiący za poduszkę. Wciąż jestem bardzo słaby. Jednak mam dość sił, by mówić, więc rozpoczynam konwersację.

– Gdzie... – przełykam z trudem ślinę, która odrobinę zwilża me wyschnięte gardło – Gdzie są inni? Sephirot, Auron... i Xeron?

– Ciiicho – szept Czarodziejki Drzew okazuje się głośniejszy od moich słów – Ci dwaj ludzie są bezpieczni. Tak samo jak ty.

– A co... A co się stało z Xeronem?

– Mówisz o tym demonie? Zajęłam się nim osobiście. Spójrz.

Podchodzi do jedynego w całej sali stolika. Zdejmuje z niego szklaną kulę. Gdy wraca do mnie, widzę, że w jej wnętrzu znajduje się Xeron w swej naturalnej, balorzej postaci. Dostrzegam, że coś krzyczy, jednak szkło tłumi jego głos. Ponownie przełykam ślinę.

– Widzisz teraz – driada uśmiecha się i stuka palcem w kulę – że nie stanowi już dla ciebie zagrożenia. Chcesz czegoś jeszcze?

– Co się z nami stanie? – pytam, choć znam już odpowiedź.

– Jesteście silnymi wojownikami – uśmiech dziwożony staje się odrobinę szerszy – Wasze córki pomogą nam wyprzeć ludzi z naszych ziem.

Chcę oponować, jednak w tej chwili do sali wchodzą dwie młodsze driady. Jedna ma rude, a druga zielone włosy. Obydwie mają bardzo piękne twarze, przyozdobione odpowiednio zielonymi i piwnymi oczyma. Ale to nie włosy ani twarze przykuwają moją uwagę.

Młode dziwożony rozpoczynają rozmowę ze starą. Noszą łuki i kołczany, więc domyślam się, że są zwykłymi łuczniczkami leśnej armii. Takimi, jakie szyły bezlitośnie do mnie i innych, siedząc samemu bezpiecznie na gałęziach drzew. Mówią po elficku, do tego swoim specyficznym dialektem, więc prawie nic nie rozumiem. Orientuję się jednak, że mówią o jeńcach.

Czarodziejka Drzew podaje im po jednym dziwnie wyglądającym woreczku i wydaje rozkaz, wskazując na mnie, po czym wychodzi. Młode łuczniczki podchodzą do mnie i zaczynają obsypywać mnie Pyłkiem Duszków. Ja jednak wciąż koncentruję się na czym innym. Na tym, co najbardziej różni młode driady od starej.

Stroje, w które są ubrane, są zupełnie inne od szaty leśnej czarodziejki. Właściwie składają się jedynie z połączonych ze sobą pasków skóry. Rumienię się mimowolnie, gdy wyobrażam sobie, że być może przez resztę życia będę się kochać z jedną z nich.

Gdy tylko odpędzam od siebie tę myśl, Pyłek Duszków zaczyna działać. O ile obudziłem się gwałtownie, o tyle usypiam powoli i spokojnie, zanurzając się stopniowo w miękką ciemność.

autor: Xan Miyamoto - Xan

<- Wprowadzenie

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker