Kącik fana

Dragon Ball

Klub Fana » FanFicki » Mroczny Cień » Część III
Mroczny cień
Część III
 

Ruszyliśmy w kierunku dziedzińca, ja, Clash i Xeron w swoim nowym przebraniu. Nasza grupa wśród tak różnorodnych podróżników nie wyróżniała się praktycznie niczym. Spokojnie kontynuowaliśmy naszą podróż, w pewnym momencie miasto staneło przed nami w całej swej wspaniałej okazałości. Nareszcie po raz pierwszy w tym świecie staneło na przeciw mnie dzieło prawdziwej cywilizacji. Wkroczyłem na wielki kamienny most przebiegający po olbrzymiej fosie otaczającej miasto. Nagle podszedł do nas jeden zbrojny wraz ze swoim kompanem. Jego twarz skrywał dokładnie hełm dopasowany do płytowej zbroi którą nosił. Na pancerz miał narzuconą płachte z symbolem zaciśnietej pięści, którą otaczał ogień.

– Wtajcie podróżnicy – zaczął czym mnie zaskoczył – Reprezentuję miejscową straż zwaną "Płomienną Pięścią" i standardowo muszę sprawdzić każdego wchodzącego do miasta. Chyba, że masz pozwolenie od naszego kapitana na opuszczanie murów miasta i wracanie w jego obręby zawsze bez zbędnych kontroli. Wpuszczamy też natychmiast posłów, ale ty nim nie jesteś. Musisz więc przejść rutynową kontrolę. Odpowiedz na moje pytania dobrze??

– Niech będzie – rzuciłem zniesmaczony, ale starając się to ukryć. Żołdak z Płomiennej Pięści zaczął swój powtarzany wielokrotnie tekst.

– Czemu przybywacie do Wrót Baldura??

– Jesteśmy tylko podróżnikami i chcemy odpocząć w mieście gdzie będzie na to na pewno więcej możliwości niż pod gołym niebem.

– Hmm, no tak – strażnik spojrzał ciekawie na mego Masamune – Niezłą masz klinge, lepiej żebyś jej niepotrzebnie nie używał.

– Naturalnie, używam jej tylko do obrony – z trudem powstrzymałem złowieszczy uśmiech.

Rycerz z Płomiennej pięści spojrzał tylko na Clash, patrzył się moim zdanie za długo, ale ominął ją bez zbędnych ceregieli. Na chwile wstrzymałem oddech gdy podszedł do ukrytego pod płachtą Xerona. Co robić?? Jeśli odkryje kim jest naprawdę... To trwało dosłownie chwile, skoczyłem ku jakiemuś wieśniakowi krzycząc "Złodziej!!" i przygniatając go butem do ziemi. Podbiegło do mnie natychmiast trzech strażników w tym dwóch, którzy nas sprawdzali. Wieśniak miał w kieszeni sakiewke, którą mu w pośpiechu podrzuciłem. Zeznałem, że widziałem jak ukradł ją jakiemuś grubemu szlachcicowi, który nie wiedząc nawet ile ma przy sobie pieniędzy nie zaprzeczał temu. Strażnik podziękował mi i w ten sposób weszliśmy przez wielkie wrota na mały i zatłoczony dziedziniec, a potem wmieszaliśmy w tłum Wrót Baldura w jakiejś dzielnicy.

Noc okryła swym płaszczem już całe Wybrzeże Mieczy. Oddział elfów pod przewodnictem Kivana ujrzał pochodnie na wielkim kamiennym moście, oraz wciąż spory ruch na drodze do Wrót Baldura. Na murach krążyły małe świetliste punkciki. Byli to strażnicy z pochodniami. Elfy bez problemów przeszły inspekcje pokazując glejt od króla Złotego Lasu. Gdy mineli bramę zaczeli rozglądać się po mieście, jakaś kurtyzana zaczepiła jednego z nich, ale ten odprawił ją srogim spojrzeniem. Kivan zwrócił się do towarzysza w szarym płaszczu z mocno naciągniętym na twarz kapturem.

– Illahirze, ty z nas wszystkich znasz najlepiej to miasto jako, że wiele razy tu bywałeś. Prowadź, ale zaufaj uczuciom, a nie oczom.

– Nie musisz mnie pouczać Kivanie. Chodźcie, zawsze było czuć tu zło, ale teraz nabrało ono dużo większej mocy.

Drużyna znikneła w jakimś ciemnym zaułku.

W gospodzie "Pod Zapitym Najemnikiem" zebrało się sporo gości, od ludzi, poprzez krasnoludy, kończąc na elfach. Zajeliśmy jeden ze stolików w wielkiej karczmie, a po chwili zjawił się przy nas niziołek pracujący jako kelner. Zamówiliśmy troche mięsa i ciepłego piwa, dla Clash musiałem złożyć osobiście zamówienie. Można by rzec, że wokół panowała miła atmosfera, ale osobiście chętnie poderżnąłbym te wszystkie śmiejące się gardła. Kiedy skończyliśmy posiłek zwróciłem się do Xerona.

– Słuchaj, wynajmę nam jakieś pokoje... Nie wiem jak masz zamiar spać w swej postaci na łożu, ale po prostu przeczekaj tam tę noc.

Demon zgodził się, lecz troche niechętnie. Udałem się do barmana, który był także właścicielem gospody, a po chwili szliśmy już całą trójką na góre do naszych kwater. Pokazałem Xeronowi jedne drzwi, a sam wszedłem do drugiego pokoju wraz z Clash. Mój towarzysz rzucił mi jeszcze troche rozgniewane spojrzenie po czym zatrzasnąłem za sobą drzwi. Spojrzałem na elfke, która stała na środku pokoju. Oprócz palącego się w kominku ognia nie było żadnego źródła światła. Rozkazałem jej położyć broń na stole co też uczyniła popędzana zaklęciem. Przez 5 minut krążyłem wokół niej, choć te pięć minut zdawało się wiecznością. W moim wnętrzu toczyła się walka; czy ulec przyziemnej pokusie niczym zwykły człowiek czy też zachować honor i godność niewzruszonego wojownika? Pierwszy raz, pierwszy raz kobieta tak na mnie działała. I to w tym świecie. Wreszcie moja wola osłabła, drżącą ręką zsunąłem nakrycie z jej ciała... Nienawidziłem siebie za to. Nienawidziłem siebie gdy patrzyłem na moją trzęsącą się ręke, której nie był nawet w stanie wprawić w ten stan najgorszy wróg. W moich rozszerzonych źrenicach odbijało się jej ciało na którym tańczyły światła z kominka. Ręke zaczeła wędrować w dół i wtedy stało się coś czego najmniej się spodziewałem. Clash uderzyła mnie w twarz... Po chwili staneła znowu spokojnie gdy moc czaru powróciła... Jakże ta elfka musi mnie nienawidzieć!! Jakże musi się mną brzydzić!! Dało jej to na tyle siły by przełamać zaklęcie. Poczułem odraze do siebie... Nie!!! Chwyciłem Masamune i wybiegłem z gospody. Zatrzymałem się dopiero na jakiejś ciemnej uliczce dysząc tak ciężko jakbym stoczył walke ze smokiem...

autor: Sephirot - "Kamzo
 

Jestem rozdarty. Mam obowiązek służby wobec Aurona, a jednocześnie wciąż pałam żądzą krwawego odwetu na Tokugawie Ieyasu. Muszę jakoś pogodzić ze sobą oba swoje cele.

Wracam do jaskini. Mój pan trochę się dziwi na widok moich nowych mieczy, ale o nic nie pyta. Mówię mu, że na zewnątrz nikogo nie ma, a zasadzka nam nie grozi, gdyż las po przejściu naszych dawnych towarzyszy zamienił się w wielkie pole popiołu.

Mimo moich zapewnień o braku jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, wojownik wciąż się waha. Splatam prymitywne zaklęcie perswazji. O dziwo przebija odporność dawnego boga, który pozwala mi wybrać cel naszej dalszej wędrówki.

Wychodzimy na zewnątrz. Badam pozostawione na ziemi ślady. Wynika z nich, że Xeron i Sephirot wyruszyli w kierunku pobliskiego miasta, zwanego Wrotami Baldura. Namawiam Aurona, byśmy się tam udali.

Podczas marszu natykamy się na leżący na drodze zniszczony wóz, trzy trupy ludzi i cztery koni oraz sporej wielkości wyrwę w ziemi. Widok ten utwierdza mnie w przekonaniu, że podążamy we właściwym kierunku. A także potwierdza moje przypuszczenia, że mam do czynienia z dwoma bestiami, które raczej nie zawahają się mnie zabić w przypadku wykrycia.

Uznawszy, że ciała zostaną zapewne wkrótce odnalezione i pogrzebane przez zwykłych podróżnych, ruszamy dalej.

Gdy docieramy do celu, jest już noc. Daję znak Auronowi, że pójdę się rozejrzeć, po czym podchodzę do kamiennego mostu prowadzącego przez fosę do miasta. Widzę dwóch strażników z pochodniami, stojących przed olbrzymią bramą, a także dziesiątki świetlistych punkcików poruszających się po murach. Nie jest dobrze.

Powracam do mego pana. Po krótkiej wymianie zdań ustalamy plan. Podchodzimy obaj do mostu. Ci durnie z Płonącej Pięści nawet nas nie zauważają. Podnoszę z ziemi dwa kamienie, po czym rzucam nimi w strażników. Pociski dosięgają celów, mężczyźni padają ogłuszeni na ziemię.

Auron podbiega do bramy, ja zaś do muru. Wspinam się po nim powoli, pomagając sobie odrobinę magią. Gdy jestem na górze, wyczekuję na odpowiedni moment, kiedy obydwaj strażnicy się spotkają i odwrócą, po czym wskakuję między nich i podążam za jednym w kierunku bramy. Gdy zbliża się do posterunku i zaczyna się obracać, zręcznie go omijam i wchodzę do środka wieży. Szybkim ciosem upewniam się, że drzemiący tam mężczyzna śpi dość mocno, po czym wychodzę na dziedziniec.

Podnoszę lekko bramę i opuszczam ją, gdy tylko mój pan przeczołguje się pod nią. Jesteśmy w mieście. Czuję wyraźnie moc Sephirota i Xerona. Są gdzieś w tym grodzie.

Wynajmujemy pokój w jakiejś dość przytulnej gospodzie. Zaraz po wejściu do niego Auron zwala się na łoże, oparłszy swój miecz o ścianę. Ja sam kładę się na podłodze i udaję, że śpię.

Gdy dobiega mnie chrapanie, otwieram oczy i podnoszę się powoli. Mój pan śpi, więc mogę działać. Wyskakuję przez okno, lądując zręcznie na bruku, po czym biegnę ku źródłu wyczuwanej przeze mnie mocy.

Docieram do karczmy "Pod Zapitym Najemnikiem". Wspinam się na jej dach, po czym zaglądam przez okna do kolejnych pokoi. W pierwszych czterech nie dostrzegam niczego ani nikogo ciekawego. Co innego z piątym.

Widzę Sephirota stojącego naprzeciw jakiejś pięknej elfki. Wpatruje się w nią swymi kocimi oczami. Wyczuwam, że się waha. W końcu jednak decyduje się.

Dłoń srebrnowłosego delikatnie zsuwa z kobiety jej ubranie. Odwracam wzrok. Słyszę tylko pełne żądzy westchnienia Sephirota. Wiem, że elfka została zauroczona. Zagryzam wargi z wściekłości i bezsilności.

Nagle z pokoju dobiega głośny trzask. Zaglądam do niego ponownie i widzę leżącego naprzeciw nagiej kobiety srebrnowłosego. Trzyma się za twarz.

Mężczyzna gwałtownie zrywa się i wybiega z pokoju, chwyciwszy wcześniej swój wielki miecz. Po chwili widzę go pod sobą, wciąż pędzącego. Zatrzymuje się dopiero w jakiejś ciemnej uliczce, dysząc na tyle głośno, że nawet ja go słyszę.

Równocześnie dostrzegam kilku elfów w zgniłozielonych szatach, nadchodzących z przeciwnego kierunku. Wygląda na to, że starcie jest nieuniknione...

autor: Xan Miyamoto - Xan
 

– Co tu robisz kolego? – rzekłem do mojego kompana... – Dlaczego uciekłeś jak spałem? Teraz wiem, że nie mozna cię zostawić samego bo od razu pakujesz się w kłopoty! No cóz, ja chce odpocząć, od 56 lat nie leżałem w łożu, pozwól mi to zrobić dzisiaj. Wykorzystaj swoją sztukę niewidzailności, a unikniemy walki, czyż nie? Mój ziom na szybko wykonał tę sztuczkę, a elfy przeszły koło nas jakby nas nie było, spodobała mi się ta magia, lecz to nie koniec. Ujrzałem Sephirotha, który dyszał, lecz nie wiem z czego, ale co mnie to obchodzi? Gdy elfy już przeszły zaklęcie z nas zeszło i znów staliśmy się realni dla otoczenia, zamierzałem od razu wrócić do pokoju lecz jednak bez walki się nie obeszło! Gdy zwróciłem głowe do tyłu zobaczyłem kolejnych elfów, jeden z nich od razu chciał gwizdać lecz złapałem mu rączke i rzuciłem o ziemię mówiąc:

– Więcej tego nie rób! Drugi rzucił się na mego kolegę lecz ja tylko wystawiłem miecz, a on się przeciął na pół. Dla mnie to nie była walka, a więc pozwoliłem Xanowi się pobawić. Nie mineły minuty a wszyscy elfowie leżeli na ziemi, nie wiem skąd on wyczerpał tyle nowych technik i mocy, być może to te miecze tak nim władają. Wyglądał jak jakiś cichy ninja walcząc z nimi, lecz teraz mogliśmy już wrócić spokojnie do pokoju. Tam powiedziałem mu żeby więcej tego nie powtarzał ponieważ kiedyś może ulec bestiom silniejszym od niego, także powiedziałem mu, że jestem najsilniejszym Bogiem dlatego inni się mnie obawiają... Xan popatrzył się na mnie z niedowierzaniem.

– Mogę ci dać połowę mojej mocy i wtedy tylko trening będzie czynił, który z nas będzie silniejszy... Wiem, że mnie nie zdradzisz, nigdy czegoś takiego nie robiłem, więc pomyśl, idę spać, sajonara...

autor: Auron - "eMate
 

Powoli mój oddech się uspokajał, zaczynałem układać wszystkie wydarzenia w głowie od początku... Wtem zauważyłem w cieniu szybko zbliżającą się do mnie grupke, chwyciłem za rękojeść Masamune, ale nie było potrzeby uwalniać broni bowiem nieznajomi nagle rozpłyneli się uciekając w innym kierunku, a ja nie miałem ochoty sprawdzać kto to był i czy może miałem być ich celem. Wróciłem do gospody gdzie wciąż trwała zabawa i zamówiłem butelke najlepszego wina.

Kivan machnął do kilku towarzyszy i wszyscy pobiegli w boczną, długą uliczke. Zatrzymali się dopiero po jakichś dziesięciu minutach. Przywódca oddziału odwrócił się twarzą do reszty zrzucając z głowy kaptur. Długie, blond włosy odbijały światło widocznego wysoko księżyca. W zielonych oczach zapłonął rzadko widoczny ogień złości.

– Przyjaciele... Ktoś zabił jednego z naszych!! Grupka młodych i niedoświadczonych elfów, która trzymała się na tyłach... Mitsuil został zamordowany... Nie daruje!

– Kivanie, uspokój się... – rzekł Rinael, elf o długich króczoczarnych włosach i uspokajającym głosie – Nie zwracajmy na siebie uwagi.

– Staraliśmy się do cholery!! Cały czas!! Naszym celem było tylko zabicie tego potwora i uwolnienie Clash!! Ale nie!! Musieliśmy trafić na drugiego śmiecia!!

– Wiem, że zginął tylko jeden... Ale musieli być nieźli skoro sobie poradzili choć to byli młodzikowie... – powiedział Naurin, krótko ostrzyżony elf o kasztanowych włosach, w skórzanej zbroi.

– Już wiemy gdzie jest ten cały Sephirot, jeszcze dziś dosięgnie go zemsta elfów, ale najpierw trzeba wymierzyć sprawiedliwość innemu mordercy.

– Nie mam wątpliwości, elf rozerwany na pół, zabity bez powodu i jakiegokolwiek celu. Morderca na pewno nie jest dobrym człowiekiem, tak samo zapewne jego towarzysz skoro trzyma się z kimś takim. Przyjaciele, jesteśmy pokojową i sprawiedliwą rasą, ale w obliczu takiego czynu widze tylko jedno rozwiązanie, śmierć im, śmierć wszelkiemu złu tego świata – osądził najstarszy z grupy Duron o mądrym i szlachetnym spojrzeniu.

– Wiem mój druchu, zresztą postanowiłem to już wcześniej lecz twe mądre słowa całkowicie dały mi poczucie, że nasze czyny są jak najbardziej właściwe. Chodźcie, Illahir ruszył natychmiast za nimi, widze, że już wraca więc poprowadzi nas.

Z cienia wyłonił się elf w szarym płaszczu. Kiwnął tylko głową i cały dziesięcioosobowy oddział ruszył za nim przemykając po dachach domów niczym cienie.

Ciemne chmury zalegały nad Wrotami Baldura i niebo przeszyła błyskawica, deszcz zaczął gęsto padać. Kivan czuł jak kaptur szybko przesiąka, wskazał pięciu towarzyszom drzwi od gospody, a reszcie dach tego samego budynku.

Pierwsza grupa bez problemu dostała się na góre płacąc za pokoje aby nie wywołać podejrzeń. Było to tym łatwiejsze iż wszyscy znali elfy, zawsze szlachetnych i działających dla dobrej sprawy. Oddział z Kivanem na czele zakradł się cicho niczym koty w pobliże okna nieznanego mordercy. Przywódca elfów zajrzał do środka, obaj zbrodniarze leżeli, ale nie miał pewności czy spali. Elfy w środku gospody stały już w pobliżu drzwi tego pokoju. Illahir kiwnął z powagą głową zachęcając swego przywódce do działania. Kivan przypomniał sobie martwego, młodego elfa przed którym jeszcze tyle miało być w życiu i złość wybuchła w nim na nowo. Skoczył nogami przed siebie wybijając szybe i wpadając na środek pomieszczenia, reszta uczyniła to samo. Dwóch wojowników poderwało się z łóżka chwytając za broń, a w tym samym momencie drzwi otworzyły się hukiem i reszta dołączyła do towarzyszy. Kivan spojrzał na ostrze nieznajomego, którym był Auron i wiedział, że to ten miecz dokonał mordu.

Mimo, że bóg był już gotowy do obrony to nie mógł się równać z szybkością Kivana zwanym też "Zabójczym wiatrem", w niezauważalnej dla oka chwili jego długi łuk refleksyjny był w rękach swego posiadacza. Dźwięk cięciwy i umagiczniona strzała niewidoczna w swej szybkości dla nikogo przeszyła ramie Aurona z mieczem. Illahir i Duron wykonali tę samą czynność i dwie kolejne strzały znalazył się w ramieniu trzymającym Murasame, rany te osłabiły ręke i ostrze z brzękiem padło na ziemie. Xan skoczył do walki by pomóc swemu panu co był mu winien. Przed nim staneło trzech elfów z Rinaelem na czele. Wszyscy dzierżyli długie miecze. Xan, mimo przewagi bronił się doskonale lecz Naurinowi udało się zajść go z tyłu i ogłuszyć uderzeniem rękojeści.

Illahir posłał sztylet, ktory zatopił się w udzie Aurona nim ten zdążył się pozbierać. Elfowie doceniali siłe mordercy i nie chcieli ryzykować. Więc Kivan posłał dwie strzały na raz prosto w jego pierś. Pomieszczenie było zbyt małe na unik, a strzały zbyt szybkie by je dojrzeć. Za przykładem Kivana poszło pięciu elfów i po ułamku sekundy z piersi Auroan sterczało kilka strzał, a on sam dławił się własną krwią. Zsunął się na kolana, a dowódca oddziału podszedł do niego wyciągając wspniały mithrilowy miecz pokryty runami z wielką mocą. Przystawił go do gardła mordercy, a reszta już naciągała cięciwy gdyby chciał się stawiać. Kivan spjrzał srogo na zbrodniarza.

– Wiesz dlaczego to czynimy, ludziom prawym i dobrym pomagamy. Wszelkie zło tego świata niszczym by stał się lepszy dla tych co zasługują na spokojne życie.

Po tych słowach Kivan zamknął oczy i pchnął mieczem do przodu przebijają gardło Aurona pozbawiają go życia. Zwrócił się do towarzyszy i spojrzał na Xana.

– Dziwne, ale nie wyczuwam w nim zła... Zostawcie go przyjaciele, nie wiem czy dobrze czynimy, ale on nie zabił, nie jest winny zbrodni. Ruszajmy, dziś poleje się krew jeszcze jednej osoby.

Wszyscy elfowie opuścili pokój przez okno jeden za drugim.

autor: Sephirot - "Kamzo
 

Odnalazłam Go, więc wszytko powinno być w jak najlepszym porządku! Gdy szliśmy ulicami Wrót Baldura nic nie mówiłam zastanawiając się dlaczego Jego obecność mnie tak niepokoi. Pustka jaka mnie wypełniała wcale nie zniknęła, na dodatek pojawiło się w niej dziwne uczucie, którego nie potrafiłam sprecyzować. Złość...? Nienawiść...? Miałam wrażenie, że budzi się we mnie inna osoba...

Posililiśmy się w pobliskiej tawernie, po czym Sephirot zdecydował się zregenerować siły pozostając tu na krótki odpoczynek. Automatycznie ruszyłam za nim do pokoju. Wszedłszy i pozbywszy się ekwipunku stanęłam oczekując Jego słów. Sephirot taksował mnie długą chwilę swymi kocimi oczyma. Nagle zbliżył się do mnie. Gdy poczułam Jego dłonie na swej skórze, mój głos wewnętrzny krzyknął z taką siłą, jakiej się nie spodziewałam. Pustka w mig zamieniła się w nienawiść. "Jak śmiesz!" – krzyknęłam w sobie i uderzyłam go z całej siły w twarz. Zakryłam piersi rękami odsuwając się od niego. Na Jego obliczu odmalowało się śmiertelne zdumienie, ale ku swemu zdziwieniu nie zauważyłam zniecierpliwienia czy złości...

Po chwili wszystko wróciło do normy. Uspokoiło się, głos wewnętrzny zamilkł. Sephirot stał chwilę niezdecydowany, po czym wybiegł z pokoju zabierając ze sobą Masamune.

Rozejrzałam się po pokoju zdezorientowana. Zrobiło mi się zimno, więc postanowiłam się ubrać. Gdy zarzuciłam na siebie moją zbroję, usłyszalam cichy brzdęk. Na podłogę upadł mały, złoty pierścień z rubinowym oczkiem. "Pierścień?" – powiedziałam cichutko przyglądając mu się bliżej. Oczami duszy ujrzałam niewielką polanę. Pasły się na niej dwa pełnej krwi rumaki, a w pobliżu w cieniu drzew siedziałam ja i Kivan. Tak, pamiętam tamtą polanę, to wtedy dostałam od niego ten pierścień na znak jego przywiązania do mnie. A może także i czegoś więcej. Miało to miejsce zaraz przed atakiem Sephirota na moje królestwo.

Przecknęłam się z tego wspomnienia. Jak ręką odjął zniknęła pustka. "Zaklęcie, pokonałam zaklęcie" – pomyślałam z radością. Błyskawicznie wkładając miecze do pochew i zgarnijąc łuk, wybiegłam z pokoju. "Kivanie, wiem że tu jesteś" – szepnęłam do siebie.

autor: Clash (Mistrz Gry) - "Łasiczka
 

Chociaż elfy już spory czas temu opuściły przez okno pokój, ja wciąż stoję nieruchomo. W końcu podchodzę do leżącego w kałuży krwi ciała Aurona. Padam na kolana. Łzy spływają mi po policzkach. Dlaczego on musiał zginąć? Dlaczego go nie obroniłem? Zaczynam dławić się płaczem, łzy płyną strumieniami.

– Nie przejmuj się nim – głos jest niski i twardy, lecz jednocześnie sympatyczny.

Odwracam się. Widzę szczupłego mężczyznę w pomarańczowo-zielonych szatach. Jego kasztanowe włosy są dość krótkie, jedynie lekko opadają na spiczaste uszy. Elf. Jednak ma wyraźny, czarny zarost. Więc kim on może być?

– On nie był bogiem – ciągnie mężczyzna – Zbyt długa służba dla Yuny doprowadziła go do szaleństwa. Nie musisz się obawiać bóstw, o których opowiadał.

Milczę. Odpowiadam dopiero po chwili.

– Nie o to chodzi – mówię drżącym głosem – Byłem zobowiązany go chronić...

– Zapomnij o tym – przerywa mój rozmówca – Ani zemsta, ani samobójstwo nie mają sensu. Jeśli go tak lubiłeś, to lepiej urządź mu ładny pogrzeb.

Milknie, wyczuwając moje myśli.

– Nie radzę – mówi powoli i zimno – Nie radzę wykorzystywać Tichondriusa. On ci nie pomoże, chłopcze. On cię wykorzysta do swoich celów.

Nie odpowiadam. Wpatruję się tępo przed siebie. Moja twarz kurczy się w grymasie wściekłości. Mężczyzna wzdycha.

– Ostrzegałem cię. Co teraz zrobisz, zależy tylko od ciebie.

Ruchem dłoni otwiera pomarańczowo-zielony portal. Wchodzi weń, lecz nim magiczna brama się zamyka, krzyczy do mnie.

– Pamiętaj, jeżeli pojawi się niebezpieczeństwo uwolnienia się demona, wkroczymy do akcji. A wtedy Yoel nie weźmie cię już pod swą protekcję.

Nie słyszę jego słów. Jestem już daleko, biegnę najszybciej jak umiem w kierunku gospody "Pod Zapitym Najemnikiem". Wiem, że tam znajdę tych, których szukam.

Gdy wpadam do karczmy, tam już wrze walka. Jedenastu elfów, wśród nich jedna kobieta, toczy zażarty bój z broniącymi się desperacko Sephirotem i Xeronem.

Wyszarpuję z czarnych, zdobionych złotem pochew moje dwa miecze. Po baatoriańskiej stali kling przebiega szybko refleks światła. Rzucam się do boju.

Elfy zauważają mnie. Trzech z nich przystępuje do walki ze mną, jednak nie ma wśród nich zabójcy Aurona. Próbuję się do niego przedostać, jednak nie udaje mi się. Miecz jednego z mych przeciwników zadaje mi lekką ranę, rozcinając kimono na klatce piersiowej.

Czuję, jak wzrasta we mnie gniew. Nie powstrzymuję go, pozwalam, by szał mnie opanował. Świat zaczyna pulsować na zmianę czernią i czerwienią.

Trafiam kataną elfa o długich, kruczoczarnych włosach. Ostrze rozcina mu szyję, więc nie może krzyknąć. Gdy pada na ziemię, jest już martwy.

Na ten widok morderca odwraca twarz ku mnie i rzuca się z wrzaskiem w moim kierunku. Upływ czasu spowalnia się, słyszę bicie własnego serca. Szał wzmaga się.

Wymieniamy kilka szybkich cięć. Jest dobry. Ale ja lepszy. Gdy bierze zamach, uderzam go w twarz rękojeścią wakizashi. Traci przytomność i upada.

Nie mam już kontroli nad swoimi ruchami. Zadaję ciosy błyskawicznie, po chwili dwa wciąż walczące ze mną elfy lądują na ziemi, brocząc krwią z kikutów odciętych rąk. Nie zwracając uwagi na ich wrzaski, rzucam się na pozostałych przeciwników.

Nagle zatrzymuję się. Czuję, jak moja skóra zmienia się i obrasta łuskami. Krzyczę, gdy rogi wyrastają mi z czoła. Błoniaste skrzydła dziurawią na plecach kimono, miecze wypadają z dłoni. Nie są mi już potrzebne – moje szpony mają ponad dziesięć centymetrów.

Wszyscy, zarówno moi przeciwnicy, jak i Sephirot czy Xeron, patrzą w zdumieniu na moją nową postać. Teraz jestem kompletny.

Pierwszy otrząsa się z oszołomienia jeden z elfów. Jest bardzo stary, ma szlachetne rysy twarzy i przenikliwe oczy. Skacze ku mnie, zadając cięcie swym pięknym mieczem.

Nawet nie próbuję blokować ciosu, który ześlizguje się po moich łuskach. Złowieszczy uśmiech mych uzbrojonych w setki ostrych niczym brzytwy zębów ust kontrastuje z bladą twarzą starca, zastygniętą w bezbrzeżnym zdziwieniu.

Z szybkością błyskawicy wysuwam przed siebie rękę, która trafia elfa w klatkę piersiową, przebijając ją i docierając do serca. Zaciskam mocno pięść. Wojownik blednie jeszcze bardziej, po czym pada martwy na ziemię.

Wszystkie elfy rzucają się na mnie jak na komendę. Pierwszy umiera kasztanowowłosy. Mała ognista kula prawie całkowicie spopiela jego ciało. Drugiemu, mającemu na sobie szary płaszcz, urywam głowę szerokim ciosem pazurzastej dłoni. Trzeciemu, o jasnych włosach i niebieskich oczach, wbijam obie ręce w klatkę piersiową i dosłownie rozrywam go na pół.

Gdy chcę zabić atakującą mnie elfkę, wszystko wokół zastyga w bezruchu i traci barwy, stając się czarno-białe. Obracam się i dostrzegam znanego mi już elfa w pomarańczowo-zielonych szatach. Obok niego stoi drugi przedstawiciel tej samej rasy, ubrany w skórzaną zbroję i trzymający w dłoniach dwa sztylety.

– Widzę, że dopiąłeś swego, Tichondriusie – mówi ten pomarańczowo-zielony.

– Zgadza się, Ribaldzie – odpowiadam nieswoim głosem – To ciało jest niemal doskonałe, a ten głupiec oddał mi je z własnej woli.

– Jednak wciąż jesteś zbyt słaby, by pokonać choćby jednego z Siedmiu – właściciel dwóch sztyletów przygładza czarne włosy – Pokonamy cię bez trudu.

– Przekonamy się, Kurufinie.

Rzucam się do boju. Ribald wypowiada zaklęcie, po czym jego szata opada niepotrzebna na ziemię, on sam zaś rośnie gwałtownie. Jego skóra nabiera koloru i faktury kamienia.

Tymczasem Kurufin rozpoczyna już pojedynek ze mną. Blokuję pazurami większość jego ciosów, jednak jeden z nich dosięga wreszcie celu, przebijając łuskę na moim ramieniu. Klnę w nieznanym mi języku.

Ribald zadaje mi cios swym olbrzymim ramieniem. Ląduję na ścianie i zaczynam wracać do normalnej postaci. To koniec walki.

– Nie posłuchałeś mojej rady – mówi zimno stary elf, który nie wiadomo kiedy przybrał swą naturalną formę i przywdział ponownie szatę – więc teraz umrzesz.

Wysuwa przed siebie dłonie, z których uderzają we mnie dwa strumienie skoncentrowanej elektryczności. Gdy docierają do mego ciała, krzyczę z bólu. Ribald kontynuuje rzucanie zaklęcia, ja zaś zwijam się na podłodze, wrzeszcząc nieludzko.

– Przestań!

Starzec słucha polecenia. Yoel podchodzi do mnie i pochyla się nade mną. Po chwili podnosi się i odwraca do Ribalda.

– Mogłeś go zabić – mówi z wyrzutem.

Elf chce coś powiedzieć, ale młodzieniec go przed tym powstrzymuje. Starzec jedynie kręci głową, po czym otwiera pomarańczowo-zielony portal i przekracza go. Za nim przez bramę przechodzi Kurufin. Ostatni jest Yoel. Wchodząc w teleport, odwraca do mnie jeszcze swą sympatyczną, uśmiechniętą twarz. Twarz, która mówi "Nie martw się".

Gdy tylko przybysze znikają, świat odzyskuje barwy, a czas zaczyna normalnie płynąć.

autor: Xan Miyamoto - Xan
 

Spojrzałem na leżącego Xana, przed chwilą w portalu znikneło dwóch dziwnych typów. Ale nie ważne, sytuacja dzięki temu obróciła się na moją korzyść. Może zbyt pochopnie oceniłem tego człowieka, uważałem go za słabego durnia wierzącego w jakieś ideały, okazał się jednak dobrym narzędziem mordu. Zabił większość z elfów, która przemierzała Faerun aby zabić mnie, wielkiego Sephirota. Szybko uwinąłem się z jednym z pozostałych wojowników pozbawiając go głowy tuż przy samej szyi. Xeron pozbył się drugiego łowcy niemal go rozrywając na strzępy. Spojrzałem na Clash, jednak nienawiść do mnie pozwoliła jej pokonać zaklęcie... Zawachałem się, ale tylko do momentu kiedy stanął przy niej jasnowłosy elf o zielonych oczach wyciągają przed siebie długi, wspaniały miecz. Nienawidziłem go, to była moja jedyna przeszkoda do elfki.

– Chodź, jeśli chcesz Clash musisz najpierw zabić mnie – rzekł jej obrońca czym Clash zaniepokoiła się... A więc to tak!! To nie był zwykły strach o towarzysza to było coś więcej!! Krzyknąłem wściekle nacierając do przodu z wyciągniętym przed siebie mieczem. Kivan odparł cios uginając się pod siłą mojego ataku. Zdołał uniknąć jeszcze dwóch cięć wielkim mieczem, był bardzo zwinny, a ja musiałem robić prawie za każdym razem wielki zamach. W końcu kopnąłem go w brzuch i elf padł na ziemie stając się łatwym celem, już szykowałem końcowy cios gdy staneła między nami Clash. Odruchowo zatzrymałem Masamune. Spojrzałem w te piękne niebieskie oczy do których wrócił znany mi błysk, opuściłem miecz ku ziemi. Xeron zaczął krzyczeć w moim kierunku coś co brzmiało jak "Ty słaby durniu!! Wykończ ją!". Ale nie mogłem, stałem jak sparaliżowany, coś mnie powstrzymywało, coś czego nigdy nie znałem, jakieś dziwne uczucie w środku. Nagle frontowe drzwi wypadły z zawiasów. Do środka wsypało się chyba z dwudziestu zbrojnych z "Płomiennej pięści"... Sami wysocy rangą weterani jak zauważyłem, w sumie nie dziwiłem się patrząc na rzeź jak tu się zrobiła. Za rycerzami weszło pięciu Paladynów w złotych zbrojach. Moje kocie źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia. To było pięciu przewodników Zakonu Paladynów służących Helmowi. Widocznie przebywali akurat we Wrotach Baldura w kwaterze swych towarzyszy. Odwróciłem się dziwnie spokojny w strone Xerona.

– Mój jedyny przyjacielu, weź Xana i uciekaj – jak zwykle zrozumieliśmy się bez słów, demon wiedział, że nawet on polegnie jeśli zostanie, klepnął mnie w ramię i rzucił pożegnalny uśmiech, zarzucił Xana na ramie i wystrzelił w góre na swych wielkich skrzydłach przebijając dach. Spojrzałem na Kivana oraz Clash i wskazałem im wyrwe w ścianie, zdumiony elf wziął swą towarzyszke za ręke i wybiegł na zewnątrz. Rzuciłem za nią ostatnie smutne spojrzenie. Jeden ze strażników ruszył w ich kierunku, a drugi na mnie. Długi Masamune wykonując cięcie na 180 stopni przeciął obu jak masło, chwyciłem miecz w drugą ręke i rzuciłem pewnym tonem

– Jeśli chcecie iść za nimi to musicie najpierw pozbyć się mnie, a to ja urządziłem tu tę całą rzeź (co było oczywiście w większej części kłamstwem, aby stać się ich głównym celem). Cały oddział Płomiennej Pięści ruszył na mnie wyciagając przed siebie różne miecze i włócznie oraz korbacze bojowe. Wyskoczyłem w góre mrucząc pod nosem szybką inkantacje i wyrzucając przed siebie wolne ramie, wystrzeliło z niego pięć ognistych pocisków trafiając w paru rycerz i obejmując ich silnym płomieniem. Zaczeli miotać się jak oszalali, a ja tylko ciąłem Masamune w tak łatwe cele. Reszta ruszyła z jeszcze większą zawziętością, przebiłem się przez pierwszy rząd czując zapach krwi mych wrogów lecz nie bez ran, lewe ramię było rozcięte tak jak i udo, a na policzku miałem głęboką szrame. Bez opamiętania wykonywałem zawiłe ruchy, a Masamune ryczał w powietrzu. Podłoga zalała się strumieniami krwi gdy klęknąłem pośród ciał mych wrogów ze sztyletem w barku i kolejnymi ranami... Zamglonym wzrokiem ujrzałem pięciu ubranych w złote, pełne zbroje płytowe paladynów idących pewnym krokiem. Każdy z nich dzierżył wspaniały miecz oburęczny, ale jeden był wyjątkowy, piękny i groźny za razem, lecz tylko dla złych istot. Moja dłoń powędrowała pod płaszcz ściskając czarną kule... – Teraz, oto nadszedł czas. Czarna Materia zawierająca w sobie całe zło mego świata zamknięte niegdyś przez Starożytch zostanie użyta po raz pierwszy...

Włożyłem kule do otworu w rękojeści miecza i wtedy ogarnął mnie mrok, widziałem tylko świetliste postacie mych wrogów niczym tarcze na strzelnicy. Moje włosy rozwiały się jak na wietrze, a płaszcz rozrywał się na strzępy od falującej wokół mrocznej mocy... Coś nie pozwoliło mi wyzwolić pełnej mocy materii, te dziwne uczucie którego nie znałem. Jendak i tak siła ta była niewyobrażalna. Poruszałem się niczym błyskawica, a Masamune był lekki jak piórko. Lecz paladyni dorównywali mi kroku, a było ich pięciu. Doskonale współpracując w niezwykłej harmonii jeden wspomagał drugiego i nie byłem w stanie zabić żadnego; nawet gdy miałem już przewage nad którymś przede mną wyrastał następny rycerz. Udało mi się w końcu jednemu zadać rane w bok, ale zbroja uratował mu życie. Mrok był coraz gęstszy, a mięśnie drżały coraz bardziej. Moc czarnej materii jest zbyt wielka dla zwykłych istot... Ten moment wykorzystał paladyn w czerwonej pelerynie i z niezwykłym mieczem, usłyszalem tylko "Oto potęga Karsomira" i poczułem jak krew wypełnia mi usta, a moje płuca nie mogą złapać powietrza. Gdy tak leżałem na ziemi odpływając powoli w objęcia śmierci byłem w pewien sposób szczęśliwy... To uczucie, którego wreszcie zaznałem, teraz już wiem, że to:

– Miłość – wydyszałem ostatnim tchnieniem i zapadłem się w ciemność...

autor: Sephirot - "Kamzo
 

Spoczywam bezwładnie na ramieniu lecącego Xerona. Próbuję uporządkować w głowie wszystko, co wydarzyło się w karczmie. Nagle balor ląduje. Kładzie mnie na ziemi, po czym długim pazurem rozcina kimono na mym lewym ramieniu.

– Wkrótce cały wieloświat spłynie krwią, śmiertelniku – uśmiecha się, przesuwając dłoń po mym znamieniu – Gdy Tichondrius będzie wolny, NIC nie stanie nam na przeszkodzie!

Prostuje się i zaczyna się śmiać. Drżę na ten dźwięk.

– Chyba po uwolnieniu Nieczystego pozwolę ci pozostać przy życiu. – szczerzy zęby – Popatrzysz sobie, co potrafi zdziałać Szkarłat.

– Nigdy. – Głos dobiega zza pleców demona. Tanar'ri obraca się. Jego szerokie skrzydła zasłaniają przybysza.

– A kimże ty jesteś, człowieczku, – bestia znów trzęsie się od rechotu – by mówić do mnie, wielkiego Xerona?

– Moje imię nie jest ważne. – głos jest niski, basowy. I przerażający – Ważny jest cel. Posługiwanie się imieniem może pomóc w wypełnieniu celu, ale w tym przypadku jest ono całkowicie zbędne.

– A to niby dlaczego? – ton demona jest wyraźnie kpiarski.

– Bo zaraz umrzesz. – odpowiedź jest zimna i lakoniczna. Xeron zaczyna śmiać się obłąkańczo. Po chwili niedbałym gestem dłoni wysyła przed siebie ognistą kulę. Fala uderzeniowa dosięga mnie, skulonego na ziemi, i zapala mi włosy. Gaszę płomień szybkim ruchem.

Śmiech balora ustaje. Zaczyna się cofać, złożywszy skrzydła. Aby nie przeszkadzały mu w walce.

Teraz dopiero dostrzegam przybysza. Jego szata jest czarna, podobnie jak szeroki kapelusz zdobiący głowę. Twarz skrywa cień. Xeron rzuca się na czarnego mężczyznę, wznosząc miecz do cięcia. Jednak zanim ostrze opada, przybysz zadaje demonowi szybkie kopnięcie w twarz. Nim głowa tanar'ri zdąży wychylić się do tyłu, kapelusznik jest już za jego plecami. Zadaje trzyciosowe combo. Po trzecim uderzeniu balor pada na ziemię.

Mężczyzna wyciąga z połów czarnego płaszcza dziwną broń, wyglądającą na stalową rurkę połączoną z drewnianym elementem nieokreślonego kształtu. Kieruje ją na podnoszącego się demona. Rozlega się huk, a Xeron pada na ziemię jak rażony piorunem.

– A więc wrócił do Otchłani... – mówi beznamiętnie czarny mężczyzna, chowając broń – Na pewien czas będziemy mieli z nim spokój. Ma dług u Demogorgona.

Nie odpowiadam. Drżę, czując bijące od niego zło. Dostrzega to.

– Nie bój się. – nawet nie próbuje nadać głosowi uspokajający ton – Yoel namówił nas, byśmy cię nie zabijali.

Powinienem westchnąć z ulgą, ale tego nie robię.

– Kapłan Światłości zapomniał jednak o pewnym kruczku – dostrzegam pod kapeluszem uśmiech. Zły uśmiech – My nie możemy cię zabić...

Sięga w poły płaszcza. Odruchowo kurczę się, lecz on tylko wyciąga sztylet i rzuca go na ziemię obok mnie. To kusongobu.

– ...ale ty możesz – kończy.

Nie ruszam się, on również. Po kilkunastu sekundach decyduje się przerwać milczenie.

– Masz wątpliwości? – w jego głosie brzmi sztuczne zdziwienie – Nie pomściłeś Aurona, zabiłeś siedem niewinnych elfów. Uważasz, że takie postępowanie jest zgodne z Bushido? Że możesz jeszcze żyć z honorem?

Macha teatralnie ręką.

– Zresztą sam zdecyduj.

Otwiera czarny portal, ledwo widoczny pośród nocy. Przekracza go powoli, nie spiesząc się. Brama zamyka się z cichym mlaśnięciem.

Patrzę na wciąż leżący na ziemi sztylet. Przypominam sobie wszystkie moje grzechy i przewinienia wobec bliźnich. Przypominam sobie chwile zwątpienia i utraty honoru. Przypominam sobie uczucie szału, gdy Tichondrius mnie opanowywał.

Sięgam spokojnie po kusongobu. Podnoszę go i obracam sztychem do siebie. Przymykam oczy i mocnym pchnięciem wbijam sobie sztylet w brzuch. Tnę od lewego boku ku prawemu, powoli, nie spiesząc się. Czuję na dłoni ciepło krwi.

Wyjmuję broń z potwornej rany. Obracam ją i przesuwam w powietrzu. Wbijam ponownie na wysokości przepony. Przesuwam ostrze w dół, aż do pępka.

Wysuwam sztylet z brzucha. Odrzucam go od siebie. Przez chwilę wciąż klęczę, lecz po paru sekundach padam twarzą na ziemię. Nim umieram, wyszeptuję jeszcze parę słów:

– Ilmaterze, zabierz moje serce do raju.

Niestety, nigdy nie będzie mi dane zaznać spokoju w raju. Ani już nigdzie indziej.

autor: Xan Miyamoto - Xan
 

Widok jaki zastałam, gdy wpadłam do karczmy totalnie mnie zaskoczył. Sephirot razem z Xeronem walczą z grupą elfów, wśród których szybko zauważam Kivana. Po chwili dobiega do nas jakiś mężczyzna, zaczyna się zażarta walka. Nagle skóra obcego zmienia się i obrasta łuskami. Wręcz nie wierzę własnym oczom, gdy z czoła wyrastają mu rogi, a na jego plecach pojawiają się błoniaste skrzydła. Daleko mi do paniki, ale widzę, że nie mamy wielkich szans w walce z Czymś takim. Kombinując w myślach jakieś wyjście z całej sytuacji, nacieram na potwora, aby zająć go walką. Lecz wtem wszystko wokół zastyga w bezruchu i traci barwy. Zdążyłam tylko pomyśleć, że to zapewne Zatrzymanie Czasu. W mgnieniu oka cała sytuacja zmienia się – widzę na podłodze leżącego obcego już w normalnej postaci.

Spojrzałam na Sephirota. Teraz pozostaliśmy tylko my, Xeron i Kivan. Karczma przypominała raczej rzeźnię, wszystko ociekało krwią, a po podłodze walały się ciała elfów. Poczułam wzbierającą we mnie nienawiść i rosnącą chęć ucieczki z tego parszywego miejsca.

Kivan objął mnie ramieniem i uważnie patrząc na Sephirota powiedział:

– Chodź, jeśli chcesz Clash musisz najpierw zabić mnie. – Obaj uniósłszy swą broń natarli na siebie. Wyciągnełam moje miecze, gotowa w razie czego do interwencji. "Nie pozwolę ci zabić nikogo więcej z moich bliskich" – powiedziałam w duchu do Sephirota, gdy Kivan upadł na ziemię, a ja skoczyłam aby go obronić.

Wstrzymał się i opuścił Masamune. W jego oczach wykryłam błysk, mhmm, uczucia?... Smutku?... Nie zdążyłam wtedy zbytnio się nad tym zastanowić ponieważ do karczmy wpadła grupa zbrojnych paladynów, zapewne w służbie Helma. Sephirot szybko zmniejszył ich liczbę, lecz po chwili z drzwi wyłoniło się jeszcze pięciu, odzianych w złote zbroje. Jeden z nich dzierżył Karsomira – legendarny miecz oburęczny, stworzony do walki w imię dobra...

Stojąc teraz na tarasie mojego domu i spoglądając na moją krainę, wspominam tamte wydarzenia. Nie wiem co stało stało sie z Sephirotem, nigdy potem ponownie o nim nie usłyszałam. Przypuszczalnie zginął w starciu z paladynami. Ironia losu sprawiła, że to własnie jemu zawdzięczam to, iż jestem szczęsliwą matką i żoną. Gdyby nie pozwolił nam wtedy odejść zapewne zwiedzałabym teraz Dzięwięć Piekieł. Nie wiem dlaczego to zrobił, ale jestem i zawsze będę mu za to wdzięczna...

Co stało się z bohaterami, czyli koniec "Mrocznego Cienia" w wykonaniu Xana :)

1) Auron zginął, nieuleczony bynajmniej z szaleństwa. Po śmierci trafił zapewne do którejś ze sfer chaotycznego dobra (i spędza czas na polowaniach i piciu wina) lub chaosu (to już zdecydowanie mniej miłe...), na chaotyczne zło i spotkanie z Xeronem w Otchłani raczej się nie załapał.

2) Sephirot zginął chwalebnie, poświęcając się dla towarzyszy, co niestety najprawdopodobniej nie zapewniło mu miejsca wśród błogosławionych dusz w którejś z dobrych sfer. Zapewne wylądował prosto w Otchłani, Baator, Acheronie, Tartarze lub na którymkolwiek innym złym planie. Być może jest teraz torturowany przez swego dawnego demonicznego towarzysza, być może sam stał się czartem – nie wiadomo.

3) Xeron, straciwszy w Pierwszej swą cielesną powłokę, trafił prosto do Otchłani. Zapewne uregulował już dług z Demogorgonem i teraz odzyskuje moc i pozycję wśród książąt tanar'ri, relaksując się przy torturowaniu któregoś z nowo przybyłych do sfery i dowodzeniu oddziałami pomniejszych demonów.

4) Śmierć Xana o dziwo nie zerwała jego więzi z Tichondriusem. Inkub wciąż jest powiązany z wcieleniem ronina i zrobi wszystko, by wchłonąć lub przynajmniej opanować swego nosiciela. Siedmiu musi podjąć decyzję, co zrobić z ostatnim z Miyamoto, a nie jest to bynajmniej decyzja łatwa...

5) Clash znalazła szczęście u boku Kivana. Dobrze jej w roli żony i matki, razem ze swym mężem skutecznie broni włości elfów przed jakimkolwiek złem. Czasami wspomina Sephirota, ale nie czuje już do niego nienawiści. Zastanawia się tylko, co się z nim stało...

autor: Clash (Mistrz Gry) - "Łasiczka

<- Część II

<- powrót
Kącik fana ►
STRONA KORZYSTA Z PLIKÓW COOKIE: POLITYKA PRYWATNOŚCI
Anime Revolution Sprites Twierdza RPG Maker