Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Mroczny Cień » Część II
Mroczny cień
Część II
 

Ocnknąłem się, patrzę... Mówiąc krótko i nie owijając w bawełnę, jestem na totalnym zadupiu, właściwie tu jest pusto lecz obszar przestrzenny nie jest pusty. Tamte driady na drzewie... Hmm, w moim świecie nie odważyłyby się zaatakować mnie.. Dlatego nic nie robiłem, wydaje mi się, że tylko ja zdawałem sobie sprawe z całego zdarzenia. Ale teraz mam większe zmartwienie, gdzie do cholery jestem!? Cicho! Co to za głos? Jakiś znajomy, a nie... Skąd ja znam ten głos?! Zaraz... Kobiecy?! Niee , taki donośny, stłumiony, zbasowany... Ciężki, skąd ja znam ten cholerny głos?! Nie, to niemożliwe, tu go nie może być! Tichondrius!!!!!!!!!! Cicho! Niee – przybrałem pozycje embrionalną – PRZESTAŃ!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I wpadłem w szał, nie był to szał bojowy, bersek, lecz szał, normalny ludzki, lecz był silniejszy od berseka. Potengował mą siłe masakrycznie szybko, zacząłem się zmieniać, bardzo gwałtownie, moja energia KI zwiększyła się kilkakrotnie, podniosłem się... Zacząłem promieniować, aż tu nagle ni z tąd ni z owąd, z mych ust poleciały słowa magiczne: Xen Vas Bal Hxan!

Po czym brzybrałem pozycje wyprostowaną w pełni, na "ścianach", które tworzyło niebo i całe otoczenie pojawiły się znaki, znajome nam Deomonom, to był pentagram... Ale nie zwkyły, zaczął płonąć, mocno, szybko, aż się przeraziłem skąd taka moc drzemie we mnie. Nagle poczułem bardzo dużą energie KI, która była gdzieś w okolicy, blisko, bardzo blisko. Spojrzałem na miecz Cienia, błyszał, bardzo mocno i usłyszałem głos – Weź! – po czym bez zastanowienia chwyciłem miecz... Ujrzałem wielkie światło, które raziło me ślepia, miecz zmienił sie po mym chwyceniu za jelec, tak, ale to przecież niemożliwe – mówiłem sam do siebie. Miecz Cienia zmienił sie w potężny artefakt – Ostrze Ognia – dwustronna broń z bardzo długim ostrzem przeciągającym się przez kształt księżyca. Wydałem z siebie krzyk bojowy, głośn,y podniosły, im głosniej krzyczałem tym ostrze było bardziej świetliste. Uniosłem je do góry, po czym zacząłem władać jakbym je znał conajmniej kilka lat, tak jak to było z mym mieczem Cienia. Nagle wokoło mnie zrobiło się ciasno, ogień na dodatek był wokoło mnie. Uniosłem Ostrze ku niebu, gdzie z chmur ułożyła się twarz jakiejś driady. Nagle z miejsc gdzie widniały rozmazane pentagramy ujarzmił sie potężny ogień, kopuła szkła zaczeła pękać. Nie mogłem nad sobą zapanować, robiłem to ja, ale jakbym był sterowany. Kula pękła, a ja się wydostałem na zewnątrz, jeżeli to można tak nazwać. Było to jakieś wielkie drzewo, gignatycznie wielkie w środku. Nie zastanawiałem się gdzie jestem długo. Spojrzałem w róg drzewa, a tam leżał mój przyjaciel, Sephirot. Podbiegłem nie patrząc, nie rozgladając się wokoło. Był oplątany jakimś scierwem, wziąłem mojego Glaive'a, rozciąłem, nie mineła sekunda, a to coś sie zregenerowało i wysysało energie z mego przyjaciela. Gdy myślałem chwilke nagle mą toge, zniszczoną nieco, przeszył niesamowity ból, który tak naprawde nic mi specjalnego nie zrobił. Wygiąłem ręke do tyłu i wyciągnąlem strzałe, tą samą co nas zaatakowała w lesie. Bez wahania momentalnie odwróciłem się i ujrzałem dwie nie przeciętnej urody driady mówiące:

– Już się nasiedziałeś? Widać kochasiu, że energia cię rozpiera. Poskromić trzeba ciebie widzimy – na co odpowiedziałem bez zastanawiania:

– Kim jesteście, że macie czelność podnosić oręż na księcia Demonów!

Na co odpowiedziały wyciagając miecz zwykły, z liści:

– Już się tego nie dowiesz nikczemniku.

Rzuciły sie do walki, nic nie mogłem zrobić jak tylko walczyć. Natychmiast chciałem sięgnąć po miecz, ale go przecież nie było. Chwile mi zajeło zanim sobie przypomniałem, że mam teraz ostrze, po czym sięgnąłem pewnym ruchem ręki na plecy. Zaczeły mnie atakować z nieprzecietną szybkością, lecz jak na wojowniczki, coś za bardzo się nie sprawdzały. Zupełny brak taktyki i techniki. Po kilku sekundach gdy dałem im do zrozumienia, że jestem przeciętnym wojownikiem – przynajmniej tak starałem się próbować – zaatakowały mnie pełną siłą, przyznam się, że dość mocną, lecz szybki unik – bach głowa na ziemi, a raczej na mchu. Zrobiłem salto w powietrzu, płasko przywierając do skrzydła ostrze i trach druga głowa leży. Teraz zostało mi tylko uwolnić towarzysza, a no i resztę, którą po chwili zauważyłem. Poszedłem, wszelkie próby uwolnienia stawały sie marne, aż nagle usłyszałem znów ten głos... Ogień... po czym pomyślałem, no tak! Ogień! Żadne drzewo tego nie przetrwa! Uniosłem moje ostrze ku górze. Znów czar Xen Vas Bal Hxan, i padł huragan ognia. Ogień zaczął trawić wszystko, gdy spojrzałem na mego przyjaciela pnącza go opuściły. Wziąłem go na jeden bark, poszedłem na Aurona, który także leżał wycieńczony, oraz do innego dziwnego człowieka, od którego biły dwa rodzaje energii. Zła i dobra, wydawało mi się, że gdzieś już go widziałem. Zabrałem wszystkich na zewnątrz, to nie był juz ten sam las.

autor: Xeron - "Majin_Vegeta
 

W pewnym momencie Xeron podczas biegu upuścił nas na ziemię i oczekiwał żebyśmy się obudzili, no więc wstałem tak szybko jak położyłem się na ziemi.

– Hmm, yo było dość ciekawie. Ok, sprawdziłem waszą siłe i jestem pewien, że mogę z wami podróżować. Wiesz, ja mogłem bez problemu pokonać tamte łuczniczki, które strzelały w nas swoimi strzałami lecz wolałem popatrzeć jak wszystko się rozłoży, no i na dodatek zobaczyłem wreszczie twą prawdziwą postać Xeronie! Musisz jeszcze popracować nad swoimi ruchami. Mam nadzieję, że szybko opanujesz wszystkie umiejętności swego miecza. Oj, ci dwaj jeszcze śpią, co robimy? Idziemy naprzód, czy odpoczywamy i czekamy aż się obudzą? Nagle rozległ się huk, tak jak oczekiwałem... Xeron miał minę trochę nie taką, był zdenerwowany z tego, że musi stoczyć kolejną walkę. Ja miałem minę taką jak zawsze, czyli poważną z lekkim uśmieszkiem. Mój oręż ciągle leżał na barach, no bo co mam się przejmować?! Stałem tak przez chwilę aż postacie się ujawniły. Były ich dziesiątki, setki! O dziwo, żadnych łuczniczek nie widziałem, stały tylko jakieś szkarady drewaniane z długimi łodygami, były podobne do tych silnych istot z mojego wymiaru... Otoczyły nas ze wszystkich stron, no cóż, pozostawała tylko walka. Na dodatek dwóch moich kompanów jeszcze smacznie spało, walkę podjęliśmy tylko ja i Xeron, dając sobie odpowiedni znak. Zacząłem szybko biec w kerunku drewieńka i szybko wymierzyłem ogromny cios moim wielkim mieczem, drzewko zostało przecięte na pół, niestety.

– Jak tak ma wyglądać ta walka, to ja dziękuję...

W moim kierunku podążały bardzo szybko jakieś małe potworki podobne do psów. Gdy były już wystarczająco blisko zrobiłem nad nimi salto w tył, a następnie poharatałem te "coś" na kawałki. Przyglądałem się teraz walce Xerona, którego otoczyły wielkie chmary tych potworów.

– widzę, że moją osobą nie są zainteresowane, więc musze sam pokazać jaki jestem.

Zacząłem biec w kieurnku Xerona bo bałem się, że zaraz padnie, lecz w pewnym momencie rozległ się ogromny hałas. Popatrzyłem się bardziej i ujrzałem, że Xeron swoją siła woli odepchnął wszystkie stwory na dalekie metry. No więc spokojnie przystanąłem, ponieważ wiedziałem, że tak szybko się nie podda. Usłyszałem bieg wielu pokrak, spojrzałem do tyłu, tak to było to! Biegło ich wiele, lecz ja miałem w zanadrzu wiele technik. Podniosłem miecz ku górze, następnie podrzuciłem go, on zrobił parę obrotów i wbił się w ziemię. Ja wyjąłem moją butlę z wodą i łykłem się jej. Zawsze po wodzie rozpiera mnie ogromna energia. Chwyciłem szybko miecz i biegłem w kierunku drzewopodobnych. Nagle zacząłem bitwę z dziesiątkami takich lecz wszystko szybko poszło ponieważ tylko biegłem i przecinałem te postacie na pół, nie musiałem nawet się zatrzymywać. Gdy skończyłem rajd, znów popatrzyłem się na Xerona, który także świetnie sobie radził lecz powoli się męczył. Ale to nie powód do żalu, ponieważ w tej chwili na drzewa wbiegł ogrom łuczniczek.

– Szkoda, że nie ma między nami summonera, wtedy jeden cios Ixiona lub Bahamuta i wszyscy leżą.

No coż, od razu zaczęły strzelać, lecz ja tylko odskakiwałem i obmyślałem plan jak się do nich dostać. No więc zacząłem biegnąć odbijając moim orężem wszelkie strzały aż w końcu przeciąłem drzewo na pół. Razem z nim na ziemię legło wiele istot z łukami, które niestety po takim upadku od razu straciły życie. Zacząłem powtarzać ten rytuał po pare razy, w końcu łuczniczek było coraz mniej. Xeron dostawał strzałami ponieważ nie miał jak walczyć od razu z łuczniczkami i stworami na raz. Postanowiłem mu pomóc. Podbiegłem do niego i zacząłem zabijać po kolei każdego stwora wtedy Xeron zdenerwowany sytuacją podniósł swój miecz no i w końcu z miecza poszły wielkie wiązki ognia, które poniszczyły wiele żyjących jeszcze organizmów. Nadbiegało ich coraz więcej, przez chwilę myślałem o ucieczce lecz te myśli się rozmyły gdy zobaczyłem, że jedna strzała leciała w kierunku Sephirota. Miałem istotnie moment na zastanowienie, sekunde. Bez zastanowienia rzuciłem Murasame i krzyknąłem: – Masamune!!

Miecz podniósł się z pochwy Sephirotha i uratował życie osobnika, ponieważ podczas wyjęcia się miecza na chwilkę zatrzymał się przed tym osobnikiem i wresczie wleciał mi w ręke. Chwyciłem na dodatek Murasame i czułem się prawie, że niezwyciężony. Wykorzystałem wszystkie techniki dwóch orężów, lecz bardzo trudno było mi panować dwoma ogromnymi brońmi. Zrobiłem ogromny Power Break i nastała cisza. Po zmixowaniu dwóch tak silnych mieczy pole rażenia jest wyjątkowo wielkie. Podbiegłem do Sephirotha, oddałem mu Masamune życząc wielkiej energii. Podbiegłem do Xerona, który już sam nie wiedział co się dzieje. Klepłem go po ramieniu i powiedziałem, że dobrze się spisał. Gdy już mieliśmy się zbierać z pola walki, nogę Xerona złapało jakieś pnącze, szybko je uciąłem i spoglądnąłem w przód. Zobaczyłem tą całą ich szefową i jakiegoś ogromnego potwora. To była chyba broń ostatniej szany, tak myśle. Ja i Sephirot i inny osobnik byliśmy oddaleni od siebie o pare metrow lecz w moim imieniu jest bronić moich ludzi, w końcu jestem strażnikiem! Bez wahania podbiegłem do dwóch ludzi, gdy miałem już ich łapać dostałem pnączem po plecach. Trochę mnie to zabolało lecz dalej toczyłem moją misję. Wziąłem dwóch osobników, lecz na mnie leciały dwa ogromne pnącza. Po chwili rozdwoiły się tworząc 4 wielkie sidła. Nie wiedziałem co robić lecz nagle mnie uratowała jakaś bariera, której się nie dało zniszyć. Potwór nawalał w barierię i za każdym razem nic! Nagle zobaczyłem, że ta postać, której nie znam imienia na chwilę się ocknęła i na pewno to ona uratowała nam życie. Po chwili oczy się zamknęły, a bariera znikneła. Znów byłem sam na sam z potworem, szybko pobiegłem dalej i stanąłem koło Xerona z dwoma osobnikami. Przygotowałem się na walkę, lecz usłyszałem mamrot z tyłu, otóż Sephiroth zaczął się budzić...

autor: Auron - "eMate
 

Stoję samotnie na polanie pośrodku ogromnego lasu. Rozglądam się i po chwili dostrzegam siedzącą na trawie młodą kobietę. Ma długie, jasne włosy, opadające swobodnie na plecy, na czole zaś nosi diadem. Jej twarz jest doskonała, nie ma na niej najmniejszej zmarszczki, a każdy milimetr skóry idealnie komponuje się z innymi. Gdy spoglądam niżej, mimowolnie wzdycham. Pod tym względem też jest doskonała.

Przywołuje mnie gestem, a ja podchodzę i siadam obok niej. Czuję jej zapach, zapach lasu po deszczu. Patrzę jej w oczy, w piękne, niebieskie oczy, będące dopełnieniem olśniewającej wspaniałości jej postaci. Przypominają dwie wielkie, bezdenne studnie. Widzę w nich ciężar setek lat, spędzonych na bezustannym dbaniu o dobro lasu i tępieniu zapuszczających się w jego głąb ludzi.

– To ty jesteś Władczynią Kniei...

Kiwa spokojnie głową, po czym poluzowuje paski skóry podtrzymujące jej biust. Wydaje mi się, że krew zaraz tryśnie mi z policzków. Jej zielona, jedwabna szata, jeszcze przed paroma chwilami luźna, teraz staje się w moich oczach podniecająco obcisła.

Gdy Władczyni wyciąga ku mnie swe ramiona, nie oponuję. Jedna z dłoni driady przyciąga mnie ku niej, druga zaś zdejmuje wciąż opasujący mnie obi.

Zaczynam powoli tracić świadomość i zanurzać się w rozkoszy, gdy dostrzegam jakąś postać za plecami dziwożony. Koncentruję się chwilę na niej, wyostrzając wzrok. Jest to bardzo przystojny, czarnowłosy mężczyzna w czerwono-czarnym, bogatym stroju. Na jego pięknej twarzy igra drwiący uśmieszek.

Zrywam się nagle na równe nogi, jednak potykam się i przewracam do tyłu. Władczyni Kniei skacze na mnie, lądując kolanami na brzuchu. O mało nie zwracam żołądka. Moje źrenice rozszerzają się gwałtownie, gdy driada wznosi uzbrojoną w szpony dłoń, szykując się do zadania ostatecznego ciosu i wyrwania mi serca.

Błysk. Dziwożona błyskawicznie łapie się oburącz za twarz, spod jej dłoni zaczyna płynąć krew. Kolejny błysk. Głowa Władczyni pada na trawę, za jej przykładem przewraca się reszta ciała, brocząca krwią z przeciętej szyi. Ledwo opanowuję wymioty.

Uśmieszek znika z twarzy Tichondriusa. Demon przez chwilę stoi w miejscu, lecz po paru sekundach otwiera ruchem dłoni czerwono-czarny portal i wchodzi weń, posyłając mi na odchodnym nienawistne spojrzenie.

Obracam głowę. Za moimi plecami stoi siedem postaci w czarnych szatach. Jedna z nich trzyma ubabrany we krwi oburęczny miecz.

– Czy... czy ona była...

Jest, słyszę w swojej głowie. Fhjull zabił tylko jej widmowy obraz. Służka Nieczystego wciąż żyje w rzeczywistym świecie. I musi zginąć. Nie jesteś w stanie jej zabić, jednak możesz w tym dopomóc osobom potężniejszym od siebie.

– A... ale jak?

Damy ci moc. Ochronisz przed ciosami tego, który będzie cię niósł, a on i jego towarzysze zabiją służkę.

– A nie możecie dać mi mocy, bym nie musiał się już obawiać Tichondriusa?

Szepty. Z początku tylko one są odpowiedzią na moje pytanie. Stopniowo jednak jeden głos staje się potężniejszy od innych. Nie możemy, mówi. Jeszcze nie nadszedł czas. Teraz musisz wrócić do rzeczywistości.

Jedna z postaci występuje z grupy i wyciąga przed siebie kościstą rękę. Pojawia się fioletowo-granatowy portal. Wstaję i przekraczam go, wcześniej podniósłszy i obwiązawszy się ponownie pasem obi.

Budzę się znowu na ramieniu tego osobnika z tawerny. Widzę, jak jakiś roślinopodobny potwór stojący obok Władczyni Kniei wyrzuca ku nam dwa pnącza, które dzielą się na cztery wielkie sidła. Nagle przez moje ciało zaczyna przepływać czysta energia, a w mym umyśle huczą kolejne nieznane mi słowa. Va'en! Essed! Haer luned! Ish la za'her! Quel ten!

Sidła uderzają o niewidoczną barierę. Bestia nie jest zbyt inteligentna, próbuje dalej atakować, jednak ciosy odbijają się od wyczarowanej ściany. Podtrzymuję ją więc, korzystając z przekazanej mi mocy. Po chwili jednak zaczynam słabnąć. Nie mija minuta, a po raz kolejny tracę przytomność, tym razem jednak nie śnię.

autor: Xan Miyamoto - Xan
 

– Ahght! – wydaje niesamowity jęk. Nie czekając na Sephirota, postanowiłem walczyć, walczyć do upadłego. Nie było za czym się rozglądać. W tym momencie najważniejsze było przeżycie i ocalnie towarzyszy. Wyciągnąłem cały oręż co miałem ze sobą, a był to nieszczęsny Glaive, i ostrze ognia, tajemniczy artefakt. Początkowo taka bystra istota jak ja nie zdawała sobie sprawy co taka rzecz potrafi zrobić. No ale cóż, każdy miewa wzloty i upadki. Pomyślałem chwile – zaraz przecież to jest rodzaj drzewca – żywe drewno. Hmmm, zastanowiłem się. NO TAK! Ostrze ognia! Moment mojego genialnego odkrycia przerwał niesamowity ból, przeszywający do końca. Upadłem, zacząłem się krztusić, odwróciłem się na plecy z powrotem. Ujrzałem jakaś dziwną kobiete na drzewie, z dmuchawką... Tak, już wiedziałem.

Dostałem strzałką z magicznym pyłkiem Polena2000 działającą bardzo wrogo na demony. Zacząłem pluć krwią, a właściwie zachłystać się, a nie mogłem tak zwyczajnie umrzeć. To po prostu jest niemożliwe. Spojrzałem lekko w lewą strone, gdzie towarzysze nie radzili sobie. W ogóle nie dawali rady. Chciałem się doczołgać do nich lecz nie mogłem, miałem połowe ciała sparaliżowaną, ale powoli się przesuwałem otrzymując potężne ciosy pnączy. Ból był niesamowity, lecz nie zwracałem na niego uwagi. Kiedy zbiliżyłem się do Sephirota, Aurona i dziwnego towarzysza, obraz mi się zamazywał. Ledwo co widziałem lecz czułem i słyszałem wyraźnie. Dosłyszałem dźwięk budzącego się Sephirota. Zawołałem:

– Bracie mój, któryś był przy mnie niczym ojciec, wybacz mi, że Cię zawiodłem. Weź te oto ostrze i krocz dalej mą drogą. Weź też Glaive'a, symbol władzy szlacheckiej w moim świecie. Gdy będziesz chciał, możesz przejąć kontrole nad tamtym wymiarem... Sephirot milczał, a ja kontynuowałem póki mogłem. Gdy będziesz chciał walczyć ostrzem nie potrzebujesz jakiejś specjalnej techniki, one wykona wszystko co będziesz chciał. Lecz pamiętaj, to jest ostrze ognia, nic po za tym żywiołem wykonać nie potrafi. Wiem, że masz swojego Masamune, lecz ono nie jest dla Ciebie stworzone, powiedziałem wypluwając krew. Przekaż to osobie, która to wykorzysta, lecz nie przeciw to...bie.

Opadam z sił i już wam nie pomogę. Wy możecie pomóc sobie..... Xaladiis Voun Salf [Błogosławie Was i mam w Swej opiece]...

autor: Xeron - "Majin_Vegeta
 

Budzi mnie ból. Otwieram oczy i od razu je zamykam. Przypominające bicz pnącze uderza mnie w twarz. Moje wargi pękają jak dojrzałe wiśnie. Ponownie podnoszę powieki. Wszędzie wokół jest krew. Po chwili dociera do mnie, że to moja krew.

Świat wokół zaczyna się zamazywać. Kolory powoli znikają, zostaje tylko czerń i biel. I ogłuszający krzyk srebrnowłosego.

Stoję nad przepaścią. Po bokach i za plecami mam las. Spoglądam w dół. Widzę wielkie jezioro, upstrzone kilkoma wysepkami. Jednak nie to w nim zwraca uwagę.

Od jeziora bije olbrzymia moc.

Bez namysłu skaczę w przepaść. Dopiero w locie zdaję sobie sprawę ze swojej lekkomyślności. Jeżeli nawet nie roztrzaskam się o skały, to w wodzie może być żagnica, żyrytwa, kraken...

Uderzam w wodę. Siła, z jaką to się dzieje, zapiera mi dech. Dopiero po kilkunastu sekundach próbuję wypłynąć na powierzchnię. Nie robię jednak tego.

Me ciało przepełnia mana.

Płynę pod wodą, czerpiąc z niej ki. Otwieram usta. Ciecz dostaje mi się do płuc, jednak nie tonę. Powoli zaczyna ogarniać mnie euforia.

Nagle uczucie mija. Zatrzymuję się zdezorientowany. Po chwili wypływam na powierzchnię i kieruję się w stronę brzegu. Nie jestem w stanie przyjąć więcej chakry.

Wychodzę z wody na piasek. Jestem mokry, jednak krótkie zaklęcie mnie osusza. Czuję przepełniającą mnie moc.

Nagle pojawia się przede mną postać w czarnej szacie. Odruchowo cofam się o krok, lecz od przybysza nie bije zło. Rozluźniam się trochę i czekam.

– Nie lubię telepatii – głos mężczyzny wydaje się cichy, jednak słyszę go dokładnie – dlatego będę do ciebie mówił w twym prymitywnym języku.

Milknie na chwilę. Wydaje się, że oczekuje odpowiedzi, ale to tylko pozór. Po kilku sekundach zaczyna mówić dalej.

– Być może o tym nie wiesz – jego ton jest trochę kpiarski – ale twoi przyjaciele umierają.

Cisza. Dopiero po chwili odważam się coś powiedzieć.

– Ale przecież straciłem przytomność... Nie mogę nic zrobić.

Mój rozmówca prychnął.

– Zawsze jesteśmy w stanie coś zrobić. Nawet ten żałosny tanar'ri oddał przed śmiercią swą broń towarzyszowi.

– Więc czemu ty nic nie zrobisz?

Urywa. Nie jest zmieszany, lecz raczej zdenerwowany. Dopiero teraz czuję, że bije od niego charakterystyczna aura. Aura Baator.

– Czy dlatego, że jesteś baatezu i nie chcesz pomóc tanar'ri i jego towarzyszom? – bardziej stwierdzam niż pytam.

Nic nie mówi. Pogrążony jest w rozmyślaniach.

– Odpowiedz!

Rzuca się na mnie. Nim zdążę zareagować, chwyta mnie w barkach szponiastymi dłońmi. Pod kapturem widzę jego pokrytą łuskami twarz i zdobiące ją rzędy ostrych jak brzytwy zębów. Zdaję sobie sprawę, że jest potwornie niebezpieczny.

– Lepiej zwracaj się do mnie grzeczniej – mówi, przystawiając mi do gardła koniec swego miecza – bo jeszcze przez przypadek cię uszkodzę. A to nie byłoby miłe, zaręczam.

Odpycha mnie od siebie. Padam na piasek. Próbuję wstać, lecz diabeł powstrzymuje mnie wzrokiem.

– Aby udowodnić ci – cedzi powoli słowa – że obce mi są już uprzedzenia rasowe, pomogę wam.

Wykonuje niedbały gest dłonią. Otwiera się portal, błyszczący czerwienią i zielenią. Wstaję i z ociąganiem go przekraczam. Gdy już prawie jestem na drugiej stronie, zauważam coś niepokojącego. Miecz czarta znikł z jego dłoni.

Gwałtownie podrywam się z ziemi, budząc zdziwienie moich pogrążonych w walce towarzyszy. Czuję, jak przepełnia mnie moc.

Nagle z mych dłoni zaczyna wydobywać się oślepiająco białe światło. Moje ręce podnoszą się, a jasne promienie kreślą nad polem walki równe sześciokąty foremne. Sześć sześciokątów foremnych.

Po chwili boki figur odrywają się od siebie i zaczynają przemieszczać w powietrzu. W mgnieniu oka formują pięć siedmiokątów. Jednak jeden odcinek pozostaje niewykorzystany.

Bok ten ustawia się pionowo nad leżącymi na ziemi zwłokami Xerona. Moje ciało przestaje wytrzymywać przepływ energii, zaczynam krzyczeć, gdy widzę, jak skóra na moich ramionach pęka, a krew wytryskuje z powstałych ran. Nie zaprzestaję jednak rzucania zaklęcia. Nie jestem w stanie.

Nagle siedmiokąty łączą się z pojedynczym odcinkiem, zderzając się z nim z olbrzymią prędkością. Powstałe nagromadzenie energii wnika w ciało Xerona. Świat na chwilę ciemnieje i zastyga w bezruchu.

Demon podrywa się gwałtownie, wróciwszy do Pierwszej ze swej ojczystej Otchłani. Bije od niego wielka moc. Teraz Władczyni Kniei nie ma już najmniejszych szans.

autor: Xan Miyamoto - Xan
 


Nareszcie udało mi się dojść do siebie, obraz jest jeszcze wciąż troche rozmazany, ale mniej więcej orientuje się w sytuacji. Xeron... Mój towarzysz poległ... Tak mi się przynajmniej wydaje, spoglądam na leżące przede mną ostrze... Mrok, zło, biją od niego z wielką i nieznaną siłą. Moja dłoń drży gdy sięgam w jego strone. Nagle jednak słyszę za sobą świst przeszywającej powietrze strzały, wyskakuje więc dwa metry w góre co prawdopodobnie ratuje mi życie, w locie natychmiast wyciągam Masamune przecinając dwa kolejne zabójcze pociski i gdy prawie opadłem na podłoże natychmiast wyciągnąłem się najmocniej jak mogłem. Masamune dosięgnął celu i kolejna driada padła martwa. Ledwo dotknąłem stopami ziemi... I poczułem, że strasznie drży, coś sprawiało, że małe kamyczki zaczęły podrygiwać, a donośne dudnienie było słyszalne w całej okolicy. I wtedy stało się to, spomiędzy drzew wyłonił się ent, starożytny "pasterz drzew". Nie był to jednak zwykły drzewiec. Ten był olbrzymi, a drzewa zdawały się ustępować mu z drogi, cały był porośnięty mchem, a spruchniała kora mimo swej starości była mocniejsza od niejednej zbroi. To musiał być on, ent zwany też "Strażnikiem Puszczy". Władczyni Kniei musiała wezwać go jako jedną z ostatnich "lini" obrony. Auron, który właśnie parował kolejne ciosy dwóch driad zdziwił się gdy natychmiast wycofały się one ku koronie drzewa. Obejrzał się za siebie... Za późno. Wielka gałąź opleciona konarami rozwiała piach gdy leciała w jego kierunku. Trafiony wojwonik zakrztusił się własną krwią i z prędkością bełtu uderzył w jakiś gruby i wielki pień wydając z siebie zduszony jęk. Pomyślałem wtedy:

– Teraz!! Nie przybrał jeszcze wyprostowanej pozycji, mam szansę!!

Wyskoczyłem więc z ostrzem wyciągniętym nad głową spadając niczym grom na przeciwnika. Masamune wpił się głeboko w gałąź, która była czymś w rodzaju lewego ramienia drzewca. Nagle jednak miecz stanął, opór "skóry" enta był zbyt wielki nawet dla mego miecza. Szarpnąłem raz, drugi lecz nie trzeci bo w tym momencie druga gałąź-ręka strąciła mnie ku ziemi. Po drodze złamałem jeszcze jakąś gałąź na drzewie przez które zostałem brutalnie przerzucony. Potem poczułem jak uderzam w ziemie, ciepła ciesz wypełniła me usta, a w płucach zabrakło tchu. Na chwiejących się nogach stanąłem opierając się o pień. Ponownie ujrzałem pozostawionego mi Glaiva. Rzuciłem się ku niemu póki mogłem, nareszcie ostrze znalazło się w mych dłoniach. Tak, było przepełnione złem niczym moje serce, mogłem w pełni wykorzystać jego mroczną moc. Ent zwolnił troche swój pęd ku mnie. Zerknąłem kontem oka na Aurona, powoli odzyskiwał siły, ale nie było czasu czekać, tym razem mogłem liczyć tylko na siebie.

– Zobaczymy co powiesz na to ty spruchniała kupo chrustu!! – słowa te wymówiłem z kpiącym uśmieszkiem, czas pokazać moc ostrza ognia; ostatni gest Xerona może nam uratować życia.

– Zaczekaj!! – krzyknęła któraś z driad wiedząc chyba co zamierzam zrobić, zaczęła mnie prosić:

– Nie rób tego błagam!! Ten ent to bóg tej wielkiej puszczy, bez niego wszelkie żywe stworzenie tu umrze, a ta zielona kraina zamieni się w pustkowie. Wybaczcie nam nasze czyny, damy wam odejść w spokoju, ale prosze nie czyń tego.

Spojrzałem na nią mrużąc oczy i przepełniając się radością płynącą z zemsty.

– A co mnie to. Powiedz to Xeronowi, dla niego jest już za późno. Idźcie do diabła.

Krzyknąłem ku niebu chwytając ostrze w obydwie dłonie. Nadszedł czas, ognista aura otoczyła me ciało, a me srebrzyste włosy odbijały kolor tańczących płomieni. To jest potęga zła!! Ostrze przybrało postać ognistego miecza, który nie palił mych dłoni. Driady w akcie rozpaczy wypuściły w moim kierunku kilka strzał, ale aura ognia pochłoneła je i spopieliła. Rycząc niczym zwierz pobiegełem w kierunku enta z zawrotną prędkością. Przeszyłem go Ostrzem Ognia z taką łatwością jakbym ciął powietrze. Zanim kawał drewnianego cielska zwalił się na ziemie przeszyłem je mym orężem jeszcze kilkakrotnie. Ent był martwy.

Coś drgneło w powietrzu, zwróciłem swe oczy na Xana, z którym działo się coś dziwnego. Czyżby rzucał jakiś czar?? I twedy ujrzałem Xerona, prawdziwego Xerona. Zwróciłem rękojeść Glaiva w jego strone.

autor: Sephirot - "Kamzo
 

Obudziłem się, pomyślałem sobie, przecież to niemożliwe. Ja nie żyje, widziałem juz Folane – Bogini krainy śmierci – coś jest nie tak. Podniosłem się i wydałem z siebie krzyk. Niemalże bojowy, mocny, głośny, przeszywający. W całej puszczy wokoło było słychać odbicie. Przybrałem wyprostowaną pozycje, wszystkie bełty odpadły ode mnie niczym piach. Zobaczyłem mego przyjaciela, który był otoczony aurą, tak, aurą ognia. Jego moc była znacznie wyższa niż gdy posiadał Masamune, Driady strzelały w jego kierunku lecz na darmo, nic to nie dawało. Sephirot był potężny z ostrzem i dobrze, właściwie to ma misja się skończyła lecz żyje nadal. O dziwo więc dalej krocze po tym świecie.

Sephirot atakował enta gdy nagle zacząłem ryczeć śmiechem:

– HAHAHA!

Sephirot odwrócił się, kierując w mą strone Glaive'a.

– Witaj z powrotem przyjacielu – zwróciłem sie do Sephirota, który był zdzwiony. Zresztą, ja sam byłem zdziwony, że żyje. Sephirot rzucił w mą strone Glaive'a, być może nie chciał oddać ostrza, lecz ja sam o nie nie prosiłem. Nagle poczułem bardzo duży przypływ energii, aż nagle wyrosły mi potężne skrzydła. Podleciałem do góry, zrobiłem 5 szybkich ruchów i z drzew pospadały wojowniczki lasu. Odwróciłem sie spoglądając na Xana i Aurona.

– Dość tej zabawy. Pokażemy kto tu przejmie władze i będzie sprawował żądy, zapamiętają do końca swego parszywego życia kogo zaatakowali...

I w tym momencie Sephirot zadał ostateczny cios entowi.

autor: Xeron - "Majin_Vegeta
 

Stałem sobie spokojnie, bo wiedziałem, że wszystko skończy się dobrze dla nas. Obok mnie stał osobnik, którego imienia dalej nie znałem, trochę zdezorientowany całą tą sytuacją...

– Nie bój się kolego, nasi górują, możesz być spokojny.

Znów spojrzałem na walkę, wielki ent leżała w kawałeczkach, a cała ta ich szefowa zaczęła uciekać, wtedy wielki strumień ognia przeszył ją i panna miała dziurę w brzuchu, aż wreszczie padła na ziemię z bólu. Po chwili cały las zaczął gnić, ale nikogo to nie obchodziło, Sephiroth i Xeron śmiali się z całych sił. Nagle coś poczułem...

– Musimy uciekać!!

Szybko zacząłem biec przed siebie, lecz przystanąłem ponieważ nikt nie chciał iść za mną...

– Chcecie tu zginąć? To, że wygraliście bitwę, nie znaczy, że wygraliście wojnę, szybko!!

Chyba ich przekonałem ponieważ zaczeli biec, a Xeron leciał, trochę dziwnie się czułem idąc w jednej parze ze smokiem demonów. Biegliśmy cały czas, aż zobaczyłem jakąś grotę, szybko do niej wbiegłem lecz biegłem i biegłem dalej w głab, jak najdalej od zewnętrznego światła. Xeron się zbuntował i stanął, ponieważ sądził, że tyle wystarczy. Zgodziłem się ponieważ teraz bójka nie byłaby na miejscu. Powiedziałem Xeronowi by zapalił miecz ognia na tyle, by było nas dobrze widać. Szybko w ciemnej grocie zrobiło się ciepło i jasno.

– Pewnie dziwicie się po co tu jesteśmy. Heh, wiem to po waszych minach. Nic nie czujecie pewnie, lecz to nie dziwne, nie wyczuwa się Bogów.

Od razu miny moich kompanów zmieniły się na inne, lecz to było do przewidzenia.

– Musze wam coś powiedziec, nie wiem czy uwierzycie w to co powiem, ale bynajmniej mnie posłuchajcie!

Kiedyś w świecie dzielącym wszystkie wymiary było 10 bogów, wszyscy panowali magią jak nikt inny, umieli wszystkie czary jakie można było sobie pomysleć! Lecz dwóm z nich nie pasowała siła magii i postanowili być wojownikami. Stworzyli z magi dwa miecze – Murasame i Masamune i pojedynkowali się codziennie nabywając nowe techniki bojowe.

Innym magom (bogom) nie spodobało się to, aż w końcu rzekli do nich:

– Musimy się was pozbyć ponieważ zamiast nabywać nowe sztuki many, wy robicie sobie jakieś pojedynki wojenne. Co to jest? Taki osobnik nie może być bogiem ani nawet stąpać po tej ziemi!!

Jeden z Bogów rzucił jakiś czar na jednego z nich, który opuścił swój miecz i zaczął bardzo mocno krzyczeć z bólu. Drugi, który zwał się Spike rzekł:

– Nie umiem władać magią? Mylisz się...

Wtedy Spike swoim Masamune rzucił w tego Boga specjalną techniką, która tego kogo dotknie rozwali na kawałeczki i tak się stało. Nawet Bóg nie przeżył. Jego przyjaciel został oswobodzony, lecz to nie koniec. 7 następnych bogów było tak wstrząśniętych tą tragedią, że nie panowali nad sobą i swoją siła woli. Strącili dwóch wojowników do jakiegoś ze światów. Gdy Spike się obudził ujrzał nieżywego kompana, a posród niego wiele ogromnych bestii. Szybko wziął Masamune i z wściekłości zaczął ciąć i siekać wszystkie żyjące potwory. Gdy już się z nimi rozprawił usłyszał głos.

– Nie uciekniesz przed nami, w końcu cię znajdziemy, a teraz niespodzianka!! Bądź happy, hahaha...

Nagle kompan Spike'a wstał, chwycił Murasame i rzucił się na Spike zadając mu ogromny cios. Spike nie miał jak walczyć ze swoim przyjacielem więc zaczął robić uniki i wreszczie rzucił czar hibernacji. Jego przyjaciel zamroził się, lecz Murasame upadł normalnie na ziemię. Wtedy Spike wbił Murasame przed lodową postać i zaklął te miejsce. W końcu odszedł z tego pola walki. Przez następne 700 lat prześladowały go inne stwory rzucane przez tych wstrętnych Bogów, które miały na celu zabicie Spike. W końcu ten rycerz odnalazł się w świecie Spiry gdzie spotkał Lorda Braske i Jechta i został ich kompanem zmieniając imię na Auron. W tej ich wyprawie zdobył nowe umiejętności waleczne, później spotkał córkę Braski, Yune i zaczął być jej strażnikiem, spotykajac przy tym wielu przyajciół i wrogów. Auron był już bardzo doświadocznym rycerzem lecz Bogowie w każdym momencie mogą go zniszczyć...

– Rozumiecie już? Mimo, iż jestem bogiem, inni bogowie też mogą mnie zniszczyć... I o dziwo jeden z bogów jest tutaj. Po raz pierwszy inny bóg niż ja i mój kompan przekroczyli barierę światów. Dlatego musimy poczekać, nie możemy się z nimi jednać ponieważ byle jaki trick i leżymy. Dlatego jeżeli byście chcieli mi pomóc ich przezwyciężyć, proszę was, nie wychodźcie teraz się zabić... I jeszcze jedno, nie słuchajcie bogów. Jak będą coś wam mówić w myślach, albo wizji, ponieważ wiem, że któregoś z was przechytrzą i będą wam kazali mnie zabić, mimo, iż na początku będą wam pomagać jak najlepiej... Wierzczie komu chcecie, ja w to nie wnikam, ale mam nadzieję, że mi pomożecie, no więc jak?

autor: Auron - "eMate
 

Spojrzałem rozbawiony na Aurona, ogarnąłem grotę wzrokiem, przeniosłem go na Xana, potem na Xerona, a następnie zwróciłem swą twarz znowu ku Auronowi. Wciąż złowieszczo uśmiechnięty rzekłem:

– Słuchaj wojowniku, czas abyś poszedł własną drogą. Niby dlaczego mielibyśmy przejmować się twoimi wrogami?? Przez jakiś czas byłeś nam użyteczny, ale teraz nasze ścieżki się rozchodzą. Nie boimy się nikogo, razem z Xeronem pozbędzimy się każdego podrzędnego bożka, a jeśli znowu wejdziesz nam w droge skończysz tak samo. Tak więc korzystaj z okazji i odejdź... Zresztą, sami się wybieramy w pewnym kierunku.

Przelotnie spojrzałem jeszcze na tego dziwnego ronina, Xana. Niech robi co chce, być może podąży naszym szlakiem, być może wykorzystam jego siłę, ale póki co, nie potrzebujemy go w drużynie. Od początku nasz plan był jasny, nie musimy do tego wciągać nikogo innego.

– Chodź przyjacielu, mamy jeszcze sporo do zrobienia – demon wyglądał na zadowolonego i w pełni zgadzającego się z moją decyzją. Byłem niemal pewien, że sam chciał w niedługim czasie wygłosić tą samą kwestie, a być może chciałby także zabić naszych niedawnych towarzyszy. Nie tracą czasu ruszyliśmy pewnym krokiem ku światłu, ku wyjściu.

Był piękny dzień... Tak, nawet ja musiałem docenić cud tutejszej natury... Jakże większa będzie moja przyjemność gdy poleje się krew tych istot, a wszystko stanie w płomieniach. Mimowolnie lekko się uśmiechnąłem. Xeron nie zwrócił na to najmniejszej uwagi bo był wpatrzony w coś zupełnie innego. Dziedzińcem przecinającym leżącą niedaleko polane podążał wóz z jakimś dostojnikiem co stwierdziłem po herbie na bocznych drzwiach. Pilnowało go tylko dwóch konnych... Nie, słońce troche mnie oślepiało, ale me oczy dojrzały dokładniej tych dwóch rycerzy... A raczej paladynów!! Nosili połyskujące w świetle dnia zbroje, przy boku nosili wspaniałe miecze półtoraręczne, mogę się założyć, że jest w nich zaklęta wielka magia. Ostrza te były wykuta sepcjalnie dla nich aby były doskonale wyważone. Spojrzeliśmy na siebie z Xeronem i ze zrozumieniem kiwneliśmy głową. Mogliśmy ich puścić i nie kłopotać się walką, która była w ogóle niepotrzebna, ale obydwaj mieliśmy również ochote zatopić ostrza w ich ciałach. Pierwszy skoczyłem na drogę. Woźnica natychmiast zatrzymał konie, a jeden z paladynów, którzy jechali po bokach wybiegł mi na przeciw.

– Czegóż od nas chcesz wojowniku?

Masamune po sekundzie był już w moich dłoniach. Zdezorientowany paladyn sięgnął po miecz, ale było już za późno by przyszykować się do walki. Jego koń stracił przednie kopyta wydając dziwny odgłos bólu. Dzięki temu rycerz zwalił się na ziemie; ciężar zbroi nie pozwolił mu stanąć ponownie na nogach. Masamune rozłupał jego czaszke na pół, a krew i mózg wylały się na kamienie. Spojrzałem przymróżonymi oczyma na moje dzieło i radość ogarneła me ciało. Drugi obrońca już galopował w mym kierunku, ale tylko krzyknął strumieniem krwi gdy Glaiv przebił mu pierś rozłupując cudowny pancerz. Demon wyjął miecz ze zwłok paladyna i oblizał ostrze. Woźnica chcą ratując swoje życie zeskoczył na dziedziniec, ale Masamune dosięgnął jego gardła. Starzec padł na ziemie brocząc i tarzając się we własnej krwi. Patrzyłem na niego aż nie zastygł w bezruchu po czym wybuchnąłem śmiechem. Xeron dobił jęczące zwierze, a także ubił drugie czerpiąc z tego widocznie wielką satysfakcje. Podeszliśmy do karocy. Ja z jednej strony, a mój kompan z drugiej. Wyrwałem drzwi z zawiasów i cisnąłem gdzieś w krzaki. Xeron uczynił to samo, ale przy okazji rozrywając kawał podwozia. W środku siedział jakiś zwinięty w sobie ze strachu paniczynek. Ledwo powstrzymałem śmiech widząc tego łazęge. Jak ja nienawidze takich tchórzy. Szykowałem już Masamune do ciosu, ale demon zatrzymał mnie gestem. Podświadomie zrozumieałem o co mu chodzi i zimno się uśmiechnąłem.

– Jesteś wolny – rzekłem chłodno

– C...Co?? – rzekł szlachcic przez łzy i z łamiącym się głosem

– Słuchaj, idź precz albo cię posiekam na plasterki!!

Człowiek wciąż łkając zaczął biec w kierunku drzew, jego pantalony kleiły się od moczu. Obaj z Xeronem rykneliśmy śmiechem po czym demon posłał w kierunku uciekającego ognistą kule. Po szlachcicu została tylko wyrwa w ziemi. Ruszylismy dalej przed siebie. Na choryzoncie widać już było Wrota Baldura...

autor: Sephirot - "Kamzo
 


Sephirot, Xeron – na ziemiach rozciągających się w zachodniej części Faerunu, a dokładniej między Morzem Mieczy a Morzem Wewnętrznym leży miasto zwane Wrotami Baldura. Tam kierujecie swoje kroki, bo tam właśnie macie nadzieję odnaleźć tak przez was pożądany artefakt. Po drodze natykacie się jeszcze na kilka niegroźnych potworów i ogólnie rzecz biorąc nic w sumie nie zakłóca waszej podróży. Do czasu jednakże...

Auron – twoje nadzieje, co do pomocy Sephirota i Xerona (zgodnie z przewidywaniami zresztą...) spełzły na niczym. No cóż, nie masz innego wyboru jak liczyć na to, że ewentualne próby bogów będą nieskuteczne...

Xan – pozostawiam ci wolną rękę co do decyzji ruchu twej postaci, napewno sobie świetnie poradzisz :)

autor: Mistrz Gry - "Łasiczka
 

Szliśmy dalej, krocząc pewnym krokiem, jednakże dzwiwiłem się,że stosunkowo zwyczajny człowiek juz idzie tydzień bez snu. U nas demonów to standard, ale nie dłużej niż miesiąc. Kroczyliśmy przez jakieś wygwizdowie, puste pole, cichy wiatr, lekka bryza, stosunkowo nic się nie działo, ale to było aż dziwne. Po tylu przebojach w lesie przyszły ciche dni? Nie możliwe, a może wybiliśmy wszystko w tym parszywym lesie. Nie miałem pojęcia, Sephirot kroczył krok w krok ze mną, na jego twarzy było widać satysfakcje bo uprzedniej walce. Tak się zastanawiałem czy to było rozsądne posunięcie z mej strony, że zabiłem tego szlachcica, lecz co mi tam. Szliśmy pół dnia, słońce już zmieniło horyzont, wydawało się, że jest w porządku. Dopóki nie weszliśmy w kolejny las, przez chwile myślałem, że na tej planecie jest tylko las, pole i jedno miasto, lecz jak się okazało, to nie był zwykły las. Od momentu przekroczenia lini granicznej lasu mój miecz sie zapalił. Ja sam wyczułem potężną energie w całym lesie, Sephirot od razu usłyszał dzwięk i wziął do ręki swoją broń. Nagle dzwięk z szmeru przerodził się w fizyczne poruszanie. Cały las zaczął się ruszać, aż myślałem, że to te kilka dni bez snu to spowodowało. Nagle spojrzałem w góre i od razu odskoczyłem. Cały las – rzekomy, to nic innego jak grupa Entów. Pomyślałem sobie:

– O nie, znowu?

Chwyciłem ostrze i wpadłem w szał bojowy – bersek, trąba ognia zaczeła palić konary drzewców. Sephirot nic nie robił po ostanich przebojach z Masamune i drzewcami, najwidoczniej chciał chwilę odpocząć. Drzewa zaczeły ryczeć z bólu? Nie obchodziło mnie to, cały las płonął niczym wiekie ognisko. Po niecałej godzinie z lasu zostało pole popiołu...

autor: Xeron - "Majin_Vegeta
 

Zostawiliśmy spalone drzewce daleko w tyle. Schodziliśmy łagodnym zboczem w kierunku małego zagajnika. Trzymaliśmy się stosunkowo daleko od głównego dziedzińca, który od naszej ostatniej podróży po nim stał się dwa razy szerszy i bardzo zatłoczony. Było to spowodowane coraz bardziej przybliżającymi się Wrotami Baldura. Kupcy, wojownicy, turyści, łotrzykowie, wojskowi i tabuny innych ludzi zaczęły przewijać się na naszym niedawnym szlaku. Mój towarzysz, Xeron, mógł wywołać niepotrzebną panike (a raczej na pewno by wywołał). Demon rozglądał się niecierpliwie nie rozumiejąc po co zmierzamy w kierunku tego zagajnika. Nagle jednak otrzymał swoją odpowiedź. Spomiędzy drzew wyłoniła się elfka. Ja, niewzruszony wojownik mimowolnie wstrzymałm oddech. Nawet Xeron spojrzał rozszerzonymi oczyma. Elficka kobieta zmierzała w naszym kierunku niezwykle lekkim i powabnym krokiem. Spod długich, złotych włosów opadających jej na ramiona widać było charakterystyczne szpiczaste uszy. Oczy miała błękitne i głębokie niczym morze. Ten niegdyś widoczny w nich błysk przygasł pod mocą zaklęcia Okropne Zauroczenie. Twarz elfki nie zdradzała żadnych uczuć, a była to twarz doskonała w każdym calu o szlachetnych rysach. Jej skóra była delikatna niczym puch, idealnie gładka i nieskażona żadnymi niedoskonałościami. Wspaniałe ciało zakrywał strój wskazujący na wysokie pochodzenie elfki. Spojrzałem na głębokie wcięcie na dekolcie, ale szybko odwróciłem wzrok zawstydzony własnymi słabostkami. Jako wojownik rzuciłem także ulotne spojrzenie na jej uzbrojenie. Zadowolny ujrzałem ponownie dwa długie miecze przy biodrach, a także przerzucony przez ramię łuk i kołczan ze strzałami. Uśmiechnięty rzekłem:

– Witaj Clash.

Potem powędrowałem myślami w przeszłość. Widziałem jak zabijam dwóch elfich strażników i wpadam do pokoju córki króla elfów ze "Złotych Lasów". Sięgneła po miecz, lecz ja w tym czasie rzuciłem w nią czar Zauroczenie, który ku mojemu zdziwieniu nie odniósł żadnego skutku. Mithrilowe ostrze już było w rękach Clash tak jak i Masamune w mych. Z radością podziwiałem jej kunszt wojowniczki radując oko także falującymi krągłościami jej ciała. Sam musiałem wkładać w pojedynek sporo wysiłku, niejeden mężczyzna nie stawiał mi takiego oporu. W końcu postanowiłem, że trzeba to zakończyć. Zebrałem w sobie całą magiczną moc jaką byłem w stanie skoncentrować w tym świecie i rzuciłem ulepszoną wersje poprzedniego czaru, Okropne Zaurocznie. Tym razem poskutkowało. Czym prędzej uciekłem z moją nową towrzyszką w czerń nocy...

Spora grupka elfów zatrzymała się przy spopielonych szczątkach pomniejszych drzewców. Jeden z nich odziany w zgniłozielony płaszcz z kapturem na głowie ukląkł przy ziemi i zaczął badać ślady. Po chwili podniósł się i zwrócił swą piękną twarz do towarzysza ubranego w skórzaną zbroje.

– Nie ma wątpliwości, Naurinie, to spowodowało ostrze demona z innego planu.

Wysoki elf odrzucił zgniłozielony kaptur z głowy ukazując długie i proste blond włosy oraz bystre, zielone oczy. Zamknął je i spojrzał raz na zachód, potem na północ. Poczuł na twarzy powiew wiatru i zdecydował.

– Tam, są gdzieś tam. I ona też tam jest... Nie traćmy czasu, w droge.

Oddział elfów pomknął przed siebie z niesamowitą szybkością, bez oznak zmęczenia wielodniowym pościgiem.

autor: Sephirot - "Kamzo
 

Sephirot spotkał swoją "przyjaciółkę"? Nie wiem, ale ważne jest to, że chyba za sobą nie przepadali. Przyznam, że jest urocza, lecz od razu zapalona w boju z mym przyjacielem. Kiedy oni "rozmawiali" ja rozpocząłem odpoczynek, zacząłem wspominać mój poprzedni oręż. Kiedy zebrało mi się na wspomnienia przypomniałem sobie, że zmierzamy do Wrót Baldura i w obecnej postaci nie mam się praktycznie co tam pokazywać. Nie sprzeniewierzam sie mej sile, ale po co robić krwawe boje i wzbudzać panike. Tak więc wyciagnąłem z małej kieszonki na plecach pod skrzydłami swą toge z dużym kapturem i założyłem ją. Miałem lekkie obawy co do kontaktu tego materiału z mieczem, lecz nadaremne. Zauważyłem, że miecz pali tylko wtedy kiedy ja tego chce. Sephirot wrócił. Od razu zauważył zmiane, lekko przytaknął. Ja rozpaliłem ogień co nie sprawiło mi najmniejszego problemu. Sephirot i jego nowa towarzyszka przysiedli się i zaczeliśmy spożywać posiłek. W końcu tak upragniony przeze mnie bo musiałem zregenerować siły po takich wysiłkach. Niby miecz za mnie wszystko wykonywał lecz pochłaniał niesamowite ilości energii. Zapadł zmierzch i poszliśmy w nocny odpoczynek zwany przez ludzi snem.

autor: Xeron - "Majin_Vegeta
 

Usłyszawszy historię Aurona, Xeron opuścił drużynę wraz ze swym srebrnowłosym towarzyszem, Sephirotem. Ja jednak wciąż winien jestem służbę Strażnikowi. Uratował mi życie dwa razy, zaś ja odwdzięczyłem mu się tylko za jeden z nich. Dopóki nie spłacę całości mego długu, będę musiał pozostać przy dawnym bogu, będąc mu podległym.

Siedzimy nadal w ciemnej grocie. Woda powoli kapie ze zdobiących strop stalaktytów. Mój pan wciąż jest zaniepokojony. Daję mu znak, że pójdę się rozejrzeć, po czym wychodzę.

Gdy tylko wydobywam się z mroku na zewnątrz, mym oczom ukazuje się ponury widok. Cały piękny niegdyś las zmienił się w olbrzymie pole popiołu.

Kroczę przez łachy pyłu jak w transie. Nagle zauważam kolosalne zwłoki enta, leżące pośród zmasakrowanych ciał driad, wśród których dostrzegam również Władczynię Kniei.

Padam na kolana. Po mych policzkach zaczynają spływać łzy. Wiem, że ten drzewiec był źródłem energii, dzięki której las mógł istnieć. Teraz nawet za tysiące lat nie wzrośnie tu żadne drzewo, żaden krzew, żadne ziele. Żadna roślina się tu nie zakorzeni, a żadne zwierzę nie znajdzie legowiska. Każda dzika istota, która tu przybędzie, umrze.

Łzy płyną strumieniami, zaczynam spazmatycznie szlochać. Nagle do mych nozdrzy dociera znajoma woń. Smród Baator.

Gwałtownie podrywam się i obracam. Widzę postać w ciemnej szacie i kapturze naciągniętym na głowę. Odruchowo sięgam po broń, lecz jej nie znajduję. Miecze zostały na trakcie, a sztylet i nóż u driad.

Postać unosi dłoń, prosząc o zachowanie spokoju. Nie zwracam na to uwagi i rzucam się na nią, przypominając sobie jednocześnie poznane niegdyś sztuki walki.

Niewidzialna siła odrzuca mnie o kilkanaście metrów. Padam ze stęknięciem w morze popiołu. Próbuję się podnieść, ale moc dociska mnie do ziemi. Chcę krzyczeć, lecz moje usta zostają sparaliżowane.

Czarna postać zbliża się do mnie. Obserwuję ją uważnie i zauważam, że ma normalne, ludzkie dłonie. Z zamyślenia wyrywają mnie jej słowa:

– Pozwolę ci wstać – głos jest bardzo miękki i spokojny, wydaje się należeć do osoby bardzo młodej – jeżeli obiecasz, że mnie nie zaatakujesz. Dobrze?

Kiwam głową na miarę swych możliwości. Paraliż ustępuje z mych ust.

– Obiecuję.

Trzymająca mnie przy ziemi moc gwałtownie ustępuje. Wstaję i otrzepuję się z pyłu. Postać czeka cierpliwie.

– Wziąłeś mnie chyba za Fhjulla.

– Za kogo?

– To ten baatezu, który nawiedził cię ostatnio w twoim śnie – wyjaśnia mężczyzna, mówiąc powoli, bez śladu pośpiechu. Jego głos jest miły dla ucha i wzbudza sympatię.

– Od ciebie też czuć Baator.

– Baator – wzdycha – Sporo czasu tam spędziłem, stąd ten zapach.

Chce jeszcze coś powiedzieć, ale urywa. Czas płynie powoli, cisza staje się niezręczna. W końcu mój rozmówca przerywa milczenie.

– Wybacz mi moje maniery. Nie przedstawiłem się jeszcze – robi krótką pauzę – Powinno ci wystarczyć, że mam na imię Yoel.

Zrzuca z głowy kaptur. Mym oczom ukazuje się sympatyczna młoda twarz, ozdobiona niebieskimi oczami i uśmiechniętymi delikatnie ustami. Jasne, lekko rozczochrane włosy opadają na czoło i kark młodzieńca, zasłaniają uszy.

– Pewnie zastanawia cię, po co się z tobą spotkałem – mówi, nie czekając na pytanie – Otóż należę do Siedmiu. Jest to grupa magów, do której celów należy między innymi niedopuszczenie, by Tichondrius kiedykolwiek wydostał się ze swojego więzienia. Oczywistym jest więc, że spora część naszej uwagi koncentruje się na tobie.

Uśmiecha się. Nie podzielam jego zadowolenia.

– Nie jesteśmy zgodni co do tego, co teraz należy zrobić. Ja osobiście obstaję przy przeniesieniu tanar'ri do innego, lepszego do przetrzymywania demonów miejsca, lecz wiąże się to z pewnym ryzykiem, więc są i tacy, którzy sugerują uwięzienie ciebie.

Milknie i spuszcza wzrok. Wydaje się wstydzić pomysłu swoich towarzyszy. Kontynuuje dopiero po kilku sekundach.

– Na razie jedyną rzeczą, jaką mogę dla ciebie zrobić, jest podarowanie ci tego.

Wyciąga z połów płaszcza dwa miecze, katanę i wakizashi. Ich klingi schowane są we wspaniałych, lakowanych pochwach, opatrzonych haczykami służącymi do mocowania broni u pasa. Pod jedwabnym oplotem pokrywającym rękojeści znajdują się złote menuki z liściem drzewa kiri.

Yoel wyrzuca miecze w powietrze. Wyskakuję, łapiąc je w locie i lądując zręcznie na jednej nodze. Wysuwam brzeszczoty z pochew, podziwiam prostą hamon biegnącą równo wzdłuż kling wykonanych z zielonej stali. Młodzieniec uśmiecha się.

– Niech ci dobrze służą – w jego głosie brzmi życzliwość – Wykonał i zaczarował je na moje specjalne zamówienie Fhjull. Są dopasowane do twoich rąk i twojego stylu walki. W ich pochwach znajdziesz kozukę, kogai i hashi.

– A kusongobu?

– Nie będzie ci potrzebny – mówi, otwierając biało-błękitny portal – Pamiętaj, nie nadużywaj ich, bo inaczej Tichondrius może przejąć nad tobą kontrolę.

Kiwam głową. Jasnowłosy mężczyzna uśmiecha się, po czym przekracza magiczną bramę, która zaraz się za nim zamyka. Zostaję sam, pośrodku olbrzymiego pola popiołu, z dwoma mieczami w garści.

autor: Xan Miyamoto - Xan
 

Od jakiegoś czasu podążałam już ich śladem i w końcu udało mi się przeciąć ich drogę. Gdy wyszłam spomiędzy drzew zauważyłam Jego zdziwienie i uśmiech jaki pojawił się na Jego twarzy. Ucieszyło mnie to w końcu to dla Niego tu przybyłam. Tak dawno to było, że moje wspomnienia z tamtego okresu są mocno rozmyte, jakby zakryła je gęsta mgła. Pojawił się w mojej krainie i zagroził jej zniszczeniem. Pamiętam krzyki mojego zabijanego ludu i pamiętam, że On czegoś szukał. Nie wiem czego... To wszystko jest takie dziwne, wtedy czułam taką nieprzepartą ochotę zabicia go, odpłacenia mu za te wszystkie krzywdy jakie wyrządził, pragnęłam wbić mu w czarne serce moje ostrze i ujrzenia w jego kocich oczach bólu i strachu. Kiedy potem walczyliśmy wiedziałam, że mogę tego dokonać. Był silniejszy fizycznie, ale ja nadrabiałam refleksem i zwinnością. Mieliśmy równe szanse... Potem nagle poczułam, że zbiera magiczną moc i w pewnej chwili moja nienawiść zniknęła, rozpłynęła się. Wszystko zrobiło się nieważne i puste, pogrążyłam się w nicości... Moje myśli zajęte były tylko Jego osobą. Musiałam być przy Nim, ciągle, tak jak nakazywała mi jakaś wewnętrzna siła. Opuściłam moje miecze, po czym podążyłam za Nim w czerń nocy. Nie wiem jak zakończyła się walka, nie wiem czy moje miasto zostało zniszczone czy nie, nie wiem czy mój lud wyginął, jest mi to obojętne. Wiem tylko że On odnalazł to czego poszukiwał i to jest ważne.

Teraz gdy już Go odnalazłam podążę za Nim. Wrota Baldura – miejsce które znam z dawnych lat, stoją przed nami. A więc czas unicestwić wszystko co stanie nam na przeszkodzie do odzyskania artefaktu, którego On potrzebuje...

autor: Clash (Mistrz Gry) - "Łasiczka
 

<- Część I

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker